Michał KŁOSOWSKI: Konkurs Chopinowski to nie tylko rywalizacja pianistów. To także liturgia ducha

Konkurs Chopinowski to nie tylko rywalizacja pianistów. To także liturgia ducha

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz Instytutu Kultury Świętego Jana Pawła II rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Jury Konkursu Chopinowskiego to coś więcej niż zespół ekspertów. To wspólnota słuchania z jednej i osobność, a może nawet osobowość z drugiej strony. Każde z nich nosi w sobie własną interpretację Chopina, ukształtowaną przez lata gry, podróży, ciszy, odkrywania, prób i błędów. A jednak muszą się spotkać w jednym punkcie, w ocenie – pisze Michał KŁOSOWSKI

.Z rzędów balkonu w sali Filharmonii Narodowej świat wydaje się nieco inny. Fortepian na scenie błyszczy w świetle reflektorów jak zwierciadło, w którym odbija się dusza każdego pianisty i każdego słuchacza, który ma odwagę w nią spojrzeć. A tam, w pierwszych rzędach, w półmroku, jedynie przy świetle lampek, siedzą oni – jurorzy. Nie są publicznością. Nie są też władcami dźwięków. Nie grają. Mają oczywiście swoje typy, swoich uczniów. Ich rola jest jednak bardziej tajemnicza: przypominają strażników przejścia między światem materii a światem ducha. Odgrodzeni linią czerwonego sznura zawiśli gdzieś między otchłanią tego, co perfekcyjne, i tego, co niedościgłe.

Bo czymże jest ocena wykonania kolejnych utworów Fryderyka Chopina, jeśli nie próbą zmierzenia tego, co wymyka się miarom? Jak zważyć drżenie duszy, jak opisać ciszę, która następuje po ostatnim akordzie nokturnu? A jednak oni muszą to robić, ba, zapisują to wąskimi literami na kolejnych kartkach papieru, jedni więcej, inni mniej, posiłkując się przy tym specjalnie przygotowanym, wydrukowanym programem. Patrzę na nich – pochylonych nad nutami, czasem z zamkniętymi oczami, czasem z lekkim uśmiechem, czasem z cieniem niepokoju, czasem odchylonych na tylnych nogach swoich foteli – no i zastanawiam się, czym jest słuch doskonały, czymże jest czucie dźwięków całym ciałem i jak można je ocenić. Myślę o tym, czego nie mogę dostrzec: jak zmieniają się ich twarze; wizerunki, które są jak mapy doświadczeń, a każde uniesienie brwi, każde westchnienie jak mała teologia dźwięku. I największy dramat tych, co przed nimi, pianistów.

Jury Konkursu Chopinowskiego to w końcu coś więcej niż zespół ekspertów. To wspólnota słuchania z jednej i osobność, a może nawet osobowość z drugiej strony. Każde z nich nosi w sobie własną interpretację Chopina, ukształtowaną przez lata gry, podróży, ciszy, odkrywania, prób i błędów. A jednak muszą się spotkać w jednym punkcie, w ocenie. Jak mistycy w klasztorze, którzy próbują nazwać Boga, choć wiedzą, że każde słowo Go zuboży. Raz na pięć lat w końcu filharmonia staje się małą świątynią, laboratorium polskiej duszy.

Ich praca przypomina sąd nad niewidzialnym. Pianista wychodzi, gra, a oni słuchają, nie tylko uszami, ale całą pamięcią świata. Wiedzą, że Chopin nie jest ani w tempie, ani w dynamice, ani w idealnej technice; nie tam też leży przecież źródło jego polskości i zarazem uniwersalności. Jest w chwili, gdy dźwięk dotyka czegoś w człowieku, co od dawna nie miało imienia. Chopinowski juror nie tyle ocenia, ile rozpoznaje; dokładnie, jak kapłan, który w znakach szuka śladów obecności, w błędach i pozornych mankamentach boskości samej.

Z tyłu sali słychać, jak ktoś z publiczności cicho oddycha; w przerwach odzywa się cały zaś chór ludzkich głosów. Jakby barbarzyńcy wkraczali do rzymskiego gmachu. Te pohukiwania, jęki, stęki i chrupnięcia są jak najazd Wandalów, tak bardzo ludzcy w swojej oczywistości. Ktoś przymyka oczy. Oni jednak, jurorzy, siedzą w bezruchu. Każdy z nich to osobna wyspa świadomości, na której rozgrywa się dramat między rozumem a uczuciem, wiarą a doświadczeniem. Czy dać punkty za czystość dźwięku, czy za prawdę emocji? Czy technika może zbawić duszę utworu? A może tempo? A może właśnie błąd, lekki poślizg palca jest miejscem, w którym objawia się człowieczeństwo pianisty – jego kruchość, jego modlitwa – a nawet i boska iskra?

Praca jury to w gruncie rzeczy kontemplacja. W tej ciszy po dźwiękach, w tych notatkach pisanych na marginesie rozgrywa się filozofia słuchania: człowiek próbuje zrozumieć człowieka przez muzykę, a muzykę przez milczenie, siebie samego przez to, co pomiędzy nutami. Kiedy ostatni akord wybrzmi, jurorzy podnoszą wzrok. Przez moment nikt się nie rusza. Niektórzy zawieszają końcówki długopisów albo piór nad kartką, jakby wskazując moment wydania wyroku. Czas staje w miejscu. W tej chwili, tak krótkiej i tak niepojętej, rodzi się to, co Chopin zostawił światu: nie nuty, nie styl, ale doświadczenie tajemnicy. A potem rozbrzmiewają brawa widowni.

.Bo Konkurs Chopinowski to nie tylko rywalizacja pianistów. To także liturgia ducha, w której członkowie jury, z pozoru chłodni i surowi, stają się uczestnikami misterium, swoistymi kapłanami tej liturgii. Siedząc w ostatnim rzędzie balkonu Filharmonii Narodowej, widzę, jak każdy z nich słucha, jakby chciał uchwycić coś więcej niż muzykę. Jakby próbował zrozumieć samego Boga, który na chwilę przemówił przez klawiaturę i postanowił objawić się słuchaczom. Ich zadaniem jest tę iskrę wychwycić.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 października 2025