
Imperium Erdogana. Minarety bagnetami
Kilka tygodni temu Republika Turcji obchodziła swoje 97. urodziny. To dobry czas, by w niemal setną rocznicę istnienia nowoczesnego państwa zastanowić się, co zostało z kraju tak pieczołowicie budowanego przez Kemala Atatürka na modłę zachodnią – pisze Karolina W. OLSZOWSKA
Lakoniczna odpowiedź, że pozostało niewiele, byłaby sporym nadużyciem, jednak nie da się ukryć, że „nowa Turcja”, dzisiejszy kraj Recepa Tayyipa Erdoğana, zmierza w stronę odbudowania Imperium Osmańskiego. Na przeszkodzie temu mogą stanąć jednak głębokie podziały wewnątrz tureckiego społeczeństwa oraz uwikłanie w konflikty zbrojne i ogromne problemy gospodarcze.
Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) wygrała wybory parlamentarne w 2002 roku, Recep Tayyip Erdoğan musiał czekać pół roku, aby zostać premierem. Już wtedy wielu obserwatorów obawiało się o kierunek, w którym pójdzie ten kraj. Początkowo zdawało się, że obawy były bezpodstawne. Rozmowy akcesyjne z Unią Europejską nabierały tempa, zaczęto rozmawiać z Kurdami – w szkole nawet uczono kurdyjskiego, zaczęła pojawiać się prasa i programy telewizyjne w tym języku. Nie trwało to jednak długo. Jak się okazało, Erdoğan (najpierw jako premier, a później prezydent) nie chciał naśladować otwartości Atatürka, bliżej mu było do ideału Mehmeda Zdobywcy.
Minarety są naszymi bagnetami
.Recep Tayyip Erdoğan jeszcze jako burmistrz Stambułu trafił do więzienia, a następnie dostał zakaz sprawowania funkcji publicznych za wygłoszenie na wiecu fragmentu wiersza Cevata Örneka „Armia Boga”. Brzmiał on następująco: „Minarety są naszymi bagnetami, ich kopuły hełmami, meczety koszarami, a wierzący żołnierzami”. Tak naprawdę świetnie obrazuje on zmianę, która zaszła w Turcji. Islam był przywódcy potrzebny zarówno na rynek wewnętrzny, jak i międzynarodowy.
Tak jak Imperium Osmańskie pełniło rolę przewodnią w świecie muzułmańskim, tak teraz tę funkcję miała przejąć „nowa Turcja”. Symbolem miał stać się meczet Hagia Sophia. Na uroczystość konwersji zaproszeni byli przywódcy państw muzułmańskich, prezydent Erdoğan chciał wcielić się w rolę gospodarza, który zwraca tak ważną świątynię (symbol zwycięstwa nad chrześcijaństwem) na łono islamu.
Podobny cel miało wystąpienie prezydenta Erdoğana, które uderzało w prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Jego celem było kreowanie się na obrońcę praw muzułmanów, który walczy z panującą w Europie islamofobią. Miało to wykreować obraz nowego sułtana-kalifa biorącego w obronę muzułmanów. Do tego celu Turcja wykorzystuje również swoje soft power, wspiera gorzej rozwinięte kraje, wysyłając tam pomoc gospodarczą i finansową, przy okazji otwiera tam centra kultury i funduje stypendia w Turcji. Pokazuje, że jedyną ich szansą na poprawę sytuacji jest sojusz z Ankarą. Postawienie się w obronie francuskich muzułmanów miało również inny cel – pozyskanie mniejszości, która w przyszłości wywierać może wpływ na francuskie decyzje polityczne. Ile to już razy można było zaobserwować podobną sytuację w Niemczech, gdy oddana turecka mniejszość wywierała nacisk na tamtejszy rząd. Należy również pamiętać, że prezydenci w większości konfliktów stają w opozycji do siebie. Emmanuel Macron popiera Greków w konflikcie na Morzu Śródziemnym, wspiera Chalifa Haftara w Libii oraz groził nałożeniem sankcji przez Unię Europejską na Turcję za konflikt w Górskim Karabachu.
Upadek imperium
.Posunięcia międzynarodowe prezydenta Erdoğana mają swój cel. Przedstawianie się jako obrońca muzułmanów (zarówno w kontekście francuskim, jak i wojny azerbejdżańsko-ormiańskiej) ma doprowadzić do zjednoczenia konserwatywnego elektoratu. Konwertowanie Hagii Sophii na meczet służyć miało zbliżeniu z nacjonalistami. Obraźliwe słowa w stosunku do prezydenta Macrona pokazać mają tureckiemu społeczeństwu, że ich prezydent nie boi się europejskich nacisków i jest na tyle silny, żeby przeciwstawić się przywódcom, którzy atakują poczynania Turcji w polityce międzynarodowej. Nawet karykatura prezydenta Erdoğana opublikowana przez francuski tygodnik „Charlie Hebdo” wykorzystana została na potrzeby wewnętrzne – w końcu można nie lubić swojego przywódcy, ale większość społeczeństwa obrusza się, gdy obcokrajowcy obrażają ich prezydenta.
„Nowa Turcja” ma jeszcze jeden ogromny problem, z którym nie potrafi poradzić sobie prezydent. Jest wewnętrznie podzielona, pęknięta na pół. Z jednej strony są „dzieci republiki”, osoby uważające Mustafę Kemala za największego bohatera i ojca narodu, z drugiej jest elektorat prezydenta Erdoğana, który siłę Turcji upatruje w islamie; ludzie, którzy cieszą się z tego, że do szkoły i na uniwersytety mogą chodzić kobiety w chustach, a mężczyźni wychodzić w piątek z pracy na modlitwę w meczecie. Ci stojący podczas protestów w parku Gazi i broniący tej połaci zieleni ścierają się z tymi, którzy pokonali puczystów 15 lipca 2016 roku. Te dwie narracje często nie potrafią się spotkać. Podział na „my i wy” staje się coraz głębszy, mimo że to jeden naród, wyrosły na tych samych legendach, słuchający podobnej muzyki, kibicujący tureckiej drużynie narodowej. A prezydent nie robi nic, aby obie strony ze sobą pogodzić, wręcz przeciwnie, zwiększa podziały, aby jedni obawiali się przewagi drugich.
Miało być nowe imperium Mehmeda Zdobywcy, tymczasem jest kolos na glinianych nogach. Problemów gospodarczych nie można już ignorować, lira cały czas traci w stosunku do dolara, już przekroczyła poziom 8,35. Kraj zaangażowany jest w konflikt w Syrii, Libii i Górskim Karabachu. W Turcji ciągle przebywają miliony uchodźców, których nie można wykorzystać do nacisków na Europę, gdyż ta zamknęła się w konsekwencji pandemii.
Prezydent nie ma szans stać się przywódcą muzułmanów, bo kraje arabskie patrzą na Turcję z dużą rezerwą. Arabia Saudyjska, główny rywal Ankary, wręcz nieoficjalnie wprowadziła bojkot tureckich produktów. Z Egiptem prezydent Erdoğan rywalizuje w Libii.
.Imperium się chwieje w posadach i coraz trudniej uwierzyć, że rządzący krajem przez blisko 18 lat prezydent przetrwa kolejny kryzys. Otwarte pozostaje jednak pytanie, ile jest w stanie poświęcić dla utrzymania władzy. Już wiadomo, że gdy przegra wybory, raczej nie spędzi spokojnej emerytury w kraju nad Bosforem.
Karolina W. Olszowska