
Cisza nad Potomakiem
W sztabie Kamali Harris zapanowała cisza. Szumnie zapowiadane „najważniejsze wybory w historii” Demokraci sromotnie przegrali. Waszyngton i świat zachodni należą do Donalda Trumpa – pisze Michał KŁOSOWSKI
.Wynik wyborczy w Ameryce zwiastuje nie tylko trudne decyzje, ale i ogromne wyzwania dla Demokratów i liberalnych, amerykańskich oraz światowych elit. Po niespodziewanych zawirowaniach, kiedy kampania Demokratów nie zdołała w pełni zaistnieć w świadomości wyborców, Kamala Harris przegrała. W jej sztabie i wśród liberalnych elit zapanowało milczenie, którego trudno było nie usłyszeć. Nie była to tylko „cisza” w zwykłym sensie, ale także moment milczenia, który wymaga prawdziwej strategii, czegoś, na co chyba nikt w jej otoczeniu nie jest przygotowany; nowego pomysłu na to, by odbudować zaufanie i zaistnieć na nowo. Tymczasem od stycznia 2025 roku Amerykę i świat czekają kolejne lata trumpizmu.
Oszałamiające zwycięstwo to ukoronowanie kariery Donalda Trumpa. Już dziś można nazwać go najbardziej konsekwentnym amerykańskim prezydentem od czasów Franklina D. Roosevelta. Po pokonaniu Kamali Harris – i to z dużym marginesem – 45. prezydent Ameryki zostanie jej 47. przywódcą. Fakt, że Donald Trump będzie pierwszym, który wygra dwie niekonsekutywne kadencje od czasu Grovera Clevelanda w 1892 roku, nie oddaje sprawiedliwości jego osiągnięciom. Donald Trump po prostu zdefiniował nową erę polityczną – i dla Ameryki, i dla świata.
.Co zaskakujące, pod pewnymi względami era Donalda Trumpa jest bardzo nowoczesna. Dzięki zmianom technologicznym i fragmentacji mediów, gdy trudno jest odróżnić prawo od polityki, a politykę od show-biznesu, teatr jednego aktora okazał się skutecznym narzędziem wygranej. Prawie jak w starożytnym Rzymie. Ale era Donalda Trumpa to też powrót do idei starej Ameryki. Zanim walka z faszyzmem przekonała amerykańskie elity lat 30. i 40., że w interesie kraju leży pomoc w zaprowadzeniu porządku i dobrobytu w Europie, kraj ten był przecież wrogo nastawiony do imigracji, pogardzał międzynarodowym handlem i był sceptyczny wobec zagranicznych uwikłań politycznych. Taka była Ameryka w latach 20. i 30. XX wieku. Część pomysłów Donalda Trumpa nie jest więc niczym nowym, sprawdziły się już w przeszłości.
Po wtorkowym zwycięstwie w wyborach prezydenckich świat też leży u stóp Donalda Trumpa. Zdobył mandat i kontrolę nad Waszyngtonem, a co za tym idzie – nad całym światem zachodnim. W tym, co miało być „wyborami o włos”, Donald Trump nie tylko wygrał większość stanów, ale wygrał również głosowanie powszechne. Jak przewidywały sondaże, cieszył się dużym poparciem i ze strony latynoskich mężczyzn, i ze strony kobiet, które Kamala Harris spodziewała się przekonać. Na dodatek Republikanie odbijają większość w Senacie i, jak się wydaje, utrzymują Izbę Reprezentantów. Pełne zwycięstwo Republikanów i sromotna porażka Demokratów.
Zapewne dlatego nad Potomakiem zapadła cisza. Będzie czas na wzajemne oskarżenia wśród Demokratów, na wytykanie tego, co poszło nie tak, ale pierwsza odpowiedź, która przychodzi na myśl, brzmi: prawie wszystko. Sondaże wskazywały, że kraj pod rządami prezydenta Joe Bidena zmierzał w złym kierunku. Wyborcy nigdy nie wybaczyli mu wybuchu inflacji, która rozpoczęła się latem 2021 roku. Administracja Joe Bidena promowała też pogląd na kulturę, który nie dotrzymuje kroku większości Amerykanów, zwłaszcza pod względem płci i orientacji. Najbardziej szkodliwe dla Demokratów było jednak to, że wyborcy w całym kraju byli rozwścieczeni niepowodzeniem Demokratów w powstrzymaniu ludzi nielegalnie przekraczających południową granicę Ameryki i obwiniali ich za gospodarczą zadyszkę kraju. Dodatkowo partia ta spotęgowała swoje błędy, ukrywając dyskwalifikującą słabość i wiek Joe Bidena aż do momentu, w którym już nie dało się tego ukryć. Demokraci przespali też czas na szukanie nowych liderów.
Wybór Donalda Trumpa to nie tylko decyzja Ameryki. W całym świecie zachodnim dzieje się coś głębszego. W 2016 roku niektórzy Demokraci pocieszali się myślą, że prezydentura Donalda Trumpa była zwykłą aberracją, pomyłką historii. Pierwsza żółta kartka pojawiła się w 2020 roku, kiedy część wyborców siłą chciała powstrzymać przekazanie władzy Joe Bidenowi. Drugą było to, co potem zaczęło dziać się w mediach, czyli wykorzystywanie przez Donalda Trumpa stronniczości jako podstawy polityki i oczerniania przeciwników jako skorumpowanych i zdradzieckich. MAGA to w końcu ruch ikonoklastyczny, wrogi łagodnym internacjonalistom, którzy okupowali Biały Dom przez ostatnie 70 lat, w zasadzie od zakończenia II wojny światowej. To im Amerykanie kazali uchodzić chyżo z Białego Domu.
I właśnie dlatego można powiedzieć, że Donald Trump zniszczył stary porządek, zastępując go własną erą. Wyczuł, że odwieczna umowa między ludem a elitami wchodzi w nową fazę. Jak jednak będzie wyglądać? Co ostatecznie zajmie miejsce starego świata i czy będzie to jakiekolwiek rozwiązanie trwałe? Podczas gdy stara Ameryka i stary świat zachodni opowiadały się za wolnym handlem, Donald Trump mówi o powrocie do przedwojennego merkantylizmu. Jest zagorzałym zwolennikiem ceł. Deficyty handlowe, jak twierdzi, są przecież dowodem na to, że kraj jest oszukiwany. Naciska na obniżki podatków oraz redukcję państwowej administracji, obiecując przy okazji masową deregulację. Wszystko to znamy z lat 2016–2020. Spodziewać się można, że podczas swojej drugiej kadencji Donald Trump będzie bardziej radykalny i nieskrępowany niż wcześniej, zwłaszcza jeśli jako najstarszy prezydent Ameryki będzie miał świadomość postępującego wieku. Będzie chciał zapisać się w historii.
Jest też kwestia międzynarodowa. Przez ostatnie 70 lat amerykańska polityka zagraniczna opierała się na długotrwałych sojuszach. W przeciwieństwie do tego instynkt Donalda Trumpa polega na traktowaniu każdego spotkania jak umowy, dzięki której należy zarobić pieniądze – to podejście biznesowe jest mu najbliższe, z takiego świata pochodzi. Może o to też chodzi w tym nowym rozdaniu między ludem a elitami?
Prezydent elekt lubi też mówić o sobie, że jest tak nieprzewidywalny, że przeciwnicy Ameryki będą zbyt wystraszeni, aby spróbować czegokolwiek. Może rzeczywiście być w stanie zawrzeć umowę z Władimirem Putinem w sprawie Ukrainy. Może również być w stanie wywierać presję na Iran i zniechęcić Chiny do użycia siły militarnej do zdominowania Azji. Ale jeśli rację ma siła, wątpliwości co do wiarygodności Donalda Trumpa są równie prawdopodobne, jak siła połączonej agresji chińsko-irańsko-rosyjskiej. Pewne jest jedno: spokojne czasy się skończyły, król wrócił do dżungli. Wywołuje to przerażenie zwłaszcza w Europie. Nasi europejscy przywódcy obawiają się, że nie mogą polegać na tym, że Donald Trump ich wesprze, kiedy będą zagrożeni. Powinni więc podjąć kroki, by przygotować się na różne możliwości. Przynajmniej sojusznicy Ameryki będą musieli wydać więcej na własną obronę. I to też dobrze. Powaga w życiu, także publicznym, się przydaje. Myśleć znaczy przewidywać. A czasem nawet zdać sobie sprawę, że trzeba się jasno opowiedzieć, a nie robić interesy z każdym, kto tylko jest w stanie więcej zapłacić.
.Częścią siły globalnego przywództwa Ameryki była siła przykładu. Działało to zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz kraju. Niezwykłe było nie to, że amerykańscy prezydenci czasami łamali zasady, ale to, jak bardzo się ich trzymali. Pod rządami Donalda Trumpa nie będzie inaczej. Jego zwycięstwo będzie miało efekt demonstracyjny w innych częściach świata. Przypomnijmy: w Brazylii Jair Bolsonaro został wybrany dwa lata po wygranej Trumpa w 2016 roku. We Francji Marine Le Pen wydaje się teraz coraz bardziej prawdopodobnym prezydentem w 2027 roku. Międzynarodowa kontrrewolucja konserwatystów zyskała silnego sprzymierzeńca. Nie ma bowiem wątpliwości, że prezydent elekt Donald Trump zainspiruje nowych naśladowców. Stąd też cisza, która zaległa nad Potomakiem. To obawa, że rozpędzony przez ostatnie dekady świat może wyhamować, a może nawet zmienić kierunek swojego biegu. Dobrze, że silna Polska w tej części świata jest Ameryce po prostu potrzebna. Bez względu na to, kto rządzi w Białym Domu.