
Siła dobroci i siostrzeństwa w mrokach wojny
Historia ukraińskiego uchodźstwa to w dużej mierze opowieść o tym, jak wojna wraz z pierwszymi eksplozjami o świcie 24 lutego 2022 roku wypchnęła ogromną liczbę ludzi poza granice normalnego życia – pisze Olha KARI
.„Moment, w którym poczułam się uchodźczynią, nastąpił, kiedy wysiedliśmy z długiego pociągu ewakuacyjnego pod Krakowem. Było nas dwa tysiące. I tak wyszliśmy na peron z tymi wszystkimi rzeczami, a tam – kamery, dziennikarze. A ty w tak strasznym stanie, że chciałaś się ukryć przed tymi kamerami… Stoją takie ogromne namioty, w których trzeba się zarejestrować, dają ci kanapkę, gorącą herbatę, jakiś starszy pan zobaczył, że mam koty, przyniósł dwie torebki karmy. Gdy mi je dał, poczułam się jak uchodźca, co wcześniej widziałam tylko w telewizji!” – wspomina Daria, fotografka z Kijowa, która drugiego dnia rosyjskiej inwazji wyjechała najpierw do Lwowa, a następnie do Warszawy.
„Liczne osoby czują się urażone słowem »uchodźca«, starają się w ogóle go nie używać, gdy mówią o sobie. Ale w moim przypadku tak nie było. Ponieważ zrozumiałam – że tak, jestem uchodźcą, uciekam przed wojną i nie widzę w tym nic wstydliwego”.
Daria jest jednym z prawie miliona ukraińskich uchodźców w Polsce (dane według biura ONZ ds. Praw człowieka z czerwca 2023 roku), którzy zostali przez wojnę wyrwani ze swojego zwykłego, ustabilizowanego życia i wrzuceni w wir niepewności, smutku, strachu, samotności i skrajnej nieprzewidywalności. Życie, z jego urokami, osiągnięciami i wymarzoną przyszłością, skurczyło się do rozmiarów plecaka ewakuacyjnego z aparatem fotograficznym, dokumentami i dwoma transporterami dla kotów.
Dla Darii wyjazd z kraju był podróżą w nieznane. Początkowo zgodziła się ją przygarnąć jej szwagierka mieszkająca pod Warszawą, ale pod jednym warunkiem – żadnych kotów. „Ja i mąż lubimy koty, ale one bardzo ograniczają. Mąż został we Lwowie, a mnie i koty wysłał do Polski. To był sam początek wojny, marzec, i tak naprawdę nie było wiadomo, jak daleko posuną się Rosjanie, nikt nie wiedział, co się stanie, więc zgodziłam się na warunki mojej krewnej, że będę bez zwierząt. Jeszcze w drodze zaczęłam szukać dla nich schronienia. Znajomi znaleźli na Facebooku ludzi, którzy zgodzili się przygarnąć moje koty w Warszawie. Poznałam ich, byliśmy bardzo podobni i poczułam, że mogę im zaufać. Tak więc przez pierwszy miesiąc mieszkałam u krewnej pod Warszawą, a koty mieszkały z moimi nowymi polskimi przyjaciółmi w Warszawie”.
Nowi przyjaciele Darii prosili ją, aby raz w tygodniu przyjeżdżała do nich i nocowała, by być blisko kotów, aby nie były zestresowane w nowym miejscu. W czteropokojowym mieszkaniu mieszkała już rodzina ukraińska, którą polscy przyjaciele Darii przyjęli pod swój dach. Miesiąc później ukraińscy lokatorzy przeprowadzili się do osobnego mieszkania, więc Daria zapytała, czy mogłaby wprowadzić się do wolnego pokoju, aby być ze swoimi kotami i szukać pracy w Warszawie. Przyjaciele chętnie się zgodzili.
Historia ukraińskiego uchodźstwa to w dużej mierze opowieść o tym, jak wojna wraz z pierwszymi eksplozjami o świcie 24 lutego 2022 roku wypchnęła ogromną liczbę ludzi poza granice normalnego życia. Z dziećmi i zwierzętami, ze starszymi lub chorymi krewnymi pod opieką, z plecakami lub w ogóle bez niczego – te kobiety (twarz uchodźstwa ukraińskiego jest kobieca) – miały zaledwie kilka godzin na uświadomienie sobie, przetrawienie i zaakceptowanie faktu, że życie, jakie było przed 24 lutego, dobiegło końca i nigdy nie wróci. Wszyscy ci, którzy szturmowali pociągi ewakuacyjne, stali na granicy przez kilka dni w samochodach lub szli pieszo, ciągnąc za sobą dzieci, psy, koty, niosąc torby z dobytkiem, ogłuszeni eksplozjami, które już zniszczyły ich domy, nie mieli innego wyjścia, jak tylko pogodzić się ze świadomością – tam, za umownym kamieniem granicznym, zostaje wielka, krwawa i prawdziwie epokowa wojna, ale przed nimi: wojna osobista, o nowe życie, które musi wykiełkować i utorować sobie drogę, aby zastąpić utracone. I ta wojna również potrzebuje sojuszników, którzy staną po twojej stronie, którzy podadzą ci rękę. Tych w tłumie, którzy przyniosą ci butelkę wody, kanapkę, karmę dla twoich kotów, zostawią wózek i ciepły kombinezon dla twojego dziecka – za darmo, nie oczekując wdzięczności ani rekompensaty pieniężnej. Tych, którzy udzielą ci schronienia, dzieląc się przestrzenią swojego domu, mieszkania, małej kawalerki. Ci, którzy dadzą ci możliwość studiowania, pracy, leczenia, którzy podzielą się ubraniami, mieszanką dla niemowląt, podpaskami i pieluchami.
Nie chcę sprawiać wrażenia osoby, która patrzy na ten etap wojny, nazywanej „pełnoskalową”, przez różowe okulary – doskonale wiem, że każdy jest inny. A obok tych, którzy szczerze chcą pomóc, są tacy, którzy są spięci, a nawet wrogo nastawieni do tłumów Ukraińców, jakby czyhających na świadczenia socjalne lub jakieś zyski kosztem lokalnych mieszkańców. Wojna, jako ogólnoludzki kataklizm, celuje pociskami w nas, Ukraińców, ale rykoszetem niszczy tynk na domu sąsiada. Wojna wzburzyła Ukraińców i doprowadziła do cywilizacyjnego kryzysu w relacjach międzyludzkich, obnażyła prawdę o nas samych, jej skutki dotarły nawet do najbardziej odległych zakątków całej Europy. Poza doświadczeniem siostrzeństwa, wsparcia i życzliwości ze strony zupełnie obcych ludzi uciekające przed wojną Ukrainki spotkały się także z niezrozumieniem, wrogością, a czasem wręcz jawnym zagrożeniem życia.
Wszyscy chcielibyśmy, aby historia Europy i świata w XXI wieku była inna, ale trajektoria tej epoki została zdeterminowana przez „otwarte zakończenie” II wojny światowej, kiedy nierozliczone sowieckie zło w końcu przyniosło swoje krwawe żniwo. Wszyscy chcielibyśmy, aby dom pozostawał domem, niezagrożoną przestrzenią, nad którą nie krążą codziennie rosyjskie rakiety oraz irańskie drony, przynosząc śmierć i rozpacz, ruinę i ból – taki nie do opisania, że nie można już go wykrzyczeć ani wypłakać. Chcielibyśmy jeździć do Polski na wycieczki, latać do Krakowa na grzane wino z oscypkami, spacerować ulicami Warszawy czy malowniczymi nabrzeżami Gdyni i Sopotu, zamiast nocować w ośrodkach dla uchodźców i salach gimnastycznych, w których zeszłej wiosny, w najbardziej piekielne dni, tłoczyło się po dwa, po trzy tysiące ludzi – przerażonych wojną do końca życia.
Wojna przy całym swoim okrucieństwie i piekle tak naprawdę nie czyni ludzi skrajnie innymi. Raczej zdziera maski i pokazuje, kto jest kim w twoim życiu – kto jest przyjacielem, a kto kimś tylko przypadkowym. Kto jest dla ciebie oparciem, twoim sąsiadem i przyjacielem, a kto kimś obcym.
Polacy byli pierwszymi, którzy wyciągnęli pomocną dłoń do Ukrainy w tej wojnie i zaoferowali wiele dobra. Wielka polityka i gry dyplomatyczne będą oczywiście w ten czy inny sposób to testować, ale polityczne ambicje nie złamią tak łatwo niesamowitej siły (wybaczcie mi patrzenie przez różowe okulary w tej nieprzeniknionej ciemności wojny) siostrzeństwa i wzajemnego wsparcia. Bo dobro ma też moc powielania się, wzrastania i ogarniania sobą wszystkich, którzy zdecydują się stanąć po jego stronie. Ważne jest, aby zawsze być życzliwym. Bycie życzliwym w czasach wojny jest jedynym sposobem na ratunek przed jej ciemnością.
„To naprawdę był jakiś cud! – zwierza się Daria. – Kilka dni przed moimi urodzinami napisała do mnie znajoma: »Cześć, dowiedziałam się, że jesteś w Warszawie. Potrzebujesz może roweru?«. Jej polska przyjaciółka kupiła nowy rower i szukała kogoś, komu mogłaby oddać stary. W rezultacie otrzymałam ten rower, który był absolutnie sprawny, od obcego człowieka, dzięki czemu mogłam jeździć po całym mieście, prawie nigdy nie korzystając z transportu publicznego. A ceny biletów w Warszawie są znacznie wyższe niż w Kijowie, więc zaoszczędziłam sporo pieniędzy. Potem przywiozłam ten rower na Ukrainę, kiedy powrót był w miarę bezpieczny. Teraz mój mąż jeździ nim do pracy, jest bardzo zadowolony. Zdecydowaliśmy, że kiedy po zwycięstwie przeniesiemy się za granicę do pracy, oddamy nasze rowery komuś, kto bardziej ich potrzebuje, aby nie przerywać tego łańcucha dobra!”.
Olha Kari
