
Mapa czystej energii dla Krakowa
Gdyby Krakowem zarządzali ludzie, którzy chcą, żeby miasto było wygodne, przyjazne dla mieszkańców, czyste i innowacyjne, a do tego mieliby wizję, jak do tego doprowadzić, na pewno nie pominęliby możliwości, jakie daje wykorzystanie energii słonecznej – pisze Łukasz GIBAŁA
.Mam takie wspomnienie z dziecięcych wakacji u babci w Jaśle: idziemy z moim kuzynem Konradem nad rzekę. Zasypiam na słońcu nad tą rzeką i budzę się cały czerwony i kompletnie „spieczony”. Potem przez dwie noce nie mogę spać. Wtedy pierwszy raz dotarło do mnie, jaką wielką siłę ma słońce, ale nie zastanawiałem się jeszcze, w jaki sposób można tę energię wykorzystać – z pożytkiem, a nie ze szkodą dla człowieka.
To wspomnienie wróciło do mnie latem ubiegłego roku, kiedy w wyjątkowo upalne popołudnie siedzieliśmy z grupą przyjaciół w ogródku „Weźże Krafta” przy ulicy Dolnych Młynów. Chociaż jestem osobą ciepłolubną, nawet dla mnie słońce grzało wtedy zbyt mocno. Kiedy przenieśliśmy się do środka, zaczęliśmy się zastanawiać, czy gdyby umiejętnie wykorzystać energię słoneczną, to wystarczyłoby jej dla całej ziemi. Od razu odpaliłem Google’a i znalazłem odpowiedź twierdzącą: na ziemię dociera w ciągu roku ilość energii słonecznej, która 8 tysięcy razy przekracza nasze obecne zapotrzebowanie.
Temat mnie wciągnął i zacząłem dalej przeszukiwać Internet. Znalazłem przy okazji sporo ciekawostek związanych nie tylko ze słońcem.
Szukając informacji o zasobach energii słonecznej, trafiłem na ciekawe wyliczenia Kamila Różyckiego z portalu energiaimy.pl.Wynika z nich, że do produkcji energii wystarczającej na rok dla całej Polski potrzebne byłyby panele fotowoltaiczne o łącznej powierzchni 5 km2 – czyli kwadrat o boku około 2200 metrów. To 500 hektarów – mniej więcej powierzchnia krakowskiej dzielnicy Stare Miasto.
Różycki wyliczył też powierzchnię potrzebną do zasilenia całego świata – jego zdaniem to 40 tysięcy km2, czyli niewiele więcej, niż powierzchnia województwa mazowieckiego.
Gdybyś usłyszał, Czytelniku, że w latach 30. naszego wieku możliwe będzie reinkarnowanie nieżyjących osób pod postacią niezwykle do nich fizycznie podobnych awatarów, którym zostaną wszczepione nawyki i wspomnienia zmarłych ludzi, co byś sobie pomyślał? Mnie ta wizja trochę przeraziła (stała się też pewnego wieczoru tematem burzliwej dyskusji z przyjaciółmi przy winie). Jej autorem jest Ray Kurzweil, amerykański futurolog, wynalazca i biznesmen, który dzisiaj pracuje dla Google’a; zatrudnił go osobiście Larry Page, jeden z dwóch twórców najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki.
Na wykraczające daleko w przyszłość prognozy Kurzweila można patrzeć z pobłażaniem. Mija ono jednak po sprawdzeniu, co Amerykanin przepowiadał przed laty. Byłem na studiach, kiedy telefony komórkowe zaczęły wchodzić do powszechnego użytku. Pamiętam, jak moi znajomi skwapliwie wykorzystywali wtedy genialne rozwiązanie: darmowe pierwsze 5 sekund rozmowy. Byli mistrzowie, którzy potrafili omówić całkiem skomplikowany temat podczas kilkunastu kilkusekundowych połączeń (sam pierwszą komórkę kupiłem znacznie później, dopiero w 2004 roku, a wtedy już nie było tej możliwości). To było w 1999 roku. Piszę o tym, Czytelniku, żeby łatwiej Ci było wyobrazić sobie albo przypomnieć tamte czasy. Komórki były wtedy duże, ciężkie i miały klawiatury, nie było Facebooka i Google’a, dopiero zakładaliśmy pierwsze skrzynki mailowe, a media uznawały Internet za rozwiązanie zbyt drogie i nieprofesjonalne. Właśnie wtedy Kurzweil wydał w Stanach książkę The Age of Spiritual Machines, w której zawarł swoją wizję przyszłości. Przewidział między innymi smartfony (a dokładniej przenośne komputery z wyświetlaczem wielkości karty kredytowej), tablety (to samo, tylko z monitorem rozmiaru książki), zniknięcie płyt DVD i CD oraz bezprzewodowy dostęp do Internetu. Wieszczył też, że wszystkie komputery będą wyposażone w małe kamerki, dzięki którym będą rozpoznawać uprawnionego użytkownika na podstawie twarzy (rozwiązanie dzisiaj już powszechne, chociaż w Polsce może mniej). Czy teraz na pomysł reinkarnacji nie patrzysz, Czytelniku, trochę inaczej?
Ale wróćmy do energii. Nie bez powodu rozpisałem się o Kurzweilu, bo jego prognozy dotyczą i tego tematu. Jego zdaniem przyszłością jest właśnie energetyka słoneczna. Przewiduje, że całkowita moc urządzeń wytwarzających energię ze słońca będzie się podwajała co dwa lata, żeby około 2030 roku zaspokajać 100 procent dzisiejszego zapotrzebowania na energię, a kilka lat później – także przyszłego. Stanie się tak przede wszystkim dlatego, że energia ze słońca będzie tanieć i stanie się ekonomicznie najbardziej opłacalną opcją dla każdego.
Prognozy Kurzweila już dziś potwierdzają twarde dane. Od 1976 roku ceny paneli fotowoltaicznych spadły o 99 procent, a tylko w ostatnich 7 latach – o 85 procent. Naukowcy z prestiżowego niemieckiego Instytutu Fraunhofera szacują, że w 2025 roku fotowoltaika będzie najbardziej opłacalna – tańsza od wszystkich innych źródeł energii. Eksperci prognozują, że udział energii solarnej w skali światowej do roku 2025 wzrośnie sześciokrotnie. Jeśli dodać do tego, że energia ze słońca jest bezemisyjna i praktycznie nigdy się nie wyczerpie, trudno nie nabrać przekonania, że proroctwo Kurzweila się wypełni. Ja w to głęboko wierzę.
Gdyby Krakowem zarządzali ludzie, którzy chcą, żeby miasto było wygodne, przyjazne dla mieszkańców, czyste i innowacyjne, a do tego mieliby wizję, jak do tego doprowadzić, na pewno nie pominęliby możliwości, jakie daje wykorzystanie energii słonecznej.
Promowaliby ją przez kampanie społeczne i system dopłat, ale też inspirowali mieszkańców własnymi inwestycjami. Wyobraź sobie, na przykład, Czytelniku, że ogromna powierzchnia dachu centrum kongresowego przy rondzie Grunwaldzkim jest wielkim polem solarnym, dzięki któremu budynek ICE Kraków sam zaopatruje się w energię… Ale, jeśli już jesteśmy przy budynkach, możliwości jest znacznie więcej.
.To, że Norwegia stawia na czystą energię, nie jest niczym nowym – dzięki polityce tamtejszego rządu jest chyba jedynym krajem na świecie, gdzie auto elektryczne można kupić w podobnej cenie jak spalinowe. Ale tego rodzaju przykładów z kraju Wikingów jest znacznie więcej. Jednym z nich są prace nad budynkiem zeroemisyjnym. Zajmują się tym naukowcy z Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii. Ich zadaniem jest stworzenie domu idealnego: energooszczędnego i samowystarczalnego energetycznie, przyjaznego dla ludzi i środowiska. Podchodzą do zagadnienia niezwykle kompleksowo – projektują nie tylko konstrukcję, izolację czy system pozyskiwania energii, ale też „inteligentne” AGD (żeby zużycie prądu było jak najmniejsze). W projekt zaangażowano nawet socjologa, który dba o to, żeby w takim domu przyszłości po prostu dobrze się mieszkało. Norweskie prace dają już efekty – nie w postaci projektów czy prototypowych budynków, ale takich, które są normalnie użytkowane.
Jedną z takich realizacji jest Powerhouse Kjørbo. Stanowi on dowód na to, że zeroemisyjnego budynku nie trzeba budować od zera, można też „z głową” wyremontować coś, co już istnieje. To dwa prawie trzydziestoletnie biurowce, które po remoncie stały się małą elektrownią słoneczną produkującą więcej energii, niż same potrzebują. A potrzebują mniej niż przed remontem, bo dzięki zastosowanym rozwiązaniom zapotrzebowanie energetyczne biurowców spadło o ponad 80 procent. Jeśli jesteś, Czytelniku, jednym z tych sceptyków, którzy twierdzą, że w naszym polskim klimacie wykorzystanie energii ze słońca się nie sprawdzi, zapamiętaj ten przykład: to, po pierwsze, nie mały, jednorodzinny budynek, tylko dwa biurowce, a po drugie – stoją one w kraju, w którym słońca jest jeszcze mniej niż u nas. Norwescy naukowcy projektują również całe miasteczka – bo właśnie tym jest planowane zeroemisyjne osiedle z pełną infrastrukturą w Bergen. Jego mieszkańcy będą tam mogli mieszkać, pracować, zaprowadzić dziecko do szkoły czy przedszkola i zrobić zakupy. Przy takich kompleksowych projektach uwzględnia się niemal wszystko – nawet odległości między budynkami maksymalizujące nasłonecznienie.
Podobny projekt jest realizowany w Australii. Przyświeca mu ta sama idea co w norweskim Bergen – energetyczna samowystarczalność. Osiedle ma się nazywać YarraBend, ale częściej mówi się o nim Tesla Town (mimo że to nie słynna firma Tesla Inc. zajmuje się jego stawianiem). Każdy z budynków będzie zasilany energią ze słońca, a jej nadwyżka posłuży do ładowania samochodów elektrycznych, bo innych tam nie będzie. Ciekawym rozwiązaniem planowanym w Tesla Town jest specjalna aplikacja dla mieszkańców. Dzięki niej będzie można załatwić mnóstwo spraw bez wychodzenia z domu: zamówić jedzenie, hydraulika czy auto z lokalnego carsharingu. Aplikacja poinformuje także, co dzieje się w miasteczku – mieszkańcy dowiedzą się z niej na przykład o lokalnych imprezach.
.Masdar – co oznacza po arabsku źródło – to już nie nazwa projektu. To nazwa istniejącego „miasta idealnego” w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Wyrosło na pustyni, więc energia pozyskiwana jest przede wszystkim ze słońca. Masdar zaprojektowali architekci i urbaniści z brytyjskiej pracowni Foster and Partners, a koncepcję pozyskiwania energii opracowali naukowcy z Massachusetts Institute of Technology. Centrum miasta, zaplanowanego dla 50 tysięcy mieszkańców i kolejnych 40 tysięcy ludzi, którzy będą tu dojeżdżać do pracy, widziane z lotu ptaka wygląda jak gigantyczne lustro – bo wszystkie dachy pokryte są instalacjami solarnymi. To głównie dzięki nim miasto jest energetycznie samowystarczalne. Nie ma w nim – i nie będzie – samochodów. Jest miejska wypożyczalnia rowerów, ale główny środek transportu to elektryczne pojazdy kursujące między dwiema, jak dotąd, stacjami. Wkrótce pojawi się jeszcze jedna, całkowicie innowacyjna opcja – elektryczne taksówki bez kierowcy, które same zawiozą pasażera pod podany przez niego adres8. Całość wygląda jak z filmu science fiction. Ale istnieje naprawdę. Kosztowała prawie 20 miliardów dolarów. Cóż, Emiraty nie są krajem ubogim.
Łukasz Gibała
Fragment książki „Kraków. Nowa Energia”. POLECAMY: [LINK]