
Powstanie wandejskie 1793. Wojna i ludobójstwo
Powstanie wandejskie było sprzeciwem chłopów wobec rewolucji francuskiej. Dlaczego wybuchło akurat w Wandei? Spór na ten temat trwa do dzisiaj. Dla zwolenników i spadkobierców Rewolucji jest to problem kłopotliwy i niezręczny. Bo przecież oficjalnie Rewolucja wybuchła w obronie wyzyskiwanych i uciskanych chłopów, by przywrócić im wolność. Jak więc wytłumaczyć fakt, że to właśnie chłopi wystąpili przeciw niej? – pisze Marek ROBAK
Powstanie wandejskie. Wybuch
.Próbowano zrzucić wszystko na szlachtę i księży, którzy zawiązali spisek i otumanili lud. Badania powstania wykazały jednak, że to chłopi prosili szlachtę o udział w powstaniu, często nawet ją przymuszając, księża zaś raczej wzywali do spokoju, a nie nawoływali do walki. Pojawiły się więc inne teorie: konflikt między mieszkańcami wsi i miast, walka z wszechwładzą państwa, którą uosabiała Rewolucja itp. Zapewne, chłopi byli rozczarowani realizacją obietnic rewolucyjnych czy administracją republikańską i nie lubili mieszczuchów. Ale czy to tłumaczy wybuch powstania? Przecież nie mogli sobie tego wszystkiego wówczas uświadamiać, wynikałoby więc, że dali się zabijać z przyczyn tak naprawdę sobie nieznanych i nieuświadomionych. Taka wizja historii odmawia udziału świadomej woli w działaniach ludzkich i zdaje się wynikać z tego, że ci, którzy ją formułują, nie stykają się z wiarą i nie rozumieją uczuć religijnych, pobożności gotowej do cierpień i poświęceń w imię Chrystusa oraz sposobu życia, który z niej wyrasta. Bez tego zaś nie da się zrozumieć Wandei.
Tradycje katolickie były bardzo silne w tym regionie. W XVI i XVII w. bronił on wytrwale katolicyzmu w walce z protestantami wspomaganymi przez Anglię i Holandię. Św. Ludwik de Montfort i jego uczniowie związali z katolicyzmem szerokie rzesze ludności Wandei. Dla tej ludności w przededniu Rewolucji religia była najcenniejszym dobrem, w jej obronie była ona gotowa nawet na śmierć, na męczeństwo. W Wandei kochano szlachtę – opiekunów i powierników, księży – którzy swą moc otrzymywali od Boga, króla – ojca i dobroczyńcę ludu, swą ziemię i parafię. Rewolucja zaś naruszyła wszystko, co Wandejczycy szanowali i miłowali: religię, prawa, tradycje, ogniska domowe. Chciała im narzucić nową wizję świata, nową cywilizację. Zbyt głęboko został naruszony ich świat. Kiedy Rewolucja podniosła rękę na ich kościoły, kalwarie, na ich księży, zerwali się do walki, by wywalczyć sobie prawo wyznawania swej religii. Wyruszając do walki czuli się jak krzyżowcy. Jak powiedział kardynał Pie: ,,Wandea chwyciła za kopię, by podtrzymać niebo”.
.Trzeba było jednak króla, by przywrócić religię. Te dwie sprawy: monarchia i religia stały się jednością w sercach Wandejczyków. Bóg i król występowali razem na ich sztandarach. W styczniu 1793 r. został ścięty Ludwik XVI. Wstępując na szafot powiedział: „Ludu Francji, umieram niewinny tych wszystkich zbrodni, które mi zarzucają, przebaczam sprawcom mej śmierci i proszę Boga, by krew przez was przelana nie spadła nigdy na Francję”.
Zamordowanie króla wywołało wielki wstrząs w całej Europie. Każdy król uważany był za pomazańca Bożego, osobę świętą i nietykalną, toteż jego zabicie uznano za potworną zbrodnię. Wiadomość o śmierci króla wywołała w Wandei szczególny wstrząs. Dla jej mieszkańców był on ich ojcem, opiekunem i obrońcą, danym im przez Boga, gwarantem swobód i praw, obrońcą Kościoła i religii. Wandejczycy byli więc wzburzeni. Jednocześnie wzmogły się prześladowania księży.
Na dodatek rewolucjoniści rozpoczęli wojnę z całą Europą, więc potrzebowali żołnierzy. Zarządzony został masowy pobór do wojska – 300 tys. ludzi. Za czasów monarchii powoływano przymusowo, od czasu do czasu, po kilka osób do milicji i to już budziło protesty, teraz zaś miało być wziętych z Wandei 4 tys. mężczyzn, a z departamentu sąsiedniego 7 tys. Okazało się przy tym, że na listach poborowych nie ma zwolenników Rewolucji z miast – ci, którzy śpiewali ,”Do broni, obywatele” zostają w domu, natomiast chłopi wandejscy mają iść walczyć i umierać daleko od swych domów za rząd, który zwalcza ich religię, prześladuje księży oraz zabił króla.
To było ponad miarę – jeśli trzeba walczyć, to raczej tu, na miejscu, za swoją sprawę. W dniu poboru, 12 marca 1793 roku, wybuchły zamieszki w Saint-Florent. Gwardia Narodowa uciekła po krótkim starciu. Chłopi wypuścili więźniów, spalili archiwa, ale nie wiedzieli, co dalej robić. Następnego dnia poszli więc do wsi Pin-en-Mauges, do człowieka, którego szanowali i który cieszył się ich zaufaniem. To Jakub Cathelineau, 34-letni woźnica, ojciec jedenaściorga dzieci, dobrze znany w Andegawenii i Poitou z prawości i głębokiej wiary. Jego pobożność zyskała mu przydomek Świętego z Andegawenii.
Chłopi zastali go zajętego zagniataniem ciasta na chleb. Powiedzieli mu o prześladowaniach religijnych, o poborze do wojska, o ostatnich zamieszkach. Cathelineau odpowiedział: „Musimy walczyć, bo Republika nas zmiażdży. Rzeczą kobiet jest modlić się, my mężczyźni musimy się bić”. Wytarł ręce, przypasał szablę i pistolet, na szyi zawiesił różaniec, a na piersi szkaplerz z Najświętszym Sercem Jezusa. Zatrzymującej go żonie odpowiedział: „Zaufaj Bogu, za Niego idę walczyć, więc On będzie się wami opiekował”. I poprowadził chłopów do walki. Na wieść o tym ponad 700 parafii wandejskich chwyciło za broń – zamieszki zamieniły się w powstanie.
W obronie Boga i króla
.Powstanie wandejskie bez wątpienia było powstaniem chłopskim i głęboko religijnym. Była to ludowa kontrrewolucja, gwałtowny, spontaniczny sprzeciw chłopów wobec Rewolucji, którą przyjęli początkowo życzliwie wierząc w jej szlachetne hasła, dopóki się nie okazało, że niszczy ona ten świat, w którym żyli od wieków, i którego gwarantami byli Bóg i król.
Wandejczycy wyruszali do boju parafiami, z ich sztandarami na czele – rozkazy dowódców były odczytywane w kościołach. Szli powoli, odmawiając głośno różaniec lub śpiewając pieśni religijne przy wtórze kobz, fujarek lub rogów myśliwskich. W ciemnościach Wandejczyków rozpoznawano po modlitwach, żołnierzy rewolucyjnych – po przekleństwach i bluźnierstwach. Na szyjach nosili różańce, a na piersiach szkaplerze z Najświętszym było to czerwone Sercem Jezusa, serce z wyrastającym z niego krzyżem. Stało się ono symbolem powstania wandejskiego.
Sami przeciwnicy nazywali Wandejczyków „żołnierzami Jezusa”, „żołnierzami papieskimi”, „armią Jezusa” – oni zaś czuli się krzyżowcami walczącymi o przywrócenie ołtarzy i uświęcenie króla, którym był dla nich Ludwik XVII, mały synek zgilotynowanego Ludwika, więziony w Paryżu w zamku Temple. (…)
Władze rewolucyjne początkowo zlekceważyły powstanie, spodziewając się stłumić je bez większego wysiłku. Okazało się to jednak nie takie proste – na swoim terenie powstańcy byli niepokonani. Szybcy, ruchliwi, świetnie strzelający, znakomicie wykorzystywali zarośla i nierówności terenu. Armaty wroga szybko przestały na nich robić wrażenie – na widok błysku rzucali się na ziemię, a gdy kule przeleciały nad nimi, zrywali się i biegli dalej.
Broni dostarczała Republika – po każdej wygranej bitwie zdobywano nowe zapasy strzelb, prochu i armat. W pewnej chwili Wandejczycy posiadali w swoim ręku ponad 300 dział jeden z dowódców napisał wówczas do ministra wojny: „Jesteśmy w chwili obecnej wystarczająco zaopatrzeni w armaty. Proszę więc Pana, by nie śpieszył się Pan z wysyłaniem nam następnych”.
Ale armia wandejska była armią chłopską – nie przywykła do rygorów wojskowych, nie uznawała dyscypliny, często nie słuchała dowódców. Próby nadania jej przez oficerów szlacheckich organizacji i wyglądu wojskowego nie udały się. Wandejczycy mobilizowali się, gdy ich domy były zagrożone, ale po bitwie wracali do swych zajęć i przy dowódcach pozostawało tylko kilkudziesięciu ludzi.
Chłopi odmawiali walki z dala od swych pól i chat. Nie rozumieli, że by zwyciężyć, muszą zaatakować Paryż. Gdy tracili z oczu swe domostwa, odchodziła im także ochota do walki. Wracali do prac gospodarskich i żadna siła nie mogła ich zapędzić z powrotem w szeregi.
Ileż zwycięstw pozostało niewykorzystanych, ileż okazji straconych przez odmowę wykonania rozkazów, niefrasobliwość, brak jedności! Trudno właściwie mówić o jednej armii wandejskiej. Było to raczej kilka armii (Armia Charette’a, Armia Andegawenii, Armia Centrum i in.), które dla doraźnych działań łączyły się tworząc Wielką Armię Katolicką i Królewską. Przy pełnej mobilizacji jej stan osiągał 70-80 tys. ludzi, ale jedynie na 2-3 dni, potem topniała do kilku kompanii. I tego by nawet nie było, gdyby nie energiczne działania dowódców. (…)
Wściekłość Republiki
.Zwycięstwa Wandejczyków wywołują wściekłość w Paryżu – Republika chce zniszczyć Wandeę. Płomienny mówca Barère nawołuje z trybuny: ,,Zniszczcie Wandeę, a uratujecie Ojczyznę. Zniszczcie Wandeę, a Valenciennes nie będzie już należeć do Austriaków. Zniszczcie Wandeę, a Anglicy zostawią w spokoju Dunkierkę… Trzeba wyniszczyć doszczętnie tę buntowniczą rasę, podpalić ich lasy, ściąć zbiory, porwać ich stada. Niech terror będzie na porządku dziennym!”. Dnia 1 sierpnia 1793 r. rządzący wówczas Francją Komitet Ocalenia Publicznego wydaje dekret o eksterminacji Wandei – wszystko ma być spalone, a buntownicy wyniszczeni.
Wandea zostaje skazana na śmierć – ale najpierw trzeba ją pokonać. Na jej podbój wyrusza Franciszek Westermann, żołnierz wielkiej brawury, ale bez moralności i bez litości, okrutny dla przeciwników – masakry sprawiały mu przyjemność. Współcześni nazwali go Rzeźnikiem Wandejczyków i pod tym przydomkiem przeszedł do historii. Jego żołnierze palą i niszczą wszystko – stodoły, domy, zbiory, masakrują ludzi i zwierzęta. Niemowlęta nadziewane są na bagnety, kobiety w ciąży tratowane końmi, dzieci i starcy wrzucani żywcem do pieca (nazywano to pieczeniem chleba wolności”). Poległym Wandejczykom Niebiescy obcinają uszy, by robić sobie kokardy do kapeluszy. (…)
.Dnia 14 sierpnia Wielka Armia Katolicka i Królewska ponosi klęskę pod Luçon. Od zupełnego rozbicia ratuje ją przybyły na pomoc Charette. Nad Wandeą zawisa śmiertelne zagrożenie. Oddziały rewolucyjne idą naprzód siejąc terror i zniszczenie, także armia moguncka rabuje i morduje. Wandejczycy łączą wszystkie siły ponad 30 tys. wyrusza przeciw Niebieskim. Nowym wodzem naczelnym po śmierci Cathelineau zostaje jego szef sztabu, Maurycy d’Elbée. (…)
Do spotkania dochodzi pod Torfou – tam 19 września rozgrywa się niezwykle zażarta bitwa. Wandejczycy załamują się, uciekają, ale na tyłach modlą się kobiety. Na widok uciekających mężczyzn krzyczą: „Tchórze, nie macie wstydu, co z was za mężczyźni, oddajcie nam swe strzelby” – i kamieniami oraz kijami zaganiają ich z powrotem na pole bitwy. (…)
W ciągu 5 dni powstańcy odnoszą 5 wielkich zwycięstw i odpierają atak 150 tys. Niebieskich, ale nie potrafią tego wykorzystać – armia moguncka nie została jeszcze zniszczona. Przybywają posiłki, zjawia się znów Westermann. Oddziały Republiki koncentrują się wokół Cholet. Tu właśnie 17 października ma miejsce decydująca dla dalszych losów powstania bitwa. Bój jest niesłychanie zażarty (Kléber napisze później: „Nigdy nie wydali walki bardziej zażartej ani lepiej prowadzonej…powstańcy walczyli jak tygrysy, nasi żołnierze jak lwy”). Wandejczycy są o krok od zwycięstwa – centrum i lewe skrzydło Niebieskich załamuje się. Ale d’Elbée i Bonchamps zostają śmiertelnie ranni, armaty Niebieskich sieją postrach. Gdy Kléber rzuca w bój swą ostatnią rezerwę, chłopi myślą, że nadchodzi nowa armia – ogarnia ich panika. Rozlegają się krzyki: „Nad Loare, nad Loare!” i Wandejczycy uciekają z pola bitwy. Niebiescy, którzy ponieśli cięższe od nich straty, nie są w stanie ich ścigać.
W nocy z 17 na 18 października nieopisany tłum spieszył w stronę Loary, do Saint-Florent-le-Vieil. Powstańcy, wozy z rannymi, kobiety i dzieci razem jakieś 80 tys. ludzi, z czego tylko połowa zdolnych do walki. Przez dwa dni przeprawiali się przez rzekę, by odgrodzić się od Niebieskich. (…)
Dnia 14 listopada dochodzą do portu Grainville. Jest on silnie broniony, Wandejczycy zaś nie mają sprzętu oblężniczego. Atak na Grainville załamuje się, a pomoc angielska nie nadchodzi. Powstańcy muszą wracać do Wandei. Marsz powrotny staje się prawdziwą drogą krzyżową. Zimno, głód i choroby dziesiątkują Wandejczyków, otaczają ich oddziały republikańskie. Dnia 10 grudnia ostatkiem sił dochodzą do Le Mans. Następnej nocy do miasta wpadają Niebiescy. Części Wandejczyków udaje się wycofać dzięki ofierze 400 najdzielniejszych, którzy giną osłaniając odwrót pozostałych. Ci, którym nie udało się wydostać, zostają nieludzko wymordowani – żołnierze tną ludzi żywcem na kawałki, żłobią nożami krzyże na skórze, kobiety są gwałcone, a następnie masakrowane. Była to tzw. rzeź w Le Mans.
.Resztki powstańców docierają do Loary, pokonując pieszo 170 km w 3 dni. Brzegi rzeki są jednak obsadzone przez oddziały republikańskie. Podczas poszukiwania przejścia La Rochejacquelein i Stofflet z garstką ludzi zostają odcięci od reszty armii, która zawraca wzdłuż Loary. Zaledwie 6 tys. dociera do Savenay, gdzie 23 grudnia zostaje stoczona ostatnia bitwa Wielkiej Armii Katolickiej i Królewskiej.
Ponad tydzień trwa straszliwe polowanie na ludzi. Westermann pisze do Konwentu: „Nie ma już Wandei. Umarła pod naszą wolną szablą ze swymi kobietami i dziećmi. Grzebię ją właśnie w bagnach i lasach Savenay. Rozgniatałem dzieci kopytami końskimi i masakrowałem kobiety, które nie będą już rodzić Bandytów. Żaden jeniec nie obciąża mego sumienia… litość nie jest rewolucyjną sprawą!”.
Niezwykła epopeja wandejska jest skończona. Najwięksi stratedzy podziwiali ten marsz całego ludu – 750 km w niecałe 60 dni, wszystkie starcia zwycięskie z wyjątkiem ostatnich, 10 miast zdobytych. Ale spośród Wandejczyków tylko 1 na 10 powrócił w rodzinne strony.
Zemsta za powstanie wandejskie
.Po Savenay nie ma już armii wandejskiej – Wandea ma dosyć wojny, myśli tylko o pokoju. Ale Republika przystępuje do rozliczenia z Bandytami.
W Nantes gilotyna pracuje bez przerwy, przez cały dzień słychać odgłosy salw, lecz tracenie skazańców odbywa się jeszcze zbyt wolno. Wysłannik Konwentu Carrier organizuje topienia w Loarze na masową skalę – w ciągu miesiąca utopiono 5 tys. ofiar. Carrier donosi Konwentowi: „Cóż za rewolucyjny potok z tej Loary!”.
W Angers chłopów rozstrzeliwuje się całymi kolumnami. Przybywają na miejsce straceń odmawiając różaniec i śpiewając pieśni religijne w 1984 r. Ojciec Św. Jan Paweł II beatyfikował 99 spośród 2 tys. ofiar (z których ponad połowę stanowiły kobiety). Są to tzw. męczennicy z Angers.
Usilnie poszukiwani są chłopi walczący w powstaniu, zwłaszcza zaś dowódcy – ujęty zostaje Antoni Filip de la Trémoille, książę de Talmont, szef kawalerii wandejskiej. Przesłuchuje go trybunał rewolucyjny: „Od kiedy przystałeś do Bandytów? – Od kiedy znalazłem się między wami!”. Skazany na śmierć, został zgilotynowany 27 stycznia. Głowa młodego księcia została umieszczona nad bramą miejską Laval.
Jednak to nie zaspokaja rewolucjonistów. Wandea targnęła się na Rewolucję, Wandea musi zniknąć z powierzchni ziemi. Jest tylko problem techniczny – Konwent zastanawia się, jak to uczynić. Santerre chce wszędzie zakładać miny. Carrier proponuje truciznę: „,Arszenik! Do studni, do żywności, wszędzie!”. Fayau: „Trzeba spalić cały kraj wzdłuż i wszerz, aby przez cały rok ani żaden człowiek, ani żaden zwierz nie znalazł odrobiny środków do życia na tej ziemi”.
Ostatecznie przyjęty zostaje plan gen. Turreau – na obrzeżach Wandei ma zostać skoncentrowanych 10 dywizji podzielonych na 20 kolumn, które ruszą naprzeciw siebie niszcząc wszelki ślad życia po drodze. Tak miało wyglądać „ostateczne rozwiązanie kwestii wandejskiej”, pierwsze w dziejach ludobójstwo: zaplanowana na zimno, bez żadnej potrzeby (powstanie wygasło) całkowita zagłada jednej z prowincji Francji. Nawet jej nazwa miała zniknąć – zamiast Vendée (Wandea) departament miał się nazywać Vengé (Pomszczony).
.Kolumny gen. Turreau, które przeszły do historii pod dobrze zasłużoną nazwą „kolumn piekielnych”, wyruszają do akcji w rocznicę stracenia Ludwika XVI, 21 stycznia 1794 r. (termin wybrany został specjalnie dla pognębienia Wandejczyków). Rozkazy są jasne. Generał Turreau: „Obnoście wszystkich na ostrzach bagnetów. Wsie, zagrody, lasy, zagajniki, w ogóle wszystko, co może spłonąć, będzie wydane płomieniom”. Generał Grignon: „Daję wam rozkaz rzucenia w płomienie wszystkiego, co nadaje się do spalenia i nadziania na ostrza bagnetów wszystkiego, co napotkacie na swej drodze”. Dnia 6 lutego Konwent pisze do generała Turreau: „Eksterminować Bandytów co do jednego – oto twoje zadanie”.
Cała Wandea płonie, bestialstwo przekracza wszelkie granice – żołnierze „kolumn piekielnych” tną ludzi na kawałki, wypruwają wnętrzności, rozcinają kobiety w ciąży i obnoszą na bagnetach nienarodzone dzieci, obcinają narządy płciowe. Żołdacy zabawiają się zabijając dzieci w kołyskach krojąc je na dwoje jednym ciosem szabli. Tłuszcz ludzki jest zbierany w celu prób jego wykorzystania, skóra zdzierana z ludzi i garbowana – generałowie Beysser i Moulin szczycili się noszeniem spodni ze skóry Wandejczyków.
Nie ma takiego bestialstwa, takiej tortury, której by nie zastosowano w Wandei. Można się z nimi zapoznać, bo raporty z działań „kolumn piekielnych” ocalały i są dostępne w archiwach. Kolumnami o najbardziej ponurej sławie dowodzili generałowie Grignon, Cordelier, Lachenay i Crouzat. Grignon zarżnął koło Cerizay 300 ofiar – „Paliłem i ścinałem głowy jak zwykle” – pisze do Konwentu. Crouzat zmasakrował w Gonnord 200 ofiar, Lachenay 250 w parku Soubise – ciała zostały obrabowane i spalone na stosie, a resztki wrzucone do podziemi zamku. Koło Rocheserviere zostaje zamordowanych ponad 300 starców i dzieci, spalonych jest 3 tys. snopów zboża i 3 tys. zwojów wełny. W Chanzeaux ginie 700 osób – w czasie masakry śpiewały one Salve Regina.
A oto kilka wyjątków z raportów Cordeliera, Grignona i Crouzata: – „Zabijamy ich 2 tys. dziennie.” – „Wolę podcinać gardła, by oszczędzać naboje.” – „Cały czas poluję. Każdego dnia moi myśliwi przynoszą mi co najmniej 20 głów Bandytów, by mi sprawić przyjemność … ilość zwierzyny jednak się zmniejsza.”
Na przełomie lutego i marca mają miejsce tzw. „wielkie masakry”. W La Gaubretiere zostaje zamordowanych 700 mieszkańców, generał Huch donosi: „Było ich zbyt mało, by urządzić prawdziwą rzeź!”.
Dnia 28 lutego gen. Cordelier zajmuje Lucs-sur-Boulogne. Mieszkańcy są mordowani dom po domu. Ci, którzy zdołali uciec, chronią się do kościoła, który wypełnia się po brzegi. Kobiety, dzieci, starcy modlą się na kolanach. Żołnierze wpadają do środka strzelają, tną szablami, kłują bagnetami. Wreszcie wyszedłszy ostrzeliwują z armat kościół, który zawala się grzebiąc pod sobą martwych i żywych jeszcze rannych. Zginęły tam 564 osoby, z czego 110 dzieci – żadne z nich nie miało skończonych 7 lat, 33 nie miało nawet 2 lat, a 2 nie ukończyło 2 tygodni! Czy ci, którzy to zrobili, zasługują na nazwę ludzi? Kim staje się człowiek odrzucając Boga, moralność i sumienie? Jakie refleksje może wywołać list gen. Cordeliera do Konwentu po zakończeniu tej „rzezi niewiniątek”: „Dzień męczący, ale owocny…”?

.Masakry trwają dalej: Loroux-Bottereau – 700 ofiar, las Vezins -1500… Lecz działalność „kolumn piekielnych” daje jeden skutek uboczny – ten, kto wie, że go zamordują, nie będzie czekał bezczynnie na śmierć. Ci, co jeszcze żyją, chwytają znów za broń. A nie wszyscy dowódcy wandejscy są już martwi.
Marek Robak
Fragment książki: Wandea 1793. W obronie Boga i króla, wyd. Wydawnictwo Dębogóra, Dębogóra 2024 [LINK].