Dowcip to lodołamacz, który pozwala szybko odnaleźć się w nowym miejscu czy wśród nieznanych wcześniej osób. Ale w różnych krajach śmieszą różne żarty – pisze Marek BRZEZIŃSKI
Duszą towarzystwa jest ktoś, kto potrafi je zabawić, opowiadając anegdoty i dowcipy, z których wszyscy śmieją się do rozpuku, a opowiadający zachowuje kamienną twarz. Bo śmiać się samemu z własnych żartów to tyle, co skazać się na towarzyską marginalizację. Ale umiejętność opowiadania dowcipów jest tylko jednym elementem tej specyficznej formy komunikacji, którą jest poczucie humoru. Ma ono wiele aspektów psychologicznych i antropologicznych. Niemniej zanim dojdziemy do istoty sprawy, trzeba poruszyć kilka kwestii.
Osobowość narodu?
.Najpierw kilka słów o wielkim psychologu brytyjskim Hansie Eysencku. Wychodził on z założenia, że teorie cech osobowości tak naprawdę niewiele mówią o człowieku. Załóżmy, że mamy do czynienia z apodyktycznym prezesem wielkiego koncernu, mającym dyktatorskie zapędy – wszyscy się go boją, od portiera po dyrektora generalnego. Opisując tego człowieka przez pryzmat jego cech, stwierdzimy, że ma on „osobowość dominującą”. Tymczasem pan prezes przychodzi do domu, żona każe mu wyrzucić śmieci i iść do sklepu po masło, a on potulnie odpowiada: „Tak, kochanie, oczywiście, kochanie” – i w te pędy z kubełkiem ze śmieciami. A zatem jest to „osobowość submisyjna”, „podporządkowująca się”.
Oczywiście ten przykład jest teoretycznym potwierdzeniem, że opinię o drugim człowieku często kształtujemy w oparciu o wąski wycinek rzeczywistości, w którym mamy z nim do czynienia. I wystarczy pojechać z niemiecką wycieczką na Cypr, by wyrobić sobie opinię, „że ci Niemcy są tak hałaśliwi i butni”, a oni z kolei powiadają, że „Francuzi są nie do wytrzymania, bez przerwy grymaszą przy stole”, a „Polacy to tylko balangi”. Wszystkie trzy grupy spotkały się nie tylko w warunkach odbiegających od codzienności – obcy teren, chociaż uroczy, inna kuchnia, inne obyczaje, inny język, a przede wszystkim urlop. Gdyby francuski inżynier spotkał się z polskim i niemieckim przy rozwiązywaniu jakiegoś problemu technicznego, to najprawdopodobniej miałby o swoich partnerach zupełnie inne zdanie. Z takiego założenia wyszedł Eysenck, proponując swoje podejście do osobowości.
Jego zdaniem właśnie takie ujęcie pozwala na lepsze określenie osobowości człowieka. Nie ma stuprocentowych ekstrawertyków, nie ma stuprocentowych introwertyków – plasujemy się w którymś miejscu między takimi dwoma biegunami. Jedni będą bardziej pośrodku tego wymiaru i w zależności od sytuacji i ludzi, z którymi się kontaktują, często nastroju, chwili, panującej w danym miejscu atmosfery, są bardziej lub mniej intro- lub ekstrawertyczni. Inni z kolei będą mieli tendencje do trzymania się w niewielkiej odległości od biegunów.
Z czego śmieją się narody
.Wśród innych wymiarów osobowości Hans Eysenck zaproponował także „poczucie humoru”. Podzielił dowcipy na kilka kategorii: absurdalne, pure nonsens, naładowane agresją słowną lub fizyczną, satyry ośmieszające drugiego człowieka lub grupy społeczne czy dowcipy o ewidentnych konotacjach seksualnych. Preferencje w każdej z tych kategorii można powiązać z różnymi wymiarami osobowości. Tyle tylko że poczucie humoru jest mocno zakorzenione w konkretnej kulturze lub subkulturze. Ma nieco szerszy zasięg niż tylko opis osobowości jednostki. Jest także odzwierciedleniem pewnego trendu panującego w danej grupie społecznej czy etnicznej.
W tym momencie trzeba mocno podkreślić, że te rozważania nie mają nic wspólnego ze stereotypami w rodzaju „bo Niemcy to mają ciężki humor”, a „Rosjanie w ogóle nie wiedzą, co to jest”. Stereotyp jest szkodliwym wzorcem dla pewnej formy uogólnienia, która nie ma odbicia w rzeczywistości. Jest „tworem” wcześniejszym w stosunku do możliwości empirycznego poznania danej grupy i często wyrasta na spotkaniu z jednym jej przedstawicielem. Gdy poznamy wesołego i hałaśliwego Włocha, to myślimy, że tacy są wszyscy Włosi, tymczasem nic bardziej mylnego, bo są też mieszkańcy pięknej Italii, którzy są melancholijni i poważni.
A zatem jeśli dalej będziemy zastanawiali się nad humorem francuskim, to raczej w kontekście jego charakterystycznej typowości, co wyklucza możliwość traktowania wszystkich tak, jakby byli monolitem.
Jeśli George Mikes w swojej książeczce o Anglikach pisze, że „ludzie na kontynencie mają życie seksualne, a Anglicy tylko termofory w łóżkach”, to niekoniecznie musi to być powszechne zjawisko, chociaż ta opinia może odzwierciedlać pewną tendencję. Niemniej te różnice kulturowe są widoczne jak na dłoni, bo poczucie humoru jest też odbiciem kultury obowiązującej w danym społeczeństwie.
Oczywiście, że to się zmienia, tak jak język, obyczaje przy stole i to, co jest na stole, z pokolenia na pokolenie, ale nikt nie zaprzeczy, że jedni śmieją się do rozpuku z opartego na „niedomówieniu” dowcipu Monty Pythona, inni przedstawiciele tej samej wyspiarskiej kultury wolą ludyczno-rubaszny humor Benny Hilla, a dla jeszcze innych liczy się tylko Louis de Funès, gdy z nosa robi sobie trąbę.
Mając w grupie seminarium MA/MBA 20 studentów reprezentujących 24 narodowości, opowiedziałem im góralski dowcip z Podhala o tym, jak po Krupówkach idzie gazda i ciągnie za sobą sznurek. Zdziwiony turysta pyta, dlaczego gazda ciągnie za sobą sznurek, a zagadnięty odpowiada: „A co? Mam go pchać?”. Równo połowa zebranych ryknęła śmiechem. Druga połowa siedziała, patrząc po sobie i szukając odpowiedzi na pytanie, z czego tamci się śmieją.
Francja dla Francuzów
.To nie cytat z wystąpień liderki skrajnej prawicy Marine Le Pen. Chodzi o to, kto i z czego może stroić sobie żarty. Pewnego dnia znajomy, słysząc moje zachwyty nad bogactwem pejzażu Francji – nie krył przy tym swojego zadowolenia, bo przecież każdy lubi, aby obcy wychwalali jego kraj, kuchnię też – zapytał, czy znam anegdotę o tym, jak powstała ta piękna kraina. A było to tak: Pan Bóg chciał stworzyć coś naprawdę wyjątkowego. Powstały góry sięgające chmur, czyli Alpy, i nieco niższe, ale bardziej dzikie – Pireneje. Doszedł do wniosku, że niższe się też przydadzą, i tak powstały Ardeny, urokliwe Wogezy, Jura, Sewenny o czerwono-miedzianej ziemi i wulkany Masywu Centralnego. Powstały piękne, piaszczyste plaże nad Atlantykiem, wybrzeże spokojnego Morza Śródziemnego i skały bretońskiego wybrzeża chlastane przez ocean. Wspaniałe przełomy rzek i zakola Loary. A gdy to wszystko powstało, to dobry Pan Bóg złapał się za głowę i powiedział: „To jest zachwycające, ale tak nie może być. To zbyt doskonałe. Muszę to schrzanić”. I stworzył… Francuzów.
Mój rozmówca zaśmiewał się do łez. Ale jemu było wolno to opowiedzieć. Gdyby taki żart padł z ust obcokrajowca, to byłoby to przyjęte z lodowatym milczeniem. A zatem o swoim kraju mogą żartować i narzekać na biurokrację jego mieszkańcy. I rzeczywiście nie żałują sobie. Dla Anglików według George’a Mikesa sportem narodowym jest „stanie w kolejce”, na przykład na przystanku autobusowym. Francuzi czy Włosi ruszają „hurra, mości panowie”. Brytyjczycy z godnością mrówki czekają w ogonku. Z kolei nad Sekwaną i Rodanem „sportem narodowym” jest biurokracja. Francuski urzędnik kocha papierkową robotę. Ale sprawia to, że o urzędnikach państwowych opowiada się z wielką lubością w setkach dowcipów. Z kolei jeśli cudzoziemiec miauknie o powolności francuskiej administracji, to spotka się z bezradnym rozłożeniem rąk i ze słowami: „Tak to niestety jest z biurokracją”.
Jak dobrze kpić z sąsiada
.Nie chodzi tutaj o tego zza ściany, który poratuje, gdy zabraknie szklanki mąki czy pomoże ściągnąć kota z drzewa albo potrzyma drabinę, by można było przez okienko dostać się do domu, bo drzwi się zatrzasnęły. Sprawa dotyczy sąsiada zza miedzy, czyli innych grup etnicznych lub społecznych. Niemal w każdym narodzie istnieją kpinki i żarciki o tych żyjących najbliżej nas. Często ten sam dowcip można usłyszeć z ust przedstawiciela zupełnie innego narodu mówiącego o „tym drugim”. Na przykład Amerykanie opowiadają „Polack joke” o wkręcaniu żarówki, dokładnie taki sam, jaki Anglicy opowiadają o Irlandczykach. Norwegowie kpią ze Szwedów, utrzymując, że ci są pozbawieni poczucia humoru, a z kolei sami padają ofiarami dowcipów opowiadanych przez skądinąd nie tak ostrych w języku Islandczyków.
Często obiektem dowcipów są krajanie, ale mieszkający w innych regionach. Niemcy drwią ze sztywności Prusaków, z lekkiego podchodzenia do życia Bawarczyków, twierdzą, że w Palatynacie Reńskim to tylko kobiety są inteligentne, ale główne ostrze żartów wymierzone jest w mieszkańców Wysp Fryzyjskich i w berlińczyków. Szkoci przykładają Anglikom, ci im się rewanżują ciętymi ripostami, a Walijczycy twierdzą, „że Pan Bóg po to stworzył Anglików, by mieszkańcy Walii mieli kogo prać w rugby”.
A Francuzi? Oni mają trzy główne grupy godne żartów. Narodowa – w przypadku większości kraju ofiarami padają Belgowie. Na przykład: Pierwsza wojna światowa. W okopach siedzi dwóch żołnierzy belgijskich. Jeden śpi. Nagle budzi go potworny huk. Pyta kolegę: „Co to było?”. Ten odpowiada: „Niemcy rozpoczęli ofensywę”. Pierwszy odetchnął z ulgą: „Jak to dobrze, bo ja już myślałem, że burza, a ja tak się burzy boję”.
„Pewien Belg pobił rekord na 100 metrów. Przebiegł 102”. Belgowie wcale nie pozostają dłużni: „Czego uczą się Francuzi po wstąpieniu do armii? Jak w dziesięciu językach powiedzieć: poddaje się”.
Na południowym wschodzie dowcipy dotyczą Szwajcarów, ich skrupulatności i przywiązania do porządku. Drugi gatunek to żart regionalny. Mieszkańcy północy i zachodu – od Lille po Normandię i Bretanię – uważają, że marsylczycy są bardzo niesłowni. Z kolei ci żyjący na południu są zdania, że osoby z Nord-Pas-de-Calais, przylegającego do Kanału La Manche, do Pikardii i do Belgii, nie mają za grosz poczucia humoru. Tymczasem kłam temu zadała komedia Witajcie w krainie Ch’ti Danny’ego Boona. „Ch’ti” to nazwa regionalnego dialektu z okolic Lille.
Wreszcie ostatni rodzaj dowcipów koncentruje się wokół spraw męsko-damskich. W tych żartach kobiety przedstawiane są nieco w roli znanej z polskich dowcipów o blondynkach. Gdy Toto (to ulubione imię urwisa z żartów) pyta ojca, kto mu dał inteligencję, ten bez wahania odpowiada: „Bez wątpienia twoja mama, bo ja swoją jeszcze mam”. To jest klasyka francuskich dowcipów o kobietach i mężczyznach.
Żart jako wytrych
.Pewien Anglik tłumaczył kiedyś, że wielkie narody, takie jak Brytyjczycy czy Francuzi, nie muszą się uczyć języków obcych, gdyż oczekują, że przyjeżdżający do nich znają mowę Szekspira, Moliera czy Mbappé. Wyjaśniał, że małe narody, jak Skandynawowie czy Holendrzy, muszą mówić po francusku lub angielsku, bo niderlandzki czy norweski nie są językami najbardziej popularnymi. Nawet jeśli przyjmiemy tak postawioną sprawę, z czym nie bardzo się można zgodzić, bo jednak sporo Niemców czy Hiszpanów posługuje się w mniejszym lub większym stopniu przynajmniej angielskim, a zatem nawet jeśli się z taką tezą zgodzimy, to biorąc pod uwagę ten punkt widzenia, warto przyswoić sobie choćby podstawowe frazy, gdy jedziemy do Francji czy na Wyspy.
Dowcipy mogą pełnić funkcję „lodołamaczy” społecznych, nie tylko na ulicy, w sklepie czy muzeum, ale też w kontaktach biznesowych, w rozmowach i negocjacjach.
.To jest bardzo delikatna broń. Francuz będzie zachwycony błyskotliwą ripostą, ceni erudycję i elokwencję. A do tej formy komunikacji zalicza się też żart. Wyważony. Subtelny. Dla Anglika bardziej oparty na niedomówieniu. „Dwoje ludzi gra w pokoju w karty. Rozgrywka jest pasjonująca. Nagle na schodach słychać potworny huk. Najpewniej był to czyjś upadek. Para jest bardzo zaangażowana w grę. Gdy rozdanie się kończy, mąż mówi do żony: Kochanie, nie wydaje ci się, że ktoś może mieć kłopoty?”.
Marek Brzeziński