Laura VANDERKAM: Jak to robią kobiety sukcesu. Strategie zarządzania czasem

Jak to robią kobiety sukcesu.
Strategie zarządzania czasem

Photo of Laura VANDERKAM

Laura VANDERKAM

Absolwentka Princeton, autorka bestsellerów o tym jak ludzie łączą pracę i rodzinę. Jej książki rekomendują "The Wall Street Journal" i "The New York Times".

Kobiety odnoszące sukcesy zawodowe mają konkretną wizję tego, jak powinno wyglądać ich zaangażowanie w życie rodzinne. Myślę, że w pewnym sensie próbują się porównywać do stereotypu mam na pełny etat i tego, jak spędzają one czas, ale z drugiej strony, nie ma tu przymusu — kobiety te naprawdę chcą spędzać czas ze swoją rodziną. Chcą angażować się w życie rodzinne – pisze Laura VANDERKAM

Życie to nie tylko opowieści i anegdoty. A przecież nimi właśnie się posługujemy, by je omówić, zawsze wtedy, kiedy trzeba wynieść życiową lekcję. I tak oto, jak zresztą w większości literatury traktującej o pracy i życiu, nasza opowieść zaczyna się od przytoczenia tych mroczniejszych aspektów: mój mąż przebywa w Europie, przez zamieć śnieżną prawdopodobnie utknę w Los Angeles, a trójka moich dzieci jest w Pensylwanii z opiekunką, która nie planowała spędzić z nimi aż kilku dni pod rząd. A może inaczej: jestem w Nowym Jorku, jest wieczór, a z samego rana czeka mnie występ w programie telewizyjnym. Próbuję się położyć wcześniej, kiedy dzwoni mój mąż, by powiedzieć, że po zabraniu dzieci do cyrku uświadomił sobie, że zapomniał kluczy do domu. A drzwi są zatrzaśnięte. Próbuje rozwiązać problem, przy okazji dzwoniąc do mnie z zapytaniem, kto z naszych znajomych ma zapasowy klucz. Ale oni nie odbierają, więc dzwoni do ślusarza, który przyjedzie dopiero za dwie godziny, nie ma się co martwić. No i mąż ma przecież przy sobie odpowiednią butelkę dla dziecka! Ale oczywiście efekt jest taki, że krążę po pokoju hotelowym, wyobrażając sobie moje pięciomiesięczne dziecko w samochodzie w środku zimnej nocy. I jak mam teraz zasnąć?

Mogłabym faktycznie zacząć od takiej opowieści, a potem zacząć narzekać na szaleństwo współczesnego życia i na to, że nie można mieć wszystkiego. Od chwili, kiedy The Atlantic opublikował niezwykle poczytny okładkowy artykuł Anne-Marie Slaughter, fraza „kobiety nie mogą mieć wszystkiego” stała się świetnym sposobem na przyciąganie czytelniczek.[1] Odpowiednie sensacyjne historie generują przecież kliknięcia, a ludzie chcą coraz bardziej ekstremalnych przykładów. Pewna redaktorka szukająca nowych wpisów do książki o trudach kobiecego życia, w wersji bardziej sensacyjnej, oczekiwała czegoś mniej więcej takiego: „SMS od chorego dziecka, kiedy musisz skupić się na pilotowaniu F-16 nad Afganistanem”.

W roku 2012 przedstawiciele wielu firm prawniczych musieli zmierzyć się z upublicznioną notką, którą w ramach rezygnacji ze stanowiska napisała prawniczka Clifford Chance, matka dwójki dzieci.[2] Autorka opisała niezwykle trudny dzień. W środku nocy budziły ją dzieci. W pracy musiała zostać dłużej, kiedy godzina odebrania dzieci ze żłobka niebezpiecznie się zbliżała. Korki były fatalne, a mąż niezbyt pomocny. A kiedy już udało się jej ułożyć dzieci do snu, musiała zmierzyć się z długą listą rzeczy do zrobienia po godzinach. „Nie ma co ukrywać, nie byłam w stanie pogodzić jednocześnie kariery i rodziny” — napisała w wiadomości do swoich współpracowników. Pozostało jej tylko jedno wyjście — odejść z pracy — i wydaje się, że wszystkie je rozumiemy.

Kluczowe jest uświadomienie sobie, że życia nie da się przeżyć w stanie „olśnienia”, a dopatrywanie się lekcji życiowych i impulsów do zmiany w trudnych, ciężkich chwilach w dużej mierze nas ogranicza.

Zaczęłam to dostrzegać nie w ramach chwilowego przebłysku, ale stopniowego gromadzenia się rozmów, które przekonały mnie, że moje badania w zakresie efektywnego wykorzystywania czasu oferowały mi pewien wgląd, niedostępny reszcie świata. Podam tu choćby jeden przykład. W lecie 2013 roku rozmawiałam z młodą kobietą, która wcześniej pracowała w firmie doradczej. Rozmyślała nad założeniem własnej firmy szkoleniowej, która doradzałaby kobietom, takim jak nasza bohaterka z Clifford Chance, w jaki sposób renegocjować umowy, umożliwiając kobietom pracę w niepełnym wymiarze godzin albo w ramach elastycznych godzin pracy. Był to naprawdę dobry pomysł, ale to, co szczególnie przykuło moją uwagę, to jej tłumaczenie, dlaczego na niego wpadła: Pewnego dnia popatrzyłam na kobiety w mojej firmie, te na stanowiskach kierowniczych. Nie było ani jednej, której życia bym pragnęła.

Normalnie pewnie bym to puściła w niepamięć, jako jedną z tych rzeczy, jakie jedna młoda kobieta mówi drugiej. Ale czytałam sporo publikacji Sheryl Sandberg, więc przystąpiłam do formułowania odpowiedzi, która — jak wkrótce sobie uświadomiłam — zaczęła się rozrastać.

Odpowiedź ta zaczyna się tak: kilka lat temu napisałam książkę, Głodni czasu. Efektywne 168 godzin w 7 dni lub tydzień. Jednym z pozytywnych efektów jej publikacji było to, że wiele firm poprosiło mnie o przedstawienie prezentacji dla ich pracowników na temat zarządzania czasem. Aby moje warsztaty były bardziej przydatne, zaczęłam przed każdym spotkaniem prosić jego uczestników o śledzenie ich czasu. Takie rejestry czasu, zapiski z całego tygodnia, w jednostkach po pół godziny każda, ujawniały, jakie sprawy były dla uczestników spotkania najważniejsze, ile czasu spędzali w pracy, w domu i na sprawach prywatnych.[I] Razem z moimi królikami doświadczalnymi analizowałam te rejestry, by móc rozmawiać o wyzwaniach, z którymi musieli zmierzyć się uczestnicy spotkań. Następnie osoby te mogły opowiedzieć pozostałym, w jaki sposób radzą sobie ze wszystkimi zadaniami przedstawionymi w rejestrach. Nasze zajęcia był interaktywne i — jak mam nadzieję — także oświecające.

Prowadzę spotkania z różnego rodzaju publicznością, często jednak jest tak, że moje prezentacje finansowane są przez zgrupowania kobiet w firmach, które odwiedzam. Dlatego większość rejestrów czasu, które zebrałam w ramach moich prezentacji, pochodzi od dyrektorek i kierowniczek takich wewnętrznych organizacji. Wiele z tych kobiet ma dzieci. Z czasem zauważyłam pewien istotny szczegół. Ich życie wcale nie wydawało się takie złe.

Być może to, że oczekiwałam po prostu chaosu, jest argumentem potwierdzającym nasze skupianie się na gorszych chwilach albo chociaż pokazuje, że liczyłam na wiele scen rodem z książki Nie wiem, jak ona to robi Allison Pearson, kiedy bohaterka próbuje sprawić, by kupiona w sklepie szarlotka wydawała się upieczona w domu. Ale nie. Rzeczywiście w rejestrach były gorsze chwile, nie zaprzeczę, ale był też czas spędzony z dziećmi, z mężem, czas na relaks i na sen. Widziałam też rejestry przedstawicielek kadr kierowniczych z firm doradczych z tej samej branży, w której wspomniana wcześniej młoda bizneswoman nie dostrzegała kobiety, której życie by jej odpowiadało. Oczywiście, nie każda kobieta chciałaby takiego życia. W rejestrze, który prowadziła dla mnie w marcu 2014 roku Vanessa Chan, partnerka w dużej firmie doradczej i matka dwóch córek, widziałam, jak kobieta obudziła się pewnego środowego poranka w innym mieście niż we wtorek, a żadne z tych dwóch miast nie było tym, w którym żyła na co dzień. Wróciła do domu w środę bardzo późno, kiedy jej dziewczynki już spały. Ucałowała każdą z nich, po czym zabrała się do wieczornej pracy. Gdybyśmy chciały tu opowiedzieć historię o trudach życia zawodowego i niewystarczającej ilości czasu na życie osobiste, to na pewno skupiłybyśmy się na tej właśnie scenie.

Patrząc jednak na cały tydzień, widzimy coś innego. Chan rzeczywiście umknęły wtorek i środa, ale i tak w tym samym tygodniu udało się jej ułożyć córki do snu częściej niż dwa razy. Przeczytała im wiele rozdziałów Domku na prerii. Zsumowałam tę aktywność z całego rejestru i okazało się, że Chan czytała córkom dłużej, niż wynosi średni wynik w przeciętnym amerykańskim domu, gdzie mama na pełny etat czyta swoim dzieciom.[3] Odwiedziła szkołę jednej z córek i przy okazji udało się jej ustalić spotkania z rodzicami innych dzieci, żeby ich pociechy mogły się razem pobawić. W trakcie weekendu pracowała bardzo mało (nie to, że tak się nie zdarza, jak sama przyznała, ale starała się to ściśle kontrolować). Zamiast tego zorganizowała zabawy dla swojej rodziny, z którą udała się też na narty, a gdzieś po drodze zabrała córki do kina. Wybrała się na randkę z mężem, obejrzała telewizję i nie pominęła ćwiczeń na rowerku. Zamiast udomawiać kupną szarlotkę, poświęciła sporo czasu, by zaprojektować ciasto z motywem pokémona na zbliżające się urodziny córki. Jeśli to mało, to wiedz, że znalazła też czas na swoje hobby, jakim jest pieczenie i dekorowanie ciast godnych uwiecznienia na tablicach Pinterest.

Życie Chan nie odpowiadałoby każdej kobiecie. Ona sama nie chce żyć w ten sposób do końca swoich dni. Aspiruje do roli przedsiębiorcy w ramach drugiej kariery, a kiedy odezwałam się do niej po roku od pierwszej rozmowy, właśnie otwierała firmę, Head First Ventures, skupiającą się na urzeczywistnianiu różnych produktów, które zrodziły się w głowie Chan, mających rozwiązywać drobne, irytujące problemy klientów. Ale nawet jeśli nie każda kobieta chciałaby żyć tak jak Chan, to nie mogę też powiedzieć, że nikt nie chciałby takiego życia. Projektowanie ciast, jazda na nartach i wieczory spędzane z dziećmi wskazują, że jej życie wcale nie jest takie przerażające.

To samo zjawisko obserwowałam w wielu rzekomo wyczerpujących branżach: finansowej, prawnej, medycznej. Kobiety w całości poświęcały się swojej karierze, ale zajmowały się też resztą swojego życia.

Jak to robiły? To wcale nie takie trudne. Tydzień ma 168 godzin. Jeśli na pracę poświęcasz 50, a każdej nocy przesypiasz kolejne 8 (czyli 56 godzin na tydzień), zostają Ci jeszcze 62 godziny na inne rzeczy. Jeśli pracujesz 60 godzin i śpisz 8 każdej nocy, na pozostałe rzeczy zostają Ci 52 godziny. Analizy rejestrów poświęconego czasu (moje i wykonane przez innych) sugerują, że niewiele osób rzeczywiście przepracowuje całe 60 godzin tygodniowo, nawet jeśli twierdzą, że tak jest.

Czas powinien być wypełniony tym, co ma dla Ciebie znaczenie.

Lecz, podobnie jak Chan, wszystkie musimy ten fakt przyjąć do wiadomości, a wiele kobiet tego nie robi. Rozmawiając o kobiecych wyborach życiowych, często skupiamy się na szaleńczych, trudniejszych chwilach. Ma to sens. W pewien mroczny sposób to ciekawe rozmowy. Przykuwają uwagę. Inne chwile — śniadanie z dziećmi albo wspólna zabawa weekendowa — nie są już tak częstym tematem rozmów. Kobiety z wyższych stanowisk raczej nie wspominają o takich rzeczach, częściowo dlatego, że pamiętają o wcale nie bezzasadnym przekonaniu, że rozmawianie o rodzinie w pracy może negatywnie wpłynąć na pozycję zawodową. Czas wolny i to, jak go spędzamy, również nie są czymś, co podkreśla się w rozmowach. Od niechcenia można nawiązać do czegoś, co wydarzyło się w ostatnim odcinku Kawalera do wzięcia, ale rozmowa raczej nie zacznie się od informacji, że menedżerka wyższego szczebla spędziła cały wczorajszy wieczór przed telewizorem. Kiedy ludzie pytają: „Jak się masz?”, współczesna kobieta o bogatym życiu zawodowym mówi po prostu: „Jestem strasznie zajęta”. Sama tak robię.

Co jednak, jeśli ten błąd logiczny — myślenie, że stresujące rzeczy rzeczywiście się zdarzyły, a to znaczy, że życie jest szalone i niezrównoważone — ogranicza to, co mamy do przekazania? Nasz mózg ma dość specyficzną strukturę, prowadząc do błędów w rozumowaniu, a jednym z efektów jest to, że negatywne rzeczy bardziej się wyróżniają na tle innych myśli, przede wszystkim pozytywnych, zwłaszcza kiedy odpowiadają jakiemuś konkretnemu poglądowi czy twierdzeniu. Zamartwiamy się, bo nie zdążyłyśmy na zawody sportowe naszego dziecka przez spóźniony samolot, w rezultacie wpadamy w otchłań, ruszamy w poszukiwaniu własnej duszy, rozmyślamy nad ograniczeniem etatu albo w ogóle nad rezygnacją z pracy. Ale zjawisko to nie występuje, kiedy zawody umknęły nam dlatego, że nasze drugie dziecko akurat w tym samym dniu startowało na 100 metrów stylem dowolnym. W takich chwilach żadna z nas nie wpadłaby na pomysł pozbycia się drugiego dziecka. Z naszego wcześniejszego przykładu Clifford Chance możemy wyciągnąć wiele różnych wniosków — może kobieta powinna była pomyśleć o innej formie opieki nad dziećmi albo zmienić styl pracy w domu, może powinna była być bardziej asertywna w biurze albo pamiętać, że czasem po prostu zdarzają się tragiczne dni, to zupełnie normalne — ale żaden z tych wniosków nie pasuje do wciąż głoszonej mantry: żadna z nas nie może mieć wszystkiego, więc nawet nie próbuj.

Intryguje mnie ten temat i to, dlaczego pewne doświadczenia zmieniają się w opowieści, które następnie, powtarzane raz po raz, zyskują własną wewnętrzną moc. Wpływowy ekonomista Robert Shiller bardzo dobrze wytłumaczył to zjawisko,[4] choć w innym kontekście, kiedy w „The Wall Street Journal” wyjaśniał, dlaczego ludzie kurczowo trzymają się idei, że potrafią sprawnie typować wartościowe akcje. Ogólnie dzieje się tak dlatego, że podoba im się to, co przedstawia sobą firma: „Psycholodzy argumentują, że u podstaw ludzkich procesów myślowych zawsze obecna jest jakaś postać narracji, że ludzki umysł potrafi wokół niej gromadzić fakty, opowieści mające początek i koniec, niosące ze sobą jakiś ładunek emocjonalny. Wciąż możemy zapamiętywać liczby, ale potrzebujemy opowieści (…). Potrzebujemy albo opowieści, albo teorii, ale opowieść zawsze pojawia się pierwsza”. Język pojawił się znacznie wcześniej niż piśmienność. Pochłaniamy informacje w formie opowieści, takich jak te zasłyszane przy ognisku, a każdy z ich elementów prowadzi w końcu do finału, niemalże objawienia, z którego wyciągamy lekcję. Pasuje ona do tego, co ogół społeczeństwa chce Ci wpoić, nawet jeśli (co jest kolejnym narzędziem narracji) lekcja ta przekazywana jest jako „prawda ukryta”.

Nie jestem wyjątkiem, uwielbiam opowieści, ale historie, które bazują na trudnych chwilach życia, pomijają jego złożoność. Nie możesz zerkać na środę w życiu Chan, nie dostrzegając jednocześnie Domku na prerii. Tradycyjne podejście prowadzi nas do przekonania, że życie jest szalone. Musisz wybierać. W jednym z komentarzy na blogu Modern Mrs. Darcy znajdujemy podsumowanie tego punktu widzenia.[5] Komentatorka tłumaczy, dlaczego zdecydowała się zrezygnować z życia zawodowego: „Jeśli radość daje Ci wypłata i drobna pochwała od szefa, to pewnie, trzymaj się tego. Ja jednak preferuję tulenie i kwiaty”.

Jeśli jednak popatrzysz na całe życie, minuta po minucie, a potem na całe tygodnie, wtedy zobaczysz zupełnie inną sytuację. Kobietom, które odniosły zawodowy sukces, rzuca się pytania, jakby każde drobne przyjęcie domowe było konferencją prasową z samym prezydentem: Jak to robisz? Jakim cudem dajesz radę? Jak zachowujesz równowagę?. Na pytania te znajdujemy proste odpowiedzi. W życiu zawsze jest miejsce zarówno na wypłatę, jak i na kwiaty, na delegacje oraz ciasta z pokémonem.

Możemy mieć w życiu wiele zajęć, wiele priorytetów, a mimo to wciąż mieć też dużo radości i czasu dla siebie. Mnie interesuje właśnie cała mozaika.

Wielu osobom udało się ułożyć jej elementy, te zawodowe i te osobiste, w taki sposób, że wciąż mają miejsce na realizację osobistych marzeń. Lecz kiedy próbuję przekazać ludziom taki właśnie holistyczny punkt widzenia, napotykam pewien problem: nie dysponuję danymi statystycznymi, na których mogłabym polegać. Niektóre organizacje przeprowadzają ankiety telefoniczne, ale zwykłe pytanie ludzi, jak spędzają czas, niesie ze sobą sporo problemów (temat ten poruszę w dalszej części książki). Analizy rejestrów poświęconego czasu są dokładniejsze. Ankieta dotycząca sposobów spędzania czasu (American Time Use Survey, ATUS) prowadzona przez Departament Pracy USA czy badania Pew Research Center i innych organizacji analizują, w jaki sposób matki i ojcowie spędzają czas, i dzielą ankietowanych według tego, czy pracują na pełny etat, czy na niepełny, w domu czy poza domem. Jednak praca na pełny etat nie zawsze wygląda tak samo. Odmienna może być też praca osoby niebędącej w związku małżeńskim (a jest to częsty czynnik w podziale demograficznym ankietowanych).

Mnie interesowała „ta duża praca”. Chciałam zrozumieć życie kobiet aktywnych zawodowo, o solidnej karierze, mających ednocześnie rodzinę. Dysponowałam jednak zaledwie opowieściami osób, z którymi rozmawiałam, i wolno gromadzącym się stosem rejestrów. Tylko te dwie rzeczy umożliwiały mi udokumentowanie rzeczywistości. Czytając coraz więcej opowieści z gatunku „nie możesz mieć wszystkiego”, uświadomiłam sobie, że wiele kobiet uzasadniało tego typu anegdotami poważne decyzje życiowe, czy nawet podejmowało je na ich podstawie.

Ja chciałam twardych danych. Najlepszym sposobem na ich uzyskanie było ich samodzielne stworzenie. W roku 2013 roku zaczęłam gromadzić rejestry od kobiet, które, przynajmniej z definicji, miały wszystko:

  • Zarabiały ponad 100 tysięcy dolarów rocznie.
  • Miały przynajmniej jedno dziecko (poniżej osiemnastego roku życia) żyjące wraz z matką.

Aby zgromadzić chętne do współpracy kobiety, które mogłyby rejestrować swój czas, wykorzystałam własny blog i różne sieci społecznościowe. Był to jakiś początek. Ochotniczkom wysłałam arkusze i poprosiłam je o rejestrowanie poświęcanego czasu przez jeden tydzień. Większość z nich otrzymała takie oto wytyczne: „Zapisz to, co robisz, tak często, jak jesteś w stanie, tak szczegółowo, jak zechcesz. Rób to przez tydzień, potem odeślij mi arkusz, byśmy mogły o nim porozmawiać”. Niektóre ochotniczki wykorzystywały Worda, by dokładniej opisać swoje życie. Inne preferowały aplikacje, takie jak Toggl, aby wygenerować dokładniejszy rejestr poświęconego czasu niż moje arkusze z komórkami po trzydzieści minut każda. Niektóre zmieniły mój arkusz o 336 komórkach, tworząc nową mozaikę 672 komórek po piętnaście minut każda.

Kiedy otrzymałam od ochotniczek wypełnione rejestry, zsumowałam godziny poświęcone na pracę, sen, telewizję, ćwiczenia, czytanie i inne drobne rzeczy czy prace domowe. Przeprowadziłam rozmowy telefoniczne i e-mailowe z większością ochotniczek. Chciałam lepiej poznać ich strategie, a wiele kobiet poprosiło też o moją opinię na temat ich rejestrów. Chciały się dowiedzieć, jak mogą sobie poradzić z wyzwaniami w związku z zarządzaniem czasem i znaleźć więcej czasu na zabawę. Do rejestrów podeszłam po części jak antropolog, analizując te nowe sposoby godzenia ze sobą życia i pracy.

Projekt Mozaika to badanie rejestrów z 1001 dni z życia aktywnych zawodowo kobiet i ich rodzin. Każda z nich ma własną opinię na temat tego, co znaczy mieć wszystko.

Taką przynajmniej mam nadzieję. Każdy projekt taki jak ten rodzi pytania. To najbardziej oczywiste brzmi: dlaczego akurat kobiety? Żywię nadzieję, że książka ta będzie przydatna dla każdego czytelnika, który pragnie rozwinąć swoje życie. Wśród czytelników z pewnością będą mężczyźni, których kariery wymagają wiele poświęceń. Słyszałam kiedyś fragment rozmowy mojego męża ze świeżo upieczonym ojcem, który próbował znaleźć sposób na rozwijanie swojej kariery przy jednoczesnym spędzaniu czasu z synem. To taka sama rozmowa na temat godzenia życia i pracy, jaką kobiety prowadzą od dziesięcioleci, i nieważne, że żaden facet nie poprowadziłby na ten temat całej konferencji.

Skupiam się na kobietach z kilku powodów. Po pierwsze, wciąż bardziej prawdopodobne jest, że takie podwójne, wymagające sporej żonglerki życie zawodowe i rodzinne prowadzić będą kobiety niż mężczyźni zajmujący podobne stanowiska. Pewne badanie, analizujące laureatów grantów badawczych K08 i K23 finansowanych przez Narodowy Instytut Zdrowia, pokazuje ciekawe wyniki.[6] Granty te przyznawane są badaczom o dużym potencjale, co wiąże się z intensywnym życiem zawodowym. Badanie wykazało, że zaledwie 44,9 procent mężczyzn w stałym związku miało partnerki pracujące na pełny etat. W przypadku kobiet aż 85,6 procent było w stałym związku z partnerem aktywnym zawodowo. Nie oznacza to jednak, że mężczyźni, których partnerki pracują w niepełnym wymiarze godzin czy zajmują się dziećmi na pełny etat, nie chcieliby też więcej uzyskać w życiu. W Projekcie Mozaika również uczestniczyły kobiety, których partnerzy pracowali na niepełny etat albo zajmowali się dziećmi. Nie chcę więc nikogo ograniczać.

Odkryłam jednak, że kobiety odnoszące sukcesy zawodowe wciąż mają konkretną wizję tego, jak powinno wyglądać ich zaangażowanie w życie rodzinne. Myślę, że w pewnym sensie próbują się porównywać do stereotypu mam na pełny etat i tego, jak spędzają one czas, ale z drugiej strony, nie ma tu przymusu — kobiety te naprawdę chcą spędzać czas ze swoją rodziną. Chcą angażować się w życie rodzinne. Dlatego żywicielka rodziny, której mąż zajmuje się dziećmi, opowiada mi, że wstaje z samego rana, by spędzić z dziećmi trochę czasu i by jej mąż mógł jeszcze chwilę pospać. Inna kobieta mówi, że po jej powrocie z pracy mąż kończy zmianę, a do końca dnia dziećmi zajmuje się ona. Niewielu mężczyzn oczekuje, że po powrocie do domu będą mogli spokojnie sączyć martini, kiedy ich żony wciąż będą zajmować się dziećmi. Ale nie muszą jednak przejmować się presją społeczną, przekonaniem, że jeśli będą spędzać całe dnie, zarabiając pieniądze, to jednocześnie zaniedbają swoje dzieci.

Obowiązki domowe w przypadku kobiet zajmujących wysokie stanowiska często nazywane są drugą zmianą. Ale można je postrzegać w mniej pejoratywny sposób. Ponieważ kobiety funkcjonują w tych dwóch światach, tworzą nowe, kreatywne sposoby poruszania się po elementach składowych mozaiki życia. Widziałam to wiele razy w otrzymanych rejestrach i dobrze to znam również z własnego życia, choć w tym drugim przypadku myślę, że miałam więcej swobody, niedostępnej innym, z uwagi na mojego przedsiębiorczego ducha i pracę z domu. Rzeczywiście, wniosek przedstawiony przez Anne-Marie Slaughter brzmi, że kobiety, które radzą sobie z macierzyństwem i wielką karierą, to „albo nadludzie, albo bogaczki, albo przedsiębiorczynie”. Kiedy jednak zaczęły do mnie spływać wypełnione rejestry, zauważyłam, że nawet konwencjonalnie zatrudnione kobiety tworzyły kreatywne strategie, umożliwiające budowanie życia, w którym mogły mieć wszystko, nie tylko w teorii, odzwierciedlone w tym, jak spędzały czas.

Dlatego właśnie skupiłam się na kobietach. Pojawia się jednak kolejne pytanie: dlaczego matki? Oczywiście, można prowadzić spełnione życie, nie mając dzieci, a ankieta przeprowadzona niedawno przez Citi i LinkedIn pokazuje, że przekonanie to żywią częściej kobiety niż mężczyźni.[7]

Około 86 procent mężczyzn stwierdziło, że posiadanie dzieci jest częścią tego, co definiują jako sukces życiowy. Wśród kobiet wskaźnik ten wyniósł 73 procent.

Mam nadzieję, że z czasem częściej zaczniemy też doceniać dalszą rodzinę, przyjaciół czy społeczność. Na razie jednak nacisk kładzie się na posiadanie dzieci. W każdym razie, bez względu na to, czy dzieci są elementem Twojej definicji sukcesu, czy nie, rodzice o aktywnym życiu zawodowym tworzą nowe strategie postępowania, z których możesz wynieść sporo lekcji.

Jeśli zaś chodzi o warunek 100 tysięcy dolarów rocznie, to potrzebowałam jakiejś konkretnej wartości. Wiem, że to również nie do końca wskaźnik sukcesu. Jestem świadoma, że w niektórych branżach płaci się lepiej niż w innych. Parę minut zaglądania w statystyki przekonało mnie, że jeśli chciałam dobrego życia, to wybrałam złą ścieżkę kariery.[8] Mediana dla „pisarzy i autorów” to 55 870 tysięcy dolarów rocznie; 90. percentyl to 115 740 tysięcy. Tymczasem mediana prawnika to 113 310 tysięcy dolarów rocznie. Oznacza to, przeciętny prawnik zarabia tyle, ile wyjątkowo poczytny pisarz. Wiem, że jeśli opieram się na wartości 100 tysięcy rocznie, wśród moich „kobiet sukcesu” znajdzie się przeciętna prawniczka i jednocześnie pominę wyjątkowo wpływowe kobiety, które osiągnęły sukces w gorzej płatnych branżach.

Mimo wszystko zarabianie takich sum sugeruje, że osiągnęłaś finansowy sukces, nawet jeśli nie należysz do tego słynnego 1 procenta w swojej branży. Jesteś w stanie samodzielnie utrzymać rodzinę, bez względu na to, co dowolny inny dorosły członek rodziny w Twoim domu postanowi zrobić. Niewiele kobiet (w Stanach Zjednoczonych to zaledwie 4 procent wszystkich zatrudnionych kobiet) zarabia sześciocyfrowe sumy.[9] Chciałabym, by takich kobiet było więcej, ale tak nie jest, co sugeruje, że kobiety, którym się to udało, robią coś, czemu warto się przyjrzeć. Choć faktem jest, że w niektórych branżach sześciocyfrowe roczne zarobki są niemal automatyczne, to kobiety nie zawsze decydują się na pracę w takiej branży. Jednym z powodów jest przekonanie, że trzeba będzie strasznie dużo pracować i straci się kontrolę nad własnym życiem. Zebrane przeze mnie rejestry pokazały, że to wcale nieprawda, choć spotkałam się jeszcze z innym stwierdzeniem, które również nie było automatycznie prawdziwe — uważa się, że łatwo jest mieć wszystko, jeśli zarabiasz ponad 100 tysięcy rocznie, w końcu możesz wszystko zlecić innym. Wiele kobiet uczyniło swe życie trudniejszym, niż było to konieczne, nie wykorzystując swojej zamożności. Zjawisko to omówię w dalszych rozdziałach.

Zebrałam 143 kompletne rejestry, które wspólnie z innymi badaczami mogłam poddać analizie, by zrozumieć te 1001 dni (143 razy 7) z perspektywy ilościowej. Otrzymałam też dziesiątki innych rejestrów, których nie mogłam wykorzystać do analizy ilościowej, ponieważ miały braki i nie były na tyle szczegółowe, by poprawnie rejestrować czas poświęcony na pracę i sen (dwie kategorie, które zazwyczaj zajmują większość czasu w ciągu dnia). Wciąż jednak były one ciekawym źródłem informacji do analizy jakościowej. Przeprowadziłam wywiady z ochotniczkami, które dostarczyły rejestry, jak również z tymi, które miały coś do powiedzenia, ale nie wypełniły arkuszy. Pragnęłam poznać ich strategie. Kolejne rejestry napływały, kiedy już skończyłam „oficjalne” ich gromadzenie, ale również i je w ten czy inny sposób wykorzystałam i wyciągnęłam z nich wnioski.

Wszystkie otrzymane rejestry są dla mnie bardzo wartościowe i bardzo je doceniam, bowiem śledzenie czasu wymaga, cóż, czasu i wysiłku. To dlatego właśnie wiele osób nie podejmuje się przeprowadzenia tego rodzaju badań, chcąc zrozumieć, ile czasu ludzie poświęcają na różne rzeczy. Zamiast tego badacze proszą ludzi o szacunki: Ile godzin pracujesz? Ile godzin spędzasz z dziećmi? Wspomniane badanie w zakresie grantów K08 i K23 wykorzystało właśnie takie podejście, by oszacować, ile czasu mężczyźni i kobiety poświęcają na obowiązki domowe. Badacze po prostu zapytali.

Proszenie ludzi o szacowanie poświęconego czasu jest proste i prostolinijne. Niestety, efektem są nie do końca pewne dane. Większość z nas nie wie, ile czasu poświęca na różne rzeczy. Nie wiemy, ile godzin przeznaczamy na pracę, sen czy oglądanie telewizji. Można udzielić odpowiedzi w ankiecie, ale to tylko zgadywanki. Co gorsza, na odpowiedzi wpływają też klasyczne błędy systematyczne. Jeśli wszyscy w Twojej branży mówią o osiemdziesięciogodzinnym tygodniu pracy, to Ty również będziesz podawać taką wartość, choć Twoje rejestry pokazałyby, że przepracowałaś pięćdziesiąt pięć godzin. W świecie, w którym narzekamy na to, jak bardzo jesteśmy zajęte, nie przyznamy się do tego, że pięć na siedem nocy w tygodniu przesypiamy bez jakichkolwiek problemów. Na spotkaniach firmowych czy w notce pożegnalnej mówimy przecież o tym, jak to dzieci obudziły nas o drugiej nad ranem czy jak musiałyśmy złapać samolot o siódmej rano. Nie mówię, że trudne noce się nie zdarzają, ale nie mają one wcale większego znaczenia od dowolnej innej nocy w życiu. Trzeba pamiętać o kontekście.

Rejestr 168 godzin eliminuje większość powyższych problemów. Tak, można nakłamać w rejestrach, ale jest to trudniejsze do zrobienia. Musiałabyś wtedy poświęcić więcej czasu i wysiłku, by nabroić w rejestrze, co dla większości osób jest nieopłacalne. Kłamstwa w ankietach telefonicznych są łatwiejsze. Rejestr przypomina zaś ankietowanej, że dzień ma 24 godziny, a tydzień ma ich 168. Bez względu na to, jakie jesteśmy wspaniałe i produktywne, to wszystkie nasze zajęcia muszą wpasować się w ograniczone ramy każdej z komórek.

Oczywiście, taka analiza jak moja ma swoje ograniczenia. Pewna kobieta podkreśliła to, mówiąc, że kiedy masz dziecko, wtedy poranek, wieczór i weekend rzadko pozwalają na robienie czegoś przez trzydzieści minut bez przerwy. Oto wpis z weekendu pewnej uczestniczki badania: „Sprawdzenie pracy / [syn] zabawa na dworze / czytanie książki piorąc/wywieszając/składając pranie”. Wiele kobiet opisuje mieszankę tego, co dzieje się po obiedzie albo w trakcie weekendowego poranka jako „czas z rodziną”. Mogą zajmować się drobnostkami w domu, wykonywać jakieś poważniejsze prace domowe, zajmować się dziećmi, oglądać telewizję, bawić się, ale takie jednostki czasu zapewne nie są poświęcane jednej jedynej czynności. Nie neguję również istotności wpisów typu „?” w rejestrach. Współczesne życie zawiera całkiem sporo takich znaków zapytania. Co więcej, kluczowym wymogiem w badaniu rejestrów, jak w przypadku Projektu Mozaika, jest to, że uczestniczki muszą być w stanie opisać swój czas słowami. Wydaje mi się to dość rozsądne. Pracuję. Prowadzę. Śpię. Jeśli robię kilka rzeczy, jak choćby sprawdzam e-mail, oglądając telewizję, to też mogę zapisać.

Nie wszystkie jednak myślimy w ten sposób. Jedna z gorzkich scen w książce Brigid Schulte z 2014 roku, Overwhelmed: Work, Love and Play When No One Has the Time,[10] autorka próbuje wypełnić arkusz badawczy socjologa Johna Robinsona, po czym porzuca format excelowy, kiedy stwierdza, że nie jest wstanie wcisnąć całego swojego życia w ograniczone komórki. Zamiast tego tworzy dość bolesny dokument: „2 – 4 rano — staraj się oddychać. Odkryj panikę w środku klatki piersiowej. Strach w brzuchu. Groza zaraz pod. Rzeczy, które powinny być zrobione, i obwinianie samej siebie, to wyjątkowo przychodzi w lewym ramieniu (…)”. Spotkałam kilka osób, często będących bardzo kreatywnymi przedsiębiorcami, które opisywały coś podobnego. Ludzie są różni, mają różną osobowość. Aby rejestr 168 godzin Ci odpowiadał, zapewne musisz mieć praktyczną osobowość, zbliżoną do mojej (w rodzaju „OK, tyle wystarczy”), nie zaś osobowość godną perfekcjonistki czy zwolenniczki odpowiedzi otwartych.

Kolejne pytanie brzmi, czy wypełnione rejestry mają charakter „typowy”, czy „nietypowy”. Uważam, że nie ma czegoś takiego jak typowy tydzień. Próba określenia tygodnia jako „nietypowego” prowadzi do błędnego postrzegania życia. Nie sugeruję uczestniczkom, aby zaczęły wypełniać rejestr od konkretnej godziny czy od konkretnego dnia. Można zacząć wpisywać dane w poniedziałkowy poranek, ale równie dobrze możesz zacząć to robić o drugiej po południu w środę. Ważne jest tylko to, żeby prowadzić rejestr przez kolejne 168 godzin. W przypadku Projektu Mozaika zauważyłam jednak, że uczestniczki starały się raczej rejestrować tygodnie, które postrzegały jako typowe, przeciętne. Niektóre kobiety zaczynały prowadzić rejestr od nowa, kiedy pominęły kilka dni pracy z uwagi na chorobę, pogodę czy jakieś nieprzewidziane zdarzenia, a przecież to również istotne i normalne rzeczy. Większość uczestniczek nie rejestrowała tygodni, w których trafiały się dni urlopowe czy ustawowo wolne, a przecież to również normalna rzecz. Myślę, że ta tendencja do uganiania się za typowym tygodniem — często poświęconym istotnej pracy — może sugerować, że suma godzin przepracowanych w zarejestrowanych tygodniach była wyższa niż średnia, którą można by wyliczyć w dłuższym okresie.

Laura Vanderkam
Fragment książki „Jak robią to kobiety. Strategie zarządzania czasem”, wyd. OnePress/Helion. POLECAMY WERSJĘ PRINT I EBOOK: [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 lipca 2018