Przesłanie "Zbiga"
Myślenie geostrategiczne u Brzezińskiego to nie tylko polityka, równowaga sił, waga rozwiązań militarnych, to także kwestie wolności obywateli i swobód oraz otwartości gospodarczej – pisze Michał BONI
Był jednym z najrozumniejszych strategów ostatniego ćwierćwiecza XX wieku. Jego mądrość pozwalała oswajać zdarzenia wieku XXI. Zdawał sobie sprawę z zagrożeń dla świata. Czy wtedy, kiedy prowadził do rozmów i porozumienia z Camp David, dającego nowe szanse pokoju na Bliskim Wschodzie. Czy wtedy, kiedy pracował nad równowagą w zbrojeniach, wytyczając ramy dla SALT II. Czy wtedy, gdy kontynuował dorobek helsińskich porozumień Aktu OBWE — co pozwoliło rozwinąć się działaniom na rzecz praw człowieka w Związku Radzieckim i Europie Środkowo-Wschodniej. Czy — może przede wszystkim z polskiego punktu widzenia — kiedy wpisywał w amerykańskie strategie sprawy polskie: od walki o prawa człowieka, przez jednoznaczne wsparcie dla „Solidarności”, do pomocy dla Polski zarówno w latach walki (dekada lat 80.), jak i budowy demokracji i rynku po 1989 roku.
Widział sprawy polskie nie tylko przez pryzmat spraw polskich — naszych tradycji, marzeń, aspiracji i oczekiwań. Widział je w szerszym kontekście. W powrocie Polski do Zachodu — jako kluczowym czynniku polskiej geopolityki, co prowadziło do NATO i Unii Europejskiej. Ale ten powrót do Zachodu musiał się, Jego zdaniem, opierać na akceptacji wartości, jakie tworzą wszystkie atrybuty wolności. Wolność obywateli, swoboda gospodarcza, niezależność sądownictwa — to fundamenty wolności.
Widząc Polskę w relacjach z Zachodem, widział i rozumiał jak nikt inny cień Rosji.
Samodzierżawie sowieckie — w jego nadziejach — miało przemieniać się w demokrację. Miał dystans do tego, czy Rosja lat 90. będzie w stanie rozpocząć prawdziwą drogę do demokracji. Miał ten dystans jako jeden z niewielu strategów globalnej skali. Dlatego patrząc na polskie aspiracje i potrzebę tworzenia warunków dla bezpieczeństwa Polski i całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej oraz na niezbędność pokoju i rozwoju w dawnych częściach wschodniej i południowej Rosji — taką wagę przywiązywał do losów Ukrainy. Do problemów Kaukazu.
Ukrainę rozumiał. Widział, jak po 1991 roku Ukraina trwoniła swoje szanse. Wiedział, jak to może być groźne dla Polski. Pragnął uporządkowania relacji ukraińsko-polskich — i pracował nad tym. Bliska, wspólna przyszłość była stokroć ważniejsza niż ciągłe rozdrapywanie ran trudnej przeszłości. Te rany należałoby opatrzyć, leczyć — ale widząc szanse dla polsko-ukraińskiej wspólnej, dobrej siły w tym rejonie świata. Trzymał kciuki za Ukrainę tradycji Majdanu, za Ukrainę Rewolucji Godności, za Ukrainę w drodze do Unii Europejskiej.
Brzeziński miał wielką serdeczność dla spraw narodowych — to zrozumiałe w Jego polsko-amerykańskim rodowodzie. Ale miał też niesłychane wyczucie na to, jak bardzo ważą we współczesnej geostrategii wielkie rejony, regiony świata. Rozumiał więc proces przemieszczania się znaczenia w globalnej polityce państw narodowych, szczególnie europejskich — dlatego Unia Europejska była tak dla Niego ważna. Lecz rozumiał równocześnie, iż współczesny puls świata zaczyna bić w relacjach amerykańsko-chińskich, także — co było ważnym uzupełnieniem — w stosunkach gospodarczych Ameryki z państwami Pacyfiku.
Myślenie geostrategiczne u Brzezińskiego to nie tylko polityka, równowaga sił, waga rozwiązań militarnych, to także kwestie wolności obywateli i swobód oraz otwartości gospodarczej.
Nieprzypadkowo po 1989 roku zasiadał w Radzie Dyrektorów Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości, powołanego do życia w roku 1991. Ten fundusz otwierał się na dostępność pożyczek dla rodzącego się małego biznesu w Polsce. Ale otwierał się także na plany inwestycyjne i restrukturyzację polskich firm, by unowocześniać polską gospodarkę, co przez lata rozwijał i rozwija fundusz Enterprise Investors. Przekazane przez Kongres Amerykański 200 mln USD zostało z nawiązką wykorzystane, amerykański wkład został zwrócony, a z zarobionych środków utworzono Polsko-Amerykańską Fundację Wolności.
Wielki Strateg Zbigniew Brzeziński rozumiał, jak ważne dla skuteczności polityki są codzienna praktyka i działanie. Wielkie strategie w jego pojmowaniu wymagały pracy organicznej. Czy to z Rosją, czy z Ukrainą, czy między Palestyńczykami a Żydami, czy w Polsce — między ludźmi.
W radach Funduszu i Fundacji miałem zaszczyt współpracować z Panem Profesorem. Było cudowne z Nim rozmawiać. Był spragniony konkretnej wiedzy — co dzieje się z edukacją, czy są programy dla bezrobotnych, czy duch polskiej przedsiębiorczości jest wspierany. Za tym kryła się filozofia: czy państwo stwarza ramy dla szans dla ludzi. Ale nie był specjalnym zwolennikiem omnipotentnego państwa — to nie ono miało rozwiązywać wszystkie problemy. Miało tworzyć warunki, by ludzie je rozwiązywali, by wszyscy partnerzy je rozwiązywali. Dlatego tak ogromną wagę przywiązywał do budowy społeczeństwa obywatelskiego — chłonął wszystkie informacje o projektach lokalnych, dla młodzieży i z młodzieżą, dla nauczycieli i z nauczycielami, dla innowatorów Sektora 3.0 i z innowatorami świata nowych technologii.
Jechaliśmy kiedyś razem samochodem z Warszawy do Łodzi na dyskusję u profesora Dietla o tym, jak pomagać przedsiębiorcom, ale i o tym, jak wyławiać talenty wiejskie i oferować im stypendia na start na studiach wyższych. Jechaliśmy dość wolno — starymi jeszcze trasami i drogami. Na pewnym odcinku, w pobliżu Brzezin, miasta tak bliskiego sercu „Zbiga”, koń z furmanką trzymali nas w bardzo powolnym rytmie jazdy. Droga była wąska i zatłoczona, nie dało się fury wyprzedzić. Brzeziński milczał, trochę pochrząkał i w końcu nie wytrzymał: „Warszawa i Łódź to jak Nowy Jork i Detroit czy Chicago — nie w odległościach, ale relacjach gospodarczych. Czy nie trzeba lepszej komunikacji?”.
To był koniec lat 90. albo sam początek już nowego wieku, przed wejściem do UE. Coś powiedziałem z myślą o rozwoju infrastruktury drogowej, ale nie była to klarowna odpowiedź, bo siła i skala użycia środków UE nie była jeszcze tak jasna i zrozumiała. Ale dobrych parę lat później wróciliśmy do tego — podkreślając to, co dla Brzezińskiego było ważne. Strategiczny wybór polityczny i jego praktyczne, widoczne w wielu dziedzinach konsekwencje.
Mówił piękną polszczyzną, znał słowa i związki słów, które w skrótowym języku współczesnym często są zapominane. Ale Jego mowa miała akcent, miała ślad doświadczenia amerykańskiego. Był zatem prawdziwie transatlantycki. I był zanurzony w Historii, którą rozumiał i którą przemieniał. Nigdy nie przyjął do wiadomości tezy Fukuyamy o końcu Historii. W tym aktywizmie wobec Historii był tak amerykański i tak polski zarazem. Był światowy — jak mało kto. Był polski tak głęboko — jak niewielu.
Panie Profesorze, Dobrej Podróży…
Michał Boni
27 maja 2017