Notatnik Wenecki. Biennale Arte 2017 i inne wrażenia (cz. I)
- maja 2017 –
.Przylecieliśmy do Wenecji w południe: szybki transfer motorówką z lotniska prosto do hotelu w Cannaregio. Mieszkamy nad Canal Grande, tuż przy dawnej dzielnicy żydowskiej. Tu właśnie zaczynało się ghetto, którego nazwa wywodzona jest z dialektu weneckiego[1]. W 1516 roku zalegalizowano zamieszkiwanie Żydów w Wenecji, do tego czasu – po wygnaniu z Hiszpanii – przebywających w Serenissimie bezprawnie. Nakazano im jednak zamieszkanie wyłącznie w Ghetto Nuovo. W ten sposób zaczęła się historia Żydów w gettach, zakończona tak tragicznie w XX wieku. Do hotelu z przystanku vaporetto dochodzi się od strony Piazzale Roma, przekraczając most Calatrava (Konstytucji), a dalej obok dworca i Kościoła Santa Lucia, poświęconego tak kochanej we Włoszech świętej – oślepionej męczenniczce z Syrakuz: brzmi w uszach śpiewana przez Adelę i Malenę pieśń: Sul mare luccica / l’astro d’argento; / placida è l’onda, / prospero il vento. / Venite all’agile / barchetta mia! / Santa Lucia, / Santa Lucia! Z refrenem pieśni w uszach pieśń i myślami o „śpiewaczkach” przemierzamy Ponte delle Guglie – spinającym Cannaregio Canal, a dalej już zaczyna się Lista di Spagna, a potem Strada Nova – ciągnąca się aż do Rialto i już tuż tuż Piazza San Marco, z wejściem do Canal Grande, widokiem na Salute, San Giorgio Maggiore i Giudeccę. Jesteśmy „w domu”, w miejscach znanych, bliskich, radujących duszę .… Rusza Biennale Arte flagowa – pośród innych – impreza wenecka. Kolejny raz w Wenecji obejrzymy to co dzieje się ze sztuką współczesną, z plastyką w koncentracie, poszukując przesłań, odkryć, wizji, nowych twórców i uznanych mistrzów …
* * *
.Zaczynamy zaraz po południu od wernisażu w La Galleria u Dorothei van der Koellen. Właściwie to specjalnie na otwarcie tej nowej ekspozycji przyjechaliśmy wcześniej do Wenecji, jeszcze przed tzw. preview – trzydniowym pokazem Biennale dla zaproszonych gości, poprzedzającym otwarcie wystaw dla szerokiej publiczności. Wybieramy się do Dorothei i Lore Bert z przyjemnością, tak jak się idzie do przyjaciół. Podpływając taksówką do Teatru Le Fenice, skąd już tylko dwa kroki do La Galleria, dostrzegliśmy przechodzącego przez mostek przerzucony nad niewielkim kanałem Stasysa Eidrigeviciusa, z którym zdążyliśmy już zawrzeć miłą znajomość na lotnisku. Gdy zamachaliśmy do niego, odnalazł nas szybko przy teatrze i wyraził zaskoczenie tym, że rozstając się kilka godzin temu – nie umówieni przecież spotkaliśmy się przypadkowo w labiryncie uliczek, mostów, placów i placyków, wąskich przejść i kanałów – tych szerokich i tych wąskich, przechodzących jedne w drugie, i kończących się z nagła, tak licznych w Wenecji. Zapraszamy by poszedł z nami na wernisaż do położonej nieopodal galerii, pełnej – jak się zaraz okazało – zwiedzających. W ciągu ostatniego roku odwiedziliśmy galerię Dorothei kilkakrotnie: w Wenecji w maju 2016 z okazji rozpoczęcia obchodów 80 lecia Lore Bert i 15 lecia La Galleria w Wenecji. Spotkaliśmy się też w Mainz, w prowadzonym przez Dorotheę imponującym Zentrum fuer Kunst und Wissenschaft oraz w Lublinie w październiku 2016 i w marcu br. w związku z przygotowywaną, a następnie zrealizowaną wystawą Lore Bert w Muzeum Lubelskim[2].
* * *
.Uwaga o rozwijającej się, ciekawej znajomości z Lore i Dorotheą, skłaniają ku refleksji o roli przypadku w życiu. Traktuje o tym kultowy film Petra Zelenki Guzikowcy: pokazuje, jak życiem rządzą przypadki, które niespodziewanie splatają się ze sobą poprzez wydarzenia i ludzi, tak jakby były z góry zaplanowane. Czy może być połączone plucie na pociąg, strzelanie ze spermy w kierunku Andromedy, zrzucenie bomby na Hiroszimę z bombowca Enola Bay, natręctwo obcinania sztuczną szczęką guzików w meblach tapicerowanych, wariactwa zdawałoby się nobliwych ludzi, zdrady kochanków, bezsensowny wypadek drogowy, spowodowany przez paranoicznego pedanta, w którym giną zaręczeni – niedoszli małżonkowie … Może! Odgórny plan – czy tzw. czysty przypadek?
Przypadkiem było, że w 2013 przyjechaliśmy na nasze pierwsze Biennale, prosto z Drezna, na skutek nagłej, szybkiej decyzji: jedziemy do Wenecji, zamiast jeździć rowerem wokół Jeziora Genewskiego… . Przypadkiem – wobec mnogości miejsc do zwiedzenia w Wenecji w czasie 55. Biennale – było, że skierowaliśmy się do Biblioteca Marziana na placu Świętego Marka, w której odbywała się wystawa Lore Bert, następnie tak głęboko zapisana w naszej pamięci. Przypadkiem było, podczas pobytu na kolejnym Biennale w 2015, udanie się wczesnym popołudniem krętymi, zachodzącymi na siebie, jak w labiryncie, nieraz okazującymi się zamkniętymi lub wychodzącymi wprost na wodę uliczkami i wyłaniającymi się z nagła placykami – po odbiór biletów do kasy Teatro La Fenice, zamówionych dużo wcześniej, na Cambiale di Matrimonio, dość rzadko wystawianą – i dlatego wybraną – operę Rossiniego, i wreszcie – po drodze – natknięcie się na galerię sztuki w XIV-wiecznym domu w zaułku. Przypadkiem było dojrzenie – przez witrynę tej galerii i rozpoznanie – obrazów Lore Bert. Na karb przypadku położyć też należy wyłonienie się – w tym momencie przez okno – miłej, uśmiechniętej twarzy osoby, którą okazała się tak nam bliska dzisiaj Dorothea. Przypadkiem wreszcie było, że nie zbłądziliśmy w gąszczu uliczek, po odebraniu biletów i powróciliśmy do La Galleria – korzystając z zaproszenia właścicielki do złożenia wizyty: od tego rozpoczęła się nasza bliska znajomość. Przypadkiem było także znalezienie się w samolocie do Wenecji na miejscu, pozwalającym na mimowolne przysłuchiwanie się rozmowie młodej „znawczyni” sztuki ze Stasysem Eidrigeviciusem, a następnie – z inicjatywy M. – nawiązania z nim rozmowy, a wreszcie spotkanie Stasysa po godzinach w labiryntach uliczek i kanałów ….. w miejscu nie-do-umówienia się. A może to wszystko było nieprzypadkowe, gdyż od ponad 40 lat z rozmysłem i planowo interesujemy się sztuką, i jej twórcami – wyjeżdżając, odlatując, zwiedzając, oglądając, kolekcjonując, spotykając, rozmawiając, nawiązując kontakty i przyjaźnie .…, a nade wszystko czerpiąc z tego przyjemność.
* * *
.Zaczęliśmy od wernisażu w La Galleria, który otwierają dzieła Lore Bart: tak bardzo wyróżniające się od innych, z racji stosowanego środka – bibułki japońskiej, papirusu oraz predylekcji do abstrakcji geometrycznej. Lore czyni z tego rzeczy nadzwyczajne, od razu rozpoznawalne. W eseju Lore Bert w Lublinie napisałem[3]: Papier – podatny na łatwe zniszczenie rodzaj materii, którą się posługuje Lore Bert w swych pracach artystycznych, wiąże się ze świadomością kruchości ludzkiego życia, jego przemijalności: pomimo tego, a właściwie z tego powodu – kierując się rygorystycznie stosowanymi zasadami, zimną i żelazną konsekwencją -wprowadza w nietrwałą, płynną i zmienną rzeczywistość wartości przeciwne: porządek, ład, stabilność, przewidywalność. Świadomość kruchości determinuje działanie zmierzające do odnalezienia poczucia pewności w trwałych wartościach, w poszukiwaniu tego co dobre, piękne i służące wspólnocie ludzkiej. Towarzyszy temu otwartość, tolerancja dla odmienności i dostrzeganie w każdym przyrodzonej godności, szacunek dla wielokulturowości w otaczającym świecie, sprzeciw wobec autorytarnego narzucania wyłącznie jednej wizji rzeczywistości, potrzeba harmonii, znalezienia złotego środka, zachowania poczucia miary i proporcji. Powstaje z tego dzieło stanowiące tygiel kulturowy, w którym spotykają się wrażliwe, ulotne i narażone na erozję wartości: Vortex of Cultures – Fragile Values – tak zatytułowała artystka swoją lubelską wystawę.
W nowej odsłonie w galerii odnajdujemy znane już nam z Mainz dzieło Daniela Burena. Inna jego praca to wcześniej wyeksponowana w La Galleria instalacja, której odmiana znajduje się w MS1 w Łodzi jako hołd dla Henryka Stażewskiego – tak wysoko cenionego przez Burena. Tym razem jest to zestaw 16 kwadratowych identycznych płócien, z namalowanymi pionowymi pasami czerwono-biało-czerwonym, tworzących kolejny wielki kwadrat: wszechobecny duch Stażewskiego.
Następnie kolejni artyści Dorothei: Guenther Uecker, Sebastian Dannenberg, Mohammed Kazem, Francois Morellet (którego obraz znamy z Mainz), Arne Quinze, Vera Roehm (belki drewniane zakończone pleksi), Jan van Munster, Wulf Kirchner i Turi Simeti. Trzej ostatni są osobiście obecni na wernisażu. Rozmawiamy z nimi: z Munsterem na temat jego instalacji świetlnej, trochę w stylu Dana Flavina – zresztą każda artystyczna świetlówka z nim się kojarzy; z Simetim, którego piękny monochromatyczny obraz w bieli, z wyciśniętymi w płótnie symetrycznie ułożonymi kołami przywodzi na myśl Mieczysława Wiśniewskiego; wreszcie z Kirchnerem – twórcą „robiącym w metalurgii” lub w „blachach okrętowych”, jak sam to nazwał. Tworzy z nich dzieła-obrazy masywne, lekko zardzewiałe, połyskujące feerią odblasków uzyskanych elektrodami spawalniczymi…: bardzo nam się podobają. Zachwyca purpurowe, koliste dzieło Quinze, wykonane z postrzępionych deszczułek ustawionych na sztorc – przodem do odbiorcy, prostopadle do podobrazia.
Stasysowi chyba także się podoba, jak i inne dzieła w galerii, choć tak różne od jego twórczości, również jakże mocno naznaczonej indywidualizmem, od razu rozpoznawalnej, krążącej – dla mnie – wokół realizmu magicznego. Po kilku winach mówi, że obserwował nas jak rozmawialiśmy w autobusie na lotnisku Marco Polo z Andą Rotenberg, która chyba nie zalicza go do swoich…. Zdaje się, że tak cenionej kuratorce-wyroczni podobaliby się artyści Dorothei: może uda się o tym porozmawiać: przypadkowych spotkań na Biennale – może w Giardini na otwarciu Pawilonu Polonia – nie można wykluczyć.
Galeria Dorothei to miejsce szczególne: króluje minimalizm, abstrakcja i geometria. Oszczędność środków wyrazu – paradoksalnie? – przyciąga, zjednuje, rodzi bliskie związki, uduchawia. Lore i Dorothea kreują niepowtarzalną atmosferę otwartości na otoczenie, na traktowanie każdego z osobna z głęboką uwagą, z dyskretnym, pełnym pozytywnego nastawienia odkrywaniem jego osobowości – niezależnie od tego czy jest artystą czy odbiorcą sztuki. Na tym zdaje się polegać praca prowadzącego galerię, a widać to po reakcjach osób, które spotykamy w galerii i na gala dinner – jak zwykle w Hotelu Monaco & Grand Canal, z niepowtarzalnym widokiem na kanał, Salutę, San Giorgio Maggiore… . Dobrze zaczęło się Biennale Arte 2017.
Piotr Sendecki
W kolejnych notatkach z Biennale z 10 maja 2017, w którym refleksje z Pawilonu Polonia, a potem wizyty w kolejnych pawilonach – narodowych (Francji, Niemiec, Rosji, Korei, Włoch, Rumunii, Kiribati, UK, USA…) i trans-narodowych, w Giardini, Arsenale, innych miejscach jak Palazzo Bollani – gdzie pokazano Winiarskiego z kolekcji Staraków, o wystawach towarzyszących Biennale (Damien Hirst – Treasures From The Wreck of The Unbelivable w Palazzo Grassi i Punta del Dogana; Pfilip Guston w Accademia; Heronimus Bosch i Shirin Neshat w Correr…
[1] Ghetto pochodzi od słów geto – huta i getare – topić metal, co wiązało się z istniejącymi od XIV wieku w tej części Wenecji hutami stali. [2] Refleksje z wystawy zawiera mój artykuł o Lore Bert w numerze 2/2017 kwartalnika Akcent. [3] op.cit.