
Francja - kraj pogarszających się nastrojów społecznych
Francja doświadcza głębokiego kryzysu jakości oraz legitymizacji elit. Widać to choćby po ciągle spadającej frekwencji wyborczej – pisze Łukasz JURCZYSZYN
Analizując politykę bezpieczeństwa oraz życie społeczno-polityczne we Francji, nie sposób nie zaobserwować postępującego wzrostu różnorodnych wewnętrznych konfliktów i napięć w tym kraju. Jednym z jego głównych przejawów jest chroniczny kryzys gospodarczy, który spowodował zubożenie istotnej części społeczeństwa (nie licząc 10 proc. najbogatszych), w tym drastyczną pauperyzację klasy średniej. Roczne tempo wzrostu gospodarki w ostatnich latach nie przekraczało 2 proc., dodatkowo spadał poziom inwestycji przy stałym wysokim bezrobociu w granicach 9 proc. i powiększającym się zadłużeniu (aktualnie 116 proc. PKB).
Innym kluczowym kryzysem jest stały masowy napływ imigrantów, głównie z byłych kolonii, przy jednoczesnym słabym ich integrowaniu się w społeczeństwie (ekonomicznie i kulturowo), co pociąga za sobą postępujący proces gettoizacji przedmieść największych francuskich metropolii i wzrost przestępczości (Francja zajmuje pierwsze miejsce w Europie pod kątem nielegalnego handlu bronią palną). Co więcej, od czasu do czasu na terytorium tych gett, zamieszkiwanych obecnie przez ok. 5 mln Francuzów, głównie muzułmanów, dochodzi do zamieszek.
Wykluczenie społeczne w połączeniu z porażką integracji kulturowej stanowi podglebie dla radykalizacji islamistycznej, która może prowadzić do ataków terrorystycznych. W ciągu ostatnich sześciu lat Francja doświadczyła – jak żaden inny unijny kraj – kilkunastu istotnych ataków terrorystycznych, dokonanych przez jednostki lub grupy dżihadystów. Pomiędzy 2015 a 2020 r. zginęło w atakach terrorystycznych ponad 250, a rannych zostało blisko 1000 osób.
Osobnym poważnym problemem jest kryzys jakości oraz legitymizacji francuskich elit, które reprodukując się wśród osób z tej samej grupy społecznej, z tych samych szkół i środowisk – są w dużej mierze oderwane od rzeczywistości społecznej (tak uważa 70 proc. obywateli). Nie dziwi zatem utrata przez ich przedstawicieli zaufania społecznego i wzrost postaw antyinstytucjonalnych wśród części Francuzów. Wedle 80 proc. badanych klasa polityczna dba tylko i wyłącznie o swój wsobny interes, a nie o dobro wspólne – które jest jednym z filarów ustroju republikańskiego. Sytuacja jest na tyle poważna, że już ponad 60 proc. Francuzów nie wierzy w system demokratyczny w takim kształcie. Te niepokojące tendencje mają również swój skutek w dużym eurosceptycyzmie Francuzów: w połowie 2020 r. tylko 27 proc. badanych uważało, że członkostwo w UE niesie ze sobą więcej korzyści niż strat.
Prezydent Emmanuel Macron rządzący krajem od 2017 r. nie zdołał gruntownie przeciwdziałać opisanym wyżej bolączkom. Wyjątkiem było polepszenie sytuacji gospodarczej, zreformowanie rynku pracy, spadek bezrobocia i długu publicznego oraz spowodowanie napływu inwestycji, co niestety pandemia zaprzepaściła. Można zaryzykować tezę, że jego rządy przyczyniły się do zaognienia sytuacji, powiększając skalę poza- czy antyinstytucjonalnych postaw i zjawisk, powodując jeszcze istotniejszy odpływ wiernych z republikańskiej świątyni. Świadczą o tym przynajmniej trzy zjawiska.
Po pierwsze, trwający ponad rok (2018–2019) bunt tzw. żółtych kamizelek, w ciągu którego zginęło 11 a rannych zostało ponad 4,5 tys. osób.
Po drugie, o powadze zarysowanych wyżej konfliktów i napięć świadczą dwa apele żołnierzy w służbie czynnej oraz już emerytowanych publikowane w „Valeurs Actuelles”. Krytykują w nich oni pobłażliwość i nieudolność aktualnej francuskiej klasy politycznej oraz przekonują o realnym ryzyku wojny domowej w wyniku islamizacji i kryminalizacji coraz większych grup społecznych. Zdaniem autorów Francja znalazła się „w niebezpieczeństwie” i staje w obliczu „kilku śmiertelnych zagrożeń”, a „rozpad państwa” jest spowodowany przez „islamizm i hordy z przedmieść”, przez które część kraju „jest podporządkowana dogmatom sprzecznym z naszą konstytucją”. Sondaż dla kanału informacyjnego LCI podkreśla powagę sytuacji – aż 58 proc. Francuzów podpisałoby się pod tym apelem, ale 49 proc. z nich uważa, iż armia powinna wystąpić w obronie kraju, nawet jeśli nie zostanie o to poproszona przez władze cywilne. 73 proc. pytanych uważa, że kraj „rozpada się” (w tym 93 proc. wyborców gaullistowskich republikanów i 94 proc. skrajnie prawicowego RN), a 84 proc. – że życie w nim jest coraz niebezpieczniejsze.
Apele te dobrze ilustrują pogarszanie się nastrojów społecznych. Sam temat ryzyka wojny domowej we Francji nie jest nowy i pojawia się w debatach publicznych przynajmniej od trzytygodniowego buntu przedmieść w 2005 roku (wprowadzono wtedy stan wyjątkowy pierwszy raz od wojny w Algierii). Jednak to tej pory był on przedmiotem polemik wśród dziennikarzy czy intelektualistów, takich jak chociażby Gilles Kepel, Olivier Roy czy Emmanuel Todd. Jest to novum, że podobnie alarmujące głosy zaczęły pojawiać się ze strony armii, która w przeciwieństwie do klasy politycznej cieszy się największym zaufaniem społecznym (87 proc.).
Po trzecie, drastycznie spada frekwencja w wyborach. Warto przypomnieć, że uwidoczniła się ona już w trakcie wyboru Macrona: około 16 mln wyborców w ogóle nie wzięło udziału w wyborach lub oddało nieważny głos. Jednakże w ostatnich wyborach regionalnych – które okazały się klęską zarówno dla Macrona, jak i Le Pen –absencja wyniosła aż 30 mln wyborców (66,7 proc.). Wedle Dominique Reynié będzie to fenomen już stały w życiu politycznym Francji. Jako jedną z głównych przyczyn Reynié wymienia proces przemieszczania się życia politycznego poza publiczne instytucje w formie takich zjawisk, jak media społecznościowe, protesty uliczne czy mniejszościowe organizacje społeczne.
Jednakże według części opinii publicznej odpowiedzialny za to zjawisko jest w dużej mierze sam prezydent Macron. Obwiniany jest za instrumentalne podzielenie francuskiej sceny politycznej, jej depolityzację poprzez promowanie idei końca podziału na lewicę i prawicę i pewnej bezalternatywności w głosowaniu na niego, aby spacyfikować skrajną prawicę. Ponadto wytyka mu się zlekceważenie początkowych 340 tys. członków jego partii LREM, którzy w przeciągu pierwszych kilku miesięcy przyłączyli się do niej przez platformę online, a następnie zostali pominięci w decyzjach co do przyszłości struktur prezydenckiej większości. Stało się tak wbrew słusznym obietnicom Macrona o „odmrożeniu” skostniałego systemu partyjnego i potrzebie włączania obywateli do współrządzenia państwem.
Bez wątpienia wszystkie te zjawiska będą miały bezpośredni wpływ na zbliżające się wybory prezydenckie i parlamentarne, które odbędą się za dziewięć miesięcy. Jednakże z perspektywy średnio- i długoterminowej sytuacja wewnętrzna w tym kraju powinna wywoływać najwyższe zainteresowanie wśród jej sojuszników, partnerów i przyjaciół. W wyniku niefortunnego skumulowania i przy współudziale wrogich Francji i Europie państw mogą one doprowadzić do jeszcze poważniejszego kryzysu społeczno-politycznego w tym kraju niż ten, z którym mieliśmy do czynienia w przypadku „żółtych kamizelek”.
W konsekwencji istnieje wręcz ryzyko wewnętrznej destabilizacji tego ważnego państwa, tak kluczowego nie tylko dla powodzenia i kontynuacji projektu UE, lecz również NATO ze swym silnym potencjałem militarnym jako istotnej części europejskiego filaru sojuszu.
Łukasz Jurczyszyn