
Wielka niepewność, wielkie zamknięcie. Jak się poruszać po sprzecznościach globalnego nieładu?
Już orientalista Bernard Lewis po upadku Muru Berlińskiego przepowiedział „zderzenie cywilizacji” między światem judeochrześcijańskim a muzułmańskim – twierdzi Nathalie TOCCI
.Otwarty świat nie zniknął z dnia na dzień. Nie obudziliśmy się nagle w zamkniętym świecie, lecz przeszliśmy i wciąż przechodzimy przez szereg kryzysów, które wywracają stary świat do góry nogami. Każdy z nich był czasem przyczyną, czasem objawem, a prawie zawsze jednym i drugim; etapem w wirze zamknięcia. Terroryzm, kryzys finansowy, kryzys migracyjny, brexit, wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA, pandemia, inwazja Rosji na Ukrainę, destabilizacja Bliskiego Wschodu i zbliżające się tytaniczne starcie między USA a Chinami nie są niefortunnymi zbiegami okoliczności. Każdy z tych kryzysów bowiem odzwierciedla jakiś wymiar wielkiego zamknięcia i przyczynia się do uruchomienia kolejnego ogniwa.
Do 11 września 2001 r. wejście na pokład samolotu w Europie, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych, przypominało wsiadanie do autobusu. W strefie Schengen ludzie często podróżowali bez okazywania paszportu, a kontrole bezpieczeństwa prawie nie istniały. Po drugiej stronie Atlantyku praktycznie nie było kontroli. I to do tego stopnia, że 11 września 2001 r. dziewiętnastu zamachowców z organizacji terrorystycznej Al-Kaida nie miało problemu z wejściem na pokład samolotów zmierzających do Kalifornii i porwaniem ich w kierunku WTC w Nowym Jorku i Pentagonu w Arlington w Wirginii, w wyniku czego śmierć poniosło ok. 3000 osób, a 6400 zostało rannych.
Dosłownie z dnia na dzień nasz świat się zmienił. Granice wewnątrzeuropejskie, które praktycznie nie istniały w poprzednich latach, zaczęły ponownie dawać o sobie znać, a lotniska na całym świecie drastycznie zaostrzyły kontrole bezpieczeństwa. Alarm terrorystyczny utrzymywał się na najwyższym poziomie przez lata, a z każdą oznaką nowego ataku zwiększano liczbę kontroli. Teraz należy ściągać buty, paski i kurtki, wyciągać laptopy i płyny (ściśle przestrzegając limitu 100 ml i umieszczając je w przezroczystych plastikowych saszetkach). Wydłużyły się kolejki do kontroli, a możliwość dotarcia na lotnisko na ostatnią chwilę w zasadzie została wyeliminowana.
Potem nastąpiła globalna wojna z terroryzmem, ogłoszona przez prezydenta USA George’a W. Busha, która przybrała postać głównie amerykańskich interwencji wojskowych w Afganistanie i Iraku, co tylko pogorszyło sytuację. Wojna w Afganistanie miała związek z 11 września w świetle faktu, że organizacja Al-Kaida zrodziła się pod koniec lat 80. w kontekście oporu mudżahedinów przeciwko sowieckiej inwazji na ten kraj. Al-Kaida i jej założyciel Osama bin Laden pozostali w Afganistanie w kolejnych latach, ciesząc się szerokim polem manewru, zwłaszcza po dojściu do władzy talibów w 1996 roku.
Tak więc chociaż ci ostatni nie byli bezpośrednio zaangażowani w ataki z 11 września, byli za nie pośrednio odpowiedzialni. Wywołało to amerykańską inwazję mającą na celu obalenie ich reżimu, a następnie obecność wojskową NATO w kraju aż do jego chaotycznego opuszczenia w 2021 r., wraz z natychmiastowym przesiedleniem talibów do Kabulu.
Z kolei Irak nie miał nic wspólnego z 11 września. Ideologicznie wahabicki islamizmAl-Kaidy był przeciwieństwem świeckiego, „socjalistycznego” autorytaryzmu partii Baas Saddama Husajna w Iraku. Organizacja Al-Kaida nie była znacząco obecna w Iraku i nie była mile widziana przez irackiego przywódcę ani przez reżim Baas w regionie (reżim Hafiza al-Asada w Syrii, który przeszedł w ręce jego syna Baszara w 2000 roku). Irak nie miał nic wspólnego z atakami na WTC nawet przy uwzględnieniu bardzo wątłych powiązań zamachowców. Wiemy, że spośród 19 zamachowców z 11 września 15 było obywatelami Arabii Saudyjskiej, a pozostali byli Emiratczykami, Egipcjanami i Libańczykami; Irakijczyków tam nie było. Kolejne uzasadnienie wojny w Iraku – broń masowego rażenia Saddama Husajna – okazało się gigantyczną mistyfikacją; broni tej nigdy nie znaleziono. Prawdziwy motyw był zupełnie inny i sięgał dziesięciu lat wstecz.
Kiedy Irak zaatakował Kuwejt w latach 1990–1991, Stany Zjednoczone, kierowane wówczas przez prezydenta George’a H.W. Busha, interweniowały militarnie. Jednak po wyzwoleniu Kuwejtu i ustanowieniu, wraz z Francją i Zjednoczonym Królestwem, „strefy zakazu lotów” w północnym Iraku w celu ochrony mniejszości kurdyjskiej Waszyngton nie posunął się dalej i nie obalił reżimu Saddama Husajna. Decyzja Busha seniora została zakwestionowana w jego własnej administracji przez grupę neokonserwatywnych jastrzębi. Te jastrzębie, które powróciły do władzy w 2000 r., za rządów George’a W. Busha, skorzystały z okazji o nazwie „9/11”. Pomimo niewielkiego związku z atakami terrorystycznymi na WTC ogólny kontekst globalnej wojny z terroryzmem został wykorzystany do zidentyfikowania „państw zbójeckich” na Bliskim Wschodzie – Iraku Saddama Husajna, Syrii Asada i Islamskiej Republiki Iranu. Inwazja na Irak byłaby pierwszym krokiem w strategii pokonania tych państw, co zgodnie z ideologią neokonserwatystów w Waszyngtonie wywołałoby efekt domina zmiany reżimu w regionie.
Efekt domina nastąpił, ale zupełnie innego rodzaju. Po śmierci Saddama Husajna i podważeniu reżimu Baas Irak pogrążył się w etno-politycznej i religijnej przemocy, implozji instytucji państwowych i terroryzmie. Jedynym regionalnym podmiotem, który miał pożytek z nikczemnej wojny USA i ich sojuszników, był paradoksalnie arcywróg Waszyngtonu – Iran, wykorzystujący swoje powiązania z szyicką większością w Iraku. Następnie na tle przemocy i niestabilności na Bliskim Wschodzie, zaostrzonej przez wojnę domową w Syrii, która rozpoczęła się w 2011 r., pojawiło się Islamskie Państwo Iraku i Syrii (Daesh) – organizacja terrorystyczna, która zainspirowała, wyreżyserowała lub zleciła serię ataków, zwłaszcza w Europie, począwszy od 2015 r., w tym ataki na siedzibę satyrycznej gazety „Charlie Hebdo” i Bataclan w Paryżu. Ataki z 11 września, które wywołały wojnę, która nie miała nic wspólnego z terroryzmem Al-Kaidy, przyczyniły się do powstania dziesięć lat później odłamu Daesh, tj. jeszcze brutalniejszej metamorfozy Al-Kaidy. I istotnie Daesh miało nawet ambicje państwowe, starając się ugruntować swoją pozycję w próżni władzy pozostawionej przez konflikty w Iraku i Syrii, a jego głównym celem poza Bliskim Wschodem była Europa.
W kontekście ataków z 11 września kolejny sezon terroryzmu, który ogarnął Europę, od Brukseli, Paryża, Madrytu, Barcelony, Nicei i Berlina po Londyn i Stambuł, umocnił wspomniany już paradygmat, który Samuel Huntington nazwał „zderzeniem cywilizacji”, który pojawił się wraz z końcem zimnej wojny, kiedy implozja ZSRR pozostawiła Zachód bez wroga. Pseudotożsamości zawsze mają trudności z określeniem siebie przy braku swojego przeciwieństwa; bez „innego” trudno jest zrozumieć, czym jest „ja”. Ponieważ „dobry wróg” pomaga zarówno odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych, jak i stworzyć jedność i zdefiniować „interes narodowy”, USA i Europa, często nieświadomie, starały się znaleźć nowego „wroga”. Huntington znalazł odpowiedź, stawiając hipotezę, że nowym źródłem konfliktu w świecie, w którym kapitalizm pokonał komunizm, jest kultura. Tożsamości narodowe nie były już definiowane przez ideologię polityczną – okres po zimnej wojnie był erą postideologiczną. Tożsamości te były zakotwiczone w pierwotnych i kulturowych cechach, takich jak pochodzenie etniczne, język, tradycja, a przede wszystkim religia. Wraz z upadkiem Muru Berlińskiego wyłoniły się nowe bloki, tym razem „cywilizacji” – zachodniego chrześcijaństwa, słowiańskiego prawosławia, konfucjanizmu, hinduizmu i islamu.
Huntington nie był jedynym, który w ten sposób wyobrażał sobie nową dynamikę współpracy i konfliktu w polityce międzynarodowej. Inni konserwatywni naukowcy również podążali w tym samym kierunku, na przykład orientalista Bernard Lewis, który po upadku Muru Berlińskiego przepowiedział „zderzenie cywilizacji” między światem judeochrześcijańskim a muzułmańskim. Oczywiście konstrukcja nowego wroga nie pochodziła wyłącznie z akademii. Począwszy od kancelarii i armii, poprzez szkoły, media i hollywoodzkie studia filmowe, instytucje, firmy i (nie)cywilizowane społeczeństwa pracowały mniej lub bardziej nieświadomie nad konstrukcją nowego wroga.
Ataki z 11 września w spektakularny sposób uwiarygodniły tezę o „zderzeniu cywilizacji”, która powstawała od kilku lat. Ten „inny” jednak, od którego należało się odróżnić, a nawet z którym należało walczyć, nie siedział cicho, otoczony nową żelazną kurtyną. Był to heterogeniczny, magmowy „inny”, rozszerzający się geograficznie i demograficznie w każdym zakątku planety. Był to „inny”, który żył z „nami” i wśród „nas”, ponieważ w międzyczasie w otwartym świecie nastąpił oszałamiający wzrost łączności, mobilności i wymiany. Handel, inwestycje, migracje, podróże, transport, komunikacja i media przeszły rewolucyjne przyspieszenia i wstrząsy. Żyliśmy w globalnej wiosce, a pod pewnymi względami 11 września był tego najbardziej ponurym przykładem. Jednak odcięcie się od globalizacji poprzez nagłe podniesienie mostu zwodzonego nie było możliwe. Ten „inny”, ten wróg, był wewnątrz i obok nas, a niebezpieczeństwo zawsze czyhało za rogiem.
.Tak przyjęła się polityka strachu i sekurytyzacji wszystkiego, co kilka lat później przyczyniło się do wywołania kryzysu liberalnej demokracji. Kiedy bowiem coś – od migracji po klimat, od terroryzmu po energetykę czy gospodarkę – jest „sekurytyzowane”, kiedy jest przedstawiane jako egzystencjalne zagrożenie, nadzwyczajne i często pozasądowe środki są nagle legitymizowane, aby sobie z tym poradzić, nawet jeśli wiąże się to z obaleniem porządku i naruszeniem podstawowych praw i wolności.Kiedy też jakaś kwestia jest przedstawiana jako sprawa życia i śmierci, przestrzeń do debaty znika, a ludzie w końcu akceptują, niemal bez mrugnięcia okiem, to, co jeszcze przed chwilą wydawało się nie do pomyślenia.
Tekst ukazał się w nr 68 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].