Nowa Huta – najmłodsza dzielnica Krakowa i jej dziedzictwo
Nowa Huta, określana często mianem „najmłodszej siostry Krakowa”, zdążyła przez kilkadziesiąt lat nabrać patyny – pisze Monika PŁAZIAK
.Wielu z pierwszych jej budowniczych już od nas odeszło, inni nadal tutaj mieszkają, korzystając ze spokoju osiedlowych skwerów i alejek, spacerując w samotności lub z wnuczętami i prawnuczętami. O niegdysiejszej „młodości” i żywotności tej dawnej dzielnicy robotniczej, ale też wzorcach, co ciekawe, anglosaskiego „miasta ogrodu” i „jednostki sąsiedzkiej”, przypominają niektóre nazwy osiedli, jak chociażby Młodości, Sportowe, Szkolne, Ogrodowe czy Urocze.
Z pewnością nie jest to już młoda dzielnica. Zauważymy to, gdy spojrzymy zarówno na jej najstarszą część, wybudowaną w latach 50. i 60. XX wieku, składającą się głównie z niewysokich ceglanych bloków, jak i tę nieco młodszą, czyli wielkopłytowe osiedla mieszkaniowe powstałe w latach 70. i 80. w Bieńczycach, Mistrzejowicach i na Wzgórzach Krzesławickich. Te drugie mogą wydawać się teraz szczególnie demograficznie postarzałe, bo to przecież one przez lata nosiły miano młodych osiedli krakowskich, gdzie na podwórkach od rana do wieczora słychać było bawiące się dzieci i młodzież. Teraz w tej przestrzeni między blokami jest raczej cicho. Ta cisza i spokój, swojego rodzaju sielskość, są dla obecnej Nowej Huty charakterystyczne.
W starszej części, tej wokół placu Centralnego im. R. Reagana, ciągnącej się od Mogiły po ulicę Kocmyrzowską, oprócz spokoju spacerowicz zauważy niezwykle racjonalny, symetryczny układ ulic rozchodzących się promieniście właśnie od placu Centralnego, ze zlokalizowanymi między nimi niedużymi osiedlami – na kilka tysięcy mieszkańców, z całkiem zgrabnymi socrealistycznymi i socmodernistycznymi budynkami, ze sklepami i innymi lokalami usługowymi na parterach tych budynków wzdłuż głównych ulic. Przez lata zieleń tutaj bardzo wybujała.
Mieszkańcy mówią, że mieszkają jak w parku, a nawet jak w lesie. Wszystko to zachęca do spacerów, a może do pozostania tutaj na dłużej. Nawet do zamieszkania. Czas obalić stereotyp, że jest to dzielnica niebezpieczna. A może stereotyp ten został obalony już kilka albo i kilkanaście lat temu? Coraz częściej przyjeżdżają tutaj krakowianie z innych części miasta, aby spędzić miło, kulturalnie swój wolny czas. Można odbyć przyjemny spacer wokół zrewitalizowanego Zalewu Nowohuckiego. Warto wybrać się do Muzeum Nowej Huty w dawnym kinie Światowid, gdzie ekspozycja zmienia się dość często, a wystawy poruszają ważkie tematy, nie tylko nowohuckie. Spektakl w Teatrze Ludowym czy Łaźni Nowej też będzie z pewnością trafionym wyborem. Zawsze warto zajrzeć do Nowej Huty, może akurat trafimy na jedną z wielu imprez plenerowych albo po prostu zjemy najlepsze w całym Krakowie lody w „Lodowej Hucie”. Wachlarz tutejszych atrakcji jest naprawdę szeroko rozłożony.
Do Nowej Huty coraz częściej zaglądają turyści. Mimo że jest to część Krakowa stosunkowo młoda, to jej dziedzictwo okazuje się starsze niż pierwsze bloki na osiedlu Wandy. Nie powstała przecież Nowa Huta, jak to się zwykło twierdzić, na surowym korzeniu. Żeby się o tym przekonać, warto zapoznać się z przedsocjalistyczną historią Nowej Huty, a w tym celu chyba najlepiej odwiedzić Mogiłę z jej średniowiecznym opactwem cysterskim, dworek Jana Matejki w Krzesławicach i okoliczne poaustriackie forty. Natomiast dziedzictwo okresu socjalistycznego to nie tylko artefakty materialne w postaci układu urbanistycznego i budynków, ale również „duch” tego miejsca – swoiste połączenie miejskości i wiejskości, którą stworzyli tutaj pierwsi mieszkańcy ówczesnej dzielnicy robotniczej, czyli przybysze z różnych wsi i miasteczek Polski, adaptujący swoje zwyczaje w „nowym mieście”.
Ale ten duch to przede wszystkim determinacja i odwaga nowohucian w ich dążeniu do wybudowania pierwszego kościoła w tej „dzielnicy bez Boga”, jak mawiały socjalistyczne władze, oraz patriotyzm, któremu mieszkańcy dali wyraz zwłaszcza w okresie stanu wojennego, często i masowo biorąc udział w ulicznych protestach i strajkach pracowniczych, zwłaszcza na terenie ówczesnego kombinatu metalurgicznego. Dziedzictwo lokalne tworzyło się nadal, również w okresie transformacji ustrojowej i społeczno-gospodarczej po roku 1989. To właśnie w Nowej Hucie jak w soczewce odbijały się trudności tamtych przemian. Bezrobocie, starzenie się demograficzne i deterioracja tkanki miejskiej były tutaj szczególnie widoczne. Potem nastąpiło wkraczanie symptomów globalizacji – pojawiły się siedziby banków, sklepy sieciowe i dyskonty, a wraz z nimi, z jednej strony – odnowa przestrzeni publicznej, a z drugiej – jej unifikacja. Nowa Huta po tych trudnych latach dopiero powoli wychodzi z kryzysu. Mimo że się zestarzała, to pięknieje, czego przejawem są przykłady rewitalizacji – wspomnianego już Zalewu Nowohuckiego i jego otoczenia, a ostatnio – alei Róż (gdzie niegdyś stał pomnik W. Lenina). Po latach „betonozy” tego miejsca wrócono do pierwotnego, bardziej „zielonego” wizerunku alei Róż.
Jak już wspomniano, Nowa Huta cieszy się zainteresowaniem turystów. Minęły czasy, gdy przybywali tutaj turyści zwabieni jedynie propozycją odbycia wesołej „socwycieczki”, czyli przejażdżki starym trabantem przez nowohuckie ulice w stronę centrum administracyjnego kombinatu, i możliwością doświadczenia stereotypowych doznań rodem z PRL-u, czyli wychylenia kieliszka wódki, zakąszonego kiszonym ogórkiem. Współczesny turysta to turysta bardziej świadomy i wymagający. Nowa Huta nie jest i z pewnością długo jeszcze nie będzie destynacją pierwszego wyboru dla turysty przyjeżdżającego do Krakowa. Zanim on tutaj trafi, najpierw odwiedzi Stare Miasto, Kazimierz i Podgórze, następnie uda się do Wieliczki i Oświęcimia, a może i do Zakopanego. Do Nowej Huty przyjedzie na końcu albo dopiero w ramach kolejnych odwiedzin miasta Kraka. Chyba że jest to turysta specyficzny, szczególnie zainteresowany okresem socjalistycznym lub transformacji, a takich ostatnio przybywa. Żaden z nich z pewnością nie pożałuje odwiedzin tej części Krakowa.
.Nowa Huta to jednak nie tylko atrakcja turystyczna. To przede wszystkim żywy organizm miejski. Z rozmów z nowohucianami wynika, iż są do swej dzielnicy niezwykle przywiązani. Doceniają lokalne dziedzictwo, cieszą się z miejscowej symboliki, rozpoznawalnej na zewnątrz, ale są też codziennymi użytkownikami tej przestrzeni. Pragną, aby Nowa Huta nie pozostała jedynie socjalistycznym skansenem, aby jej rewitalizacja odbywała się w pełnym tego słowa znaczeniu, żeby wracało tutaj życie. Z pewnością nie chcieliby widzieć Nowej Huty znów jako dzielnicy robotniczej. Ten rozdział już został zamknięty, a i przemysł w poprzedniej formie już tutaj nie wróci. Gdyby chcieli jego powrotu, to w zupełnie innej formie – tej nowoczesnej, innowacyjnej. Przede wszystkim chodzi im o to, aby ta część Krakowa stawała się jeszcze lepszym miejscem, tak zwyczajnie – miejscem do życia, z zadbaną przestrzenią publiczną dla osób z każdej kategorii wiekowej, bo przybywa przecież ludzi starszych, ale nie brakuje dzieci i młodzieży chcącej spędzać tutaj swój wolny czas.
Monika Płaziak