
Niezależnie od tego, kto wygra, czekają nas trudne czasy
Fundamentalny, systemowy, wszechobecny i narastający kryzys Zachodu dotyczy natury człowieka, nie środowiska naturalnego. To właśnie ten kryzys leży u podstaw praktycznie wszystkich głębokich podziałów zachodnich społeczności. Jeśli nie zostanie zażegnany, może doprowadzić do rozpadu wolnych narodów XXI wieku – pisze prof. George WEIGEL
.Krótko po zajęciu stanowiska brytyjski minister spraw zagranicznych David Lammy ostrzegł, że „kryzys naturalny” stanowi większe zagrożenie od terroryzmu, ponieważ ma bardziej fundamentalny, systemowy i wszechobecny charakter, a przy tym nieustannie narasta. Nie mylił się, choć problem jest „innej natury”, niż zakładał.
Fundamentalny, systemowy, wszechobecny i narastający kryzys Zachodu dotyczy bowiem natury człowieka, nie środowiska naturalnego. To właśnie ten kryzys leży u podstaw praktycznie wszystkich głębokich podziałów zachodnich społeczności. Jeśli nie zostanie zażegnany, może doprowadzić do rozpadu wolnych narodów XXI wieku.
Podobną pomyłkę popełnia wiceprezydent USA Kamala Harris, podkreślając, że „więcej nas łączy, niż dzieli”. Wprawdzie – i na całe szczęście – na pewnym poziomie tak rzeczywiście jest. Niezachwiana przyzwoitość amerykańskich obywateli rzadko ukazuje się tak wyraźnie jak w masowej reakcji na los tych, których życie, domy i firmy zostały zniszczone przez huragan Helene, który w zeszłym miesiącu przeszedł przez zachodnią część Karoliny Północnej. Wśród osób udzielających pomocy znaleźli się zarówno aktywiści ideologii „woke” z Asheville, jak i zwolennicy ruchu MAGA z Appalachów, a także ci, których poglądy plasują się gdzieś pomiędzy. Nagle wszystkie dzielące ich różnice przestały mieć znaczenie: byli po prostu ludźmi, Amerykanami przeżywającymi potwornie trudne chwile i odczuwającymi moralny obowiązek udzielenia pomocy. Nie przypominam sobie tak poruszającego manifestu solidarności od czasów ataków z jedenastego września.
Jednak ten inspirujący przerywnik nie może i nie powinien przesłaniać faktu, że jesteśmy krajem głęboko podzielonym, a podziały są wyrazem kryzysu ludzkiej natury.
Są wśród nas tacy – często zresztą zajmujący uprzywilejowane pozycje kulturowe – którzy twierdzą, że nie ma czegoś takiego jak ludzka natura, że wszystko, co dotyczy człowieka, jest płynne, że wolność oznacza robienie tego, na co ma się ochotę, o ile „nie rani to nikogo innego”, oraz że „prawa człowieka” sprowadzają się wyłącznie do zaspokajania własnych potrzeb, co z kolei oznacza, iż wszystkie ludzkie relacje mają charakter transakcyjny. W związku z tym sześciomiesięczne nienarodzone dziecko można „usunąć” zgodnie z własną wolą, a życie śmiertelnie chorej osoby zakończyć z pomocą lekarza.
Są jednak też tacy, którzy wierzą, że jako istoty ludzkie mamy wyjątkową godność i wartość, że ludzie i świat noszą w sobie głębokie prawdy, że życie zgodnie z tymi prawdami zwiększa osobiste szczęście i społeczną solidarność oraz że dojrzała i uszlachetniająca wolność – przeżywana przez dorosłych, a nie samowolne dzieciaki (i ich chronologicznie dojrzałe odpowiedniki) – nie polega na robieniu wszystkiego tak, jak się chce, ale na zrozumieniu, co jest właściwe, i wybieraniu tego możliwie jak najczęściej i z odpowiednich pobudek. Za tym idzie przekonanie, że życie niewinnych ludzi, od poczęcia do naturalnej śmierci, powinno być cenione i chronione prawem.
Rozłam wynikający z postrzegania natury ludzkiej wyraża się zatem w diametralnie przeciwstawnych koncepcjach wolności człowieka i narodu. Co więcej, to zniekształcenie jest obecne w polityce i rozprzestrzenia się na obie partie, hołdujące – choć w różnym stopniu – wolności rozumianej jako osobistej autonomii w służbie natychmiastowej gratyfikacji.
Ta fałszywa koncepcja ludzkiej natury wpływa na społeczeństwo nie tylko w kwestiach regulujących codzienne funkcjonowanie, ale też zmienia nasze publiczne życie w aukcję, w ramach której kandydaci rywalizują o to, komu uda się kupić większą przychylność za pomocą publicznych pieniędzy. Odwraca to uwagę od fiskalnego Everestu, którym jest rosnące zadłużenie mogące doprowadzić kraj do bankructwa, narazić przyszłe pokolenia na straszliwe obciążenie i zagrozić naszemu bezpieczeństwu narodowemu (na przykład gdy Chiny wezwą nas do spłaty wszystkich państwowych długów). Koncepcja ta przyczynia się też do wulgaryzacji naszej kultury, co jeszcze bardziej pogłębia polityczną degradację – wystarczy porównać zabawną, ale całkowicie kulturalną wymianę zdań między Kennedym a Nixonem podczas uroczystej charytatywnej kolacji Alfred Smith Foundation w 1960 roku w Nowym Jorku z tandetnym przedstawieniem, które zafundowali nam Harris i Trump 17 października podczas tegorocznej edycji tego wydarzenia.
.Owszem, przeżywamy obecnie kryzys naturalny, ale w znacznie większym stopniu dotyczy on ludzi niż drzew czy oceanów. Jest to kryzys zarówno naszej tożsamości, jak i tego, w jaki sposób nasze pojmowanie tej tożsamości uszlachetnia lub upadla nasze wspólne życie. Zważywszy na coraz mroczniejszą sytuację międzynarodową i skłonność obu partii do ulegania najbardziej podstawowym ludzkim instynktom, można realnie założyć, że niezależnie od tego, kto wygra nadchodzące wybory, czekają nas ciężkie czasy.
Jedynym ratunkiem jest radykalna odnowa kultury politycznej i renowacja jej fundamentów wzniesionych na gruncie prawdy o człowieku.