Łukasz KOŁTUNIAK: Ukraina zmienia się wbrew Putinowi i... własnej klasie politycznej

Ukraina zmienia się wbrew Putinowi i... własnej klasie politycznej

Photo of Łukasz KOŁTUNIAK

Łukasz KOŁTUNIAK

Doktorant na Wydziale Prawa UJ oraz na Uniwersytecie Palackiego w Ołomuńcu. Zainteresowania badawcze skupia wokół filozofii polityki i wszystkiego co środkowo-europejskie.

zobacz inne teksty Autora

Nasz wschodni sąsiad  podąża w nieznane, ale mimo że jest mnóstwo powodów do obaw, wysiłek samych Ukraińców sprawia, że wciąż istnieje dla tego państwa nadzieja – pisze Łukasz KOŁTUNIAK

Majdan – „moment zero”, który zaczął się na Facebooku

.Mówi się często, że Majdan  był dla Ukrainy „momentem zero”. Pamiętajmy jednak, że taka narracja pojawiła się w czasie rewolucji i po niej. Jeszcze jesienią 2013 roku nikt nie wierzył w powodzenie większych protestów przeciwko władzy Wiktora Janukowycza. Mało kto wierzył też w powodzenie kolejnej rewolucji, chociaż  reżim był skrajnie niepopularny w zachodniej i środkowej części kraju. Zwycięstwo Janukowycza i Partii Regionów w wyborach 2010 roku to był głównie efekt rozczarowania pomarańczową rewolucją. Młodzi ludzie, którzy jeszcze w 2007 roku optymistycznie patrzyli na przyszłość kraju, mówili: „ Nieważne, czy wygra Janukowycz, czy pomarańczowi, i tak wyjadę”.

Od początku 2013 roku ukraińskie media żyły kwestią ratyfikacji umowy stowarzyszeniowej. Gdy jednak na stronie Urzędu Rady Ministrów pojawiła się informacja, że Ukraina odmówi podpisania umowy, nic nie zapowiadało masowych protestów. Jeden z aktywistów obywatelskich rzucił hasło: „ Jeśli ten post dostanie tysiąc lajków, idziemy na Majdan”.

Nieoczekiwanie rozpoczęły się protesty studenckie pod hasłem „Ukraina to Europa”. Do dziś nie wiemy, czy 30 listopada 2013 roku decyzje o rozpędzeniu protestów studenckich wydał Janukowycz, czy była to prowokacja, której źródeł nie znamy. Jednak obrazki Berkutu rozpędzającego studentów wstrząsnęły Ukrainą. „Nie mogliśmy milczeć, gdy bili nasze dzieci”, mówili potem uczestnicy Majdanu.

1 grudnia na Majdanie demonstrowało 500 tysięcy ludzi. Ruszyła lawina, której nie dało się już powstrzymać.

Europejska, ale przede wszystkim antysowiecka

.Okazało się, że decyzja o nieratyfikowaniu umowy uderzyła Ukraińców w niezwykle czuły punkt. Zachodnia i środkowa Ukraina traktowała negocjacje z UE i umowę stowarzyszeniową jako wyraz roszczeń nawet nie tyle do „bycia Europą”, ile do tego, by „nie być państwem sowieckim”.

Mówi się, że w Bośni, jeśli coś jest „cool”, to jest po prostu „tito”. We Lwowie nie ma gorszej obelgi, niż powiedzieć, że coś jest „sowieckie”. Na zachodniej Ukrainie można znaleźć restauracje o nazwie „Antysowiecka”. Na początku 2013 roku niewielu Ukraińców było skłonnych protestować przeciwko władzy ekipy Janukowycza, której towarzyszył pogardliwy epitet „donieccy”. Jednak wtedy, w listopadzie 2013 roku, Ukraińcy uznali, że dalsza władza „donieckich” oznacza, że będziemy „sowieccy”.

Okres Majdanu to niestety czas, gdy odżyły najgorsze stereotypy dotyczące podziału Ukrainy. Popierające Janukowycza media pisały: „Aby Ukraina była normalnym krajem, należy oddać Polsce Galicję, niech oni się męczą”. Na Majdanie mówiło się: „Niech Krym i Donbas idą z powrotem do Rosji, a my pójdziemy do Europy”.

Gdy  wschód Ukrainy się budzi, Putin ma problem

.I oto nadszedł marzec 2014 roku. Zwolennicy Majdanu celebrowali zwycięstwo, ale też opłakiwali ofiary. Przeciwnicy obawiali się powtórki rządów pomarańczowych. Gdy w głowie Władimira Putina zrodził się plan utworzenia Noworosji, okazało się, że Ukraina potrafi jednoczyć się ponad podziałami.

Już w czasie rewolucji Majdanu odbywały się protesty w Charkowie, Dnieprze, a nawet Doniecku czy Ługańsku. O ile na zachodzie Ukrainy rektorzy wręcz popierali udział studentów w rewolucji, na wschodzie za udział w Majdanie groziło usunięcie z uczelni. Nawet w Kijowie SBU (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy) robiła naloty na zajęcia i żądała od wykładowców listy obecności. Tymczasem w marcu 2014 roku, mimo iż  wschód Ukrainy był terroryzowany przez zwolenników Noworosji, przez miasta wschodniej Ukrainy przetoczyły się proukraińskie demonstracje. 10-tysięczna i demonstracja odbyła się m.in. w Doniecku. Była ochraniana przez kibiców lokalnego klubu piłkarskiego Szachtar. Pochód został zaatakowany przez zwolenników Noworosji.

To wówczas pojawiła się pierwsza i nie ostatnia niestety w tym mieście ofiara śmiertelna. Wielu młodych ludzi, którzy wtedy w marcu 2014 roku brali udział w proukraińskich demonstracjach, walczyło potem w batalionach ochotniczych. Jeden z bardziej znanych ukraińskich korespondentów wojennych pochodzi z Donbasu.

Nadzieja płynąca z dołu

.W 2014 roku Ukraina zaczęła definiować siebie na nowo. Ukraińcy przeżyli swoiste katharsis. Intelektualiści uzmysłowili sobie, że kraj nienależycie wykorzystał 23 lata niepodległości. Że coś poszło nie tak. A jednocześnie, że państwowość nie jest dana raz na zawsze. Wiosną 2014 roku wydawało się, że kraj się rozpadnie. A jednak rozpoczął się proces zasypywania barier między wschodem a zachodem Ukrainy.

Obie części Ukrainy różnią się językowo. Różnią się w narracji historycznej. Ale to położony w Donbasie Mariupol, wcześniej uchodzący po prostu za siedlisko „donieckich”, stał się dla Ukrainy „miastem bohaterem”. Gdy latem 2017 roku prezes Dynama Kijów Hryhorij Surkis zadeklarował, że jego drużyna nie pojedzie na mecz do Mariupola (dziś tamtejszy klub, inaczej niż nasze drużyny, dalej gra w Lidze Europy), ukraińscy kibice wieszali transparenty „Mariupol to Ukraina, Dynamo nie może się bać”. Notabene, jesienią 2014 roku na Arenie Lwów odbywał się mecz Szachtara Donieck z FC Porto. Oglądało go kilkanaście tysięcy uchodźców z Doniecka i tyleż samo lwowian. W pewnym momencie lwowscy kibice rozwinęli transparent „Donieck, jesteśmy z Tobą”, a cały stadion wstał i odśpiewał „Szcze ne wmerla Ukrajiny…”.

Z czasem pojawiały się problemy. Na początku mieszkańcy wschodniej Ukrainy dobrze integrowali się w Kijowie i miastach Ukrainy zachodniej. Jednak okazało się, że wielu z nich nie ma pracy. Przed wojną na wschodzie zarabiało się nawet trzy razy więcej niż w miastach Ukrainy zachodniej. Niestety nie obeszło się bez konfliktów i we Lwowie czy Kijowie odzywają się zadawnione urazy. Uciekinierzy z Doniecka czy Ługańska mówią: „To oni zrobili Majdan, a my straciliśmy nasze domy”. Pojawia się spór językowy, na przykład we Lwowie  można usłyszeć nieużywany tam wcześniej rosyjski. Wracający z frontu weterani mówią: „My poświęcamy się dla ojczyzny, a we  Lwowie i  Kijowie piją piwo i spędzają czas w galeriach”.

Reformy nie posunęły się tak daleko, jak oczekiwano

.W 2014 roku wydawało się, że reformy muszą zejść na drugi plan, gdyż na wschodzie toczy się wojna. Jednak w 2016 roku wojna, choć wciąż jest dla Ukrainy ogromną raną, przestała już być w pewnym sensie głównym tematem. Prezydent Poroszenko bardzo umiejętnie odwoływał się do narodowej retoryki i mówił: „Zrobimy reformy, ale najpierw odbijemy Krym i Donbas”.

Reformy na Ukrainie trwają. Powstało wiele nowoczesnych ustaw, powstał okrojony w stosunku do europejskich zaleceń, ale jednak przełomowy sąd antykorupcyjny. Ale na wschodzie Ukrainy wciąż giną aktywiści, zwłaszcza ci, którzy monitorują korupcję lokalnych władz. Jest lepiej, mimo wojny pensje rosną, poprawiają się warunki dla biznesu. Ale ekipa Poroszenki postrzegana jest jako swoista „zamiana czerwonych na różowych”. Jednak dopiero po następnych wyborach może się okazać, że Poroszenko dał Ukrainie pięć lat stabilizacji. Możliwe jest  zwycięstwo w wyborach 2019 roku kandydata radykalnego, obiecującego rządy silnej ręki (na razie trudno powiedzieć, kto mógłby być tym kandydatem, ale jest „pogoda dla radykałów”). I niestety nie można wykluczyć, że kandydat taki będzie wspierany przez „siły zewnętrzne”.

.Ukraina szuka siebie na nowo i natrafia na opór — wywoływany przez siły zewnętrzne, obojętność Zachodu, własną indolencję. Szuka zarówno reform, jak i nowej tożsamości. Nikt nie chciał, żeby Majdan przerodził się w rzeź i wojnę. Ale ludzie ginęli tu pod flagą UE. I mimo że władza ciągle wykazuje się indolencją, to nadzieję dają zarówno ochotnicy z Donbasu, którzy wracają i angażują się społecznie (choć niestety wielu wraca z traumą pourazową i nie znajduje pomocy), jak i aktywiści, którzy  pomagają armii, ale także walczą o nieistniejące tu wcześniej sprawy, takie jak prawa osób niepełnosprawnych.

Łukasz Kołtuniak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 sierpnia 2018
Fot. Shuttestock