Marcin DZIUBAK: Ostatnie Pokolenie – między radykalizmem a bezradnością. Dlaczego młodzi decydują się na skrajny aktywizm klimatyczny?

Ostatnie Pokolenie – między radykalizmem a bezradnością. Dlaczego młodzi decydują się na skrajny aktywizm klimatyczny?

Photo of Klub Młodych Autorów

Klub Młodych Autorów

Platforma opinii prowadzona przez Instytut Nowych Mediów, przy redakcji miesięcznika „Wszystko co Najważniejsze".

Z każdym kolejnym protestem Ostatniego Pokolenia – czy to blokadą drogi, czy akcją w muzeum – powtarza się ten sam schemat. Tłumy oburzonych komentatorów prześcigają się w krytyce formy: że przesadzona, że nieskuteczna, że antyspołeczna. Mało kto zadaje pytanie: dlaczego ci młodzi ludzie decydują się na takie działania? Co musiało się wydarzyć, że ktoś poświęcił swoją anonimowość, reputację, zdrowie psychiczne, a często także bezpieczeństwo, by usiąść na środku ulicy i ryzykować wszystko w imię sprawy, którą większość społeczeństwa wciąż traktuje z lekceważeniem?

Forma protestu jako temat zastępczy

.Największym paradoksem współczesnych protestów klimatycznych jest to, że skutecznie przyciągają uwagę… ale nie do tego, co najważniejsze. Kamery, komentarze i debaty skupiają się na spektakularnych gestach: czy przyklejenie się do ulicy to „jeszcze protest” czy już „przemoc”? Czy oblana farbą szyba w muzeum to wandalizm czy dramatyczny krzyk pokolenia, które nie wie już, jak dotrzeć do społeczeństwa?

Takie pytania dominują w dyskursie medialnym – ale to pytania wygodne. Zastępują te trudniejsze: Dlaczego to się dzieje? Dlaczego ci ludzie są gotowi na takie poświęcenie? Co ich doprowadziło do tak skrajnych form protestu?

Nie istnieje żaden uniwersalny podręcznik mówiący, jak należy protestować. Historia pokazuje, że niemal każdy skuteczny ruch społeczny był początkowo krytykowany za „nieodpowiednie metody”. Równość kobiet, prawa obywatelskie, prawa pracownicze – te zmiany nigdy nie dokonały się przez uprzejme listy do rządzących. Tymczasem dziś, zamiast rozmawiać o postulacie protestujących, rozmawiamy o tym, czy siedzenie na ulicy to nie „przesada”.

A przecież to nie forma powinna być punktem wyjścia do oceny – tylko motywacja i realny brak innej drogi.

Poczucie braku innej drogi

.Dla wielu członków ruchu Ostatnie Pokolenie protest nie jest aktem buntu – jest aktem desperacji. To nie jest pokolenie, które nie próbowało innych ścieżek. Wręcz przeciwnie: wielu z tych ludzi zaczynało od podpisywania petycji, udziału w legalnych marszach, edukowania innych, rozmów, pisania maili do posłów, tworzenia kampanii informacyjnych. Zderzenie z murami obojętności i spychologii instytucjonalnej doprowadziło ich do momentu, w którym drastyczne formy działania stały się ostatnią deską ratunku.

Ci ludzie nie są na ulicach dlatego, że nie mają nic lepszego do roboty. Są tam, bo czują, że czas się kończy, a ich dotychczasowe działania nie przyniosły żadnych realnych efektów. Czy to przesada? A może właśnie racjonalna reakcja na fakt, że klimat się ociepla, ekstremalne zjawiska pogodowe się nasilają, a politycy – niezależnie od partii – przesuwają decyzje w nieskończoność?

Trudno oczekiwać, że młode osoby, które codziennie czytają raporty o nadchodzących katastrofach, będą grzecznie siedzieć i czekać, aż ich dzieci będą musiały uciekać z kraju z powodu braku wody, pożarów lub niestabilności społecznej. To nie jest „walka o coś tam kiedyś” – to walka o przetrwanie. O możliwość życia w przewidywalnym świecie. W takiej sytuacji nie dziwi, że forma protestu przestaje być delikatna. Bo rzeczywistość też już nie jest delikatna.

Korki i kryzys: kto naprawdę traci?

.Jednym z najczęściej powtarzanych argumentów przeciwko działaniom Ostatniego Pokolenia jest ten o utrudnieniach. „Zablokowaliście mi drogę do pracy”, „zatrzymaliście karetkę”, „stoimy w korkach przez wasz protest”. To zarzuty, które emocjonalnie trafiają w czuły punkt codzienności – nikt nie lubi być zatrzymywany siłą, szczególnie bez pytania. Ale to właśnie na tej irytacji opiera się strategia protestu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ma być niewygodna, bo ma wytrącać z obojętności. Pytanie tylko – czy ten gniew jest właściwie skierowany?

Bo czy naprawdę winni temu, że stoimy w korkach, są młodzi aktywiści, czy raczej ci, którzy od lat ignorują konieczność rozwoju transportu publicznego, inwestycji w kolej, zielone przestrzenie, zrównoważoną urbanistykę? Zamiast przekierowywać społeczne napięcie na protestujących, może warto byłoby zapytać, co przez te lata zrobili rządzący, by poprawić codzienne warunki życia obywateli?

Ci, którzy dziś siedzą na środku ulicy, nie są wrogami kierowców. Ich celem nie jest wywoływanie chaosu, tylko pokazanie, że obecny kurs prowadzi nas prosto do katastrofy. A w tej katastrofie nikt nie pojedzie już nigdzie, bo miasta będą nieprzejezdne z powodu upałów, powodzi, niedoboru energii czy migracji klimatycznej. Protestujący domagają się inwestycji w kolej, systemy miejskie, komunikację – dokładnie tego, co zmniejszyłoby korki i poprawiło jakość życia również tych, którzy dziś stoją w gniewie obok nich.

Nie ma ładnych protestów

.Zadziwiające, jak często społeczeństwo oczekuje, że bunt będzie grzeczny, wygodny i nienarzucający się. Że protesty będą „estetyczne”, „konstruktywne” i prowadzone tak, by nikomu nie przeszkadzać. Tyle że historia uczy zupełnie czegoś innego: żaden przełom społeczny nie wydarzył się bez konfliktu.

Prawa wyborcze kobiet, koniec segregacji rasowej, prawa pracownicze – każde z tych osiągnięć poprzedzone było latami akcji, które nazywano radykalnymi, niemądrymi, szkodliwymi. Zawsze znajdował się ktoś, kto mówił: „Zgadzam się z celem, ale nie podoba mi się forma”. I zawsze to właśnie forma była jedynym narzędziem, które pozwalało przebić się przez obojętność systemu.

Dziś mówimy: „Oczywiście, że zmiany klimatyczne są ważne, ale przecież są lepsze sposoby, by o nich mówić”. Tyle że te „lepsze sposoby” były już wykorzystywane przez dekady. Protesty naukowców, apelacje, konferencje, marsze. Nic nie zadziałało. Emisje rosną. Politycy odwlekają decyzje. Firmy dalej inwestują w paliwa kopalne.

Nie ma pięknych, wygodnych, bezkonfliktowych protestów. A jeśli tak się dzieje – to najczęściej dlatego, że nikt ich nie zauważa. Radykalna forma nie jest wyborem estetycznym. To ostatni środek wyrazu ludzi, którzy próbują wstrząsnąć światem, zanim ten świat ich pochłonie.

Niewygodna prawda dla polityków

.Dla polityków wszystkich opcji protesty klimatyczne są nie tylko kłopotliwe – są wręcz niebezpieczne. Bo uderzają w fundament ich spokoju: brak presji społecznej, brak realnego wymogu działania, brak konsekwencji za zaniechania. Dopóki protestujący są marginalizowani, wyśmiewani i przedstawiani jako radykałowie oderwani od rzeczywistości – można ich ignorować bez większych kosztów.

Dlatego właśnie tak łatwo w debacie publicznej przykleić aktywistom łatkę „ekoterrorystów”, „dziwaków”, „fanatyków”. To wygodny sposób na odwrócenie uwagi. Skoro forma protestu wywołuje emocje – po co rozmawiać o treści? Po co mierzyć się z żądaniami ograniczenia emisji, inwestycji w OZE, zmian w polityce transportowej? Lepiej wzbudzić gniew społeczeństwa na tych, którzy siadają na ulicy, niż tłumaczyć, dlaczego przez ostatnie lata rząd (niezależnie od opcji) ignorował ostrzeżenia naukowców.

Tymczasem to nie aktywiści Ostatniego Pokolenia mają możliwość zmiany przepisów, uruchamiania funduszy publicznych, kształtowania prawa czy wdrażania reform systemowych. To nie oni mają realną władzę. Ich rola to jedynie zasygnalizowanie problemu. A mimo to to właśnie oni stają się celem społecznej złości – jakby to oni zawinili, że nie ma polityki klimatycznej z prawdziwego zdarzenia.

Dla rządzących to sytuacja idealna: społeczeństwo zajmuje się oburzaniem na aktywistów, a nie stawianiem wymagań tym, którzy naprawdę mogą coś zmienić.

Poświęcenie i koszt psychiczny

.Wygodnie jest myśleć, że aktywiści klimatyczni to fanatycy z nadmiarem wolnego czasu. Tymczasem rzeczywistość jest odwrotna. Większość z nich to ludzie, którzy mają wszystko do stracenia: studia, pracę, relacje, spokój psychiczny. Wybierają jednak drogę, która niesie ze sobą stres, społeczne niezrozumienie, hejt, a często także interwencje policji czy ciągnące się postępowania sądowe.

Czy naprawdę sądzimy, że ktoś siada na środku ruchliwej ulicy, bo nie miał nic lepszego do roboty? Ci ludzie też chcieliby spędzać wieczory przy Netflixie, planować podróże, rozwijać pasje. Ale czują, że czas na to się kończy, że muszą działać, zanim wszystko się posypie. Robią to nie dlatego, że to łatwe – tylko dlatego, że nie potrafią spokojnie patrzeć, jak świat płonie.

I płacą za to cenę. Czasem wysoką. Wypalenie, lęki, stany depresyjne – to rzeczywistość wielu z nich. A mimo to wracają. Bo wierzą, że ktoś musi. Bo ktoś jeszcze musi wierzyć, że coś można zmienić.

Nie musisz się zgadzać, ale spróbuj zrozumieć

.Nie musisz zgadzać się ze wszystkim, co robią aktywiści Ostatniego Pokolenia. Nie musisz popierać ich metod. Ale jeśli chcesz rozmawiać uczciwie – zacznij od zrozumienia ich motywacji. Zamiast automatycznie potępiać, zadaj sobie pytanie: co musiałoby się wydarzyć, żebym ja też usiadł na środku ulicy?

Może nie jesteśmy tak daleko od tej granicy, jak nam się wydaje. Może to, co dziś wydaje się przesadą, jutro okaże się jedynym głosem rozsądku w świecie, który milczał zbyt długo.

Marcin Dziubak

Klub Młodych Autorów
Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 października 2025