Michał BONI: "Dziennik azjatycki (4). Wietnamskie z dnia na dzień"

"Dziennik azjatycki (4). Wietnamskie z dnia na dzień"

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Jest coś niesamowitego w wietrze, który wieje tak mocno, że czuję go w bungalowie nad Morzem Południowochińskim, na wysepce Phu Quoc. Przenika ściany, jest ciepły, wiruje w głowie. I zaraz po nim tropikalna ulewa — przez całą noc i część poranka. Trzy dni takiej pogody pokazują, czym jest pora deszczowa. Nawet dużemu gekonowi, który mieszkał za obrazem, nie chciało się specjalnie ruszać — robił obchód ścian razem z dwójką mniejszych gekonów dopiero pod wieczór. W Azji gekony się lubi — to spokój od moskitów i karaluchów.

.Wysepka Phu Quoc to gęsta dżungla, ale widać, jak biznes turystyczny zaczyna ją zmieniać. Za chwilę powstaną trasy szybkiego ruchu, dwupasmowe — tak żeby do budowanych obecnie hoteli, ośrodków spa docierać jak najszybciej. Lotniska nie powstydziłoby się żadne europejskie miasto turystyczne. W miejscu, gdzie jestem, europejski kucharz przygotowuje smakowitości — niebywały sos z marakui do ryby. Ale prawie połowę czasu pracy obsługi poświęca się na naukę języka angielskiego. Wietnam staje się dzięki turystyce coraz bogatszy, a przy okazji angielski jest drugim głównym językiem, którego uczy się w szkołach, aczkolwiek gorzej z tym jest w północnej części kraju. W wielu co prawda miejscach małe dzieci z dużą śmiałością podchodziły do mnie, mówiąc: „Hello” i czekając na nawiązanie rozmowy. Były przeszczęśliwe, gdy reagowałem.

Phu Quoc robi wielką międzynarodową karierę — docierają tu także samoloty czarterowe z Władywostoku i Moskwy. Chociaż najlepszymi tanimi liniami do poruszania się po Wietnamie są Jetstar Pacific oraz VietJetAir.

.Turystyka zapoczątkowała rozwój wietnamskiej riwiery, jeśli można tak powiedzieć. Ale skoro obok francuskiej i włoskiej mamy grecką, tunezyjską, turecką, chorwacką riwierę i hiszpańskie Costa del Sol — to długie wybrzeże Wietnamu w paru miejscach już dziś przypomina Riwierę. Droga z Da Nang w kierunku Hoi An jest taką riwierą — szerokie plaże z parasolami, szerokie promenady z palmami, mnóstwo hoteli za szosą, ale i coraz więcej przy samym brzegu: Hyatt, Crowne Plaza, Pullman oraz wiele — mniej międzynarodowych — dużych „kombinatów” turystycznych, nie mówiąc o 30 dźwigach, które widać po drodze do Hoi An. W plażowych barach te same co na całym świecie covery, miłe i przyjemne. A z soków najlepsze tutaj to arbuzowy, limonkowy i z marakui. Rano na niektórych plażach są targi i można kupić świeże ryby.

Turystyka zmieniła też duże miasta, szczególnie tam, gdzie pojawiają się cudzoziemcy, choć to mogą być też Chińczycy, Tajowie, Malezyjczycy. Powstają wielkie galerie handlowe — są w pełni kosmopolityczne i pełne sklepów z Paryża, Nowego Jorku czy Londynu. Jest przyjemny chłód. Na samym dole część restauracyjna i sklepy z urządzeniami do kuchni. W lodziarni Bud’s z San Francisco można zjeść lody o smaku durianowym czy sezamowym, nie mówiąc już o delikatności zamienionej w lody marakui.

shutterstock_134462927

.Jedzenie jest tu częścią życia. Na ulicach mnóstwo miejsc, gdzie tuk-tuk z potrawami staje w porze śniadania (droga do pracy), przerwy lunchowej czy wieczornego posiłku. Gdzieniegdzie na rogach ulic stoją maleńkie stoliczki i krzesełka jak z przedszkola — tam zasiadają ludzie przy potrawie dnia: zupie pho z warzywami i kurczakiem czy potrawie bun z makaronem i np. wieprzowiną. Niekiedy widać kobiety z metalowymi nosidłami na ramionach. Po jednej stronie mają zestaw talerzy, po drugiej garnek z potrawą. Przysiadają na krawężniku i sprzedają wietnamski lunch. Chętnych jest dużo, bo na przykład w miastach koło większości sklepów jest co najmniej dwóch ochroniarzy; są umundurowani podobnie w całym Wietnamie. Pilnują, pomagają klientom. Coś muszą zjeść. Jeden miał swoje krzesełko koło drzewa. Na trochę gliniastą skamielinę przy drzewie kiedyś wysypał czarną ziemię; wyrastały z niej teraz zielone roślinki z kwiatkami. Za każdym razem, gdy tam szedłem, podlewał je wodą z dzbanka.

Na ulicach się żyje. Chociaż przechodzenie przez ulicę wymaga nieustannej kalkulacji ryzyka — trzeba lawirować wśród setek motocykli niezważających na światła i przepisy. W Sajgonie jest 6 milionów skuterów! A jak się chce złapać taksówkę, to trzeba się ręką namachać. W ciągu dnia na ulicach widać wszędzie małe sklepiki, chodniki to okna wystawowe, a przy nich całe rodziny wspierające sprzedaż. Przy krawężnikach co kilometr nieduża maszyna i kable — to miejsce szybkiej i skutecznej naprawy motorów. Miałem często wrażenie, że mężczyźni głównie siedzą i czekają na coś — na klienta, na kolegę, na los. Siedzą sami lub leżą na motocyklu. Siedzą na tych małych, plastikowych krzesełkach razem z innymi: grają w karty, przeglądają wiadomości w smartfonach. Wieczorami — jak we Włoszech: stolik przed domkiem czy pilnowanym sklepem, na nim potrawy i piwo. A gdzie indziej pod drzewem — para ze skutera, przysiedli na chwilę, całują się. Na bulwarach nadrzecznych młodzi całują się wieczorami wszędzie. Podobnie na promenadach nadmorskich Da Nang czy w środku Hanoi, nad jeziorem Hoan Kiem, albo nad Rzeką Czerwoną. Zostawiają tylko na chwilę swoje motory czy skutery na boku. Gdy widać sto skuterów, to znaczy, że w pobliżu jest popularna knajpka, kawiarenka, herbaciarnia. Albo sklep. Jednego tylko nie mogłem znaleźć w Wietnamie — miejsca, gdzie można by kupić gazetę, jakąkolwiek — angielską to już ho, ho, ale niechby była i wietnamska. Dopiero w Hanoi, w hoteliku przy ulicy Bao Khanh, znalazłem „Viet Nam News”, dziennik — oczywiście po angielsku, akurat z informacją na pierwszej stronie o tym, jak UE ma finansować kryzys związany z falami migranckimi.

We wspomnianej poprzednio Ciao Bella w Sajgonie restaurator przychodzi do gości z wielkim kołem parmezanu. Łyżką zeskrobuje płatki tego parmezanu, wrzuca później na nie — w tym serowym kole, jak w garnku — spaghetti, dodaje jajka poche, plasterki szynki parmeńskiej, dużo pieprzu, trochę oliwy truflowej. Wymieszane daje w smaku carbonarę, jakiej nigdzie na świecie nie ma. Ale 50 metrów dalej można zjeść bardzo oryginalne, specyficznie wietnamskie, smakujące jak cielęcina — kozie wymiona. Do głowy by mi zresztą nie przyszło wcześniej, że jest tyle odmian spring rollsów. Zasmażane — klasyczne, dostępne także w Warszawie. Świeże — z warzywami, krewetkami, w miękkim jakby i przezroczystym ryżowym naleśniku. Zapiekane z nadzieniem krewetkowym w środku i z pieczoną papryką i pomidorem na chrupiącym cieście — jak w Hoi An. Czy takie, które są przysmakiem w Hue — z kawałkami warzyw, wieprzowiny i owinięte w świeżą sałatę. W Hanoi znalazłem małą przyuliczną knajpkę, gdzie podawano dim sumy. Smażone z wieprzowiną, na parze z krewetkami czy mięsem, trochę odmienne i oryginalne — na spodzie ciasto pierożkowe, a dalej piramidka ryżowa z warzywami. Do tego maleńkie kawałki żeberek zawijane w liście bananowca. Ale tak naprawdę atrakcją Hanoi była mała restauracyjka Cha Ca La Vong, gdzie podaje się tylko jedno danie: rybę w szafranie, pokrojoną na kawałeczki. Wrzuca się ją na patelenkę i smaży na oleju z orzeszków ziemnych, dodając świeżą kolendrę, łodygi kopru i makaron ryżowy — do posypania orzeszkami. Wyjątkowe…

shutterstock_172358693

.Smaki smakami, ale nie można w pełni poznać smaku Wietnamu bez doświadczenia wyprawy do delty Mekongu.

Delta Mekongu jest jak magiczne połączenie ziemi i wody. To prawie 60 tys. km kwadratowych, przeszło 3000 km linii rzecznych i kanałów. Te kanały zapewniają bezpieczeństwo wodne — prawie nigdy nie ma tu powodzi. Po tym rozlewisku pływa mnóstwo łodzi i stateczków, niemal każdy ma po obu stronach dziobu wymalowane oczy — tradycja mówi, że to pozwala wypatrywać potwory wodne i chronić się przed nimi. Dzięki mulistej ziemi ryż można tam zbierać trzy razy do roku. Glina z tymi dodatkami mułu nadaje się świetnie na cegłę. To zagłębie cegielni, gdzie w specjalnych piecach wypala się różne formy cegieł, używając łusek ryżowych jako opału. To raj kokosowy, chociaż jest i mnóstwo innych owoców. Zasolona w połowie woda daje niebywałe efekty — im więcej soli w glebie, tym słodsze orzechy kokosowe, z których robi się mleczko, olej, słodycze. W warsztacie kokosowym można zobaczyć cały proces produkcji: od obierania orzecha kokosowego trzema cięciami na umocowanym w ziemi, długim na 40 cm tasaku po wyciskanie mleczka, gotowanie go na wielkiej patelni aż do powstania masy karmelowej. Cukierki kokosowe z Ben Tre są słynne w całym Wietnamie.

shutterstock_153784016

.W wodach delty Mekongu jest przeszło 2 miliony ton różnych minerałów — stąd zresztą jasnobrązowy kolor rzeki. Płynie ona prawie 5 tys. kilometrów, przez 6 krajów, ze źródeł tybetańskich. Rozwidla się na dwie linie w delcie: 3 ujścia i 6 ujść dolnej i górnej rzeki, co tworzy mityczną nazwę delty Mekongu jako Rzeki Dziewięciu Smoków. Jest delta Mekongu rajem smakowitości — niektóre ryby z gatunku suma osiągają wagę ok. 250 kg; mniejsze ryby są pyszne, a do tego są niezwykłe — jak wodny słoń, ryba, która ma maleńkie uszy, podobne do uszu słonia. Ale woda też niszczy — np. brzegi. Woda z morza wpływająca do delty Mekongu oraz wody ujść zderzają się — działają erozyjnie; niektóre wysepki są podmywane aż do całkowitego zniszczenia. Dlatego tak ważne są drzewa mangrowe, swoimi korzeniami wzmacniające brzegi, oraz pływające hiacynty, również mające długie korzenie.

.Wietnam jest krajem w budowie. Kiedy dolatuje się do Da Nang — przez przeszło 20 minut widać budowaną wielką autostradę, odcinek prawie 200-kilometrowy. Ale nie wszędzie są autostrady, więc komunikacja lotnicza jest kluczowa — w końcu między Sajgonem a Hanoi jest prawie 1800 km; tyle, ile z Warszawy do Paryża. W samym Da Nang są trzy wielkie nowe mosty, kształt jednego jest stylizowany na smoka. Inwestycje są możliwe, bo pozwala na to wysokie tempo wzrostu, powyżej 6% PKB rocznie, mimo kryzysu w świecie. Przeszło 40% wzrostu daje państwowa gospodarka, w tym inwestycje infrastrukturalne: w drogi, w linie telekomunikacyjne — radiowe i światłowody. W Wietnamie używa się dziś ok. 150 mln telefonów komórkowych (na prawie 95 mln ludności), choć z internetu korzysta na razie 30 – 35% mieszkańców. Główne produkty wietnamskiego eksportu to ubrania, buty, ryż, wspaniała kawa i ropa. Największym partnerem w eksporcie są USA, w imporcie zaś Chiny.

shutterstock_168038441

.Olbrzymią rolę w gospodarce odgrywa wszystko to, co dotyczy ryżu i produktów ryżopodobnych, także przemysłowych. Niektórzy mówią, że łącznie z rolnictwem (w którym pracuje ok. 30% ludności i które daje ok. 18% PKB) ryż daje zatrudnienie prawie 80% pracujących. A wietnamskie aktywne zasoby pracy to prawie 55 milionów ludzi. Co roku wchodzi na rynek pracy przeszło milion osób. Różnego typu usługi dają dzisiaj ok. 45% przyrostu dobra narodowego. Od 3 lat polityka gospodarcza nastawiona jest nie tylko na wysoki wzrost, ale i bezpieczeństwo rozwoju — troskę o dług, deficyt i sprawność ciągle jeszcze słabo dokapitalizowanego systemu bankowego. Wietnam inwestuje też — i to od lat — w system ochrony zdrowia. Jeszcze 15 lat temu rocznie chorowało tu na malarię przeszło milion osób, obecnie — tylko 50 tysięcy.

Hoi An jest perełką wśród pereł. To dobry przykład azjatyckiej kultury gospodarczej i ducha przedsiębiorczości. Istotą handlowego sukcesu Hoi An było położenie, które sprowadziło tu Japończyków — to port i brama do interioru. Pod koniec XVI wieku zbudowano tu most, tzw. Japoński, z pięknymi rzeźbieniami i strażnikami przejścia — dwoma świętymi małpami siedzącymi we wrotach. Następnie dotarli tu Chińczycy — mieszały się tradycje i rodziny. Domy, które dzisiaj można tu zobaczyć, mają architektoniczny wzór chiński — dachy w kształcie skorupy kraba i żółwia: na szczęście i na długowieczność. W ogrodzie jednego z domów ze świątynią wrzucano do ziemi pępowiny i łożyska po porodach — na szczęście. Nie na darmo mówi się dziś o co najmniej 7 – 8 pokoleniu mieszkańców tych domostw. Z przodu domu był sklep, w środku część dzienna, później odkryta, wietrzna część podwórkowa, z bocznymi miejscami na kuchnię, z tyłu zaplecze, na górze sypialnie. To połączenie handlowej użyteczności i wygody życia.

Uliczki w Hoi An są wąskie — teraz chodzi się tu pieszo, jeździ rowerem lub rikszą rowerową. Jest mnóstwo lampionów, sklepy słyną z wyrobów artystycznych, wyszywanych jedwabną nitką obrusów, ręcznie robionych lamp, krojenia na miarę przez tutejszych słynnych krawców — garniturów i sukien. Widziałem, jak do sklepu wchodziło pięciu młodych mężczyzn, z godzinę brano z nich miarę na jedwabne garnitury, które miały być gotowe następnego dnia rano. Przy latarniach na wąskich uliczkach są głośniki. Cały czas słychać muzykę poważną, głównie fortepianową, bardzo dużo Chopina.

To jest tak magiczne — w wielowiekowym azjatyckim centrum handlowym, z przenikającymi się doświadczeniami wietnamskimi, chińskimi i japońskimi, w miasteczku, które 20 lat temu miało 10 miejsc hotelowych, a teraz kwitnie światowo — słychać melodie Chopina. To, co obce, odrębne — staje się swojskie. Może to była i jest jedna z przyczyn tej niebywałej energii i zdolności rozwojowej Azji — łączenie kultur i dziedzictw. W prostej i taniej, ale potrafiącej oczarować jakością dań restauracyjce Miss Ly jest podawana wspaniała ryba pieczona w liściu banana. A przy kuchni, przez którą się przechodzi, idąc do toalety, pracuje 78-letnia Miss Ly i ciągle gotuje. Młode kelnerki są z niej dumne.

quy-nhon-89822

.Mieszkańcy Wietnamu są trochę obojętni religijnie — dla 80% religie są czymś związanym z tradycjami, ale nie tworzą powszechnie współczesnej duchowości. Może dlatego katedra w Hanoi, bardzo piękna, jest tak zniszczona, a zbudowano ją wtedy, kiedy wybudowano pocztę w Sajgonie — w 1886 roku. Świątynie sajgońskie, buddyjskie, o architekturze pagody, są ozdobione w kamieniu, z ołtarzami i ornamentyką tradycyjną, z wielością postaci Buddy. Hanojska świątynia na jednym filarze — kamiennym w kształcie lotosu, o średnicy 1,5 metra — upamiętnia cesarza proszącego boginię łaski o syna, którego los mu zesłał wraz z nową żoną. Historyczna koincydencja powoduje, że ta piękna mała świątynia jest tuż obok wielkiego muzeum i mauzoleum Ho Chi Minha, co nieświadomie odsłania meandry dróg duchowych współczesnych Wietnamczyków. Ale bardzo mocno szanują całą tradycję. Na pięknym Starym Mieście, pośrodku jeziora Hoan Kiem, jest wysepka ze świątynią, w której czci się świętego złotego żółwia, który 7 wieków temu wyszedł z wody z mieczem i podarował go wietnamskiemu generałowi. Ten dzięki nowej mocy pokonał władców chińskich i przywrócił starej stolicy Thang Long (obecnie Hanoi) świetność. Na tym starym mieście jest też gąszcz uliczek — historycznie było 36 kluczowych, należących do rzemiosł średniowiecznych, zupełnie jak w Sienie czy innych miastach tego czasu, rozsianych po całym świecie. Rzemieślnicy przybyli Rzeką Czerwoną do stolicy w XIII wieku, by usługiwać swoją pracą pałacowi królewskiemu — od nich długo nazywano tę część miasta Dzielnicą 36 Ulic. I dzisiaj te uliczki tętnią rzemieślniczym i handlowym życiem. Są takie, na których sprzedaje się wyłącznie okulary, zegarki, zabawki, obrazy, stroje kąpielowe, czapki, krótkie męskie spodnie, ubranka dla dzieci, obrusy i serwetki, etc. I oczywiście co 20 metrów coś do zjedzenia czy talerze z pokrojonymi już owocami, których nazw nie mogę nawet znaleźć.

pagoda-704657

.Ale dech zapiera konfucjańska Świątynia Literatury. „Literatury” w dawnych sensach — czyli całej wiedzy dostępnej człowiekowi. To właściwie uniwersytet, który tu ufundowano na początku XI wieku. Leży położony w ogrodach z olbrzymimi drzewami tamaryndowymi. Składa się z pięciu podwórców. Jeden służył ochłodzie umysłów wśród basenów z kwiatami lotosu, drugi pozwalał na większe zgromadzenia, ale także na grę w żywe szachy, trzeci — to cmentarz pamięci, gdzie pochowani są doktorzy filozofii, a kamienne płyty z ich imionami stoją na kamiennych żółwiach, jakby utrwalając ich nieśmiertelność dzięki dorobkowi ich umysłów. Czwarty prowadzi do gongów, dających sygnały do modlitwy, pracy, lektur czy snu. Siła konfucjańskiej wiedzy, mądrości, ale i praktyki — tak ważnej w rządzeniu, pilnowaniu spraw publicznych, gospodarowaniu — brała się z jasnych reguł. Mówią o nich ołtarze piątego podwórca, tam, gdzie strażnikami są czaple stojące na grzbietach żółwi — symbolizujące jedność ziemi i nieba, a zarazem zwiastujące pomyślność.

Oprócz słońca i ciepłego deszczu, żywej zieleni i pięknych widoków, pysznych spring rollsów i zupki pho, zatłoczonych ulic i szumu skuterów jest jeszcze coś w Wietnamie, co codziennie daje życie. To wietnamska kawa (ca phe sua da) z lodem i ze skondensowanym, słodkim mlekiem — składniki te wymieszane razem dają genialny napój, który pije się powoli przez słomkę. Pijesz tę kawę i jesteś naprawdę w Wietnamie.

Michał Boni
Hanoi, 14 sierpnia 2015

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 sierpnia 2015
Fot.Shutterstock