Czasy są kością wyłamaną w stawie
Urodziłem się w 1941 roku, a wykształcenie zdobywałem w dawnych czasach lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, kiedy utrzymywała się La Niña i Ballarat mojej młodości było regularnie mokre i zimne. A my nie mieliśmy centralnego ogrzewania – pisze kard. George PELL
.Była to prymitywna epoka. Bob Menzies jako premier miał wsparcie Demokratycznej Partii Pracy. Rząd stawał się zagrożony, jeśli bezrobocie wzrastało powyżej trzech procent. Niektórzy koneserzy, tacy jak Patrick White i Sydney Nolan, zbiegli do Londynu, a później Dame Edna uciekła z Moonee Ponds, ale większość Australijczyków cieszyła się swoim szczęściem i nie chciała przyznać się do braku wyrobienia i poczucia niższości, ku konsternacji ludzi mądrzejszych od nich. Podejrzewam, że było to jedną z przyczyn irytacji, jaką Australia wywoływała wcześniej u D.H. Lawrence’a.
Chodziłem do szkoły St. Pat’s w Ballarat, prowadzonej przez Zgromadzenie Braci Chrześcijańskich, do których moje pokolenie i wcześniejsze pokolenia żywią wieczną wdzięczność – lub powinny żywić! Bracia i siostry pracowali za grosze, ponieważ szkoły pozarządowe nie otrzymywały żadnych środków od rządu. Bez ich poświęcenia wielu młodych katolików żyjących między 1870 a 1970 rokiem nie uzyskałoby katolickiego wykształcenia.
Były to prymitywne czasy. Mężczyźni poślubiali wyłącznie kobiety. Mąż i żona zwykle pozostawali razem, nawet jeśli ich szczęście małżeńskie wyparowało. Większość ludzi nie mieszkała ze sobą przed zawarciem małżeństwa, a wiele osób chodziło regularnie do kościoła. Prawdopodobnie ponad połowa katolików była w niedzielę na Mszy Świętej. W czasie drugiej wojny światowej grupa zwana komunistami zdominowała wiele australijskich związków, powodując znaczne szkody dla wysiłku wojennego do momentu, kiedy Hitler najechał swego komunistycznego sojusznika, Rosję. Grupa australijskich patriotów, w tym wielu katolików, wyrzuciła komunistycznych przywódców związkowych. Było to dobre.
Była to prymitywna epoka, ponieważ nie wynaleziono jeszcze multikulturalizmu i greccy oraz włoscy migranci musieli się asymilować. Oczekiwano, że „czarnuchy” i „makaroniarze” będą znali swoje miejsce, ale nawet w tych prymitywnych czasach zdarzały się zwroty akcji, niespodzianki. Najpotężniejszą grupą katolickich działaczy kierował mieszkaniec Melbourne włosko-australijskiego pochodzenia, a prawie wszyscy jego ludzie byli Australijczykami pochodzenia irlandzkiego. Działało to dobrze, chociaż ten czy ów przyznawał szeptem, że nazwisko takie jak „Santamaria” nie pasuje idealnie do wszystkich okoliczności.
Szkoła Saint Pat’s nie miała wysokiego poziomu, ponieważ niewielu braci, będących naszymi jedynymi nauczycielami, posiadało stopnie uniwersyteckie. Nasza szkoła była znana z produkowania zawodników futbolu australijskiego oraz księży; od 1893 roku zebrało się ich faktycznie ponad trzystu, więcej niż w przypadku jakiejkolwiek innej australijskiej szkoły. Gdy w 1987 roku wróciłem do niej jako świeżo mianowany biskup, dyrektor placówki wyjaśnił zebranym w katedrze chłopcom, że szkoła słynie z wychowania dwóch laureatów Brownlow Medal (dla najlepszego i najuczciwszego gracza ligi futbolowej stanu Wiktoria) oraz dwóch biskupów. Osiągnięcia te były wymienione w takiej właśnie kolejności.
Była to prymitywna epoka. Ja i moja liczna grupa (w siódmej klasie było nas dziewięćdziesięciu chłopców pod kierunkiem jednego nauczyciela) uczyliśmy się – począwszy od siódmej klasy, przez wszystkie kolejne – łaciny i francuskiego, a w klasach od dziesiątej do dwunastej musieliśmy zdawać zewnętrzne państwowe egzaminy pisemne. Wyniki tych egzaminów były oczywiście niezbitym świadectwem osiągnięć uczniów z mniej szanowanych szkół średnich oraz szkół katolickich.
Przerabialiśmy także co roku, począwszy od klasy dziewiątej, sztuki Szekspira; zaczęliśmy od Juliusza Cezara, zmagając się z archaicznym językiem; zapewne nie rozumieliśmy zbyt wiele z prezentowanych nam dramatów i różnorodnych ludzkich doświadczeń, ale za to mieliśmy regularny kontakt z największymi dziełami napisanymi w naszym języku. Moja klasa czytała także Chaucera i Miltona, Browninga i poetów romantycznych, Emily Brontё, Hemingwaya i tak dalej.
Była to prymitywna epoka. Do roku 1956, roku olimpiady w Melbourne, nie mieliśmy telewizji. Uczniowie w Ballarat nie mogli zdobyć narkotyków, za to mieli dostęp do dużej ilości alkoholu. Nie było pornografii internetowej, ale można było kupować spod lady czasopismo „Man”. Nie istniały telefony komórkowe, komputery ani Internet.
.Sobór Watykański II jeszcze się nie odbył. Urodzony w Irlandii dr Daniel Mannix, wielki przywódca plemienny, był nadal arcybiskupem Melbourne i piastował to stanowisko aż do śmierci w 1963 roku, w wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat. Dodawał on otuchy swoim naśladowcom, których zachęcał do wejścia do klasy średniej, co było prawdopodobnie niezrównanym przykładem mobilności społecznej, i w starszym wieku nie niepokoił już protestanckiej większości tak jak podczas wielkich dyskusji na temat poboru, toczonych w okresie pierwszej wojny światowej. Powołania do kapłaństwa i życia zakonnego były liczne (kiedy w 1960 roku wstąpiłem do seminarium Corpus Christi, było około dwustu seminarzystów diecezjalnych ze stanów Wiktoria i Tasmania), a społeczność katolicka cechowała się trzeźwym myśleniem, pewnością siebie i ciasnymi poglądami. U protestantów wskaźniki praktyk religijnych nie były tak wysokie jak nasze (co przynosiło nam pociechę), ale protestanckie szkoły wciąż jeszcze wszczepiały swoim uczniom chrześcijański szkielet moralny w życiu publicznym i w istocie rzeczy także rodzinnym. Do zniweczenia tego stanu doprowadziło dopiero wynalezienie pigułki antykoncepcyjnej oraz wybuchła w konsekwencji rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych, którą szerzyli w swoich utworach na przykład Beatlesi i Rolling Stonesi.
Niektórzy stwierdzą pewnie, że nie jest niczym zaskakującym, iż zrzędliwy stary mężczyzna, wchodzący w dziewiąty krzyżyk i wyrosły w opisanym wyżej dawnym, prowincjonalnym otoczeniu, powtórzyłby słowa Hamleta, księcia Danii: „Ten czas jest kością wyłamaną w stawie”.
Na razie, chcąc podnieść moje podejrzane referencje i wyjaśnić minusy mego wczesnego środowiska, nie mogę nie wspomnieć, że w latach siedemdziesiątych Kentucky Fried Chicken otworzyło w Ballarat swój pierwszy australijski lokal, wychodząc, jak sądzę, z założenia, że jeżeli odniesie sukces w Ballarat – w ich ocenie najbardziej konserwatywnym mieście w Australii – to zdoła też sprzedać swoje kurczaki wszędzie w kraju.
.Czy fakt, że wywodzę się z mroków dawnej prowincji, wystarczy, by uzasadnić moje podejrzenia – wspólne z Hamletem – że „coś w samej rzeczy gnije w państwie”? Może zaślepia mnie sentymentalna nostalgia za prostszą, minioną przeszłością? W końcu urodziłem się w czasie drugiej wojny światowej, a teraz nie mamy wojny światowej, a tylko gołą rosyjską agresję w odległej Ukrainie i niezdarną, niepokojącą wojowniczość Chińczyków próbujących na powrót uczynić z Państwa Środka pierwszą potęgę na świecie. Perspektywa chińskiej bazy morskiej na Wyspach Salomona jest wciąż dość odległa.
Nie sądzę, iż życie w Australii jest zepsute do szpiku kości, ale czasy się zmieniają – i nie zawsze na lepsze. Nieunikniona przyszła specjalna komisja królewska ds. stanu Wiktoria może uznać tę sytuację za podobną do tej, jaka panowała w stanie Queensland za rządów Joha Bjelke-Petersena w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych; i zbyt wielu Australijczyków było zadowolonych z nadmiernej reakcji apodyktycznych państw opiekuńczych podczas kryzysu COVID, kiedy kościoły zamknięto wcześniej niż kasyna (przy- najmniej w stanie Wiktoria). Wielu przywódców katolickich było zbyt potulnych.
Co roku do Australii pragną przybyć setki tysięcy imigrantów (podczas gdy nie ma zbyt wielu takich, którzy domagaliby się emigracji do Chin). Przed COVID-em cztery z dziesięciu najlepszych do życia miast świata leżało w Australii. A kiedy wracam z Rzymu i jeżdżę po przedmieściach Sydney, zachwycam się dobrobytem i pięknymi domami, ciągnącymi się całymi milami. W indeksie wolności gospodarczej Heritage Foundation na 2020 rok Australia została umieszczona na pierwszym miejscu. Powstałe Campion College i dwa katolickie uniwersytety stanowią niejako bastion przeciwko najgorszemu.
Jednak czasy się zmieniają i wiele osób jest zaniepokojonych, szczególnie konserwatyści społeczni, którzy są regularnie atakowani przez aktywistów woke, nawet w sporcie (jak się przekonaliśmy w związku ze sporem na temat Israela Folau i męstwem siódemki graczy Manly). Niektórzy liderzy wielkiego biznesu uginają się lub wręcz entuzjastycznie przyjmują kroki antychrześcijańskie. Firma prawnicza Corrs wyrzuciła ostatnio spośród swoich klientów archidiecezję Melbourne – bez konsultacji i po ponad sześćdziesięciu latach współpracy. Za rządów liberalnego rządu federalnego terminy „matka” i „ojciec” w oficjalnych formularzach zostały zastąpione określeniem „osoby rodzicielskie”. Rozmawiałem z szeregiem przywódców Partii Pracy o tym, jak ważne jest podtrzymanie sytuacji, w której nadal będą udzielać poparcia kandydatom pro-life i prorodzinnym (w odróżnieniu od Demokratów w Stanach Zjednoczonych), ale zaskoczyła mnie żywiołowość tak licznych aktywistów woke w partiach koalicyjnych. Nie przewidywałem tak szybkiego załamania się. Obecność Petera Duttona i Angusa Taylora daje nadzieję, o ile nie znajdą się oni w niewielkiej mniejszości. Kusi mnie jednak, by stwierdzić, że jedynym konserwatywnym ciosem zadanym przez ostatni rząd federalny było istotne ograniczenie liczby uczniów uczęszczających na zajęcia artystyczne z wykorzystaniem toksycznych materiałów – aczkolwiek ochronili oni program nauczania matematyki przed nonsensem woke.
Głosy katolickie są podzielone, ale można zebrać niezłą ich liczbę w obronie katolickich szkół. Natomiast znaczącą w kontekście przyszłości grupą są charyzmatycy we wszystkich Kościołach chrześcijańskich, zwłaszcza wśród katolików.
Wielu z nich – choć nie wszyscy – jest migrantami i w niektórych miejscach, takich jak zachodnia część Sydney, stanowią oni liczącą się grupę.
Z młodości pamiętam, jak arcybiskup Mannix wyjaśniał, iż w demokracjach, w przeciwieństwie do dawnych systemów autokratycznych, chrześcijanie mogą bronić się sami, głosując. Nasi przeciwnicy mają nadzieję, że po wstydzie pedofilii katolicy będą milczeć w przestrzeni publicznej. Takie chrześcijańskie milczenie w aktualnych kwestiach moralnych byłoby poważnym zaniedbaniem obowiązku, dodawaniem kolejnej wielkiej klęski do pierwszej, kolejnego nadużycia do wcześniejszych. Jednak samo mówienie nie wystarczy, ponieważ ludzie muszą też słuchać, i przypuszczam, że siły antychrześcijańskie po obu stronach politycznych zostaną utemperowane dopiero wtedy, gdy zobaczą, że chrześcijanie mają głosy, których czasami używają.
Ludność odpłynęła ze wsi, liczba członków związków zawodowych spadła, a parlamenty zostały zdominowane przez merytokrację z dyplomami szkół wyższych, coraz bardziej laicką, przy czym dwie główne partie nie różnią się zbytnio od siebie, przynajmniej w sprawach niedotyczących gospodarki. Oto kontekst obłaskawienia konserwatystów społecznych, którego przykład stanowi parlament Nowej Południowej Walii, w którym głównymi partiami kierują dwaj dobrzy ludzie, wierzący i praktykujący katolicy, i w którym zarazem przyjęto najbardziej drakońskie ustawodawstwo eutanazyjne w całej Australii.
.Mimo tego wszystkiego nie jestem kościelnym Timem Flannerym, przepowiadającym upadek religijny, całkowitą katastrofę w kolejnej dekadzie lub niedługo później. Nie podzielam też wielu uwag Flannery’ego na temat klimatu. Owo dziwaczne przekonanie, że możemy zmienić wzorce klimatyczne na Ziemi, jest kolejnym dowodem na to, że czasy są kością wyłamaną w stawie. Jest to warta miliardy, a może biliony dolarów siła, zmierzająca zapewne w złym kierunku. Wydaje się, że Tim był trochę przygnębiony w roku 2004. Australia była według niego szczególnie bezbronna: „Doświadczymy warunków niewidzianych od czterdziestu milionów lat”. Sądził on także, że „występuje spore prawdopodobieństwo, iż Perth stanie się w XXI wieku pierwszą metropolią duchów”. W 2006 roku do zagrożeń wywoływanych przez suszę dołączyła groźba wzrastającego poziomu mórz. W artykule zatytułowanym Ostatnia szansa klimatu Tim nakłaniał nas, byśmy „wyobrazili sobie siedmiopiętrowy budynek koło plaży, a następnie fale obmywające jego dach”.
Następny rok, 2007, był zróżnicowany, ponieważ o ile sądził, że Australia przeżywa „suszę, jaka zdarza się raz na tysiąc lat”, i Brisbane i Adelaide mogą do końca roku zostać bez wody, to odnosił się z optymizmem do energii zatopionej w gorących skałach południowej Australii. Laburzystowski rząd Kevina Rudda zainwestował w ten projekt geotermalny Cooper Basin dziewięćdziesiąt milionów dolarów z pieniędzy podatników. Lecz o dziwo – o dziwo! – projekt się nie powiódł i porzucono go, a pieniądze zostały stracone – choć suma ta była mniejsza od tej, którą utopił Watykan w zakupie nieruchomości na Sloane Avenue w Londynie (było to sto pięćdziesiąt milionów euro).
Coś jest nie tak – coś wygląda fałszywie – kiedy człowiek z poglądami Flannery’ego jest publikowany, i to regularnie, w szanowanych czasopismach. Przyłączyliśmy się do Alicji w Krainie Czarów, kiedy w 2007 roku Tim został ogłoszony Australijczykiem Roku.
W rozwijającej się postchrześcijańskiej próżni, pod ustawicznymi atakami znajduje się również szacunek dla wolności – filar projektu liberalnego, z którego społeczeństwo oraz Kościół czerpią istotne korzyści. Przemianowany ruch klimatyczny, wymierzony w dwutlenek węgla (który nie tylko przyspiesza wzrost wegetacji, ale jest wręcz dla niej zasadniczy), posiada wiele cech podrzędnej i niezbyt wymagającej pseudo-religii. Gdy następuje utrata lub dekonstrukcja wiary religijnej, ocaleni lubią przyjmować jakąś wielką narrację i wydają się potrzebować czegoś, czego będą mogli się lękać. Niemal nieświadomie starają się ułagodzić wyższe moce (w tym wypadku naturę), składając w ofierze paliwa kopalne: węgiel i ropę. Jednak niefortunnie dla nich nowoczesne gospodarki będą nadal potrzebować węgla i ropy. Demokratyczna większość w Australii i całym Pierwszym Świecie nie będzie się godzić na regularne przerwy w dostawie energii elektrycznej, awarie prądu w szczycie lata czy zimy. A nasi wrogowie i sojusznicy w Trzecim Świecie oczywiście potrzebują węgla i ropy w ich programach industrializacji i modernizacji, podobnie jak my ich potrzebowaliśmy w przeszłości i nadal potrzebujemy. W tej kwestii są oni rozsądni i trzeźwo myślący i byliby zdeprymowani zachodnim sygnalizowaniem cnoty. W 2021 roku na świecie budowano tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt trzy nowe elektrownie węglowe, z czego czterysta czterdzieści sześć w Indach i tysiąc sto siedemdziesiąt jeden w Chinach, ale ani jedna z nich nie była zlokalizowana w pełnej cnót Australii, która powstrzymuje się także od rozwoju energetyki jądrowej. Australia dysponuje zasobami węgla i uranu wystarczającymi w istocie na tysiące lat, i jestem pewien, że będą one rozwijane i wykorzystywane przez wiele pokoleń dla dobra naszych potomków, kiedy już nasz dziwaczny entuzjazm opadnie.
Nie ma jednego obligatoryjnego katolickiego stanowiska na temat zmian klimatycznych, ponieważ nasza religia naucza wiary i moralności i nie nakłada żadnego naukowego gorsetu. Każdy ma prawo do bycia głupim, jeśli myśli, że jest to mądre (jest tak również w moim wypadku). Wyzwania klimatyczne nie należą do moich głównych obaw, aczkolwiek z przyjemnością wprowadzę kilka faktów do histerii: żaden program komputerowy nie przepowiada dokładnie przyszłych wzorców pogodowych, a pewne fakty historyczne mówią o okresie ocieplenia w czasach narodzin Chrystusa i o średniowiecznym okresie ocieplenia od 900 do 1300 roku, kiedy Australia przeżyła kilka straszliwych susz. Najgorsza z nich trwała trzydzieści dziewięć lat, między 1174 a 1212 rokiem, a inna wielka susza – dwadzieścia trzy lata, między 1500 a 1522 rokiem.
.Moje główne obawy wiążą się z czym innym: z Kościołem katolickim oraz wzrostem wojowniczych Chin.
Spis ludności Australii z 2021 roku wykazał spektakularny wzrost liczby osób deklarujących, że nie wyznają żadnej religii – jest ich teraz niespełna trzydzieści dziewięć procent – a także równie spektakularne obniżenie się liczebności Kościoła Zjednoczonego i Kościoła anglikańskiego, które straciły odpowiednio dwadzieścia dwa procent i dwadzieścia procent wyznawców, oraz istotne, bezprecedensowe zmniejszenie się o cztery procent członków Kościoła katolickiego w ciągu pięciu lat. Cały ten spadek nastąpił po znaczących liczebnych stratach wyznań chrześcijańskich w ciągu poprzednich pięciu lat.
Kwestią do rozważenia jest fakt tak niewielkiego zmniejszenia się liczby katolików w porównaniu z wartościami dotyczącymi wyznań protestanckich, mimo że to katolicy stanowią główny obiekt wrogości mediów oraz poczynań Komisji Królewskiej w związku z instytucjonalną pedofilią.
Wszyscy, którzy miłują Chrystusa i Kościół, niepokoją się tymi stratami; różnią się natomiast – niekiedy zajadle – co do tego, jak powinno się na nie zareagować. Widzimy wyraźny podział na tych, którzy sądzą, że jesteśmy sługami i obrońcami tradycji apostolskiej, nieposiadającymi władzy wprowadzania istotnych zmian do doktryn przekazanych nam przez Chrystusa i apostołów w Piśmie Świętym i Magisterium. Przeciwne do nich stanowisko zajmuje starsza grupa – ogólnie rzecz biorąc, trochę młodsza ode mnie – która ostatnie słowo przyznaje współczesności oraz sądzi, że jesteśmy panami tradycji apostolskiej i możemy ją poprawiać, żeby błogosławić związki homoseksualne i czynić kobiety kapłanami. Niektórzy odrzucają ponadto podstawowe nauczanie chrześcijańskie w kwestiach seksualności.
Niedawny synod plenarny zaczął się i skończył, i nie miał większego znaczenia dla głoszenia Ewangelii i zagrożenia spadkiem liczebności, jako że bardziej interesowała go kwestia redystrybucji władzy.
Najlepszego teologa Australii – kobiety, która akurat ma ortodoksyjne poglądy (stanowisko postrzegane obecnie jako konserwatyzm) – nie poproszono o przyjęcie roli delegatki. Czołowy katolicki uczony naszego kraju i wybitny intelektualista, udzielający się publicznie (pełnił funkcję wicekanclerza na Australijskim Uniwersytecie Katolickim), został odsunięty od pracy nad wszelkimi dokumentami synodalnymi. Zabrakło młodych kapłanów, którzy ze swoją gorliwością, wyczuciem teologicznym i potencjałem intelektualnym są faktycznie jedną z nadziei na przyszłość; i oczywiście niewielu było parafian Kościoła łacińskiego wywodzących się z mniejszości etnicznych.
Członkowie synodu zażyczyli sobie, żeby omawiano sprawy kapłaństwa, rodziny i edukacji; naturalnie nie padło nawet słowo na temat nadciągających zagrożeń dla wolności religijnej w naszych szkołach, szpitalach i domach seniora. Spora część liderów synodu skupiła się na sobie, niezainteresowana ekspansją misyjną i odizolowana od realnego świata, od walki dobra ze złem, wiary z ciemnością. Można zobaczyć, w jaki sposób nastąpił rozpad Kościoła w Belgii, Holandii i Quebecu. Kilkakrotnie wspomniano o Jezusie – częściej niż o Jezusie Chrystusie; o wierze nie mówiło się prawie wcale, a o ewangelizacji czy osobach nienarodzonych jeszcze mniej.
Synod wydawał się nieświadomy przyczyn rewolucji obyczajowo-moralnej, która nasila się także w Australii, czego przykładem jest brutalna nieuprzejmość i pyskówki w mediach społecznościowych oraz szerzenie się pornografii we wszystkich grupach społecznych, tak wśród mężczyzn, jak i pośród kobiet. Plemienna polityka siły, stosowana przez postępującą cancel culture, grozi obaleniem fundamentów liberalizmu, pozwalającego na trwanie Kościołów w Australii mimo podważenia judeochrześcijańskich fundamentów prawnych dotyczących życia, małżeństwa, rodziny i seksualności.
.W nowej polityce genderowej i rasowej biali mężczyźni, a zwłaszcza starsi biali mężczyźni, stanowią reprezentację tego, co najgorsze w przeszłości – znienawidzonego rasizmu, kolonializmu, seksizmu i patriarchatu. Jak mówi Paul Kelly z „The Australian” (którego wkład w próby zrozumienia, co dzieje się z naszym społeczeństwem jako ogółem wskutek upadku chrześcijaństwa, regularnie uznaję za przydatny), siły te sprzeciwiają się gwałtownie nie tylko cywilizacji chrześcijańskiej, ale wręcz podwalinom tradycyjnego powszechnego przekonania świata zachodniego, iż „wszyscy ludzie niezależnie od rasy, religii, płci czy gender są równi w oczach prawa i mają taką samą godność”.
Trudno byłoby znaleźć bardziej fundamentalne kwestie sporne. Rozumowi, wolności i prawdzie grozi wygnanie, a pojęcia wywodzące się z prawa Bożego, niezmiennego prawa naturalnego, brzmią staromodnie i przestarzale i są postrzegane jako wyrażenia pochodzące z upadłej mitologii.
Niektórzy autorzy, tacy jak Larry Siedentop w Inventing the individual. The origins of western liberalism, uznają istnienie długów liberalizmu wobec chrześcijaństwa. Większość jednak nie. Osobiście podejrzewam, że powiązania są nawet głębsze i każde społeczeństwo zachodnie, opierające się na przesłance równości wszystkich ludzi wobec prawa i przypisujące taką samą godność każdemu człowiekowi – czy to obywatelowi, czy cudzoziemcowi, czy to osobie produktywnej, czy zależnej, czy to młodemu i zdrowemu, czy staremu i zależnemu – może trwać jedynie podtrzymywane chrześcijańskimi ideałami uniwersalnej miłości, często znajdującymi wyraz w prawach człowieka, wywodzących się od Boga Stworzyciela.
Nie trzeba być w tym celu chrześcijaninem – wystarczy bowiem postchrześcijański instynkt czy sympatia, ale także one upadają, bezlitośnie odrzucane na naszych uniwersytetach. Brutalne siły kierujące ewolucją, prawo dżungli, ekonomiczne i intelektualne nierówności między ludźmi, różnice między silnymi i słabymi, chorymi i zdrowymi – wszystko to sprzeciwia się jakimkolwiek pretensjom do uniwersalnej ludzkiej godności. Już znacząca część jawnie aprobuje trybalizm, zemstę, nagą siłę i dominację zamiast jakiegokolwiek dążenia do zgodnej opinii. We wrogiej, post-chrześcijańskiej Australii podtrzymywanie ideału liberalizmu może okazać się równie trudne jak szczepienie demokracji w Iraku czy Afganistanie. Nie uważam, że walka się skończyła, że terytorium zostało utracone. Pewna ważna postać publiczna powiedziała mi ostatnio, że jedyne, co pozostało obecnie chrześcijanom w Australii, to skierowanie się do katakumb, i że zgniliznę da się powstrzymać jedynie dzięki kilku męczeństwom. Mam nadzieję i wierzę, że ta interpretacja sytuacji jest błędna – nadmiernie pesymistyczna. Jednak sytuacja jest przełomowa i w liczne – choć nie wszystkie – zagadnienia nauczania chrześcijańskiego uderzają potężne fale. Większość Australijczyków wciąż uważa, że „każdy ma prawo do uczciwej szansy”. Z całą pewnością, jeśli sytuacja ma się nie pogorszyć, to nie tylko chrześcijanie, lecz także wszyscy, którzy cenią nasz zachodni sposób życia, muszą „mieć szansę”; oto drugi zasadniczy element australijskiego konsensusu, zdrowy rozsądek naszych przodków, który przy- niósł nam dobre obyczaje i dobry byt.
Zanim zacznę chwalić działania Campion College i spróbuję odnieść je do opisanych przed chwilą zmian społecznych, musimy na chwilę skierować uwagę na ujawnione niedawno niebezpieczeństwo, zmianę rewolucyjną pod każdym względem: wojowniczość i wrogość rozwijających się Chin, bogatych i potężnych, wobec Australii.
W następnym dziesięcioleciu wojna stanowi realną perspektywę – zapewne raczej o Tajwan, choć niekoniecznie. Najnowsza książka Jima Molana Danger on our doorstep, nawet jeśli traktować ją z rezerwą, ostrzega przed drugim Pearl Harbor i daje niewielką pociechę. Ogromnie polecam tę lekturę.
Jednym z kilku niezmiernie ważnych zadań rządu premiera Albanese jest podnoszenie naszych możliwości obrony, wyrządzania szkody dowolnemu agresorowi krótkoterminowo oraz czynienia tego przez kolejne dwadzieścia czy czterdzieści lat. Liczymy na pokój i dążymy do niego, ale gdyby miało wydarzyć się najgorsze czy gdyby nawet pojawił się wielki problem, który będzie rozstrzygany w dużej mierze na północy, to obecny wysoki poziom retoryczny będzie wówczas absolutnie nieskuteczny. Potrzeba czynów, nie słów.
Chiny postrzegają nas jako słabe ogniwo w sojuszu amerykańskim z racji naszej zależności handlowej od nich i wojskowej słabości. Próżnia władzy oraz pozbawione ochrony i niepoważne społeczeństwo stanowią pokusę dla dyktatorów, zwłaszcza gdy pragną oni odwrócić uwagę swoich obywateli od miejscowych problemów, takich jak ubóstwo i nierówności, ucisk i niezadowolenie, nadwyżka trzydziestu pięciu lub czterdziestu milionów mężczyzn i perspektywa spadku liczebności siły roboczej o dwieście milionów ludzi do 2050 roku.
Chiny spowodują zmianę ukierunkowania australijskiego dyskursu narodowego niezależnie od rozwoju sytuacji; i nie chodzi mi tylko o wzrost podatków w celu pokrycia kosztów obrony czy wprowadzenia obowiązkowej służby wojskowej. Australia może okazać się zmuszona do podjęcia decyzji, czy wystarczająco kochamy nasz kraj, żeby być gotowymi do jego obrony; czy wystarczająco wierzymy w wolność i demokrację, żeby sprzeciwić się potężnemu dyktatorowi. Australia niemal na pewno będzie zmuszona do wykorzystania mocnych stron swojej zachodniej cywilizacji w ciągu stuleci dialogu lub walk, które będą towarzyszyć odradzaniu się Państwa Środka, niegdyś potężnej cywilizacji, równie starej jak Grecja i starszej niż imperium rzymskie, lecz ogromnie się różniącej od naszego stylu życia i obecnie bardzo opresyjnej wobec własnych obywateli.
Innym znaczącym czynnikiem jest fakt, że w Chinach szerzy się chrześcijaństwo, przede wszystkim protestantyzm, tak jak szerzyło się we wrogim, pogańskim imperium rzymskim. Chiny liczą już prawdopodobnie od sześćdziesięciu do dziewięćdziesięciu milionów chrześcijan i są jednym z największych krajów chrześcijańskich na świecie.
.Jest rozsądną propozycją, aby Australijczycy przyszłości przynajmniej w niektórych przypadkach mieli do zaoferowania więcej interesujących dla nich rzeczy niż tylko turniej rugby State of Origin oraz Puchar Melbourne. Jednakże w każdym wypadku Australia będzie potrzebować trzeźwo myślących i zdolnych patriotów.
Fragment książki Pell kontra świat, wyd. Esprit, 2024 r. [LINK]