
Kto wygra wybory prezydenckie w 2025?
Można odnieść wrażenie, że sztaby obu najważniejszych kandydatów garściami czerpią z ostatniej kampanii prezydenckiej w USA – sztab Rafała Trzaskowskiego inspiruje się strategią Kamali Harris, a sztab Karola Nawrockiego stylem Donalda Trumpa. O ile kampania Harris była uniwersalnie zła, o tyle kampania Trumpa okazała się skuteczna, ale w warunkach amerykańskich. Nie da się jej przenieść jeden do jednego na grunt polski. W USA obowiązuje zupełnie inna ordynacja wyborcza – tam walka toczy się o zwycięstwo w poszczególnych stanach, podczas gdy w Polsce kluczowe jest poparcie wśród wszystkich wyborców – pisze Marcin KĘDRYNA
Drugoligowcy grają o najwyższy urząd w państwie
.Nie znam się na sporcie. Powinienem więc unikać sportowych porównań. Cóż, gdybym zawsze robił to, co powinienem, moje życie wyglądałoby pewnie zupełnie inaczej. Nie robię, więc moje życie wygląda, jak wygląda. Zasadniczo je lubię.
Użyję więc w tym tekście porównania sportowego. Otóż obserwując trwającą od tygodni naszą prezydencką kampanię wyborczą, trudno nie odnieść wrażenia, że obaj najważniejsi kandydaci na najważniejszy urząd w państwie to drugoligowcy. To kandydaci z drugiej ligi, prowadzący drugoligową kampanię, którą zasadniczo większość społeczeństwa ma – nie bójmy się tego określenia – gdzieś. A przez to, że większość społeczeństwa ma tę kampanię gdzieś, jest ona coraz bardziej drugoligowa. Społeczeństwo na tę drugoligowość nie reaguje ani pozytywnie, ani – co ważniejsze – negatywnie. Kreatorzy tej kampanii, precyzyjniej byłoby napisać – tych kampanii, bo są to kampanie, choć obie drugoligowe, zupełnie różne – są coraz bardziej z siebie zadowoleni. I coraz bardziej w tę drugoligowość brną.
Wybory prezydenckie tym się różnią od parlamentarnych, że nie da się ich wygrać wyłącznie własnym twardym elektoratem. Do zwycięstwa potrzebny jest tzw. środek, centrum, w którego istnienie twardogłowi funkcjonariusze partyjni wątpią. Nie ma się czemu dziwić, gdyż do ich funkcjonowania w polityce ci akurat wyborcy nie są w ogóle potrzebni. Ale do rzeczy, bo to nie ma być kolejny tekst służący do wyładowania frustracji spowodowanych przez jakość, konkretnie: bylejakość polskiego systemu politycznego.
Czy Rafał Trzaskowski wygra wybory prezydenckie w 2025?
.Liderem sondaży jest Rafał Trzaskowski, któremu codziennie jakąś krzywdę robi jego własna partia. Partia, której jest wiceprzewodniczącym. Bo do czego innego, jak nie robienia krzywdy, sprowadza się na przykład decyzja o wyrzuceniu kierującej specjalną służbą pani za to, że ta nie współpracowała z sejmową komisją śledczą? Komisją, której największym dotychczas sukcesem jest ostateczne skompromitowanie idei sejmowych komisji śledczych. Rzeczona pani nie współpracowała, gdyż nie pozwalało jej na to prawo, czego członkowie komisji nie potrafili zrozumieć, choć dla większości ludzi, którzy posiedzenie tej komisji oglądali, było to oczywiste.
Swoją drogą, komisja robi to, o co przez lata posądzano Antoniego Macierewicza, a ci, którzy przez lata posądzali Antoniego Macierewicza, patrzą w drugą stronę, nie widząc, co się w służbach specjalnych dzieje. A dzieje się bardzo źle. A to dla Polski bardzo źle. Jedną ze służb specjalnych niemiłościwie panująca nam władza postanowiła zlikwidować. Mimo iż wciąż korzysta z zebranych przez tę konkretnie służbę materiałów dotyczących Funduszu Sprawiedliwości, RARS i całej reszty spraw, o których od roku czytamy w tekstach zasilanych informacjami przez prokuraturę naszych gwiazd dziennikarstwa śledczego.
Likwidują nam skuteczną służbę od ścigania korupcji. Funkcjonariusze innych służb cierpią na permanentną depresję, gdyż całkowicie irracjonalna walka z Pegasusem pozbawiła ich narzędzi pracy. Jedyne, z czego realnie mogą korzystać, są podsłuchy rozmów telefonicznych. Jak dwadzieścia lat temu. Ale że jest dwadzieścia lat później, źli ludzie (bandyci, szpiedzy etc.) nie rozmawiają przez telefon. Używają komunikatorów – Signala, Telegramu, Messengera, WhatsAppa itd. Nasze służby przez antypegasusową histerię nie mają narzędzi, by się tymi złymi ludźmi zajmować. A – w przeciwieństwie do członków niesławnej komisji – są w znakomitej większości mądrymi ludźmi. Zdającymi sobie sprawę z tego, że za granicą mamy pełnoskalową wojnę, sami jesteśmy obiektami ataków hybrydowych, renesans przeżywa importowana, zorganizowana przestępczość, zaraz w ramach paktu migracyjnego dostaniemy bliżej nieokreśloną liczbę niepraktykujących swoich profesji lekarzy i inżynierów, wśród których jeden Bóg wie ilu może być amatorów wszechświatowej islamskiej rewolucji.
Odpowiedzialni za trwanie pegasusowej komisji, jeżeli Dante wiedział, co pisze, wylądują kiedyś w Antenorze, w dziewiątym kręgu piekła. Nie pamiętam, co im tam będą robić. Wiem tylko, że im się należy.
Po kilku posiedzeniach komisji wiadomo było, że afera Pegasusa jest wydmuszką. W czasie wyborów przydatną politycznie, ale teraz działającą wyłącznie na szkodę państwa. I dla dobra państwa, dla jego bezpieczeństwa, ale też w ramach ochrony autorytetu parlamentu należałoby ją po cichu wygasić.
Swoją drogą, kilka miesięcy temu, miałem ciekawe spotkanie. W ogródku knajpy, o łatwej do zapamiętania nazwie „San Escobar”, dosiadł się do mnie, oględnie mówiąc – nietrzeźwy młodzieniec, który bardzo chciał o sobie opowiedzieć. Zwłaszcza o swoim politycznym zaangażowaniu. Powiedział, że jest członkiem internetowej grupy „Silnych Razem”, że jest bardzo aktywny w walce o lepszą Polskę. Opowiedział też, że był dotknięty działaniem Pegasusa. Poznał to po tym, że mu się telefon zawieszał. Kiedy wyraziłem wątpliwość, odpowiedział, że rozmawiał o tym z mecenasem. (Nie dopytywałem niestety którym. Brzmiało to tak, jakby było oczywiste).
No i rzeczony mecenas powiedział, że to musi być Pegasus. No i że go rzeczony mecenas reprezentuje jako Pegasusem poszkodowanego. Nie zapytałem też niestety, ile takie reprezentowanie kosztuje. Zapytałem, na jakim etapie jest sprawa. Młodzieniec odpowiedział, że właściwie dawno nie miał od mecenasa informacji i że musi zadzwonić. I poszedł.
Jeżeli moje podejrzenia są słuszne, to poza pożytkiem politycznym afera Pegasusa może dać też osobie nazwanej przez silnego razem młodzieńca mecenasem bardziej wymierne korzyści. Telefonom przecież dość często zdarza się zawieszać. Ale do rzeczy, bo to nie ma być kolejny tekst służący do wyładowania frustracji spowodowanych przez deficyty myślenia państwowego wśród rządzących.
Kandydat może nie mieć nic wspólnego z partią, której jest wiceprzewodniczącym?
.Kandydat Rafał Trzaskowski nie ma łatwo. Może oczywiście udawać, że nie ma nic wspólnego z rządem tworzonym przez partię, której jest wiceprzewodniczącym. Istnieje z pewnością jakaś grupa ludzi, która tę narrację kupi. Nieszczęśliwie – dla kandydata Trzaskowskiego – grupa ta nie jest raczej wystarczająco duża, by zagwarantować mu zwycięstwo w wyborach.
To, że kandydatowi Trzaskowskiemu nie pomaga jego partia, jest problemem. Ale nie takim jak to, że nie pomaga mu również jego sztab.
Obserwując kampanię Trzaskowskiego, od tygodni przeżywam permanentne déjà vu, choć w mojej sytuacji – jestem prostym człowiekiem – lepiej by było powiedzieć, iż mam ciągłe wrażenie, że już to wszystko gdzieś widziałem. Konkretnie dziesięć lat temu.
Kampania Trzaskowskiego idzie tym samym środkiem polskiej drogi, którym szła kampania Bronisława Komorowskiego. Co ciekawe, nie bierze się to z tego, że robią ją ci sami ludzie. Wręcz przeciwnie. Gdyby robili ją ci sami ludzie, nie robiliby jej tak samo, czegoś się wtedy przecież nauczyli. Robią ją tacy sami ludzie. Myślący w podobny, oderwany od rzeczywistości sposób. Trzeba nie mieć za grosz szacunku dla wyborców, jeżeli się myśli, że do przekonania tych konserwatywnych wystarczy, że Trzaskowski będzie mówił miłe ich uszom słowa. Trzeba nie mieć za grosz szacunku dla wyborców, żeby zakładać, że młodzi lewicowcy przełkną te miłe uszom konserwatystów słowa. Mała jest szansa, że jedni i drudzy uwierzą, że kandydat jest taki, jak chcą. Tak samo jak dekadę temu wyborcy Kukiza nie uwierzyli, że Bronisław Komorowski stał się nagle wielbicielem referendów.
Bronisław Komorowski 2.0
.Pewna pani profesor politologii – wciąż nie mogę uwierzyć, że istnieje taka nauka – tłumaczyła mi, iż w ten sposób Rafał Trzaskowski udowadnia, że może być prezydentem wszystkich Polaków. Zgodnie z tą logiką wszyscy Polacy powinni uwielbiać, kiedy ktoś ich robi w konia. A tak raczej nie jest. W końcu ponad dziesięć milionów naszych rodaków jednak zagłosowało w referendum.
Innym, jeszcze chyba lepszym pomysłem sztabu Rafała Trzaskowskiego jest klejenie mu majestatu. To prawda, majestat Prezydenta Rzeczypospolitej to coś bardzo ważnego. Problem polega na tym, że nie chodzi o to, żeby ubrać się w ciemny garnitur, ustawić sobie za plecami flagi i mówić okrągłymi zdaniami. Żeby majestat mieć, trzeba prezydentem być. W znaczeniu: wygrać wybory. Bo jeżeli ktoś inny występuje w takim anturażu, jest to jednak swego rodzaju uzurpacja. I dość łatwo popada się w śmieszność.
Wydawało się, że nic śmieszniejszego niż orędzie Rafała Trzaskowskiego nie zobaczymy. Jednak sztab Trzaskowskiego przeszedł sam siebie i zaprezentował nam kandydata i jego doradców bezpieczeństwa. Rzecz była tak irracjonalna, że nawet realizator z TVN24 litościwie przerwał jej transmisję. W tak prosty sposób sztab pragnąc budować kandydata majestat, pozbawia kandydata nawet zalążków tego majestatu.
Zwolennicy Trzaskowskiego próbowali go bronić, tłumacząc, iż to chyba dobrze, że się spotyka z doradcami. Oczywiście, że dobrze. Tylko dlaczego cała sytuacja wyglądała jak z Monty Pythona? Nawet nie tylko wyglądała, bo kilka wypowiedzi doradców brzmiało, jakby je panowie z Monty Pythona napisali. A nawet jeszcze śmieszniej.
Pomysł, żeby kandydaci na urząd prezydenta prezentowali swoich ewentualnych przyszłych współpracowników ma jednak głęboki sens.
Ciekawe, ilu wyborcom Prawa i Sprawiedliwości pięć lat temu zadrżałaby ręka, gdyby wiedzieli, że głosując na Andrzeja Dudę, głosują na Marcina Mastalerka.
Przechodząc do poważniejszych kwestii – ani jeden, ani drugi z kandydatów nie jest prawnikiem. Tymczasem największym kryzysem w Polsce jest obecnie kryzys prawny. Prezydent, który nie jest prawnikiem, który nie zna prawa, nie będzie w stanie sobie z nim poradzić. Będzie musiał słuchać swojego prawnika. Przez to prezydencki prawnik może się stać osobą ważniejszą od prezydenta. To od niego będzie zależeć, w jaki sposób będziemy z kryzysu prawnego wychodzić. I czy w ogóle będziemy wychodzić, bo możemy sobie wyobrazić, że prezydenckim prawnikiem zostanie jakaś gwiazda z Iustitii. Albo klon Zbigniewa Ziobry. Dobrze by więc było, byśmy wiedzieli, kogo wybieramy. Ale do rzeczy, bo to nie ma być kolejny tekst służący do wyładowania frustracji spowodowanych przez wizję zupełnej degrengolady systemu prawnego w Polsce.
Karol Nawrocki – omijając centrum
.Mamy też drugiego kandydata. Jeździ po Polsce. Odwiedza pełne sale. Widziałem dwie na własne oczy. Są naprawdę pełne, nie tylko, jak to mówią realizatorzy telewizyjni, w obrazku. Mówi, co ludzie chcą słyszeć. Konkretnie: co chcą usłyszeć jego wyborcy. Ci najtwardsi z twardych. Było o Ukraińcach, było o szczepionkach, czekamy na 447 albo 5G.
Jest to zupełnie inna strategia niż Trzaskowskiego ukłony w stronę konserwatystów.
Podejrzewam, że strategia sztabu Karola Nawrockiego to efekt profesora Stanisława Żerki. Ten reprezentant skłaniającego się ku PiS-owi centrum napisał jakiś czas temu coś w stylu, że na pewno zagłosuje na Nawrockiego, bo musi uratować Polskę przed Trzaskowskim. Więc skoro Żerkę już mają, to się zwrócili do tego elektoratu, który najbardziej lubią. A dla reszty mają obietnice tego, że będzie lepiej.
Ale – jakby to powiedział Edward Gierek – tak, towarzysze, socjalizmu nie zbudujemy. Trwająca od Bóg wie ilu lat permanentna kampania wyborcza doprowadziła do tego, że ludzie z rezerwą podchodzą do politycznych obietnic. Chcielibyśmy oczywiście, żeby prąd był o 1/3 tańszy, ale wolelibyśmy usłyszeć, w jaki sposób by się to miało stać. No i ile można oglądać postów o tym, że kandydat zrobił zylion pompek (zylion w znaczeniu: bardzo duża liczba), przebiegł się po parku albo z kimś boksował. To było super dwa miesiące temu. Już wiemy, że kandydat jest wysportowany. Wolelibyśmy usłyszeć, jaki ma pomysł na Polskę. Coś więcej niż to, że ma być silna i zajmować należne jej miejsce.
Coraz więcej miejsca dla Radosława Sikorskiego
.Obaj kandydaci prowadzą drugoligowe kampanie. Obaj są drugoligowi. Jednak różni ich to, że kandydat Trzaskowski kampanię prowadzi od pięciu lat i niczym nas już nie zaskoczy.
(Za chwilę premiera książki wywiadu rzeki z nim. Dekadę temu premierę miała książka ze wspomnieniami Bronisława Komorowskiego. Z niej wiemy o tym, jak planował zamach na milicjanta).
Znamy jego kompetencje. Wiemy, że zna kilka języków obcych i jest prezydentem Warszawy. Warszawy, w której najważniejszymi inwestycjami są kładka, toaleta w parku i strefy relaksu z drewnianych palet. Warszawy, na którą nie ma pomysłu. Widzą to nawet jego wyborcy. Rafał Trzaskowski raczej nie awansuje do pierwszej ligi.
Tak naprawdę, to jedyną szansą na awans do pierwszej ligi kandydata PO jest podmienienie go na Radosława Sikorskiego, który z jednej strony tak błyszczał ostatnio w Stanach, a z drugiej wykonał ruch prowadzący do końca antypaństwowej wojny o ambasadorów. Choć faktycznie może mu chodzić o – jak mówią plotki – placówkę w Waszyngtonie, gdzie osobiście by dopilnował realizacji pomysłu przeprowadzki ambasady.
Wszystko i tak rozstrzygnie się w trzeciej turze
.Z Karolem Nawrockim jest inaczej. On ma szanse na awans. Jest nowy. Dużo zależy od konwencji. I nie chodzi o to, ile z sufitu spadnie baloników. Chodzi o to, czy będzie w stanie przedstawić – trudne słowo – komplementarny pomysł na swoją prezydenturę. I będzie do tego pomysłu tak przekonany, że kolegom ze sztabu nie uda się mu zaszkodzić.
A ja i tak głosował będę na Krzysztofa Stanowskiego – on jest w stu procentach wiarygodny. Nie chce wygrać wyborów i nic nie robi, by je wygrać. Za to bardzo celnie szydzi z kampanii kontrkandydatów.
Chociaż i tak to wszystko nie ma znaczenia. Coraz więcej ludzi w Warszawie mówi o tym, że istnieje plan na nieuznanie wyniku wyborów prezydenckich. Co ciekawe – niezależnie od tego, kim będzie zwycięzca. Konstytucja nie przewiduje takiej sytuacji. Ale jakie to ma znaczenie.
Cytując klasyka: „Więc proszę się nie martwić tutaj o moją skuteczność – to będzie zgodnie z prawem tak, jak my je rozumiemy”.
Marcin Kędryna