Po co nam Francja?
Najprostsza odpowiedź na tak postawione pytanie brzmi następująco: bez Francji nie ma Unii Europejskiej, Sojusz Północnoatlantycki byłby słabszy, trudno wyobrazić sobie w przyszłości europejską politykę obronną. Francja jest dla nas ważna, także dlatego, że łączą nas silne więzi ukształtowane na przestrzeni historii oraz interesy polityczne i gospodarcze – pisze Aleksander HALL
.Można oczywiście dowodzić, że Unia Europejska przetrwałaby bez Francji, ale byłaby ona bardzo ułomna: z bardzo uszczuplonym potencjałem, z wielką wyrwą terytorialną, pozbawiającą Unię spójności geograficznej i drastycznie zachwianą wewnętrzną równowagą.
Po opuszczeniu Unii przez Wielką Brytanię i bez Francji, w UE byłoby tylko jedno mocarstwo: Niemcy.
To prawda, że w skali światowej Francja jest już tylko „średnim mocarstwem”, zmaga się z wyzwaniami cywilizacyjnymi, w tym przede wszystkim z radykalnym islamizmem, prowadzącym do aktów terroru popełnianych na jej terytorium. Ma też poważne trudności ze zreformowaniem swego modelu społeczno-ekonomicznego. Nie ulega jednak wątpliwości, że w skali europejskiej Francja pozostaje nadal wielkim mocarstwem, które z determinacją stara się stawiać czoła wewnętrznym i zewnętrznym wyzwaniom.
Przeżywamy okres największej niepewności od czasów „zimnej wojny”. Rosja powróciła do polityki imperialnej i odnosi w niej sukcesy. Nie ukrywa, że dąży do odbudowania swych wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej, w szczególności na obszarze postradzieckim. Jej polityka zmierza do osłabienia i podziału Unii Europejskiej. Nowa amerykańska administracja wysyła sprzeczne sygnały w polityce zagranicznej, której – obecnie – brak spójności. Na razie nie wiadomo, czy w stosunkach transatlantyckich mamy do czynienia z przejściowymi perturbacjami, czy z rzeczywistym rozchodzeniem się dróg USA i UE. Jedno jest pewne: żaden z prezydentów amerykańskich nie odnosił się z takim dystansem i lekceważeniem do UE, jak czyni do Donald Trump. „Brexit” bardzo znacząco osłabi potencjał UE. Wywiera też negatywne skutki psychologiczne w europejskich społeczeństwach. Sprzyja wzrostowi nastrojów zwątpienia we wspólną europejską przyszłość. Europa zmaga się z presją imigracyjną pochodzącą z Afryki, Bliskiego i Środkowego Wschodu.
To tylko najważniejsze wyzwania, z jakimi ma do czynienia Unia Europejska. W tej sytuacji polski interes narodowy i instynkt samozachowawczy nakazują dbać o spójność Unii i o pielęgnowanie dobrych relacji z państwami tworzącymi Unię, zwłaszcza głównymi graczami. Zanim przedstawię swą ocenę polskiej polityki wobec Francji i stanu stosunków polsko-francuskich w przededniu wyborów prezydenckich i do Zgromadzenia Narodowego we Francji, przedstawię krótki rys historyczny poświęcony europejskiej polityce Francji.
* * *
IV Republika nie przyniosła Francji stabilności ustrojowej, ale to ona dokonała dwóch strategicznych wyborów o fundamentalnym znaczeniu: zakorzeniła Francję w sojuszu Zachodu poprzez przystąpienie do Traktatu Waszyngtońskiego w 1949 roku i zainicjowała – deklaracją Schumana – proces integracji europejskiej, który przyniósł powołanie Wspólnot Europejskich.
Jean Monnet i Robert Schuman, główni architekci europejskiej polityki Francji w czasach IV Republiki zmierzali ostrożnie w kierunku federacji europejskiej. Pierwszy z nich we wspomnieniach spisanych w latach siedemdziesiątych stwierdzał, że celem procesu integracji europejskiej są Stany Zjednoczone Europy.[1] Ten kierunek został zmieniony z inicjatywy generała de Gaulle’a po utworzeniu V Republiki w 1958 roku.
Wizja polityki zagranicznej, w tym europejskiej, Charlesa de Gaulle’a ma nie tylko znaczenie historyczne. Wywarła trwały wpływ na cele i kierunki zagranicznej polityki Francji realizowane przez jego następców. Andrzej Szeptycki, polski badacz dziedzictwa de Gaulle’a w polityce zagranicznej V Republiki, ma rację, stwierdzając: „Wydaje się (…), że każdy francuski polityk zajmujący ważne stanowisko w państwie stara się realizować pewne założenia sformułowane przez twórcę V Republiki, co potwierdza hipotezę, że generał w istotny sposób przyczynił się do redefinicji francuskiego interesu narodowego po 1945 r.”[2].
W centrum filozofii politycznej założyciela V Republiki znajdowały się narody i będące ich wyrazem państwa narodowe. Był przekonany o prymacie uczuć i interesów narodowych nad przemijającymi ideologiami. Zasadniczym warunkiem, umożliwiającym prowadzenie polityki państwa zgodnej z interesem narodowym, była niezależność. Osiągnięcie tego celu było motywem działań na rzecz stworzenia francuskiego militarnego potencjału nuklearnego („force de frappe”) czy wycofanie wojsk francuskich z zintegrowanej struktury militarnej NATO, przy zachowaniu udziału w Sojuszu Północnoatlantyckim.
De Gaulle miał wyraźną koncepcję organizacji Europy Zachodniej. Zaakceptował udział Francji we Wspólnotach Europejskich. Co więcej, przesądził o uruchomieniu Wspólnego Rynku, ale chciał, aby „Europa europejska”[3] opierała się na ścisłej współpracy, także politycznej i wojskowej, państw narodowych. Decydujący głos miał należeć do organu skupiającego szefów państw i rządów. Najbardziej dojrzały projekt, reprezentujący tę wizję, nazywany „planem Foucheta”[4] upadł w 1962 roku w wyniku rezerwy i sprzeciwu partnerów Francji.
„Europa europejska” de Gaulle’a opierałaby się na ścisłej współpracy państw, które zainicjowały integrację europejską i dążyłaby do zwiększenia niezależności od USA. Stany Zjednoczone miały pozostać sojusznikiem wobec radzieckiego zagrożenia, ale już nie hegemonem Zachodu.
De Gaulle fundament Europy widział w pojednaniu i współpracy pomiędzy Francją i Niemcami. Jądro jednoczącej się Europy Zachodniej postrzegał w kontynentalnej część kontynentu, pokrywającej się mniej więcej z obszarem Europy karolińskiej. Nie wykluczał w przyszłości udziału Wielkiej Brytanii w procesie jednoczenia Europy, ale uważał, że Albion nie dojrzał jeszcze do dokonania europejskiego wyboru. Dwukrotne francuskie weto wobec starań Wielkiej Brytanii o przystąpienie do Wspólnot Europejskich w roku 1963 i 1967 wynikało z takiej właśnie oceny sytuacji, w szczególności z obawy, że Wielka Brytania będzie w zbyt wielkim stopniu rzecznikiem interesów USA i sparaliżuje Wspólną Politykę Rolną.
Wizja „Europy europejskiej” pod francuskim lub francusko-niemieckim przywództwem nie mogła zostać zrealizowana w czasach „zimnej wojny.” W polityce zagranicznej Francji najważniejszymi elementami dziedzictwa Generała pozostały: polityka niezależności, autonomiczny francuski wojskowy potencjał nuklearny i traktowanie Niemiec jako najważniejszego partnera Francji.
Co najmniej od prezydentury Charlesa de Gaulle’a, Francja postrzegała integrację europejską jako „mnożnik potęgi”, pozwalający na skuteczniejszą ochronę i promocję swych interesów.[5]
Prawdziwy sprawdzian dla trwałości dziedzictwa twórcy V Republiki w kwestiach polityki zagranicznej nastąpił w okresie prezydentury F. Mitterranda, pierwszego socjalistycznego prezydenta V Republiki, który od jej powstania deklarował się jako jej przeciwnik i krytyk ważnych kierunków jej polityki zagranicznej, w tym odrębnej francuskiej siły atomowej. Jako prezydent nie naruszył instytucji V Republiki, a w polityce zagranicznej dokonał jedynie korekt.
Za jego prezydentury dokonała się historyczna zmiana w układzie stosunków międzynarodowych w skali świata i Europy. Państwa uzależnione od ZSRR w Europie Środkowo-Wschodniej odzyskały suwerenność, a następnie rozpadł się Związek Radziecki. Doszło do zjednoczenia Niemiec, poprzez faktyczne wchłonięcie NRD przez RFN.
Francja nie mogła i nie chciała zatrzymać procesu zjednoczenia Niemiec, ale początkowo zamierzała go opóźniać. Mitterrand zdawał sobie sprawę, że RFN – najważniejszy europejski partner Francji – stanie się po zjednoczeniu najsilniejszym państwem kontynentu. Żywił obawy, że Niemcy, świadome swej siły, mogą powrócić do tradycyjnej mocarstwowej polityki państwa narodowego. Prezydent Francji uważał, że sposobem zagwarantowania, iż w polityce niemieckiej nie powrócą demony przeszłości, jest zakorzenienie Niemiec w Unii Europejskiej. Był, obok kanclerza Kohla i J. Delorsa, przewodniczącego Komisji Europejskiej, głównym architektem tego stadium integracji zachodnioeuropejskiej. W kwietniu 1990 roku prezydent Francji i kanclerz Niemiec wystąpili wspólnie z inicjatywą zwołania konferencji międzyrządowej poświęconej unii politycznej, tak, aby unie polityczna i gospodarczo-walutowa mogły powstać z początkiem 1993 roku. François Mitterrand był zdecydowanym zwolennikiem integracji europejskiej, jednak w tamtych przełomowych dla przyszłości Europy latach uważał, że ścisła integracja, której wyrazem miała być Unia Europejska, powinna obejmować – w tej fazie historii – przede wszystkim państwa zachodniej części kontynentu. Sądził, że przystąpienie do UE państw, które w okresie „zimnej wojny” pozostawały po drugiej stronie „żelaznej kurtyny”, sparaliżuje funkcjonowanie UE. Jeszcze w czerwcu 1991 roku na konferencji w Pradze, w obecności przedstawicieli państw środkowoeuropejskich, stwierdził, że ich przystąpienie do Wspólnot Europejskich to kwestia dziesiątków lat. Nic dziwnego, że słowa prezydenta Francji zostały przyjęte krytycznie przez liderów państw, które po odzyskaniu możliwości decydowania o swym losie, chciały w możliwie najkrótszym czasie, stać się równoprawnymi współtwórcami jedności europejskiej. Prezydent Francji miał alternatywną koncepcję konstrukcji europejskiej. Miała nią być luźna konfederacja europejska, której ideę przedstawił w sylwestrowy wieczór 1989 roku, w telewizyjnym przemówieniu do rodaków. Konfederacja miała być otwarta nie tylko dla państw, które wyzwoliły się spod wpływów ZSRR, ale także dla samego Związku Radzieckiego. Francuska dyplomacja lansowała ten projekt do połowy 1991 roku, spotykając się z bardzo ograniczonym zainteresowaniem państw, do których był adresowany.
Oceniając politykę prezydenta Mitterranda wobec wschodniej części kontynentu, trzeba stwierdzić, że była ona przesadnie ostrożna. Przyczyniła się do zmniejszenia francuskiego oddziaływania w Europie Środkowej i oddania politycznej inicjatywy w tym regionie Niemcom.
Przyczyniła się też do rozczarowania Polski europejską polityką Francji, która wprawdzie zdecydowanie poparła udział Polski w konferencji „2+4”, w kwietniu 1991 roku podpisała z nią traktat o przyjaźni i solidarności, a także – z inicjatywy niemieckiego ministra spraw zagranicznych H.-D. Genschera – podjęła współpracę w ramach Trójkąta Weimarskiego, co jednak nie zmieniło faktu, że to nie ona stała się rzecznikiem osiągnięcia przez Polskę dwóch strategicznych celów: wstąpienia do Unii Europejskiej i do NATO. Głównym rzecznikiem pierwszego z polskich celów były Niemcy, a drugiego – USA.
.Francja, wraz z Niemcami, była głównym architektem traktatu z Maastricht. We Francji jego ratyfikacja dokonała się na drodze referendum (20 września 1992 r.). Pomimo osobistego zaangażowania prezydenta Mitterranda i najważniejszej postaci prawicowej opozycji J. Chiraca na rzecz głosowania na „tak” za ratyfikacją, padło za nią jedynie 51% głosów uczestników głosowania.
Kampania poprzedzająca referendum i jego wynik z całą mocą ujawniły paradoksalną prawdę: Francja, będące pomysłodawcą idei integracji europejskiej, jednym z jej głównych „motorów” i – wraz z Niemcami – inicjatorem kolejnych etapów tego procesu, zarazem jest państwem , w którym występuje nie tylko bardzo silna opozycja przeciwko pogłębianiu tego procesu, ale także przeciwko udziałowi Francji w Unii Europejskiej. Referendum z 1992 roku można uznać za akt założycielski „suwerenizmu” – kierunku politycznego występującego przeciwko UE, jako organizacji ograniczającej suwerenność Francji.
„Suwerenizm” zdecydowanie nie uznaje integracji europejskiej za „mnożnik francuskiej potęgi”. Wręcz przeciwnie. Widzi w niej przyczynę trudności kraju niemal we wszystkich dziedzinach. Dotychczas największym sukcesem „suwerenistów” było odrzucenie ratyfikacji europejskiego Traktatu Konstytucyjnego w maju 2005 roku. Antyunijna orientacja we Francji jest bardzo zróżnicowana. Reprezentuje ją prawicowy Front Narodowy, wielu intelektualistów odwołujących się do wartości tradycjonalistycznych i konserwatywnych, duża część lewicy Partii Socjalistycznej i niemal cała skrajna lewica. Jest także zróżnicowana pod względem stopnia radykalizmu swych postulatów. Nie tworzy więc spójnej politycznej alternatywy, ale nie można lekceważyć jej możliwości destrukcyjnych w stosunku do europejskiej polityki Francji.
Próbę wyjścia z impasu po upadku europejskiego Traktatu Europejskiego podjął prezydent N. Sarkozy, który jeszcze w swej kampanii prezydenckiej w 2007 roku, głosił pogląd, że nie należy powracać do próby ponownego przeforsowania Traktatu Konstytucyjnego, ale przenieść jego najważniejsze rozwiązania instytucjonalne do „uproszonego traktatu” (minitraktatu). Opowiadał się za tym, aby po podpisaniu go przez państwa członkowskie, został on ratyfikowany we Francji na drodze parlamentarnej, a nie poprzez referendum. Wkrótce po objęciu urzędu zrealizował swą koncepcję w ścisłej współpracy z A. Merkel, która od 2005 roku była kanclerzem Niemiec.
Na szczycie UE w Brukseli w czerwcu 2007 roku ustalono porozumienie zasadniczo zgodne z koncepcją prezydenta Francji. Jego następstwem był Traktat Lizboński, podpisany w grudniu 2007 roku. Wszedł w życie w grudniu 2009 roku. UE wyszła z instytucjonalnego impasu. Trudno jednak nie przyznać sporej dozy racji tym analitykom, którzy zwracali uwagę, że we Francji – ze względu na sposób ratyfikacji – Traktat Lizboński wprowadzał jednak „tylnymi drzwiami” zasadnicze treści Traktatu Konstytucyjnego, odrzuconego w referendum w 2005 roku.
Sarkozy, podstawą swej europejskiej polityki uczynił współpracę z Niemcami, kierowanymi przez kanclerz A. Merkel. Zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych współpraca tego politycznego tandemu, nadawała kierunek polityce UE, spychając na drugi plan przewodniczącego Komisji Europejskiej, a później także Przewodniczącego Rady Europejskiej. Powstało nawet określenie „Merkozy” dla określenia tego faktycznego niemiecko-francuskiego przywództwa UE.
Sarkozy, zwłaszcza pod wpływem kryzysu strefy euro, okazał się podatny na rozważanie koncepcji, które w polityce francuskiej zaczęły się pojawiać niemal tuż po załamaniu się porządku jałtańskiego w Europie. Były to koncepcje budowania Europy o zróżnicowanej geometrii (różnych prędkości) czy tworzenia w ramach UE „twardego jądra”. W szczególności te tendencje ujawniły się w okresie przygotowań do przyjęcia Paktu Fiskalnego. Prezydent Francji opowiadał się wówczas za budową „twardego jądra” UE, które miała tworzyć zreformowana strefa euro.
Doniosłą decyzją prezydenta Sarkozy’ego był powrót Francji do zintegrowanej militarnej struktury NATO. Miała ona także oczywisty pozytywny wpływ na stosunki francusko-amerykańskie. Tę decyzję Sarkozy zapowiedział w przemówieniu do Kongresu USA 7 listopada 2007 roku. Potwierdził ją na szczycie NATO w Bukareszcie w kwietniu 2008 roku. W tej sprawie odbyły się dwie debaty we francuskim Zgromadzeniu Narodowym.
Uroczysty powrót Francji do zintegrowanej struktury militarnej NATO nastąpił na szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego w Strasburgu i Kehl w dniach 3-4 kwietnia 2009 roku.
Dobiegająca końca prezydentura F. Hollande’a w polityce europejskiej Francji nie przyniosła istotnych zmian. Po początkowych napięciach w stosunkach z Niemcami, spowodowanych zobowiązaniami wyborczymi kandydata Partii Socjalistycznej dotyczącymi rewizji polityki ekonomicznej i fiskalnej, Hollande, po uzyskaniu pewnych symbolicznych ustępstw ze strony Berlina, oparł swą politykę na ścisłym współdziałaniu z Niemcami, chociaż ze względu dysproporcję pomiędzy prężnie rozwijającą się niemiecką gospodarką, a pozostającą w stagnacji gospodarką francuską, w tandemie Merkel-Hollande prezydent Francji występował z wyraźnie słabszej pozycji.
Francja zajęła twarde stanowisko wobec poczynań Rosji na Ukrainie. Opowiedziała się za unijnymi sankcjami wobec Rosji po aneksji Krymu. Francja wycofała się także z kontraktu na sprzedaż Rosji dwóch okrętów desantowych „Mistral”, pomimo krytyki tej decyzji przez lidera prawicowej opozycji N. Sarkozy’ego. Stanowisko Francji wobec konfliktu na wschodzie Ukrainy sprzyjało też umocnieniu dobrego klimatu w stosunkach polsko-francuskich panujących w okresie rządów w Polsce Platformy Obywatelskiej.
* * *
.Czego możemy się spodziewać w europejskiej polityce Francji po wiosennych wyborach prezydenckich? Nigdy w V Republice, na dwa miesiące przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, nie było tylu niewiadomych. Wynikają one nie tylko z wyrównanej stawki faworytów, ale także z rozchwiania postaw wyborców i pojawienia się afer, które uderzają w – jeszcze niedawno –zdecydowanego faworyta wyborów F. Fillona i – w mniejszym stopniu –w Marine Le Pen.
Wydaje się, że następnym prezydentem Francji, zostanie ktoś z czworga kandydatów: François Fillon, kandydat prawicy i centrum, Emmanuel Marcon, były minister finansów w rządzie M. Vallsa, prezentujący się jako kandydat niezależny, przekraczający podział na lewicę i prawicę, Marine Le Pen, przewodnicząca Frontu Narodowego i Benoît Hamon, oficjalny kandydat Partii Socjalistycznej i reprezentant jej lewego skrzydła.
Ten ostatni ma najmniejsze szanse wejścia do drugiej tury, chyba że na jego rzecz wycofałby się kandydat skrajnej lewicy Jean-Luc Mélenchon, na co się nie zanosi. Rujnujący dla francuskiej gospodarki program kandydata Partii Socjalistycznej, przewidujący między innymi wypłacanie wszystkim dorosłym Francuzom 750 euro miesięcznie, jako gwarantowanego dochodu i dalsze skrócenie czasu pracy, mówi niewiele o polityce zagranicznej, ale próba realizacji jego ekonomicznej części pozostaje w radykalnej sprzeczności z zobowiązaniami Francji wobec UE i musiałaby doprowadzić do poważnego kryzysu.
Wszystkie sondaże dają Marine le Pen udział w drugiej turze i bardzo dobry wynik w pierwszej (25%-28%), ale przewidują, że przegra decydujące starcie bez względu na to, kto będzie jej przeciwnikiem. Wyraźna jest jednak tendencja, świadcząca o tym, że im bliżej do wyborów, tym mniejsza jest prognozowana przewaga konkurenta (Macron lub Fillon) nad przewodniczącą Frontu Narodowego w drugiej turze. Zdaniem części specjalistów od badania opinii publicznej nie da się obecnie przewidzieć, jaka dynamika wyborcza zostanie uruchomiona po pierwszej turze wyborów. Marine Le Pen może więc zostać wybrana na prezydenta Francji 7 maja 2017 roku, chociaż wydaje się to wciąż niezbyt prawdopodobne. Ten wybór oznaczałby radykalny zwrot w europejskiej polityce Francji. Przewodnicząca FN zapowiada wyprowadzenie Francji ze strefy euro i przeprowadzenie referendum w sprawie wystąpienia kraju z Unii. Deklaruje, że z pełną determinacją zaangażuje się w kampanię na rzecz rozstania się Francji z UE.
Marine Le Pen chce także ponownie wyprowadzić Francję ze struktur wojskowych NATO, powtarzając decyzję de Gaulle’a. Dla niej pożądanym, przyszłościowym sojuszem Francji jest związek z Niemcami i Rosją, dla której polityki wobec Ukrainy odnosi się z dużym zrozumieniem.
Zwycięstwo Marine Le Pen i FN w wyborach 2017 roku oznaczałoby prawdziwą rewolucję w polityce zagranicznej Francji, z bardzo groźnymi skutkami dla Zachodu, Europy i oczywiście Polski.
Emmanuel Macron, którego szanse na zwycięstwo w wyborach wyraźnie rosną w trakcie kampanii prezydenckiej, nie przedstawił jeszcze swego programu prezydenckiego, ale z jego dotychczasowych wypowiedzi wynika, że reprezentuje zdecydowanie proeuropejską orientację. Nie przewiduje rewizji podstaw traktatowych UE, ale opowiada się za pogłębieniem integracji strefy euro.
Zdecydowanym zwolennikiem oparcia konstrukcji europejskiej na strefie euro jest François Fillon, opowiadający się za powołaniem ekonomicznego rządu strefy euro, składającego się z szefów państw i rządów. Fillon pragnie Europy niezależnej od USA i zamierza doprowadzić do zdecydowanej poprawy stosunków z Rosją.
.Dodatkową komplikację z przewidzeniem politycznej mapy Francji, a co za tym idzie jej polityki europejskiej, stanowi niepewność, czy przyszłemu szefowi państwa uda się stworzyć większość parlamentarną popierającą jego program. Do tej pory w V Republice wybory do Zgromadzenia Narodowego, odbywające się bezpośrednio po wyborach prezydenckich, zawsze przynosiły zwycięstwo obozu prezydenckiego. Tym razem wcale tak nie musi się stać, zwłaszcza w wypadku zwycięstwa w wyborach prezydenckich M. Le Pen lub E. Macrona.
Front Narodowy w wyborach do Zgromadzenia Narodowego mógłby natrafić (zapewne w drugiej turze) na tzw. front republikański, czyli w praktyce blok składający się z bardzo różnych sił politycznych, mający zagrodzić Frontowi Narodowemu drogę do uzyskania większości parlamentarnej. Ugrupowanie E. Macrona „ En Marche!”(„W drogę!”) powstaje w trakcie kampanii prezydenckiej i trudno mu będzie konkurować z zakorzenionymi partiami, przede wszystkimi z Republikanami i Partią Socjalistyczną.
Sądzę, że od czasu utworzenia Unii Europejskiej postawy i nastroje wrogie i niechętne Unii nigdy nie były tak rozpowszechnione we Francji. Nie mają (jeszcze?) poparcia większości Francuzów, ale są bardzo silne. Jednak także wśród Francuzów, których poglądy można uznać za proeuropejskie narasta rozczarowanie Unią Europejską w dotychczasowym kształcie. Przyczynia się do niego negatywna ocena postawy państw Europy Środkowo-Wschodniej wobec kryzysu imigracyjnego, uznawana za brak solidarności, a także krytycyzm wobec poczynań rządów Polski i Węgier w polityce wewnętrznej i europejskiej. Taką właśnie ocenę wyraził Alain Juppé[6], jesienią ubiegłego roku, dając wyraźnie do zrozumienia, że rozszerzenie UE na wschód Europy było przedwczesne. Podobne poglądy wyraża Hubert Védrine[7], który w ostatnio wydanej książce wzywa do konferencji międzyrządowej odnawiającej Unię, wyrażając zarazem nadzieję, że nie wszystkie państwa UE wezmą w niej udział.[8]
Jeśli po francuskich wyborach 2017 roku podtrzymany zostanie kierunek, uznający integrację europejską za „mnożnik francuskiej potęgi” trzeba się liczyć z zaangażowaniem Francji na rzecz nadania strefie euro cech rdzenia UE wyposażonego w odrębne instytucje. Trudno nie zgodzić się z oceną polskiego badacza procesu integracji europejskiej, który stwierdza: „Z polskiego punktu widzenia szczególnie niekorzystna byłaby fragmentacja procesu integracji europejskiej, której istota polegałaby na wyemancypowaniu się w Unii Europejskiej strefy euro, rozbudowanej do unii politycznej”.[9]
Trudno nie dostrzec, że polska polityka wobec Francji prowadzona przez rząd PiS-u jest – najoględniej rzecz ujmując – bardzo niezręczna i już przyczyniła się do znacznego pogorszenia się naszych wzajemnych stosunków. Jest ona fragmentem polityki zagranicznej rządu Beaty Szydło, pozbawionej spójności i konsekwencji.
Nie mam wystarczających kompetencji, aby ocenić, czy wybranie przez poprzedni polski rząd oferty Airbusa na zakup francuskich śmigłowców wielozadaniowych Caracal było optymalną decyzją. Nie budzi natomiast wątpliwości, że sposób zerwania tego kontraktu musiał zostać odebrany przez stronę francuską jako akt nieprzyjazny. Nie sposób także znaleźć nic na obronę nieodpowiedzialnego wystąpienia polskiego ministra obrony narodowej w Sejmie, w którym ogłaszał „rewelacje” o przekazaniu przez Egipt, Rosji – praktycznie za darmo – wyprodukowanych we Francji okrętów „Mistral”. Podobny charakter miała wypowiedź wiceministra Kownackiego o zasługach Polakow w uczeniu Francuzów posługiwania się widelcem. Te wypowiedzi sprawiały wrażenie świadomego zadrażniania stosunków z Francją.
Aby ocenić miarę porażki polskiej polityki zagranicznej w stosunkach z Francją pod rządami PiS-u warto porównać exposé ministra Waszczykowskiego sprzed roku z exposé wygłoszonym przez niego w Sejmie 9 lutego bieżącego roku. Minister spraw zagranicznych w pierwszym exposé za głównego sojusznika Polski w Europie wskazywał Wielką Brytanię, która niebawem opuści Unię. Trójkąt Weimarski nie został nawet wspomniany. W tegorocznym wystąpieniu Francja jest znowu – obok Niemiec – przedstawiana jako kluczowy partner Polski. Obecnie jest to tylko pobożne życzenie. Rząd „Prawa i Sprawiedliwości” w ciągu kilkunastu miesięcy wystawił na szwank dobre relacje polsko-francuskie. Teraz ze strony francuskiej cechuje je głęboka nieufność. Czy nowy lepszy rozdział zostanie otwarty po tegorocznych francuskich wyborach? Wcale nie jest to pewne i nie zależy to tylko od zmian nad Sekwaną, ale także od dokonania głębokich przewartościowań w polityce zagranicznej kształtowanej w Warszawie.
Aleksander Hall
Tekst opublikowany pierwotnie w Polskim Przeglądzie Dyplomatycznym nr 2/2017 POLECAMY: [LINK]
[1] J. Monnet, Wspomnienia, Wydawnictwo Poltext, Warszawa 2015, s. 584-585. [2] A. Szeptycki, Francja czy Europa?. Dziedzictwo generała de Gaulle’a w polityce zagranicznej V Republiki”, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2005, s. 337-338. [3] De Gaulle traktował to pojęcie, jako przeciwstawienie pojęciu „Europy atlantyckiej” zdominowanej przez Stany Zjednoczone. [4] Christian Fouchet ( 1911-1974) gaullistowski polityk francuski, minister w rządach V Republiki, w latach 1961-1962 odpowiedzialny za opracowanie projektu politycznej Unii sześciu państw należących do Wspólnot Europejskich. [5] A. Szeptycki, Francja. Odzyskać pierwszoplanowe miejsce w Europie. [w]: Zmiana i kontynuacja. Polityka europejska wybranych państw Unii Europejskiej, red. naukowa L. Jesień, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, Warszawa 2008, s. 60. [6] Alain Juppé ur. w 1945, premier w latach 1995-1997, wielokrotny minister kluczowych resortów prawicowych rządach, kandydat w prawyborach prawicy i centrum przeprowadzonych jesienią 2016 roku, mer Bordeaux. [7] Hubert Védrine, ur w 1947 r. jeden z najbliższych współpracowników F. Mitterranda w okresie jego prezydentury ( 1981-1995), minister spraw zagranicznych w rządzie L. Jospina ( 1997-2002), obecnie jeden z najbardziej cenionych znawców polityki zagranicznej we Francji. [8] H. Védrine, Sauver l,Europe!, Liana Levi, Paris 2016. [9] J. Barcz, Główne kierunki reformy ustrojowej post-lizbońskiej UE, Wszechnica IJM, Piaseczno 2015, s. 260.