Pospolite ruszenie krakowian
Czwartkowy poranek 24 lutego był dla wszystkich szokiem. Stało się to, co – mieliśmy nadzieję – nigdy się nie wydarzy: Putin zaczął wojnę. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak okrutna ona będzie. Po pierwszym szoku i oburzeniu przyszła pora na działanie. To nie władze samorządowe, nie rząd ani nie wojewodowie jako pierwsi stanęli na wysokości zadania. Zrobili to mieszkańcy polskich miast, w tym Krakowa – pisze Łukasz GIBAŁA
Po początkowej dezorientacji wszyscy zrozumieli, że potrzebna jest natychmiastowa pomoc na wielu płaszczyznach. Krakowianie podjęli rękawicę – otworzyli swoje serca i domy dla, jak się później okazało – setek tysięcy uchodźców wojennych z Ukrainy.
Pierwsza zbiórka dla Ukrainy ruszyła w Krakowie w piątek, 25 lutego, na miejskim stadionie przy ul. Reymonta. Tylko w ciągu pierwszego dnia zebrano ponad 60 ton darów. Ofiarność mieszkańców była tak duża, że po dwóch dniach magazyny się zapełniły i zbiórka musiała zostać wstrzymana. Ale nie zatrzymało to krakowian, bo do tego czasu własne punkty zbiórek uruchomiły szkoły, przedszkola, firmy i różne lokalne organizacje. W pierwszy weekend wojny takich miejsc było w mieście już blisko 150.
Żeby ułatwić pomaganie, moi współpracownicy ze stowarzyszenia Kraków dla Mieszkańców stworzyli mapę zbiórek, z której można było korzystać już od soboty. Różnego rodzaju zbiórki są tam oznaczone innymi kolorami. Niebieski – dary, które pojadą na granicę lub do Ukrainy. Czerwony – zostają u nas, dla uchodźców; to głównie punkty, gdzie Ukraińcy znaleźli dach nad głową. Zielony – tylko i wyłącznie leki. Żółty – karma i akcesoria dla zwierząt, bo tych rzeczy nie przyjmowano na stadionie ani w większości miejsc, z których dary były przewożone właśnie tam. Mapa jest nieustannie aktualizowana.
Uchodźcy trafiali przede wszystkim na krakowski dworzec główny PKP. Zziębnięci, zdezorientowani, często po kilkudniowej podróży. Wolontariusze z kanapkami pojawili się na dworcu niemal natychmiast. Nastolatkowie po szkole, studenci, ludzie, którzy wzięli na szybko urlopy albo po pracy spędzali na dworcu długie godziny, śpiąc po kilka godzin na dobę. „Woluntary” – ludzie, z którymi uchodźcy mieli pierwszy kontakt. Kierowali w odpowiednie miejsca, karmili, pomagali nosić bagaże. Starali się robić wszystko, żeby wywołać uśmiech na twarzach – zwłaszcza tych najmłodszych: kompletnie zagubionych i przerażonych sytuacją dzieci. Wszystko okazywało się możliwe. Na dworcu zaczął podobno krążyć dowcip, że gdyby poprosić wolontariusza o żywego dinozaura, przyprowadziłby go w kilka minut. Sami, jako stowarzyszenie, też tego doświadczyliśmy. Potrzebne łóżeczko niemowlęce? Wrzucamy ogłoszenie w media społecznościowe, łóżeczko jest niemal natychmiast, musimy tylko po nie pojechać. Ubraniowa wyprawka dla sześciolatka, który trafił do szpitala dziecięcego, a ma tylko tyle, ile na sobie? Pół godziny i gotowe. Tak ogromnej gotowości do pomocy nie doświadczyliśmy nigdy wcześniej.
Na krakowskim Zabłociu w Składzie Solnym powstał… magazyn zupy. Kraków miał już „zupowe” doświadczenia – grupa „Zupa na Plantach” od dawna wspiera tak osoby w kryzysie bezdomności. Ale „Zupa dla Ukrainy” rozrosła się na ogromną skalę. Hektolitry ciepłego posiłku trafiały do miejsc, gdzie zatrzymywali się uchodźcy, a także na krakowski dworzec. Zupę przynosili wszyscy, ci młodsi i ci starsi. Kto nie gotował, dowoził słoiki czy termosy albo organizował transport.
Ale uchodźcom przede wszystkim potrzebny był dach nad głową. Tu także krakowianie nie zawiedli. Tylko do 8 marca miasto przyjęło 500 zgłoszeń od osób, które zaoferowały uciekającym przed wojną własne mieszkanie. Miejsca noclegowe udostępniały też kolejne hotele i instytucje. Ruszały kolejne darmowe kursy języka polskiego dla dzieci i dorosłych. Szybko powstała pierwsza świetlica dla ukraińskich dzieci, a po niej następne takie punkty. Kolejne miejsca zaczęły oferować bezpłatną pomoc medyczną, psychologiczną, porady prawne, a nawet usługi weterynaryjne. W przestrzeni miasta pojawiły się też proukraińskie symbole i plakaty. To tylko przykłady. Trudno wymienić wszystkie sposoby, na jakie pomagali krakowianie. Ich zaangażowanie i pomysłowość w tym zakresie okazały się niesamowite.
.Wojna zmieniła nasze myślenie, zmusiła nas do przewartościowania tego, co naprawdę ważne. Ale pokazała też, w jak ogromnym stopniu Polacy gotowi są do poświęceń i pomocy. Kiedy piszę te słowa, atak na Ukrainę trwa od prawie trzech tygodni i nie widać końca. Mobilizacja krakowian wciąż jest ogromna, podobnie jak liczba uchodźców, którzy wciąż przyjeżdżają do naszego miasta. Szacuje się, że jest ich już około 150 tysięcy.
Łukasz Gibała