Michael SHELLENBERGER: Dlaczego postępowcy doprowadzają miasta do ruiny?

Dlaczego postępowcy doprowadzają miasta do ruiny?

Photo of Michael SHELLENBERGER

Michael SHELLENBERGER

Eseista, ekolog, ekonomista, autor m.in. Break Through: From the Death of Environmentalism to the Politics of Possibility, An Ecomodernist Manifesto i Apocalypse Never: Why Environmental Alarmism Hurts Us All.

Dyskusja o tym, jak wykorzystać prawo i porządek w rozwijaniu praw obywatelskich, ustąpiła miejsca debacie o tym, czy prawo i porządek stanowią przeszkodę na drodze do społecznej sprawiedliwości. Najbardziej to widać w dużych miastach – pisze Michael SHELLENBERGER

.Gdy po raz pierwszy usłyszałem, że grupka ludzi przejęła dzielnicę w śródmieściu Seattle – rzecz działa się w czerwcu 2020 roku – rzekomo w odpowiedzi na zabójstwo w Minneapolis nieuzbrojonego czarnego mężczyzny, George’a Floyda, przez białego policjanta, nie mogłem pojąć, co się właściwie stało. „Przecież to nie tak, że banda dobrze uzbrojonych anarchistów wzniosła na ulicach barykady, a policję wyrzuciła z komisariatu”, pomyślałem. Dopiero później, gdy dowiedziałem się o zabiciu w okupowanej części miasta dwóch czarnych nastolatków, zrozumiałem, że anarchiści w rzeczy samej zrobili to, o czym pomyślałem. „Ale dlaczego? I dlaczego ani policja, ani burmistrz Seattle się temu nie sprzeciwili?”.

Radykalna polityka nie jest mi obca. Będąc młodzieńcem o socjalistycznych poglądach, pod koniec lat 80. ubiegłego wieku czytywałem książki najsłynniejszego amerykańskiego anarchisty Noama Chomsky’ego, w których potępiał imperialistyczne zapędy Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej. W latach 1996–1999 z kolei współpracowałem z ekoanarchistami działającymi na rzecz ratowania wiekowych lasów w Kalifornii i na północno-zachodnim wybrzeżu Pacyfiku. A w roku 1999 protestowałem na ulicach Seattle wraz z anarchistami stosującymi taktykę czarnego bloku przeciwko ekonomicznej globalizacji. Choć byłem świadom, że anarchiści chcą obalić światowe rządy, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że samorząd dużego miasta faktycznie będzie uczestniczył w obalaniu siebie samego. „Co tam się wyprawia?”.

Chociaż wzbudziło to moją nieskrywaną ciekawość, nie bardzo byłem w stanie znaleźć odpowiedź na to pytanie. W latach 90. pracowałem nad szerokim spektrum spraw, opowiadając się m.in. za dekryminalizacją narkotyków i alternatywami dla kary pozbawienia wolności. Ale większość czasu w ostatnich dwóch dekadach poświęciłem badaniom i publikacjom związanym z ochroną środowiska naturalnego. A na początku lata 2020 roku byłem zajęty prowadzeniem mojej organizacji badawczej non profit i przygotowywaniem się do wydania mojej książki na ten temat.

Ale teraz pojawiła się anarchia zupełnie nowego rodzaju. W trakcie pandemii coraz więcej osób cierpiących z powodu ostrych zaburzeń psychicznych jęło na chodnikach lub na ulicy na głos wymyślać niewidzialnym wrogom albo moim pracownikom i mnie samemu.

Miało to miejsce zarówno, gdy byliśmy w drodze do naszego biura w centrum Berkeley, w pobliżu Uniwersytetu Kalifornijskiego, jak i gdy wracaliśmy z pracy do domu. Ten gniew u niektórych był o wiele bardziej rozpalony niż kiedykolwiek przedtem, często w niewytłumaczalny sposób. Jednego ranka, gdy otwierałem drzwi frontowe do biura, podszedł do mnie młody mężczyzna i zakaszlał mi prosto w twarz, na której akurat nie miałem maseczki. Inny z kolei groził pobiciem mojemu współpracownikowi. Zdaje się, że w obu przypadkach naszym błędem było to, że zamiast odwrócić od nich wzrok, spojrzeliśmy w ich stronę.

Wiele tych problemów ma swoje początki związane z pandemią COVID-19. Kalifornijskie więzienia, areszty i przytułki dla bezdomnych otrzymały nakaz zmniejszenia liczby osób w nich przebywających. Mniej osób niż zwykle było aresztowanych za przebywanie w miejscu publicznym pod wpływem środków odurzających lub za zakłócanie porządku publicznego. Coraz więcej osób zaczęło sypiać przed naszym biurem, obok zabitego deskami byłego sklepu z odzieżą używaną lub dawnego sklepu marki S&M, często zostawiając po sobie różnego rodzaju śmieci i bałagan, który rano musieliśmy posprzątać. Zaczęliśmy też znajdować na chodniku nieprzytomnych ludzi, nierzadko ze spodniami opuszczonymi do kolan.

Ale źródła tych problemów nie należy upatrywać w pandemii. W latach 2008–2019 osiemnaście tysięcy firm, w tym Toyota, Charles Schwab i Hewlett-Packard, uciekło z Kalifornii z powodu nagromadzenia się problemów, które zwykło się sprowadzać do „złego klimatu dla biznesu”. Kalifornia ma najwyższy w Stanach Zjednoczonych podatek dochodowy, podatek od benzyny i podatek od sprzedaży. Choć wydaje znacznie więcej niż inne stany na walkę z bezdomnością, to osiąga pod tym względem gorsze wyniki. „Przyjechałem tu w 1983 roku” – powiedział na jesieni 2020 roku Bill Maher, gwiazda HBO, do Adama Schiffa, przedstawiciela stanu Kalifornia w Izbie Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. „Znalazłem raj na ziemi. Kocham Kalifornię. Naprawdę. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Ale odnoszę wrażenie, jakbym mieszkał we Włoszech w latach 70. czy coś w tym stylu… Nie wiem, co dostaję w zamian za moje superwysokie podatki”.

Podzielam jego zażenowanie. Chociaż przez całe dorosłe życie byłem postępowcem i demokratą, zadałem sobie pytanie, które wybrzmiało raczej konserwatywnie. Co właściwie dostajemy w zamian za nasze wysokie podatki i dlaczego po dwudziestu latach głosowania za inicjatywami obiecującymi rozwiązanie problemów narkomanii, chorób psychicznych i bezdomności, w tych trzech dziedzinach jest gorzej niż przedtem? I dlaczego postępowi demokraci wybrani do sprawowania urzędów przestali egzekwować wiele praw stworzonych, by pomóc różnym grupom ludzi, od bezdomnych cierpiących na choroby psychiczne i uzależnienie od narkotyków, w San Francisco, Los Angeles i Seattle, po ciężko uzbrojonych i przeważnie białych anarchistów ze Seattle, Portland i Minneapolis?

To, w co wierzyłem ja i co wyznawali inni postępowcy w odniesieniu do miast, przestępczości i bezdomności, ma się nijak do rzeczywistości i musimy to naprawić. Tak samo jak żaden funkcjonariusz policji nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że porzucenie budynku komisariatu ma dobry wpływ na bezpieczeństwo okolicznych domów, tak żaden psychiatra przy zdrowych zmysłach nie da sobie wmówić, że umożliwienie osobom ze schizofrenią, depresją i zaburzeniami lękowymi zażywania fentanylu i metamfetaminy jest receptą na ich problemy. A jednak tak właśnie robi się w San Francisco, Seattle czy Los Angeles. To, co Kalifornia wyprawia ze swoimi 100 tys. obywateli bez dachu nad głową, z których większość cierpi na choroby psychiczne lub jest uzależniona od narkotyków, a żyje w niebezpiecznych i poniżających koczowiskach, to najstraszliwsze znęcanie się, w wielu przypadkach znacznie gorsze niż gnębienie osób chorych psychicznie, z którym mieliśmy do czynienia do połowy lat 70. ubiegłego stulecia.

Jakim cudem przeszliśmy od koszmaru zakładów psychiatrycznych do koszmaru obozowisk dla bezdomnych? Dziś dyskusja na temat tego, jak wykorzystać prawo i porządek do rozwoju praw obywatelskich, ustąpiła miejsca debacie o tym, czy prawo i porządek stanowią przeszkodę na drodze do społecznej sprawiedliwości. Kiedyś zadawaliśmy sobie pytanie: „Marchewka czy kij – czy powinniśmy nagradzać ludzi za to, że nie popełniają przestępstw, czy raczej karać ich, gdy łamią prawo?”. Ale zostało ono wyparte przez pytanie postawione przez postępowców: „A co, jeśli próba wpłynięcia na ludzkie zachowanie jest tak naprawdę formą wiktymizacji?”. Rządząca w niektórych amerykańskich miastach większość wydaje się wierzyć, że jedynym prawdziwym problemem polityki publicznej jest to, jak wynagrodzić ludzi i przyzwolić im na robienie tego, co chcą – od przekształcania parków miejskich w obozowiska pod chmurką, gdzie pełno jest narkotyków, przez korzystanie z chodników jako szaletów, po przekazywanie całych kwartałów ciężko uzbrojonym i umyślnie nieobliczalnym ludziom.

Nie zamierzam sugerować, że postępowcy tylko rujnują miasta i że nigdy ich nie ratują. Nie twierdzę też, że konserwatyści nie mają w tej materii nic za uszami. Ja jedynie daję do zrozumienia, że kiedy postępowcy rujnują miasta, robią to w podobny sposób i z podobnych powodów. I choć kryzys bezładu, który opisuję, jest najbardziej nasilony w postępowych miastach zachodniego wybrzeża, to jak wiele innych trendów w Ameryce, rozprzestrzenia się na wschód.

To postępowcy byli u władzy w San Francisco, Los Angeles i Seattle, a także rządzili Kalifornią i Waszyngtonem, gdy problemy, które tu opisuję, narastały. A jeśli chodzi o polityczne fundamenty walki z chorobami psychicznymi, uzależnieniami i problemem bezdomności, to umiarkowani demokraci, konserwatyści i republikanie albo kierowali się liberalną i postępową agendą, albo byli bezsilni, by tym problemom zapobiec – i to od lat 60. I to demokraci, a nie republikanie odegrali główną rolę w tworzeniu dominującego neoliberalnego modelu kontraktowania rządowego z rozdrobnionymi i często nieodpowiedzialnymi usługodawcami non profit, którzy okazali się finansowo, strukturalnie i prawnie niezdolni do zaradzania sytuacjom kryzysowym.

.Dlatego szukam pomysłu, jak ludziom zamieszkującym postępowe miasta Zachodniego Wybrzeża przywrócić godność, a nie tylko prawo i porządek. Mam nadzieję i głęboko w to wierzę, że możemy wspólnie zaradzić upadkowi cywilizacji na Zachodnim Wybrzeżu Ameryki.

Michael Shellenberger

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 stycznia 2022
Fot. Gene BLEVINS / Reuters / Forum