Miesiąc po wyzwoleniu.
Irak bez tzw. Państwa Islamskiego
Mija miesiąc od obwieszczenia rządu Iraku, że kraj został uwolniony od dżihadystów. Czy rzeczywiście tak się stało, czy też to tylko czcze przechwałki i propaganda na użytek świata Zachodu? Jak kształtuje się obecnie obraz państwa? I czy nie powinniśmy obawiać się reaktywacji Daesh¹ bądź powstania innej grupy islamistycznej na tym terenie? — pyta Magdalena PACH
.Na wstępie warto zaznaczyć, że gdy słyszymy o wyparciu ISIS, mowa jest tylko Iraku i o głównej siedzibie dżihadystów, która mieściła się w Mosulu. Ta siedziba została zniszczona. Jednak w dalszym ciągu wojska irackie przy logistycznej pomocy wojsk amerykańskich walczą z oddziałami Państwa Islamskiego, które ukrywają się na północy kraju. Większość z nich udała się do Syrii, gdzie obecnie toczy się wojna (poprawniej można by powiedzieć: toczy się tam kilka konfliktów — mamy do czynienia nie tylko z wojną domową, ale także z wojnami zastępczymi o dominację w regionie, prowadzonymi przez Iran i Arabię Saudyjską, oraz kolejną, między Rosją a Zachodem). Syryjska wojna to wojna między stroną rządzącą na czele z Baszarem Asadem, dla której istnienie ISIS jest na rękę, a wojskami opozycyjnymi, skupionymi w dużej mierze na konflikcie ze swoim największym wrogiem, czyli prezydentem Asadem. Niestety, w takim układzie sił ISIS korzysta z zamieszania, rosnąc w siłę.
Walka z tak zwanym Państwem Islamskim, a tym samym z terroryzmem, jest wyjątkowo trudna. Nie ma tu łatwych recept, czarno-białych scenariuszy. Mamy tu do czynienia z konfliktem asymetrycznym, w którym naprzeciwko sojuszu państw staje nielegalna struktura o charakterze polityczno-kryminalnym, a wśród narzędzi walki oprócz klasycznego uzbrojenia stosowane przez jedną ze stron są między innymi zamachy samobójcze, samochody pułapki, cyberataki oraz… media, zwłaszcza społecznościowe.
Stosowanie niekonwencjonalnych metod walki przez ISIS, by osiągnąć cel, którym jest chaos i strach, powoduje, że sojusz państw, który powstał w celu walki z Daesh, ma utrudnione zadanie — każdy sukces na polu walki okupiony jest wzmożonymi atakami terrorystycznymi zarówno w regionie Bliskiego Wschodu, jak i na terenie państw wspierających walkę z Daesh. Przypomnieć warto, że na terenach zajętych przez ISIS dżihadyści trzymali mieszkańców jako zakładników, nierzadko wykorzystując ich jako żywe tarcze podczas natarć wojsk irackich. Trzeba wspomnieć też o ważnym aspekcie konfliktu asymetrycznego, jakim jest opór niekierowany, charakteryzujący się brakiem formalnej struktury, którą można byłoby wyśledzić i zneutralizować. Najważniejszym jego czynnikiem jest ideologia.
Ideologia ISIS to zestaw przemyśleń Abu Bakr al-Baghdadiego, które dzięki dostępowi do mass mediów przedostawały się na zewnątrz i trafiały do osób podatnych na takie wpływy. Szkoląc w obozach adeptów (oraz zdalnie przy użyciu instruktażowych wideo), stworzono organizację „mgławicową”, gdzie każda jednostka zgodnie z wtłoczoną ideologią może działać samodzielnie i niezależnie od innych, również tworząc własne grupy terrorystyczne.
Dochodzimy więc do niepokojącego wniosku: ponieważ idea świętej wojny z niewiernymi oraz takfiryzm (wykluczanie innych muzułmanów ze wspólnoty z powodu odstępstwa od wiary i wprowadzania do niej nowinek) rozprzestrzeniły się w regionie, trafiając na podatny grunt, można przypuszczać, że jeszcze nie raz pojawi się organizacja mająca za cel utworzenie kolejnej siedziby tak zwanego Państwa Islamskiego.
Ogłoszenie pełnego zwycięstwa nad ISIS jest celem dalekim, nie wiadomo też, czy do końca możliwym do osiągnięcia.
Nie tylko problem deradykalizacji społeczeństwa jest palący. Wielu regionalnych członków Państwa Islamskiego przyłączyło się do ISIS nie ze względu na wiarę — często byli oni przeciwni radykalnym działaniom. Po objęciu władzy przez Nuri al-Malikiego, wrogo nastawionego do ugrupowań sunnickich, coraz większe wpływy w kraju mieli szyici oraz stojący za nimi szyicki Iran. Strach przed wykluczeniem i potęgująca się do nich niechęć premiera al-Malikiego spowodowały, że dla wielu sunnitów jedynym wyborem było Państwo Islamskie. Dlatego jest tak ważne, by w polityce wewnętrznej kraju nie zapominać o żadnej mniejszości religijnej ani etnicznej. Zdaje się, że obecny premier, również szyita, Hajdar al-Abadi, stara się nie powtórzyć błędów poprzednika, podkreślając, że chce być przedstawicielem wszystkich Irakijczyków.
Wnioski z tego doświadczenia wyniósł także jeden z najbardziej wpływowych ajatollahów Muktada as-Sadr, który stara się pojednać sunnitów z szyitami, nawiązując bliższe relacje z państwami Zatoki. W tym celu planuje odwiedzić Zjednoczone Emiraty Arabskie, a niedawno gościł w Arabii Saudyjskiej, gdzie doszło do pojednawczych rozmów z księciem Mohammadem bin Salmanem al-Saudem, któremu między innymi zaproponował otwarcie konsulatu w świętym mieście szyitów, Nadżafie, książę zaś zaoferował pomoc w odbudowie państwa po wojnie, przekazując rządowi Iraku 10 milionów dolarów na ten cel. Jakkolwiek zacieśnianie relacji z państwami sąsiadującymi jest dobrym posunięciem zarówno politycznym, jak i gospodarczym, to może spowodować napływ wahhabizmu saudyjskiego, najbardziej ortodoksyjnego odłamu islamu sunnickiego, jak to się stało w innych krajach, którym Arabia Saudyjska dostarczała pomoc, np. w Czeczenii, Bośni i w regionie Azji Środkowej.
Szukając odpowiedzi na pytanie o przyszłość tego rejonu świata, powinniśmy brać pod uwagę wiele czynników. Irak po wojnie boryka się z niezwykle wysokim poziomem ubóstwa, który plasuje się na poziomie 45%. W połączeniu z wysokim bezrobociem — w pewnym okresie w Mosulu jego poziom wynosił 75% — może to powodować radykalizację postaw społecznych. Często się zdarzało, że przyłączenie się do ISIS było jedynym sposobem utrzymania siebie i rodziny ze względu na regularnie wypłacany żołd. Tu od razu pojawia się kolejna kwestia — liczne bojówki broniące swoich regionów musiały się samofinansować lub liczyć na pomoc mieszkańców danych wsi, często nawet wojsko irackie nie mogło liczyć na takie zaplecze finansowe, jakie mieli islamiści.
Zagadka, skąd czerpano pieniądze, dzięki najnowszym danym została w dużej mierze rozwikłana. Niedawno ujawniono, że ze 120 oddziałów banków irackich zrabowano łącznie 835 mln dolarów, i są to pieniądze, których najprawdopodobniej w żaden sposób nie można już odzyskać, tak samo jak artefaktów archeologicznych (od dawna wielu specjalistów przypuszczało, że filmy pokazujące niszczenie obiektów zabytkowych były sfabrykowane, miały jedynie legitymizować ugrupowanie i zapobiec poszukiwaniom jego członków w przyszłości), których sprzedaż zarówno z terenów Iraku, jak i Syrii według „Wall Street Journal” miała rokrocznie przynosić 100 mln dolarów. Do tego trzeba jeszcze dodać zarobki z nielegalnej sprzedaży ropy naftowej, które szacowane były na 2 mln dolarów dziennie, oraz handlu ludźmi.
Oto widzimy, w jak kiepskim stanie jest gospodarka kraju i z jakich ruin musi się podnieść. Duży wpływ na nią będą miały bogate zasoby złóż naturalnych, które posiada Irak, chyba że… I tu należy wspomnieć kwestię, której obecnie opinia publiczna przygląda się z niepokojem, a jest nią zbliżające się referendum dotyczące secesji Kurdystanu. Jego datę ustalono na 25 września 2017 roku. Ma odbyć się w Irbilu, Dahuku, Sulajmanijji oraz w Kirkuku, posiadającym bogate złoża ropy. W trzech pierwszych wymienionych regionach ponad dziesięć lat temu odbyło się nieformalne głosowanie dotyczące tej samej sprawy i wtedy na „tak” zagłosowało 95% mieszkańców. Podobnych wyników możemy spodziewać się i tym razem. Jednak trudno przewidzieć, jaką decyzję podejmie społeczność Kirkuku (pomimo że teren ten był kiedyś zamieszkany przez większość kurdyjską, to prowadzona w latach 90. polityka arabizacji regionu, polegająca na przymusowych przesiedleniach, zmieniła jego skład etniczny).
Na rozwój sytuacji z niepokojem patrzy nie tylko rząd Iraku, ale także Turcji, Syrii oraz Iranu. Bo to na styku tych krajów żyją Kurdowie, których całkowitą populację zależnie od źródeł szacuje się na 30-35 mln (mówi się o nich, że to największy naród bez kraju). Z dużym prawdopodobieństwem będą chcieli powtórzyć proces odłączenia się w tych krajach. Ze względu na obawę przed kolejną wojną domową w regionie Rex Tillerson wystosował prośbę do prezydenta autonomicznego rządu Masuda Barzaniego o przesunięcie referendum na bliżej nieokreślony czas. Spotkało się to oczywiście z negatywną odpowiedzią, co jest w pełni zrozumiałe, zważywszy, że starania o proklamowanie autonomii sięgają końca I wojny światowej, a sam ruch państwotwórczy sięga roku 1880. W odpowiedzi Barzani zadeklarował zadbać o dobre stosunki z krajami sąsiadującymi. Na razie jedynie Izrael pozytywnie odniósł się do utworzenia nowego państwa w regionie, prawdopodobnie widząc w nim swojego przyszłego sojusznika.
.Na koniec wspomnę jeszcze o ostatniej, ale nie mniej ważnej rzeczy, która jest konieczna do rozwoju silnego, zjednoczonego, a przez to stabilnego państwa, gwarantującego zachowanie pokoju w regionie. Jest nim tożsamość narodowa, czyli poczucie przynależności do narodu irańskiego. Niby błahostka. Ale czy nie udałoby się wcześniej wyzwolić Iraku spod władzy Daesh, gdyby świetnie radzące sobie w walce z nim bojówki odrodzenia (Sahwat) nie rozwiązywały się w chwili, gdy przeciwnik został wypchnięty z ich regionu? I gdyby po tym sukcesie przyłączyły się do wojska irackiego i walczyły na terenie całego kraju, pilnując nie tylko własnego terenu?
Magdalena Pach
1.Używam w tekście zamiennie nazw Państwo Islamskie, ISIS i Daesh ze względu na ich podobne znaczenie.