Wołodymyr JERMOŁENKO
Ottońska wizja Europy
Projektowi Europy karolińskiej, lansowanej przez Paryż i Berlin, powinniśmy przeciwstawić projekt szerszej i doskonalszej Unii, którą w nawiązaniu do tradycji zjazdu gnieźnieńskiego można by nazwać Europą ottońską – pisze Marcin GIEŁZAK
Elity polityczne i intelektualne Niemiec oraz Francji coraz częściej mówią o Europie karolińskiej. W praktyce jest to pomysł na wspólnotę mniejszą, bardziej zwartą, przesuniętą na zachód, pod wyraźnym przywództwem krajów nadreńskiego rdzenia. W tym scenariuszu peryferiom takim jak Polska pisana byłaby rola odległych od centrum i luźno z nim powiązanych marchii. Naszym zadaniem powinno być więc stworzenie własnej idei wspólnotowej. Europie karolińskiej powinniśmy przeciwstawić Europę ottońską.
Nawiązując do tradycji zjazdu gnieźnieńskiego, musimy żądać Unii szerszej, zdecentralizowanej i różnorodnej, a jednocześnie bardziej solidarnej i zjednoczonej wobec zewnętrznych zagrożeń.
Nawiązania historyczne, tak jak w przypadku projektu karolińskiego, muszą być zupełnie czytelne. Otton III nie jest tu patronem wybranym przypadkowo. Młody cesarz odziedziczył bowiem po swoim ojcu nie tylko tron najsilniejszego i najbogatszego kraju w „Europie”, ale również odwieczny dylemat polityki „państwa środka” naszego kontynentu: niemiecka Europa czy europejskie Niemcy?
Co widział Otton, patrząc na mapę kontynentu? Zachód to ponad wszystko Francja, a Francja – to jej armia. Młody król Robert II dowiódł jej wartości, zajmując silne Księstwo Burgundii, i był gotów dowodzić jej nadal: jako główna kontynentalna zapora przeciw wojującemu islamowi. Wykształcony król-filozof kultywował obraz swojego kraju jako „drugiego królestwa po królestwie niebieskim”, a siebie – jako „le prince ideal”, opisywanego przez usłużnych kronikarzy uosobienia chrześcijańskiego władcy. Psuć mu nastrój mogli tylko skorzy do buntu poddani oraz… docinki na temat na jego małżeństwa z ponad 20 lat starszą żoną. Podzielona Francja mogła, zależnie od zachowania Niemiec, odgrywać rolę głównego partnera – albo, przy wsparciu innych państw, głównego rywala.
Wschód to Bizancjum i jego konkurencyjny imperialny projekt uniwersalistyczny. Na obszarze bliskiej zagranicy projekt ten realizowany był zbrojną ręką (nieprzekonana do niego Gruzja została najechana i utraciła część terytorium; zerkająca na łacinników Bułgaria również przeżyła karną ekspedycję). Gdzie indziej – poprzez eksport destabilizacji (to bizantyjscy agenci wywołali antyniemieckie powstanie we Włoszech w ostatnim roku panowania Ottona).
W środku znajdowały się zaś Polska i Węgry. Dla tradycyjnych elit niemieckich nie byli to kandydaci na pełnoprawnych partnerów. Te młode państwa, nowe nabytki świata zachodniego, były też podatne na ataki propagandowe polegające na podważaniu ich przywiązania do chrześcijańskiej wiary, cywilizacji i kultury politycznej, czyli ówczesnego software’u, na którym opierał się ład kontynentalny. Węgry miały też niepokojącą tendencję do oglądania się na Bizancjum jako alternatywę (część dworu przyjęła chrzest z rąk Konstantynopola) i ustawiczne problemy z legalnością władzy.
Przytaczam tę historyczną panoramę, aby pokazać, że młody cesarz miał po części podobne problemy jak współcześni nam niemieccy kanclerze. Podczas gdy ci ostatni odsuwają się na bezpieczne pozycje karolińskie, warto byłoby podsunąć im alternatywę ottońską. Jej podstawowe założenie jest proste, choć niełatwe; można je streścić następująco: by uczynić unię polityczną trwałą, trzeba ją uczynić atrakcyjną dla wszystkich uczestników. Ujmując to w hasło, można by powiedzieć: równość w różnorodności.
Wzmacniając suwerenność wschodnich monarchii, Otton wzmagał, a nie osłabiał ich chęć do integrowania się z szerszymi strukturami „europejskimi”.
Działo się tak, ponieważ cesarz pragnął, aby wszystkie królestwa wchodzące w skład imperium były równe statusem – nawet Germania. Stąd właśnie sprzyjanie koronom królewskim władców Polski i Węgier. A dla Polski ówczesnej, i zapewne dla współczesnej, równy status z Niemcami to przecież awans w hierarchii narodów. Ścieżka ottońska nakazywałaby zatem, aby siła głosu poszczególnych państw, ale też i możliwość ich dyscyplinowania przez instytucje wspólnotowe były bardziej egalitarne.
Cesarz upierał się przy dużej niezależności poszczególnych krajów w sprawach wewnętrznych. Rozumiał też, że Polacy czy Węgrzy mają inne doświadczenia historyczne niż Niemcy czy Francja. Zdawał sobie też sprawę z faktu, że instytucjonalny „hardware” i ideowy „software” nie są tam równie silne, jak w krajach postkarolińskich, stąd należy dać im czas na nadrobienie zaległości. W dzisiejszych realiach znaczy to, że liberalna demokracja, która pozostaje software’em, na którym pracuje unijna maszyneria, nie wszędzie będzie wyglądać i działać identycznie. Kwestie obyczajowe i światopoglądowe należy rozstrzygać na poziomie państw członkowskich.
Innym warunkiem koniecznym dla powodzenia ottońskiego planu było samoograniczenie niemieckiej woli dominacji. Na czele Christianitas mógł stanąć rzymski cesarz. Niemiecki król – nigdy. Te ustępstwa kraju-lidera nie dotyczą tylko sfery symbolicznej. To prawidłowość znana wszystkim uniom, od starożytności po współczesność – silniejszy ustępuje. Anglia i Polska zaprosiły na swoje trony władców krajów słabszych: Szkocji i Litwy. Z tego płynie też nakaz solidarności – powinien on dawać konkretne efekty przy ustalaniu unijnego budżetu czy spraw takich, jak uprawnienia pracowników delegowanych.
Wreszcie każda wspólnota, od rodzinnej, przez państwową, po ponadnarodową, powinna zapewniać poczucie bezpieczeństwa. Imperium Ottona dawało gwarancje ochrony przed zagrożeniami bliskimi (Wieleci), jak i odleglejszymi (Bizancjum). Aby plany tworzenia europejskiej armii były wiarygodne i godne poparcia, jej zasadniczą rolą powinno być osłanianie europejskich granic. Niech Berlin wspiera Paryż w jego słusznej i potrzebnej aktywności wojskowej w Afryce przeciw islamistom, ale priorytetem powinno być jednak rozlokowanie sił unijnych w państwach bałtyckich, a dalej – w Polsce i Rumunii.
.Odniesienia ottońskie nie zastąpią nam programu ani całościowej doktryny polityki unijnej. Niemniej idee – jak rzucone dziesięć wieków temu hasło renovatio – również posiadają moc kształtowania rzeczywistości. W najgorszym razie klęskę wizji ottońskiej i zastąpienie jej przez karolińskie aspiracje agresywnego, zapalczywego w niemieckim szowinizmie i woli władzy cesarza Henryka możemy potraktować jako ostrzeżenie. W końcu uczony Otton, „sługa apostołów”, wiele razy musiał medytować nad przestrogą zawartą w Piśmie: „duch pyszny poprzedza upadek”.
Marcin Giełzak