"Czytając Tolkiena. Mądrość to smutek, dojrzałość, miłość i odpowiedzialność"
.Tolkien pisał, że całe nasze istnienie jest przeniknięte tęsknotą za rajem utraconym. Dotyczy to więc także sztuki, w której realizuje się ludzka dusza. Nie chodzi przy tym o tęsknotę za miejscem, za konkretnym punktem na mapie, za jakąś skończoną realnością. Chodzi o pragnienie znalezienia piękna i dobra w drugim człowieku, o odnalezienie w nim ciszy, schronienia do zgiełku świata, radości z samego faktu bycia żywym. A także o odnalezienie tych samych wartości w samym sobie – dlatego dość często powtarza się, że tworzy się dla samego siebie… Sztuka jest zatem rozmową, poszukiwaniem.
.Jest też smutkiem – zadumą nad tymi, co utracili swój świat, swoją miłość, swoją szansę i wewnętrzny kompas, padli ofiarą pustki, rezygnacji z wartości duchowych, stracili tym samy motywacje do działania pojmowanego jako tworzenie – może jest też cichym lamentem nad naszą własną utraconą niewinnością.
Owi zagubieni bohaterowie to u Tolkiena: Smeagol – Gollum (istota w dwóch postaciach, która w jakimś zakamarku duszy jeszcze zachowała światło, ale statecznie nie zdołała go ocalić), ale także, dla przykładu, Aegnor (brat Finroda), który kochał Andreth, mędrczynię Edainów, jedną z Wiedzących, ale wyrzekł się miłości i szczęścia, uznając raczej za wyższe swoje powinności związane z wojną z Morgothem.
Ślady tego uczucia między Elfem i Człowiekiem znaleźć można w bardzo mało znanym, ale niezwykle poruszającym i zasługującym na większą uwagę filozoficznym tekście Tolkiena Athrabeth Finrod ah Andreth, czyli Dysputa Finroda z Andreth, powstałym już po wydaniu Władcy Pierścieni. Finrod rzekł o swoim bracie, że jest duchem gniewu i w każdym uderzeniu miecza widzi tego Nieprzyjaciela, który przyczynił się do pogrążenia Ludzi w ciemności, do ich upadku i do ich lęku przed śmiercią, która była przecież darem, nie przekleństwem. Dla mnie nie ma nadziei. Nie mógłbym Ci dać szczęścia, bo moim zadaniem jest mierzyć się z ciemnością, mścić i zabijać, co tylko ścina moje serce lodem – tak mógł Aegnor przemawiać do Andreth, o ile w ogóle z nią o tym rozmawiał. Aegnor świadomie zrezygnował z uczucia, choć je odwzajemniał, pozostawiając Andreth w bólu, tęsknocie i samotności na całe życie – i nie pozostawiając sobie wyboru i nadziei.
Tak przemawiał Oniegin do Tatjany w Onieginie Piotra Czajkowskiego – realistycznie do bólu: Lecz nie do szczęścia jam stworzony / I choćby je wróżono z kart, / To cóż mi z doskonałej żony, / Nie będę jej przenigdy wart. / W sumieniu moim masz porękę, / Że dałby ślub nam tylko mękę. / I choćbym kochał Cię nad świat, / Szykowałbym niemało zdrad.
Ta bajka się powtarza – na przykład w baśni o Królowej Śniegu (Kaj jest przekonany, że zdobędzie cały świat za pomocą rozumu i to pozbawia go miłości i rozłącza go z Gerdą na lata – Piotr Cieplak zrealizował teraz taką Królową Śniegu w Teatrze Narodowym). Być może codziennie ktoś tak do kogoś mówi przekonany, że został dla świata stracony (bądź świat dla niego) albo, że jest powołany do czegoś innego – i potem jedynym wyjściem jest zdać się na czas i przyzwyczajenie, które dadzą spokój i uwolnią od bólu (to też motyw z Oniegina).
.Tworzenie jest dialogiem, nie krzykiem. Dialogowanie pozwala poznać człowieka w jego aspekcie duchowym – przede wszystkim chodzi o takie poznanie samego siebie. Może ten utracony raj był w nas, nie w innych – może nieustannie szukamy go w sobie…?
Do takiego duchowego przedstawienia człowieka zawsze służyły mity, bo jest w nich prawda i sacrum. Mity są dla mnie jak muzyka – ten ciąg wewnętrznych obrazów o wieloznacznej strukturze, które układają się w opowieść. I, jak powiedział reżyser Oniegina Mariusz Treliński, TA OPOWIEŚĆ NIGDY NIE POWINNA BYĆ REALISTYCZNA.
Realizm nas otacza, więc od niego uciekamy. Rzeczywistość jest pragmatyczną realizacją biologicznej woli przetrwania, nie przeżycia, a nie chodzi o to, żeby po prostu i tylko istnieć.
Potrzeba holistycznej, baśniowej opowieści jest ludziom wspólna. Dlatego jest kontynuowana w każdej epoce: w naszej erze opowieść stała się globalna, łatwo dostępna, spłaszczona, masowa, reklamowana i promowana niczym towar w supermarkecie – ale to jest tylko jej forma, nowy środek jej przekazu. To dlatego, jak sądzę, Tolkien został tak łatwo i szybko wchłonięty przez kulturę masową – stare pragnienie znalazło nowy kanał transmisji i pozwoliło się zidentyfikować całym rzeszom wyznawców.
Jasnym jest, że szybko powiązano popularność Tolkiena z możliwością zysku, ale to nie zmienia faktu, że twórczość ta stała się popularna, bo okazała się potrzebna, trafiła w swój czas i znalazła odbiorców w takiej liczbie, że w sposób naturalny za jakością poszedł też zysk.
Dlaczego akurat Tolkien? Bo jest jedyny i niepowtarzalny – poza nim nie ma nikogo, kto w choćby porównywalny sposób wyraził najgłębsze i najstarsze dążenie człowieka do prawdy o sobie. Tolkien przetwarzał stare opowieści i poruszał się w czasie, jak w The Lost Road czy w The Notion Club Papers. Można nawet podejrzewać, że każdy z nas nosi, jak kolejni bohaterowie The Lost Road, imię „Przyjaciel Elfów” tak, jak każdy z nas jest Adamem i Ewą.
.We współczesnej kulturze najważniejszy jest obraz, a to przez swoją wieloznaczność – każdy widzi to, czego potrzebuje. To tak, jak z mitem. W komentarzu na blogu Tolknięty, prowadzonym przez Ryszarda Derdzińskiego, Galadhorna, tłumacza Dodatku do Władcy Pierścieni poświęconego alfabetom i językom, specjalisty od sindarinu i języka quenya, pod tekstem o neopurytanizmie i nadziei, Marcin Niemojewski wspomniał o dżentelmenie, który odwiedził Tolkiena z reprodukcjami obrazów pod pachą, aby sprawdzić, czy wyobraźnia autora Władcy Pierścieni karmi się takimi obrazami – w przekonaniu tego człowieka obrazy przedstawiały sceny z powieści, choć znacznie poprzedzały to dzieło datą swego powstania. Gdy gość zorientował się, że wywołał pewną konsternację, oznajmił: Chyba Pan nie sądzi, że napisał Pan tę książkę samodzielnie? To charakterystyczne, że ów tajemniczy nieznajomy przyniósł Tolkienowi właśnie obrazy (a nie, dajmy na to, wiersze), żeby mu udowodnić, że jego Władca Pierścieni jest po prostu palimpsestem. Możliwe, że tak pracuje ludzka wyobraźnia. A ona odzwierciedla się w języku: obraz – emocja – myśl – słowo, język – mit to najbardziej naturalna droga ludzkiej imaginacji.
Jeśli entropia języka (czyli jego powolny rozpad, ubożenie), skutkujący brakiem oznaczeń dla relacji człowieka ze zmieniającą się rzeczywistością, jest faktem, to być może dlatego coraz bardziej potrzebujemy obrazu, ale nie w formie malarstwa (które chyba odchodzi, a przynajmniej niektórzy tak utrzymują), a w formie ruchomych wizji – jak w operze.
Może dlatego „Rigoletto” w Wenecji w 1955 roku był dla Tolkiena „niebotycznie zdumiewający”… Może do tego posłużą filmy Petera Jacksona Hobbit i Władca Pierścieni: dla przekazania Tolkienowych treści kolejnym pokoleniom odbiorców, którzy potrzebują obrazu dla pobudzenia wyobraźni (możliwe, że „dziedzictwo” Tolkiena właśnie na tym polega: na znajdowaniu nowych form na potrzeby nowego człowieka). Skoro nie mamy takiej wiedzy o słowach, jak Tolkien, bo się o nich nie uczymy na prawdziwie filologiczny sposób, nie czujemy muzyki w słowach, nie mamy z nimi automatycznych historycznych skojarzeń, to poszukujemy obrazów, które objaśniają świat jednocześnie wielu osobom o różnych historiach.
Inna sprawa, że obraz może nie mieć głębi, a jedynie szerokość i wysokość, choć wszystko zależy od tego, jak bardzo wspólna jest nasza wyobraźnia. Wspólna wyobraźnia ma źródło w języku. I tak się ten krwioobieg zamyka…
Mit pomaga poradzić sobie z katastrofą, a każdy jakąś ma, w swojej własnej skali, nie mówiąc już o tej nieuchronnej „katastrofie”. Mit uzdrawia i rekonstruuje.
W micie można znaleźć przykłady nadziei, która nie bazuje na żadnym oczekiwaniu określonego dobra, bo nie wiadomo jeszcze, czym miałoby ono być (eukatastrofa). To jest właśnie nadzieja radykalna – w tym sensie pusta, że dopiero ma się wypełnić treścią.
Ta nadzieja to po prostu odwaga. Tolkien przekładał mitologię Północy nad mity Południa Europy, bo na Północy mieszkały smoki, które samym swoim istnieniem zmuszały do mierzenia się z katastrofą i odwagą. Sztuka i tworzenie, oraz mit, są sposobami na swoje własne ocalenie. Przez kontynuację – powtarzanie.
.Tak doszłam do tez zawartych w książce filozofa, psychologa i psychoterapeuty Jonathana Leara Nadzieja radykalna, wydanej w 2013 roku przez Fundację Augusta hr. Cieszkowskiego (Biblioteka kwartalnika KRONOS). Jest to pasjonująca analiza historycznego przypadku, w którym pewien naród musiał sobie poradzić z upadkiem swojej kultury, nadającej sens wszystkim pojęciom, według których toczyło się życie tych ludzi. Chodzi o plemię północnoamerykańskich Indian, zwanych przez białych Wronami. Całkowite wytrzebienie bizonów na równinach, wojna z odwiecznym wrogiem Siuksami po stronie rządu federalnego oraz zamknięcie w rezerwacie w latach osiemdziesiątych XIX wieku doprowadziły do stanu, w którym, według słów wodza Wron, Wiele Przewag, nic już się nie wydarzyło. Rzeczy przestały się dziać, wojownicy przestali być potrzebni, przestali wierzyć w swój honor, bo wojna stała się zakazana. Upadły pojęcia i zniknęły ich desygnaty, nie było do czego się odnieść. Pewna kobieta z tego plemienia powiedziała: Żyję w świecie, którego nie rozumiem. Czyż to nie jest współczesne? Czyż sami tak nie żyjemy?
W takiej katastrofie kulturowej uczestniczyli nie tylko członkowie plemienia Wron, ale też Siuksowie, Czejeni, Arapaho i inni. Wódz Wiele Przewag, który w jakiś niezwykły sposób ocalił swój lud i przeprowadził go do nowego świata, miał swego antagonistę w innym wielkim wodzu, bardziej nawet znanym, Siedzącym Byku. Siedzący Byk wierzył w walkę – ale było to, jak napisał Lear, tylko krótkie spięcie, prowadzące do wybuchów przemocy, dające rozwiązania w bardzo krótkiej perspektywie, odwołujące się do takich „gęstych” pojęć honoru i hańby, których świat już nie rozumiał i nie przyjmował (działania podejmowane przez zwolenników Siedzącego Byka ani chybi media nazwałyby dzisiaj terroryzmem…). I Siedzący Byk zginął w akcji federalnych policjantów po jakiejś pomniejszej awanturze… Tymczasem Wiele Przewag doszedł do przekonania (bardzo polecam przeczytać, jak tego dokonał; skąd się biorą psychiczne umiejętności takiej przemiany mentalnej – to jeden z najbardziej frapujących tematów tej książki, bo dotyczy roli transcendencji w ludzkim życiu), że stare pojęcia trzeba „rozrzedzić” (lecz nie w sensie: zrelatywizować!), aby dopasować je do kategorii świata, który nadszedł. Wódz pokazał, a starszyzna plemienna wyjątkowo mądrze zinterpretowała i zaadaptowała, że teraz każdy Wrona musi się uczyć mądrości od innych, aby przetrwać i ocalić wartości swego świata, bo tylko, jeśli BĘDZIE ten świat, będą w nim istniały dawne prawdy o życiu. I Wrony ocaliły swą ziemię, swoje tradycje i swoje świętości. A wódz zrobił nawet coś więcej – na krótko przed śmiercią opowiedział o tej przemianie białemu człowiekowi, Frankowi Lindermannowi. W ten sposób zapisał tradycje swej oralnej kultury dla pokoleń, a tym samym ocalił je od zapomnienia na sposób właściwy naszej cywilizacji, czyli, można powiedzieć, przekroczył granice światów (Bilbo zapisał historię swej wyprawy do Ereboru; Sam kontynuował tę kronikę; król Elessar polecił spisać dzieje Wojny o Pierścień; Ælfwine przeniósł na papier na Tol-Eressëi Zaginione Opowieści; rzecz o stworzeniu Ardy, o Valarach i przybyciu Noldolich do Beleriandu została umieszczona w księdze przez mędrca z Gondolinu, Pengoloða – i tak dalej…).
Wiele Przewag posłużył się właśnie wspomnianą nadzieją radykalną: rozumował, że dawny świat odchodzi, a z nim dawne koncepcje dobra i prawdy – NIE WIADOMO, co przyniesie ten nowy świat, ale trzeba się posłużyć WYOBRAŹNIĄ, aby dowiedzieć się, co się może przydarzyć Wronom; trzeba się przygotować na zerwanie z dawnym sposobem życia, na wstąpienie w otchłań (pisałam kiedyś o takim rysunku Tolkiena, na którym mała postać śmiało kroczy w ogromną przepaść, ponieważ przed nią są gwiazdy..), ale też trzeba liczyć na jakąś kontynuację w tym zerwaniu, bowiem, jak mawiali dawni wojownicy, są rozwiązania gorsze od śmierci. Moje przywiązanie do boskiej transcendencji i dobra przejawia się w akceptacji idei, że może się jeszcze pojawić coś dobrego, nawet jeśli przekracza to moją obecną zdolność pojmowania tego, co dobre – tak mógł myśleć Wiele Przewag. Powinno się odzyskać dobro, choć obecnie jeszcze nie mamy i nie możemy mieć pojęcia, na czym ono miałoby polegać.
Jonathan Lear interpretuje tę ścieżkę myślenia, jako znaczący ruch w obrębie rozumu praktycznego – ja sama widzę w tym, na najprostszym i najbardziej życiowym poziomie, działanie oparte na wyobraźni – c z y n po prostu albo, inaczej rzecz ujmując, żywotne z a a n g a ż o w a n i e w świat dla własnego dobra. To zaangażowanie (nadzieję radykalną) trzeba nazwać odwagą, męstwem.
.W męstwie chodzi o zaangażowanie się w czynienie dobra, które przekracza jego pojmowanie, na powrót do życia, którego kształt nie jest jeszcze znany. Męstwo to autentyczna cnota, rozumiana jako dyspozycja charakteru przyczyniająca się do dobrego życia. Nadzieja jest ważnym elementem tak pojmowanego męstwa. Męstwo jako cnota jest złotym środkiem między brakiem, czyli tchórzostwem, a nadmiarem, czyli brawurą, zuchwałością. Osoba mężna potrafi rozróżnić czyny haniebne od strasznych, dąży do moralnego piękna, tzn. nie podejmuje działań pod wpływem namiętności, na podstawie doświadczenia, treningu i właściwego osądu rozeznaje naturę sytuacji, w jakiej się znajduje, jest gotowa ponieść ryzyko poważnych strat i narażenia się na wielkie nawet cierpienia, a do tego osoba taka nie kieruje się nigdy przekonaniem o swojej własnej sile, czyli odrzuca fałszywy optymizm (optymiści nie są mężni!).
W wykształceniu autentycznego męstwa ważną rolę odgrywa wyobraźnia. Wyobraźnia pozwala mierzyć się z lękiem – a lęk jest ostrzeżeniem przed zagrożeniem, a zarazem, jak pisze Lear, realistyczną odpowiedzią na świat. Jest to realistyczna odpowiedź na świat kogoś, kto poznaje dwa swoje podstawowe ograniczenia: to, że jest istotą s k o ń c z o n ą, to znaczy nie jest ani wszechwiedząca, ani wszechpotężna, ani wszechmocna, jej możliwości twórcze są ograniczone, podobnie jak zdolność realizowania własnych pragnień, jej poglądy mogą być fałszywe, a pojęcia kruche;
a także to, że jest istotą e r o t y c z n ą, to znaczy taką (jak mówił Platon), której ułomna kondycja ciągnie ją w stronę świata, gdzie pragniemy, oczekujemy i pożądamy rzeczy, które uważamy (co prawda błędnie!) za wartościowe, dobre i piękne. Bycie skończoną istotą erotyczną wiąże się z ryzykiem, z podatnością na zranienie i unicestwienie. Jak pisze Jonathan Lear, świat jest tym, nad czym nie mamy pełnej kontroli, tym, w odniesieniu do czego możemy się mylić na przeróżne sposoby, tym, co może nam przeszkadzać, wreszcie tym, co może oderwać się od pojęć, za pomocą których próbujemy to zrozumieć.
Świat nie jest bezpieczny. Istnienie jest traumatyczne. A współcześnie człowiek jakby próbuje uciec od świadomości zagrożeń, chcąc uczynić życie łatwym.
To oderwanie się świata od pojęć na jego temat jest naszym spółczesnym doświadczeniem tak samo, jak było doświadczeniem plemienia Wron – i jak było doświadczeniem mieszkańców Śródziemia: potomkowie Númenorejczyków wędrowali jako Strażnicy po świecie, przyjmując rolę cieni, którzy sami sobie za zadanie obrali bezimienny trud w obronie spokoju innych, Elfowie znikali, odchodzili za morze albo trwali w swych domach w odosobnieniu, nie mieszając się w sprawy świata, Ludzie już prawie porzucili pamięć o dawnych królach, a ich Namiestnicy wznosili zmarłym domy większe, niż żywym i, spoglądając w palantír, stawali się coraz bardziej bezwolni, bo coraz bardziej pogrążeni w rozpaczy. Znaczące przecież, że Ent nie pamięta hobbita, Rohirrimowie niemal zapomnieli o Lórien, nikt już nie wie, czym kiedyś było Dunharrow, nie wspominając już o Púkelach.
.Dlaczego tak mnie porusza ta opowieść o amerykańskim plemieniu Wron? Bo niemal na każdym poziomie jest to komentarz do świata Tolkiena i pojęć przez niego stosowanych. Komentarz w tym sensie, że pozwala spojrzeć na nasze ulubione książki z nowej perspektywy, a przy tym dowiedzieć się czegoś o świecie. To jest zarazem najżywsza przyjemność, jaką może dać szlachetna rozrywka.
Na metapoziomie: Lear pokazuje, że wobec upadku znanego świata pojawia się potrzeba pojęć dla nowego określenia swojej roli w tym świecie. Tolkien należał w Oksfordzie do grupy Inklingów (razem z C.S. Lewisem, Charlesem Williamsem, Hugo Dysonem, Owenem Barfieldem i innymi), a inkling znaczy przecież pojęcie. Inklingowie szukali inspiracji w mitach, a także religii, dla stworzenia nowych pojęć opisujących nowe czasy. A czasy były nowe, bo stary świat rozpadł się wraz z Wybuchem Wielkiej Wojny, która może być postrzegana, jako ostatni akt w dziejach cywilizacji wojowników – rycerzy (a jednocześnie jako akt autoemancypacji i totalnego wyzwolenia pochodzącego z nowych trendów w sztuce, co w zderzeniu ze starymi schematami dało efekt całkowitej katastrofy). Tej nowej rzeczywistości nie dało się już opisać po staremu: ci, co przybywali do domu znad Sommy, nie mogli pojąć, jak można pisać wiersze o wojnie, jak to próbowali robić Sassoon czy Owen (Sassoon podobno wyrzucił swe zapiski przez burtę statku do morza, a Tolkien w szpitalu zimą 1916 roku napisał Upadek Gondolinu – ta różnica jest uderzająca). Trzeba było znaleźć nowe – stare formy wyrazu i Tolkien znalazł je w mitach: katastrofa świata, zerwanie jego ciągłości, zyskało tym samym jednak jakąś konkretną i realną do spełnienia kontynuację. Trzeba był sięgnąć do najstarszych pojęć i zaadaptować je na nowo dla zmienionego człowieka, którego cywilizacja upadła.
Mity (a także wiara w Boga) to przynależne człowiekowi naturalne metody radzenia sobie z traumą istnienia. Samo istnienie jest zagadką i wymaga wyjaśnienia. Przy czym istnienie należy rozumieć (dobrze jest rozumieć) jako stworzenie, czyli działanie. A działanie jest istotą Historii.
Dokładnie taka sama sytuacja wydarza się bohaterom Tolkiena: na poziomie praktycznym – stoją w obliczu upadku świata i przed jeszcze większą katastrofą i jedyne, co zostało, to wyobraźnia, radykalna nadzieja i męstwo.
.Przyjrzyjmy się kilku przykładom. Starałam się wybrać fragmenty nieoczywiste, które jednak z jednej strony pasują do naszych rozważań, a z drugiej – nabierają jakby nowego znaczenia w ich świetle. Pokazują, że człowiek mężny to ktoś, kto osiągnął doskonałość w podejmowaniu ryzyka, a męstwo to sposób na wykorzystanie i przyswojenie naszej skończonej erotycznej natury. To zaangażowanie w ograniczoną naturę może mieć charakter tak religijny, jak i świecki i w tym sensie jest uniwersalne bez względu na wyznawany system wartości.
Gdy w Rivendell wybierana jest Drużyna Pierścienia, Pippin i Merry upierają się, że także powinni iść z Frodem.
– Nie rozumiecie i nie wyobrażacie sobie, czym będzie ta wyprawa – rzekł Elrond
– Frodo także nie wie – odezwał się Gandalf, niespodziewanie stając po stronie Pippina – Nikt z nas jasno sobie tego nie wyobraża. Prawdę powiedziałeś, Elrondzie: gdyby ci hobbici rozumieli niebezpieczeństwo, nie mieliby odwagi wyruszyć przeciwko niemu. Ale pragnęliby iść albo przynajmniej pragnęliby mieć odwagę, wstydziliby się i cierpieli. Myślę, Elrondzie, że w tej sprawie lepiej zawierzyć szczerej przyjaźni niż wielkiej mądrości.
Elrond i Gandalf są mędrcami poprzez swoje doświadczenie – widzieli w swym długim życiu wszystkie konsekwencje wszystkich naszych wyborów. Ale niekiedy ta mądrość utrudnia im podjęcie decyzji! Nieśmiertelni Elfowie związani Czasem Ardy i istniejący tylko w nim są przywiązani do tego świata i pragną go zachować w stanie niezmienionym, a utrata, brak, przemijanie, które obserwować muszą, sprawia im prawdziwy ból.
.Kraina Baśni obecna w dziełach Tolkiena jest światem na zewnątrz naszego ja, kompletnie nie do pojęcia i objęcia rozumem. Można ją tylko odczuwać i starać się nazywać. Jednak porzuciliśmy tę krainę. Czy na tym polegało wygnanie z raju? Zdobycie samoświadomości uczyniło ze świata poza tym rajskim wyłącznie „ja”, to znaczy przemieniło go w rzeczywistość duchową i wewnętrzną – z wszystkiego uczyniliśmy siebie. To nieśmiertelność dawała świadomość i poczucie zewnętrzności świata. Śmiertelność potrzebuje narzędzi do radzenia sobie ze strachem.
Gandalf wydaje mi się kimś, kto wędruje po świecie właśnie po to, aby uświadomić innym ich ograniczoność, z którą muszą się zmierzyć odważnie i z nadzieją, choć nawet on nie wie, na czym może polegać to, na co mamy nadzieję. Tenże Gandalf decyduje w końcu, że trzeba wejść do Morii, bo Brama Czerwonego Rogu jest pilnie strzeżona, choć Aragorn bardzo usilnie go ostrzega, że w Khazad-dûm czyha na niego wielkie zagrożenie. Coś się tam czai, o czym żaden z nich nie mówi.
Brak poczucia zagrożenia jest udziałem Drużyny może przez pierwsze dwa tygodnie wędrówki, ale znika, gdy pojawiają się krebainy i trzeba się wystrzegać rozniecania ognia. Gdy w końcu wchodzą do Morii i przemieszczają się jej korytarzami, Pippin wrzuca, z ciekawości, kamień w dziurę, która kiedyś zapewne była studnią. I wszyscy wstrzymują oddech:
Potem gdzieś w dole rozległ się plusk, bardzo odległy, lecz spotęgowany i powtórzony wielokrotnie w pustym szybie, jakby kamień trafił w wodę na dnie ogromnej jaskini.
– A to co?! – krzyknął Gandalf. Odetchnął z ulgą, kiedy Pippin przyznał się do swojego postępku. Rozgniewał się jednak bardzo, Pippin dostrzegł płomień w jego oczach. – Zwariowany Tuk! – fuknął – To poważna wyprawa, a nie hobbicka majówka. Na przyszły raz skacz sam! Przynajmniej przestałbyś wreszcie dokuczać nam swoimi głupstwami. A teraz bądźcie cicho!
Przez kilka minut nic nie było słychać, potem z głębi studni dobiegło ich uszu stłumione pukanie…
Gdyby Pippin nie rzucił tym kamieniem, Gandalf być może nigdy nie stanąłby oko w oko z Balrogiem, jak w Dawnych Dniach Glorfindel. I nigdy nie stałby się Gandalfem Białym, a w każdym razie nie w taki sposób i być może nie w tak odpowiednim czasie. Glorfindel zmierzył się z Balrogiem podczas ucieczki z Gondolinu i także spadł z nim razem w przepaść. To jest ten sam Glorfindel, który odszukał Froda, hobbitów i Aragorna w drodze z Wichrowego Czuba do Brodu na Bruinen! Ten sam, bo za jego poświęcenie pozwolono mu wrócić (Tolkien pisał o tym już po wydaniu Władcy Pierścieni) – gdyby nie to poświęcenie, Elrond i Elros być może nigdy nie przyszliby na świat. A jednak ktoś taki, Elf Wysokiego Rodu, z Noldorów, nie wszedł w skład Drużyny, poszedł natomiast Legolas, z Sindarów, Elfów Szarych, którzy nigdy nie widzieli światła Dwóch Drzew w Valinorze. Im jesteś mniejszy, tym lepiej odróżniasz rzeczy haniebne od strasznych. Dlatego Powiernikami Pierścienia są hobbici (Bilbo, Frodo i Sam).
.Jeśli wybierzesz nie wiedzieć wszystkiego, to zostawisz pole dla swojej wyobraźni, która może cię ocalić. Mądrość to w tym przypadku wiedza, od jakich niebezpieczeństw należy bezwzględnie uciekać.
Gdy Drużyna wybiega z Morii, jest dopiero pierwsza po południu, grozi im pościg, ale nie mogą się poruszyć z wszechogarniającej rozpaczy. W końcu podrywa ich wszystkich Aragorn:
– Żegnaj, Gandalfie! – zawołał – Czyż ci nie powiedziałem: „Jeżeli przestąpisz próg Morii, strzeż się!”. Niestety! Sprawdziły się moje słowa. Jakaż nam bez ciebie zostaje nadzieja?! – Odwrócił się do Drużyny. – Musimy się obejść bez nadziei. Może będziemy kiedyś pomszczeni. A teraz uzbrójmy się w męstwo i otrzyjmy łzy. Chodźcie! Przed nami daleka droga.
Rozpacz? O, bynajmniej! Ratunkiem wobec smutku i poczucia utraty, wobec nagłego uświadomienia sobie skończoności przynależnej nawet Czarodziejom, jest działanie, ruch. Na początku sądzą, że robią to dla przyjaciela, który oddał za nich życie. Ale w istocie walczą z własną koniecznością. Balrog jest taką koniecznością, Sauron także, i Smaug w Hobbicie. Śmierć jest najwyższą koniecznością w tej kategorii. I to jest coś, z czym człowiek musi sobie radzić przez całą swoją Historię. Bo są dotyczące nas zdarzenia, które mogą być gorsze od śmierci. Jak mówi w Caras Galadhon Galadriela, Gandalf nic w swym życiu nie zrobił bez potrzeby, a więc i w tym przypadku nie zamienił mądrości na szaleństwo, choć nikt dookoła jeszcze nie wie, jaki był jego cel. Całkiem możliwe, że sam Czarodziej tego nie wiedział… Mądrość chce zdobyć tylko ten, kto się czegoś boi. Wiedza działa jak magiczny pierścień w Hobbicie – jako equalizer, zrównywacz. Kto go posiada, czuje się bezpieczniej w śmiertelnie niebezpiecznej Krainie Baśni. Uczestnictwo Gandalfa w wyprawie ma podobne znaczenie. Gdy Czarodziej spada w przepaść, trzeba szukać siły gdzie indziej i na tej drodze pewien członek Drużyny tragicznie pobłądzi.
.Czasem można usłyszeć (także w samym Władcy Pierścieni są takie sugestie), że Gandalf bez skrupułów posyłał przyjaciół na śmierć. Przecież w Hobbicie bezceremonialnie i niemal bez zapowiedzi zostawił całą kompanię krasnoludów z Bilbem, a we Władcy Pierścieni uczynił Froda dziedzicem Bilba jakby tylko ze względu na pierścień, tłumacząc, że tak po prostu miało się stać, co powinno być pocieszające.
Kim był Gandalf? Czarodziej był mędrcem, czyli kimś, kto wiele doświadczył, czyli poznał możliwości, a dla słusznej sprawy potrafił znaleźć właściwych wykonawców, kto umiał wskazać, jak i kiedy postępować. A jednocześnie kimś, kto wiedział, że nie wie wszystkiego, a może nawet, że nie wie nic.
Wiedzieć, że się nie wie, to cecha filozofów, czyli kochających mądrość – głupiec nie wie, że nie wie. Gdyby Platon spotkał Gandalfa, mógłby go uznać za ideał wędrownego filozofa.
Gandalf, Olórin, był, jak wiadomo, Maia, istotą nieśmiertelną, tylko trochę mniejszą do Valarów. Posłany do Śródziemia przez Manwëgo i Vardę, stracił znaczną część swojej wiedzy, musiał się uczyć na nowo, naocznie i na własnej skórze, o ludziach i sprawach tego świata, a po strąceniu Balroga z Morii ze szczytu Zirakzigil i kolejnym powrocie, jako Biały Czarodziej wiedział więcej niż poprzednio, ale też z drugiej strony mniej… Tym, co wyróżniało Gandalfa (także w jego bractwie), była pokora. Wielka mądrość bez pokory jest zagładą, jak pokazuje przypadek Denethora i Sarumana.
.Gandalf działał niczym indukcja – pozwalał innym rozpoznać ich znaczenie i pozycję w świecie, samemu nie przyjmując roli przywódcy, raczej szukając tego przywódcy we właściwym środowisku, przygotowując go do przyszłej roli, pokazując wszelkie ryzyka i, co istotne, zaprzyjaźniając się z nim, czuwając nad nim, gotów do poświęcenia samego siebie dla niego.
Przy zachowaniu wszelkich koniecznych proporcji, a przede wszystkim mając cały czas w pamięci różnice między bohaterami, ich charakterami i losami, można próbować porównać relację Gandalfa i Aragorna do związku Sokratesa i Alkibiadesa w dialogach Platona. Alkibiades przy tym niestety zszedł na złą drogę. Jego los podzielił w Śródziemiu, dla przykładu, Denethor, tak bardzo zresztą podobny do Aragorna, który zazdrościł Thorongilowi pozycji w otoczeniu swego ojca, Ectheliona i który nie ufał Mithrandirowi. Denethor może nie był aż tak przerażająco ludzki, jak Alkibiades, ale był pyszny i władczy, i, jak się wydaje, niezdolny do miłości ani przyjaźni – jego żona, Finduilas, matka Faramira i Boromira, zmarła młodo, w smutku i osamotnieniu. Jednocześnie miał Denethor bardzo przenikliwy, wybitny umysł, wielką inteligencję i wiedzę, szczodrość i dumę dawnych królów, tyle że wykorzystał swoje cnoty nie na sposób wodza Wiele Przewag, a tak, jak Siedzący Byk. Szukał sposobu, jak nie stracić, tego, co sam posiada, omal nie doprowadzając do sytuacji, w której inni straciliby wszystko. Palantír nie oddał mu żadnej przysługi – widzenie przyprowadziło go do rozpaczy, bo to, co widział w kamieniu, interpretował jako konieczność nieuchronną, bez nadziei, a ściślej, bez woli działania. Po to Thorongil zjawił się na dworze Ectheliona w Gondorze (i u Thengla w Rohanie): aby wprawić w ruch ich obawy, spowodować działanie, zamiast czekania. Nadzieja bowiem sprowadza się do czynu! Brak nadziei bierze się z generalnego przekonania, że wszystko zależy do nas samych – kiedy nasze wewnętrzne możliwości się wyczerpią, można tylko czekać na koniec albo szukać rozwiązań, które nieuchronnie prowadzą na stronę ciemności.
Denethor pewnie miał cały czas w pamięci, że jest strażnikiem niezliczonych lat historii i dziedzictwa Gondoru, że musi go ratować za wszelką cenę (nawet za cenę posłużenia się pierścieniem). Bardzo to stoi w kontraście do postawy niewątpliwie dłużej żyjących Entów (czy rozległość własnej historii oznacza, że ma się więcej do stracenia?).
.Gdy Entowie z Drzewcem i Bregaladem na czele ruszają z Zaklętej Kotliny na Isengard, Drzewiec mówi Pippinowi i Merry’emu między innymi: My, entowie, nie lubimy się burzyć. I nie burzymy się nigdy, póki nie przekonamy się na pewno, że naszym drzewom i nam samym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Nic podobnego nie wydarzyło się w tym lesie od czasów wojen między Sauronem a ludźmi zza Morza.(…) Od Czarodziejów wymaga się czegoś więcej i zazwyczaj inaczej też postępują. Na taką zdradę nie ma dość strasznej klątwy, dość nikczemnej nazwy w języku elfów, entów ani ludzi.(…) Oczywiście bardzo być może, drodzy przyjaciele, bardzo być może, że idziemy ku własnej zgubie i że to jest ostatni marsz entów. Gdybyśmy jednak zostali w domu z założonymi rękami, zguba i tak by nas tam znalazła prędzej czy później. Ta myśl od dawna dojrzewa w naszych sercach i dlatego właśnie ruszyliśmy dzisiaj. Nie ważyliśmy się na ten krok pochopnie. Jeśli to ma być ostatni marsz entów, niech będzie przynajmniej wart pieśni. Tak, tak, może chociaż innym plemionom na coś się przydamy, zanim przeminiemy.(…) Ale cóż, pieśni, tak samo jak drzewa, dają owoce dopiero wtedy, gdy się ich czas wypełni, na swój sposób; a bywa, że zwiędną przedwcześnie.
Drzewiec mówi: Najważniejsze, że już ruszyliśmy. Potem milknie. Wygląda na bardzo starego i bardzo zamyślonego. Pippin widział, że sędziwy ent czoło ma chmurne i zmarszczone. Kiedy wreszcie starzec podniósł wzrok, hobbit dostrzegł w jego oczach wyraz smutku. Smutku, ale nie desperacji. Światło bowiem migotało w nich tak, jakby zielone płomyki zapadły jeszcze głębiej w ciemną studnię myśli. Nikt nie powiedział, że nadzieja pokrywa niepewność wesołością, ani, że dostarcza taniej pociechy… Z lekcji Entów trzeba zapamiętać poczucie konieczności i smutku. To właśnie zostaje po wiekach doświadczeń, stuleciach przechowywania pamięci. Smutek to zresztą dominujące uczucie przy lekturze Silmarillionu i Władcy Pierścieni.
Ten smutek staje się udziałem Merry’ego powodując, że młody hobbit dojrzewa niemal w jednej chwili po tym, jak zmierzył się z potęgą Czarnoksiężnika z Angmaru. To jeden z moich ulubionych fragmentów Władcy Pierścieni: rozdział 8 Domy Uzdrowień w księdze V – długi, więc wybiorę to, co najważniejsze.
Gandalf i Pippin weszli do pokoju, gdzie leżał Merry, i zastali tu, przy wezgłowiu hobbita, Aragorna. (…) Strach zdjął nagle Pippina, że Merry umiera.
– Nie bój się – uspokoił go Aragorn. – Zjawiłem się w porę, przywołałem go już z powrotem do życia. Jest bardzo zmęczony i zasmucony; odniósł taką samą ranę jak Éowina, bo odważył się zadać cios straszliwemu przeciwnikowi. Ale te rany zagoją się, zwycięży je ten silny i wesoły duch, który w nim tkwi. O przeżytym smutku Merry już nie zapomni, lecz nie straci wesela w sercu, będzie tylko odtąd mądrzejszy.
Dalej Merry zarzeka się, że już nie zapali fajki, bo będzie to przywoływać wspomnienie o królu Théodenie, który, żegnając go, żałował, że nie miał sposobności pogawędzić z hobbitem o sztuce palenia fajkowego ziela.
– A więc pal fajkę i wspominaj króla Théodena! – rzekł Aragorn. – Miał zacne serce i był wielkim królem; dotrzymał przysięgi i wydźwignął się z mroków w ostatni piękny, słoneczny poranek. Krótko trwała twoja służba przy nim, ale powinno ci po niej pozostać wspomnienie miłe i chlubne do końca twoich dni.
Merry uśmiechnął się na to.
– A więc dobrze – powiedział. – jeżeli Obieżyświat dostarczy mi wszystkiego co trzeba, będę ćmił fajeczkę, myśląc o królu Théodenie. Miałem w swoim tobołku garść ziela, najprzedniejszego z zapasów Sarumana, ale nie wiem, gdzie się po bitwie moje bagaże podziały.
– Grubo się mylisz, mości Meriadoku, jeżeli sądzisz, że przedarłem się przez góry i przemierzyłem pola Gondoru, torując sobie drogę ogniem i mieczem, po to, żeby zaopatrzyć w fajkowe ziele niedbałego żołnierza, który zgubił cały swój ekwipunek – odparł Aragorn. – Albo się twój tobołek odnajdzie, albo będziesz musiał zwrócić się do tutejszego mistrza zielarza. On powie ci, że nic mu nie wiadomo, jakoby to pożądane przez ciebie ziele posiadało jakieś zalety, wie natomiast, że nazywa się ono wulgarnie fajkowym liściem, naukowo galenas, a w mowie różnych plemion tak czy owak; uraczy cię starym rymowanym porzekadłem, którego sensu sam nie rozumie, po czym z ubolewaniem oświadczy, że ziela tego w Domu Uzdrowień nie ma ani na lekarstwo, ty zaś będziesz mógł pocieszyć się rozmyślaniem o historii języków. Ale teraz muszę cię pożegnać. Nie spałem w takim łóżku, w jakim ty się tu wylegujesz, odkąd opuściłem Dunharrow, a od wczorajszego wieczora nic w ustach nie miałem.
Merry chwycił jego rękę i ucałował.
– Przepraszam, że cię zatrzymałem – powiedział. – Idź, nie zwlekając dłużej. Od tamtej nocy w gospodzie „Pod Rozbrykanym Kucykiem” w Bree wiecznie ci tylko przysparzamy kłopotów. Ale my, hobbici, taki już mamy zwyczaj, że w chwilach wzruszenia uciekamy się do błahych słów i mniej mówimy, niż czujemy. Boimy się powiedzieć za dużo. Dlatego brak nam właściwych słów, gdy nie wypada żartować.
– Wiem o tym, znam was dobrze – odparł Aragorn. – Gdyby nie to, nie odpłacałbym wam często tą sama monetą. Niech żyje Shire i nigdy nie straci humoru!
Pocałował Meriadoka i wyszedł, zabierając ze sobą Gandalfa.
Chwilę potem Pippin do Merry’ego:
Słuchaj, gapo, przecież twój tobołek leży pod łóżkiem; miałeś go na plecach, kiedy cię spotkałem. Obieżyświat oczywiście widział go przez cały czas, kiedy z Tobą rozprawiał. (…) wreszcie pogadamy zwyczajnie, jak hobbici. U licha! My, Tukowie i Brandybuckowie, nie umiemy długo żyć na wyżynach.
– Nie umiemy – przyznał Merry. – Przynajmniej ja. Jeszcze nie. Ale bądź co bądź umiemy je teraz dostrzec i uczcić. Myślę, że najlepiej jest, kiedy się po prostu kocha to, do czego serce samo od urodzenia ciągnie; od czegoś przecież trzeba zacząć, a gleba w Shire jest głęboka. Ale istnieją rzeczy głębsze i wyższe. I gdyby nie one, żadne dziadek w naszym kraju nie mógłby uprawiać swego ogródka, ciesząc się pokojem – czy tym, co mu się pokojem wydaje. Cieszę się, że teraz o tych rzeczach coś niecoś wiem.
.Mamy w tym fragmencie dialog nizin i wyżyn, odbicie przenikania tych światów, ich przechodzenia jeden w drugi – z pożytkiem dla obu. Pierwszy istnieje dla drugiego i odwrotnie. Ale jest tu też inny świat: teoretyczno-naukowy, można by rzec. Wypowiedź Aragona o zielarzu z Domu Uzdrowień, z którym zresztą (oraz z Iorethą) zetknął się już wcześniej, ratując Faramira, gdy potrzebował pilnie ziela athelas, zdradza mocną irytację postawą, jak moglibyśmy dziś powiedzieć, inercji. Nie ma czasu na rozprawianie o definicjach, etymologii i historii nazw (żeby i tak nie dojść do jakiejkolwiek konstruktywnej konkluzji), gdy trzeba się spieszyć, bo chodzi o życie!
Wybaczcie uwagę całkowicie współczesną i z gruntu nie-literacką: zawsze przypomina mi się ten gondorski zielarz, co niewiele widział, a swoje wie, gdy słucham wieczornych wiadomości, choćby o naszym systemie opieki zdrowotnej. Na ludzi, którzy cenią czyn, działanie, ryzyko, zmianę, popychanie spraw do przodu, zawsze czyha ta pułapka: niemoc tych, którzy niestety są w większości, a winę spychają na system i przepisy.
Zresztą, to nieustanne odwoływanie się do przepisów (i częste ich łamanie z powołaniem na ich niedorzeczność) świadczy o nieumiejętności korzystania z wolności i o niezrozumieniu natury prawa.
.Tolkien w swych pismach odróżniał prawa, od których nie było odstępstw, ale miały one charakter naturalny, przyrodzony, a stosowanie się do ich nigdy nie łamało wolnej woli, oraz reguły, od których były wyjątki. Wolny człowiek potrafi rozpoznać przypadki, w których musi dokonać odstępstwa do reguły, posłużyć się swą wolną wolą w imię dobra wspólnego (jak Hama, który wpuszcza Mithrandira z towarzyszami do Meduseld, czy jak Éomer pozwalający odejść Aragornowi w zamian za jego słowo, że powróci albo Beregond naruszający sacrum miejsca pochówku królów i namiestników w Minas Tirith dla ratowania życia Faramira), ale też jest w każdej chwili gotowy ponieść konsekwencje tego wyboru zgodnie z sankcją przewidzianą za złamanie reguły.
Tylko odważni ludzie są wolni, i tylko wolni są naprawdę odważni. Tylko wolni ludzie wiedzą, czym jest prawość i sprawiedliwość.
Świat jest nastawiony na trwanie. Tak już jest urządzony człowiek. Wiedza jest niezwykle ważna – od czytania ksiąg nikt nie staje się jednak w pełni mądry, bo nie staje się w pełni człowiekiem (Saruman też dużo czytał, a Denethor dużo widział).
To właśnie wybrał Gandalf jako swoją drogę w Śródziemiu: wszedł między ludzi i elfów, pozwalając się im prowadzić, ginąc, wracając, ostatecznie odchodząc, bo ludzie, elfowie, hobbici, których wyszukiwał, mieli w sobie doświadczenie wyboru, którego doniosłość przekracza nawet pojęcie mądrości. Mądrość to czyn i wola wsparta wiedzą, nie jedynie wiedza! Doświadczenie prowadzi od jednego wyboru do drugiego, aż w końcu człowiek czyni tylko to, co konieczne. Nie ma już żadnej alternatywy. Mądrość powstaje na skrzyżowaniu moralności i śmiertelności, kiedy przychodzi ta jedyna w swoim rodzaju nauka, że chodzi nam o zaangażowanie poprzez czynienie, dzianie się.
Nie jest, moim zdaniem, przypadkowe takie tęskne westchnienie, które pojawiło się w tle niedawnej informacji, że jordański król brał osobiście udział w nalotach na pozycje państwa islamskiego po zamordowaniu jordańskiego pilota – ktoś chciałby widzieć takiego władcę nie tylko w Królestwie Jordanii. Pamiętam też ciekawy wpis na Facebookowej stronie Tolkien Society, w którym ktoś inny marzył o takich relacjach między państwami, jakie były między Gondorem a Rohanem. Nie dość, że opierały się one na autentycznej przyjaźni władców, to jeszcze na automatycznie uruchamianych sojuszach – królestwa te nie potrzebowały art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego: gdy Król Elessar wyruszał na wojnę, Król Éomer ruszał wraz z nim. A po co w ogóle te traktaty? Bo pierwsze, intuicyjne pragnienie człowieka to bezpieczeństwo, które w najdalszym zakresie prowadzić może do pożądania nieśmiertelności albo przynajmniej długowieczności – ze strachu przed śmiercią.
Ludzie dążą do pokoju. Gdy pokój trwa zbyt długo, stają się znużeni i chcą zmiany – gdyby zastanowić się głębiej, to dość upiorna prawidłowość, ale przychodzi wtedy taka dziwna tęsknota za jednostkami, których działanie ma moc autentycznego zmieniania rzeczywistości (choć, być może, ta prawidłowość nie dotyczy Shire…).
Czy to jest jakaś nasza ludzka wina, że w poprzednim i tym stuleciu jednostkami wywierającymi największy wpływ na koleje losu świata byli jawni właściwie psychopaci, a głos ludzi prawdziwie wielkich był ledwo słyszany, a zupełnie nie słuchany? I na czym to polega, że owi prawdziwie Wielcy reprezentują raczej rozsądek, mądrość (ang. wit), niż wolę (ang. will)?
.Historia niestety jest cykliczna i niczego nie da się z niej nauczyć. Dlatego każda epoka potrzebuje swoich mędrców – i swoich wodzów… Tolkien też nie miał złudzeń. Po latach od wydania Władcy Pierścieni napisał tekst zatytułowany Nowy Cień , w którym mowa o powrocie ciemności – napisał o tej próbie kontynuacji, że oczywiście mógłby stworzyć thriller o zawiązaniu i obaleniu spisku, ale to by było jedynie to… nie warte wysiłku. Chodziło o to, że opowieść o walce ze złem, które nie przybiera już nie-ludzkiej formy, nie mogłaby już mieć formy mitu, byłaby tylko dreszczowcem. A może powieścią psychologiczną?…
Tyle, że triumf naszego wewnętrznego zła może zakończyć tę Historię definitywnie, także dla tych, którzy nie biorą w niej bezpośrednio udziału – tak, jak zwycięstwo Saurona mogło zakończyć dzieje Entów i Toma Bombadila.
Moralność i etyka zatem uczą nas mądrych postaw wynikających z uważnego, poważnego i wnikliwego odróżniania dobra od zła, a śmiertelna (i erotyczna!) natura pokazuje, jak cenić życie i jak go czynnie, aktywnie i w sposób zaangażowany bronić.
Cała ta edukacja sprowadza się gruncie rzeczy do osiągnięcia integralności i tożsamości, a to jest najtrudniejsze zadanie pod słońcem, ponieważ niezwykle często nie zastanawiamy się nad życiem jako nad całością – idziemy od zadania do zadania, od celu do celu, od etapu do etapu, a przy tym ciągle na coś czekamy, gubiąc po drodze wiele cennych przeżyć.
Zdobyciu mądrości służy podróżowanie, dlatego elementem zasadniczym mitów jest Quest czyli wyprawa – podróżować można także w wyobraźni. Książka może nauczyć nas czegoś o nas samych, poznanie innych ludzi wymaga działania wraz z nimi. Chodzi o to, żeby umieć oceniać koszty swoich wyborów, ich skutki emocjonalne i mentalne (etyka), potrafić określić niezmienne jądro i źródło swojej tożsamości (filozofia), opisać i poświadczyć zachowaniem, w co się wierzy, bez agresji i z szacunkiem dla innych (moralność, religia, cicha siła).
.Dla Tolkiena to zło w nie-ludzkiej postaci jest istotne ze względu właśnie na naukę mądrości. Smoki, Balrogowie, orkowie, Sauron, Morgoth – sprawy, które oni symbolizują – dodają Śródziemiu masy niczym bozon Higgsa, boska cząstka – bez nich nie da się niczego wyjaśnić w sposób spójny i wiarygodny. Smoki jako personifikacja „smoczości” (draconitas) symbolizują dwa aspekty realności mitycznej: zniszczenie i destrukcję jako aspekt życia heroicznego (każdego, niestety…) oraz okrutne nierozróżnianie dobra od zła jako aspekt każdego życia. Potwory są testem człowieczeństwa, bo mają wiele cech ludzkich – cała Kraina Faërie jest na swój sposób potworna, może więc być rodzajem poligonu ćwiczeń. Ta Postać Zła jest nie tylko moralnym, ale też FIZYCZNYM wyzwaniem do stawienia czoła swoim strachom i lękom.
Mądrość to SMUTEK, DOJRZAŁOŚĆ, MIŁOŚĆ I ODPOWIEDZIALNOŚĆ, która nie bierze się z książkowej wiedzy. W końcu nasi ulubieni bohaterowie należą do BRACTWA Pierścienia – fellowship przeważa, w jakimś sensie przynajmniej, nad miłością, a w każdym razie, w tych niezwykłych okolicznościach wielkiego zagrożenia, wyprzedza ją. Z tego wynika jasno, że istotą wolności i prawdy (oraz mądrości) jest WIERNOŚĆ. Aragorn nie wiedział (pozornie, oczywiście), czy iść za Frodem do Mordoru, czy za Boromirem do Minas Tirith. W końcu poszedł ratować hobbitów z łap Uruk-hai, aby dochować wierności towarzyszom. Taka była wówczas konieczność. Prawda nie jest, jak tego chcieli klasyczni filozofowie, stałością rzeczy i idei. Prawda jest wiernością, w obliczu zmieniających się rzeczy i idei. Jest wiernością dla pewnej idei transcendencji – i w tym sensie może przejść już na grunt rozważań religijnych. Jest to wierność wobec wspólnoty, wobec tego, co jest dobre dla nas jako wspólnoty – stąd prawda może mieć wymiar utylitarny, wraz z nią sama wierność, czyli mądrość.
.Dlaczego po restauracji zjednoczonego królestwa na Południu i na Północy Król zakazuje wstępu do Shire, nawet samemu sobie? Bo wiedza związana z tak zwanym szerokim światem i jego sprawami prowadzi do potrzeby sub-kreacyjnego konstruowania nowej rzeczywistości dla zaspakajania swych od nowa uświadomionych potrzeb. Zdolność i potrzeba tworzenia, także związanego z wyobraźnią, może, jeśli doprowadzona do absurdu, zniszczyć ten świat. To jest ten potencjał potworności, który tkwi w każdym. Coś, co dosięgło także Froda, który w końcu, dla znalezienia spokoju, musiał popłynąć za Morze. Niech będzie chociaż takie Shire, w którym raczej dba się o ogrody, o uprawę ziemniaków i dobre plony zbóż, w którym jednocześnie z nauką abecadła uczy się dzieci sztuki gotowania (do abecadła zresztą nie każdy dochodzi), w którym panuje rozsądek, szacowność i konformistyczna przyzwoitość, w którym podstawową rozrywką jest wieczorna wizyta Pod Zielonym Smokiem i plotki nad pintą doskonałego piwa i w którym trzeba uważać na zazdrosne kuzynki i ich zakusy na srebrne łyżeczki do deserów. Cała mądrość Śródziemia jest marna w porównaniu z mądrością Shire: ciszą, pracą i życiem.
Ale i taki przykład mądrości widziałem pod słońcem,
a wielką mi się ona wydawała:
Małe miasteczko, i mężów w nim niewielu.
I naszedł je potężny król,
A wkoło je otoczywszy zbudował przeciwko niemu
wielkie machiny oblężnicze.
I znalazł się w nim człowiek
biedny, lecz mądry,
i ten uratował miasto dzięki swej mądrości.
A nikt nie pamięta
O tym biednym człowieku.
Więc powiedziałem:
Lepsza jest mądrość niż siła.
Lecz mądrość biednego bywa w pogardzie,
A słowa jego nie mają posłuchu.
Magdalena Słaba
[1] Tekst polski Dysputy w tłumaczeniu Ryszarda Derdzińskiego można znaleźć na stronie http://home.agh.edu.pl/~evermind/jrrtolkien/atrabeth.htm
[2] Notabene, po polsku być może zręczniej brzmi: Maiarem, ale nie jest to forma poprawna: w językach elfickich liczbę mnogą tworzymy przez dodanie (–r): a więc Ainu, Vala, Elda, Maia, Noldo to w liczbie mnogiej Ainur, Valar, Maiar, Noldor.
[3] Tekst polski Nowego Cienia na stronie http://home.agh.edu.pl/~evermind/jrrtolkien/nshadow.htm
[4] Koh 9, 13-16, cytat za Biblią Tysiąclecia.