Mój Olsztyn
Opowieść o moim Olsztynie zacznę od końca. Stoję właśnie w korku i przez szybę samochodu przyglądam się ludziom, zakleszczonym pośrodku asfaltowej drogi. Z nudów przyglądam się, co robią. Część z nich nieruchomo patrzy przed siebie. O czym myślą? Nie wiem, mogę się tylko domyślać, ale jeśli nie ruszymy z miejsca w ciągu następnych dziesięciu minut, będę wiedział na pewno. Będą myśleć o Olsztynie, tak jak ja.
Szkoda, że to nie jest film, który można przewinąć do przodu lub do tyłu. Mógłbym być już w domu. Albo przy urnie. Nie, nie chciałem głosować na ostatniego prezydenta. Być może moi zakorkowani współplemieńcy też nie. Ale mieliśmy niewielki wybór. Mogliśmy oddać głoś na drugą kandydaturę, na człowieka na którym ciążą poważne zarzuty. Pewnie o nim słyszeliście, bo to był aktor największej kampanii wizerunkowej w historii powojennego Olsztyna. Tak tu sobie radzimy, w moim mieście.
Film o Olsztynie mógłbym oglądać w przyspieszonym tempie. Widać by było na nim, jak małe miasto rośnie, przetacza się przez nie front wojenny, a później tablicę z napisem „Allenstein” czyjeś ręce zamieniają na „Olsztyn”. Krótkie ujęcie na stację kolejową, bo Polska wróciła tu w 1945 r., a przywieźli Ją do nas właśnie kolejarze. Później film będzie przewijał się jeszcze szybciej. Miasto będzie porastało budynkami, drogami, pojawi się stadion i wysokie, betonowe bloki. Tylko z lotu ptaka będzie widać, jak daleko mamy do Warszawy. Jak oddalamy się od niej, stając się zieloną wyspą, osadzamy się w klimacie miejskiej prowincji.
Kierowcy w sąsiednich samochodach w pewnej części są potomkami tych, których przesiedlono tu z Kresów. Inni są synami i córkami ludzi, którzy założyli w Olsztynie rodziny, bo nie mogli znaleźć swojego miejsca w rodzinnym Krakowie, Wrocławiu, czy Warszawie. W naszym mieście byli cenni, bo przywozili ze sobą wiedzę i stan umysłu rzadko spotykane na tych ziemiach. Ale kiedy to było. Dziś moje pokolenia szuka swojego szczęścia, podróżując dokładnie w przeciwną stronę. Albo dalej, na lotnisko.
Ruszamy. Przez chwilę ścigamy się do świateł przy galerii handlowej. Mamy takie dwie w mieście. To nasze okno na świat. Wychodzi na to, że mamy nawet parę oczu. Zabawna sprawa z tą galerią, bo obok niej jest wielki parking. Galeria ma własny, wewnątrz budynku, ale wszyscy wybierają ten darmowy pod chmurką. Widziałem panie, które nawet przy minus piętnastu wolały zostawić ciepłe kurtki w samochodzie i przejść się w śnieżnej zadymce, żeby tylko zaoszczędzić dwa złote. Tak tu sobie radzimy, w moim Olsztynie.
Przejeżdża zielony tramwaj. Znów nie przejadę skrzyżowania. Może następnym razem. Przyglądam się sąsiadom. Gdybym wiedział, o czym myślą, czego potrzebują, mógłbym zbić na tym kapitał polityczny. Czy w ogóle ktoś zadał sobie trud, żeby dowiedzieć się, czego oni tak naprawdę chcą? Czy potrzebują tych przeklętych tramwajów, promenady, ciszy nocnej w centrum miasta o 22? Ale przecież ktoś wygrywa wybory. Zastanawiam się, czy to jest możliwe, żeby jakiś polityk, prezydent, menadżer wyszedł na mównicę i powiedział „Proszę Państwa, nie wiem! Coś mi się tam wydaje, robiliśmy jakieś badania i wychodzi, że raczej to jest dobre, a tamto złe. Ale pewności nie mam. Proszę o wasz głos, nawet, jeśli zapomnę o was zaraz po wyborach.” W Olsztynie na przykład, Prezydent wybudował dwie linie tramwajowe, momentalnie korkując miasto. I żeby je udrożnić polecił mieszkańcom przesiąść się do tramwajów. Tak sobie myślę o ludziach, którzy po wojnie przyjechali tu z niczym. A jak się czegoś dorobili, a samochód ważna rzecz, to teraz mają to porzucić. Bo Pan Prezydent sobie tak zażyczył, bo tak mu wyszło w rachubach.
Jedziemy. Z nadzieją, że nie zatrzyma nas czerwone światło. Słucham olsztyńskiego radia. Pan Wojewoda mówi o sukcesie, pan Marszałek chwali się nowymi inwestycjami. Rozglądam się wokół. Widzę zmęczone twarze po dniu pracy. Co dla niech jest sukcesem? Premia? Powrót do domu w pół godziny? Mówienie bez ironii „jestem z Olsztyna”? Kawałek własnego trawnika? Ludzie odnoszą tu wspaniałe sukcesy, ale jakoś nie lubią o tym mówić. Chwalą się tylko ci w radiu.
Patrzę na marki samochodów. Dużo się zmieniło. Kiedyś mieliśmy poniemieckie budynki, a później samochody. Teraz po zapchanych drogach jeździ dużo nowych pojazdów. Wiele z nich ma firmowe emblematy. Ci kierowcy jeżdżą szybciej i bezczelniej. Spieszą się, bo robią pieniądze. Dwadzieścia godzin dziennie z telefonem przy uchu. Zbierają fundusze na własny domek. W Olsztynie zwykle to oznacza, że zaraz wyprowadzą się z miasta. Ale i tak mi imponują. Bije od nich energia, bo to są ludzie, którzy wszystko mogą. Nie wiem, czy jest sens przesiadać ich do tramwajów.
Zmieniam stację radiowa w poszukiwaniu muzyki. Nawet, jeśli śpiewaną po polsku, to na 90% nie jest to zespół z Olsztyna. Jakoś nie mamy szczęścia. Ci, co odnieśli sukces, są już z Warszawy. Tu pozostali Norbi, Enej, Big Day, albo Vader. Ci ostatni chyba nigdy nie trafili na olsztyńskie salony. Tam hołubi się artystów, których nie znam. Pewni źle to o mnie świadczy, ale może jeszcze gorzej o tych, którzy wręczają sobie medale. „Panie kolego, gratuluję! Dziękuję! To ja zaśpiewam na Pana wiecu!” Tak tu sobie radzimy, w moim Olsztynie.
Stoimy, jedziemy, znów stoimy. Czy ja narzekam? Może czasami przeklinam, bo kazano nam się cieszyć, że wybudowano nam kilka prostych chodników, których wcześniej nie było. Mamy mosty, ale niewiele z nich widać. Wkurzam się, bo stojąc w korku czuję się bardzo samotny. Mam uczucie, że ktoś o mnie zapomniał, że ważniejszy jest jakiś plan, w którym mnie nie uwzględniono. W tym planie jest trochę ludzi z mojego miasta. Mijają nas na drodze samochodami w cenie domku, o którym marzymy. A nam podarowano betonowe place i promenady. Tylko nie za bardzo wiemy, co z nimi robić.
Teraz opowieść o Olsztynie zacznę od początku. Kocham to miasto. Mamy nawet takie naklejki na samochodowe zderzaki. I chciałbym, żeby film o naszym mieście zawierał kilka scen z moich czasów. I żeby nie było korków.
A teraz uśmiecham się do pani, którą przepuszczamy przed siebie, bo chce zmienić pas. Uśmiecham się, uwierzycie?
Michał Wypij