Czy technologia może przewidzieć Wielki Krach?
Czy można, korzystając z technologii, przewidzieć przyszłość? – zastanawiają się Natalia MARSZAŁEK i ALEKSANDRA SOWA
Krach nadejdzie. Jutro lub pojutrze, może w przyszłym tygodniu – najpóźniej w następnym miesiącu lub za rok. W każdym razie – wkrótce. Pęknięcie „bańki spekulacyjnej”, krach na giełdzie, kryzys gospodarki lub przynajmniej słaba koniunktura. Niemiecki indeks giełdowy spada do najniższego poziomu, Argentynie grozi bankructwo, podobnie jak Wenezueli. Donald Trump prowadzi świat do następnej wojny handlowej, Ukraina wprowadza stan wojenny. Ekonomiści i eksperci rynku giełd widzą rychłe nadejście krachu; Nostradamus przepowiadał go już dawno, a ostatnio Marc Friedrich w książce Sonst knallt’s (wielki krach).
Dlaczego katastrofa musi nadejść, jest dla każdego jasne: wskaźniki giełdowe są kiepskie. Chociaż nie wszystkie i nie jednocześnie. Które parametry lub wskaźniki – zwłaszcza w odniesieniu do giełdy i cen akcji – nie jest jasne. Powodem, dla którego inwestorom tak trudno jest opracować obiektywną prognozę rozwoju cen akcji na giełdzie, jest fakt, że nie istnieje jednoznaczny wskaźnik tego, jak rozwijać się będzie gospodarka.
Katastrofalne skutki ostatnich kryzysów – czy to upadku systemu z Bretton Woods w 1973 roku, czy krachów giełdowych na przełomie tysiącleci – obudziły pragnienie, aby opracować jednoznaczny instrument lub przynajmniej wskaźnik, który służyłby jako zapowiedź takich kryzysów. Nie tylko po to, aby przygotować się lub uzupełnić kasy awaryjne, ale również żeby państwo i jego instytucje mogły zastosować środki zaradcze i ewentualnie zapobiec czarnemu scenariuszowi.
Za jeden ze skomplikowanych, ale najbardziej wiarygodnych wskaźników nadchodzących kryzysów uważa się tzw. „Hindenburg Omen”. Jego nazwa pochodzi od niemieckiego sterowca „Hindenburg”, który w 1937 roku podczas cumowania w Lakehurst w USA stanął w płomieniach – zginęło wtedy 36 osób.
.Hindenburg Omen to techniczny zwiastun gwałtownych zmian na giełdzie. Kryzys giełdowy przewidywany jest na podstawie następujących pięciu kryteriów:
1. Liczba akcji osiągających nowe 52-tygodniowe maksima przekracza 2,2% wszystkich akcji znajdujących się w obrocie na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych (NYSE). To samo dotyczy liczby akcji, które wyznaczają nowe 52-tygodniowe minima.
2. Mniejsza z obu liczb to co najmniej 69.
3. Liczba akcji na 52-tygodniowym maksimum jest maksymalnie dwukrotnie wyższa niż w przypadku akcji na najniższym poziomie 52-tygodniowym.
4. Wzrasta 10-tygodniowa ruchoma średnia NYSE Composite Index.
5. Wskazania tzw. oscylatora McClellana są negatywne.
Jednorazowe wystąpienie sygnału Hindenburg Omen nie wystarczy jednak, aby przewidzieć kryzys. Aby potwierdzić prognozę, wszystkie pięć kryteriów musi zostać ponownie spełnione w ciągu kolejnych 36 dni. I nawet jeśli te wszystkie kryteria są spełnione, nadejście katastrofy nadal nie jest ostateczne. Pojawienie się Hindenburg Omen nie zawsze skazuje giełdę na ruch w dół – zdarzają się też fałszywe sygnały. To jeden z powodów, dla których ARD opisuje zdolność prognostyczną wskaźnika Hindenburg Omen jako wątpliwą: „Jedynie w około 25 procentach wszystkich przypadków Hindenburg Omen trafnie zapowiedział znaczący spadek cen akcji” .
Hindenburg Omen jest wskaźnikiem potencjalnych spadków kursów giełdowych – a nie ich warunkiem wstępnym. Ponieważ w ostatnich dziesięcioleciach nie było krachów na giełdzie, które nie byłyby poprzedzone omenem, jest on traktowany jako poważny sygnał, mimo ryzyka, że może to być tylko fałszywy alarm.
W październiku niemiecki magazyn Wirtschaftswoche wybrał dziewięć kluczowych wskaźników, „które w większości sprawdziły się również w przeszłości” , i poddał je analizie. Wniosek: nie każdy wskaźnik wskazywał na spadek cen – ale tylko jeden wskazywał na poprawę sytuacji na rynkach akcji. Od stosunkowo prostych wskaźników, jak np. (μ, σ) czy analizy oparte na rozkładach Bernoulliego, przez bardziej skomplikowane, jak rentowność czy stosunek wartości księgowej do ceny, po niemal ezoteryczne, jak samopoczucie inwestorów lub barometr strachu – prognozy dotyczące rozwoju rynku są… zróżnicowane. To inwestor podejmuje decyzję, któremu wskaźnikowi zaufa. Ponosi też konsekwencje tego, że oparł się na błędnym wskaźniku. Wirtschaftswoche podał jednak jeden całkiem pewny wskaźnik zbliżającego się spadku cen akcji, mianowicie – kiedy tabloidy zaczynają dawać czytelnikom wskazówki, w co inwestować .
Katastrofalne skutki poprzednich krachów giełdowych skłaniają do nadawania zwiastunom kryzysów odstraszających nazw, takich jak „Hindenburg Omen”, ale doprowadziły też do unikania ryzykownych działań. Jeśli chodzi o giełdę, zastosowanie zdaje się mieć zasada: w lesie przy najmniejszym szeleście w krzakach w nocy lepiej uciec i dowiedzieć się później, że to był tylko kot, niż zostać i skończyć jako posiłek niedźwiedzia. I to prawdopodobnie jest jeden z powodów, dla których ekonomiści i eksperci rynku giełdowego zawsze mają zły nastrój: zawsze znajdzie się jakiś niepokojący wskaźnik.
Utrzymujące się kiepskie nastroje na giełdzie wskazują na coś jeszcze: cyfryzacja, automatyzacja i masowe gromadzenie danych nie poprawiły dotychczas znacząco prognoz. Wraz ze wzrostem mocy obliczeniowej i coraz większą dostępnością oprogramowania i sprzętu bieżąca identyfikacja wskaźników – nawet tak złożonych jak Hindenburg Omen – nie powinna stanowić problemu. Niewiele osób potrafi obliczyć w głowie skomplikowane zadanie z trzema niewiadomymi – potrzebują do tego narzędzi, chociażby ołówka i kawałka papieru. Maszyny mogą robić to lepiej, szybciej, bardziej wydajnie i niezawodnie. Już teraz prowadzą handel automatycznie, kupują i sprzedają akcje szybciej niż maklerzy giełdowi i mogą przetwarzać miliony transakcji w milisekundach. Dane i informacje są rejestrowane i przechowywane elektronicznie na dużą skalę. To wspaniałe. Wydaje się jednak, że nie polepszyło to dotychczas naszej zdolności do rzetelnego prognozowania rozwoju sytuacji na rynku.
W 2008 r. redaktor naczelny czasopisma Wired, Chris Anderson, ogłosił koniec metody naukowej , która w przyszłości z powodu ogromnej ilości danych stanie się zbyteczna. Po co korzystać ze złych wzorców, skoro można nie korzystać z żadnych wzorców? – pytał Anderson. W przypadku big data korelacja jest wystarczająca, twierdzi Anderson, przyczynowość i semantyka nie są już potrzebne. Krótko mówiąc, gdy danych jest wystarczająco dużo, mówią one same za siebie i pozwalają rozwiązać wszystkie problemy. To jednak na razie nie znalazło odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie tylko w prognozach rynkowych, ale również w przypadku klęsk żywiołowych czy prognoz pogody – a także w tak banalnych kwestiach, jak sterowanie pojazdem autonomicznym. Mimo iż pojazd opuszczający dziś fabrykę ma około 100 czujników niezmordowanie zbierających dane, wciąż nie potrafi latać.
.W komputerowej ocenie danych, automatyzacji lub algorytmizacji decyzji to właśnie nauka – analiza, formułowanie założeń, hipotez – odróżnia wynik reprezentatywny od stosu nieprzydatnych liczb. I dopóki nie będzie wiarygodnych teorii, większej ilości czasu i innych zasobów poświęcanych na badania mechanizmów rynku – w tym rynku giełdowego – oraz na tworzenie nowych modeli, można darować sobie zbieranie wszystkich tych danych i czerpać wiedzę bezpośrednio z przepowiedni Nostradamusa.
Natalia Marszałek
Aleksandra Sowa