Lekcje dla Polski z Nord Stream 2
Patrząc na częstotliwość spotkań szefów dyplomacji Waszyngtonu i Berlina, można odnieść wrażenie, że bardziej na dokończeniu budowy Nord Stream 2 zależy Niemcom niż Rosji – pisze Marcin ROSZKOWSKI
.Gdy pod koniec 2019 roku zachodnie firmy wycofały się z budowy gazociągu Nord Stream 2, przez prawie cały rok trwały gorączkowe poszukiwania statków i firm rosyjskich, które samodzielnie byłyby w stanie sprostać budowie. Znaleziono i statki, i firmy, które masowo zjawiły się na Bałtyku. Po pewnym czasie pod groźbą sankcji ze wspierania inwestycji wycofywały się kolejne zachodnie firmy certyfikujące i ubezpieczające. Rosjanie znaleźli na ich miejsce swoje, pośpiesznie założone, ale spełniające standardy międzynarodowych organizacji. Sankcje uderzyły w kolejne statki biorące udział w budowie? Nic się nie stało, budowa cały czas posuwała się naprzód.
Z 2460-kilometrowego dwunitkowego gazociągu do zbudowania pozostało jeszcze niespełna 100 kilometrów. Rosjanie pokazali niezwykłą determinację w osiągnięciu założonego celu. Nałożone na budowę sankcje – przynajmniej w obecnej formie – nie mają na nią wpływu.
Amerykańska rejterada?
.Bez wątpienia ta determinacja nie miałaby miejsca, gdyby nie silne poparcie polityczne ze strony Berlina. Patrząc na częstotliwość spotkań szefów dyplomacji Waszyngtonu i Berlina, można odnieść wrażenie, że bardziej na dokończeniu budowy Nord Stream 2 zależy Niemcom niż Rosji. To Niemcy wzięły na siebie ciężar negocjacji, to Niemcy ryzykują konflikty z niezadowolonymi sąsiadami, to Niemcy ryzykują łatkę prorosyjskiej marionetki w relacjach z Rosją. Niemcy jednak mają swoje plany, swoje interesy, których zaciekle bronią na każdym polu. Nord Stream 2 jest właśnie jednym z tych interesów. Niemcy potrzebują gazociągu do prowadzenia swojej „międzynarodowej” polityki klimatycznej opartej z jednej strony na zielonych technologiach, a z drugiej na gazie z Rosji.
Większość z nas zadaje sobie pytanie, dlaczego Amerykanie złagodzili swój ostry ton w stosunku do tego projektu. Odpowiedź nie jest jednoznaczna, ale aby ją uzyskać, warto postawić jednocześnie drugie pytanie: a czy kiedykolwiek poza ostrym tonem zrobili coś więcej? Owszem, pod naciskiem Kongresu w grudniu 2019 roku Donald Trump podpisał ustawę, w której znalazły się zapisy sankcjonujące ten podbałtycki projekt, jednak już wtedy było na nie za późno.
Budowa faktycznie została wstrzymana, ale po niespełna roku, pomimo wyzwań, została wznowiona i trwa do teraz. Zmiana administracji prezydenta Trumpa na Bidena nie zmieniła w istocie amerykańskiej narracji o „złym projekcie”, ale nie zmieniła również braku podejmowania rzeczywistych działań mających na celu ostateczne zablokowanie tego projektu.
Biden i jego ludzie od początku sygnalizowali, że ich polityka zagraniczna ulegnie zmianie w stosunku do tego, co obserwowaliśmy w czasach Trumpa. Miała być bardziej koncyliacyjna, oparta na współpracy, na działaniach dyplomatycznych podejmowanych w zaciszu gabinetów. Sprawa Nord Stream 2 wskazuje, że zapowiedzi te zaczynają się materializować.
Kalkulacje USA i Niemiec
.Wprawdzie niedawno zostały wprowadzone nowe sankcje, ale ich skala jednak rozczarowała. Wpisano na listę zakazów kilka rosyjskich statków i firm, ale nie dotknęły one operatora projektu – zarejestrowanej w Szwajcarii spółki Nord Stream 2 AG oraz jej dyrektora generalnego, byłego oficera wschodnioniemieckiej policji politycznej Stasi Matthiasa Warniga.
W oświadczeniu szefa Departamentu Stanu Anthony’ego Blinkena wymienione zostały powody, dla których zdecydowano się odstąpić od karania operatora – spółki Nord Stream 2 AG – Matthiasa Warniga oraz szeregu dyrektorów korporacyjnych. Jednym z ważniejszych jest chęć „odbudowy relacji sojuszniczych i transatlantyckich w oparciu o współpracę międzynarodową”. Mówiąc wprost, Amerykanie rezygnują z zaostrzania kursu wobec Nord Stream 2, ponieważ liczą, że dzięki temu zyskają poparcie Berlina w ważnych dla siebie sprawach globalnych. Jakie to sprawy, możemy się domyślać. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na impas, który pojawił się w kwestii ratyfikacji umowy inwestycyjnej (CAI) pomiędzy Unią Europejską a Chinami. Czy to przypadkowa koincydencja czasowa?
Zmianę nastawienia USA niektórzy tłumaczą kalkulacją Waszyngtonu co do przyszłej sceny politycznej w Niemczech. Coraz większe poparcie społeczne zyskują tam najwięksi i w zasadzie jedyni przeciwnicy projektu Nord Stream 2 – Partia Zielonych. Trudno jednak wyrokować, że Zieloni staną się na tyle silni, aby zbudować koalicję rządzącą w oparciu o swój sprzeciw wobec Nord Stream 2. Zwłaszcza że zgodnie z ostatnim sondażem aż 75 proc. Niemców popiera dokończenie budowy tego gazociągu. To liczba, która musi przyciągać uwagę każdego polityka, który chce osiągnąć sukces.
Lekcja dla Polski
.Cała epopeja związana z Nord Stream 2 jest również lekcją dla Polski. Jako naturalny lider Trójmorza, państwo z największym potencjałem gospodarczym w Europie Środkowej, musimy brać pod uwagę fakt, że poza polityką o skali regionalnej istnieje pojęcie polityki globalnej. Można odnieść wrażenie, że nieco o tym zapomnieliśmy w dyskusjach o rosyjsko-niemieckim gazociągu, kierując się (jak wielokrotnie w historii) głównie emocjami i nieco zniekształconymi sloganami, zapominając, że maksyma Henry’ego Temple o tym, że nie ma wiecznych przyjaciół czy wrogów, są tylko wieczne interesy, wciąż znajduje zastosowanie. Nord Stream 2 jest dla USA jedynie elementem w ich szerokiej, globalnej polityce, którą my nie zawsze dostrzegamy. Stany Zjednoczone chętnie będą z Polską współpracować w dziedzinie dostaw LNG, w sprawie budowy elektrowni atomowej, sprzedaży systemów uzbrojenia, ale nie patrzmy na tę współpracę jak marzyciel, który położy wszystko na szali tej przyjaźni. Dyplomacja bywa brutalna, tak jak bywają brutalne jej narzędzia i gry. Szukajmy porozumienia z każdym, kto oferuje nam możliwość realizacji naszych interesów, bo słowa kosztują niewiele, a czyny zawsze mają swój wymierny rezultat.
.Europa i same Niemcy z czasem prawdopodobnie pożałują swych decyzji dotyczących egoistycznego wspierania politycznych projektów Kremla. My, widząc jak działają one w praktyce, zabezpieczamy się przed nimi, jak tylko możemy. To bez wątpienia budzi frustrację w Moskwie, ale chyba też coraz bardziej irytuje Berlin. To jednak ostatecznie sygnał, że podążamy w dobrym kierunku.
Marcin Roszkowski