
Łódzkie "Progi", czyli społeczna rewitalizacja blokowiska
Ćwierć wieku temu Łódź zderzyła się z zupełnie nowym zjawiskiem — bezrobociem. Państwowe giganty upadały, a ludzie, którzy wcześniej bardzo często nie musieli zmieniać nawet piętra w stabilnej jak skała firmie, dowiadywali się, że za trzy miesiące będą szukać pracy. Najpierw byli zdziwieni, potem zrozpaczeni i potwornie zagubieni. Świat walił im się na głowę.
I wówczas grupa łodzian mieszkających w jednej z dwóch największych sypialni Łodzi — Widzewie-Wschodzie — postanowiła działać. Mieli — jeszcze — pracę, mieli — już — ochotę do działania, mieli — od niedawna — rodzącą się wspólnotę, czyli nową parafię Matki Bożej Jasnogórskiej. Przy wybudowanej błyskawicznie kaplicy znajdowała się salka katechetyczna, którą proboszcz udostępniał aktywnym wiernym.
Sytuacja na łódzkim rynku pracy była fatalna — włókiennicze giganty już nie działały, a dziesiątki tysięcy małych firm (z których Łódź zasłynęła wkrótce potem), jeszcze nie powstały. Kolosy padały, bo w czasach PRL ich produkcja szła głównie do Związku Sowieckiego, a po 1989 roku skończył się nie tylko ten rynek zbytu, ale też gospodarka centralnie planowana. Szefowie państwowych przedsiębiorstw nie mieli ani wiedzy, ani pomysłu na zmierzenie się z wyzwaniami kapitalizmu.
Problem bezrobocia był dla łodzian jednym z największych, ale wywoływał też, na zasadzie upadającego domina, szereg kolejnych, takich jak apatia, depresja, rozwody, alkoholizm. W takich okolicznościach powstała Parafialna Samopomoc Poszukujących Pracy „Progi”.
Raz w tygodniu w salce na parterze parafialnego budynku spotykali się bezrobotni i ich sąsiedzi, którzy chcieli im pomóc. Autentyczna międzyludzka solidarność.
„Uczyliśmy się nawzajem od siebie, jak radzić sobie z zupełnie nowym zjawiskiem, jakim była utrata pracy i późniejsze jej poszukiwania”, mówi Dariusz Rospendek, inicjator „Progów”. „Jedną z iskier rozpalających pomysł była sytuacja mojego sąsiada z wieżowca. Przez całe życie pracował jako inżynier w biurze projektowym i nagle, z dnia na dzień, dowiedział się, że już tej pracy nie ma. Gasł w oczach, w poczuciu kompletnej bezradności. Był człowiekiem, któremu należało pomóc. Jednym z coraz liczniejszej rzeszy”. Bardzo ważne było też wsparcie ze strony ówczesnego proboszcza, ks. Zdzisława Wujaka. „Kiedy usłyszał o naszym pomyśle, zaświeciły mu się oczy” — dodaje inicjator „Progów”.
W ciągu dwóch lat działalności próg widzewskiej salki przekroczyło blisko tysiąc osób. Potem samopomoc przestała być potrzebna, bo zaczęła się wiosna łódzkiej przedsiębiorczości. Łodzianie skorzystali z okazji do wzięcia spraw we własne ręce i zaczęli tworzyć małe firmy — jedni próbowali sił w handlu, inni zostali rzemieślnikami, a jeszcze inni właścicielami niedużych szwalni (z maszynami kupionymi często od swoich dawnych zakładów pracy). Rynek się zmieniał, a łodzianie uczyli się jego zasad.
.Kolejny kryzys nadszedł na przełomie tysiącleci — bezrobocie rosło, zaczęły upadać także te firmy, które dekadę wcześniej rozkwitały. „Progi” wznowiły działalność. Tym razem trzeba było jednak uwzględnić fakt, że dla niektórych bezrobocie było stanem trwałym, nawet długotrwałym. Jednak inicjatorzy samopomocy byli mądrzejsi o doświadczenia z wcześniejszych lat. „Pomagając bezrobotnym, zauważyliśmy dość oczywistą prawidłowość. Jeśli ktoś angażował się całym sobą w pracę, a zaniedbywał inne obszary życia, to tracąc zatrudnienie, tracił jednocześnie jedyne solidne oparcie, na jakim budował swoją przyszłość. Na bazie tych obserwacji stworzyliśmy tzw. zasadę trzech nisz społecznych. Zgodnie z nią każdy człowiek powinien harmonijnie rozwijać swoją aktywność w trzech podstawowych sferach: rodzinnej, zawodowej i zaangażowania bezpośredniego” — tłumaczy Rospendek. Dlatego kolejna odsłona działalności „Progów” uwzględniała nie tylko pomoc w poszukiwaniu pracy (i stosowaniu odpowiednich metod), ale także mobilizację do aktywności społecznej i porady psychologa dotyczące życia rodzinnego. „Wtedy określenie »wolontariusz« nie było tak popularne. Ale właśnie zaangażowanie społeczne jest kluczem do skutecznego pomagania ludziom, którzy utracili pracę” — dodaje Rospendek. Aby zwiększyć skuteczność działań, trzeba było sformalizować grupę. Tak powstało Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Kapitału Społecznego „Rezonans”.
Pomysł był na tyle nośny, że po solidnym opisaniu został wybrany w konkursie Inicjatywy Wspólnotowej „Equal” i był potem realizowany w partnerstwie m.in. z Urzędem Miasta Łodzi. Projekt „Empatia — lokalna solidarność na rzecz równych szans” opierał się na lokalności i działaniach adresowanych do mieszkańców najbliższego otoczenia — osiedla Widzew-Wschód i Śródmieścia (z jednej strony typowa sypialnia wielkomiejska, z drugiej zaniedbane kamienice centrum miasta). W ramach projektu powstały dwie Lokalne Pracownie Aktywności, w których działały pracownie komputerowe i prowadzone były warsztaty. Z tego projektu skorzystało około tysiąca osób.
Bezrobotni stawali się lokalnymi liderami — prowadzili małe projekty na rzecz najbliższego otoczenia, redagowali bezpłatny miesięcznik „Gazeta Lokalna”, występowali w słuchowiskach. Jeszcze w trakcie trwania projektu sytuacja na rynku pracy znacznie się poprawiła, a mimo to do „Empatii” ostatecznie przyjęto więcej osób niż w pierwotnych planach. W kolejnych latach na bazie łódzkich doświadczeń powstały podobne inicjatywy m.in. na Warmii, Mazurach i Dolnym Śląsku.
Ale pomysł, mimo docenienia przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (projekt został uhonorowany „Jaskółką Rynku Pracy”), nie przetrwał dłużej. Dlaczego? Jego twórcy są pewni, że zabrakło osiedlowego kapitału społecznego. „Jest pilna potrzeba podjęcia specjalnych prób w tej kwestii. Rozwój więzi jest możliwy moim zdaniem tylko w mikroskali — np. osiedlowej” — mówi Rospendek. I ma kolejny pomysł. „Spróbujemy stworzyć »społecznościowy startup«, którego celem byłoby zaaktywizowanie grupy mieszkańców osiedla do poszukiwania sposobów rozwijania więzi sąsiedzkich, tworzenia lokalnych projektów społecznych. Można to nazwać »społeczną rewitalizacją blokowiska«, przejściem od blokowiska do osiedla tętniącego życiem sąsiedzkim” — zdradza koncepcję.
.Na razie pomysł rozwija się powoli. Ale Dariusz Rospendek liczy, że takie mikrodziałania, przemyślane i potrzebne tak wielu ludziom, mogłyby wpisać się w szerszą rewitalizację miasta, także związaną ze staraniami o organizację Expo 2022. Miasto to przecież przede wszystkim zamieszkujący je ludzie.
Łukasz Głowacki