Olesya KHROMEYCHUK: Dlaczego Zachód nie docenił Ukrainy

Dlaczego Zachód nie docenił Ukrainy

Photo of Olesya KHROMEYCHUK

Olesya KHROMEYCHUK

Ukraińska pisarka, tytuł doktora historii uzyskała na University College London. Wykładała historię Europy Środkowo-Wschodniej na Uniwersytecie w Cambridge, University College London, University of East Anglia i King’s College London. Jest autorką książek o historii Ukrainy, pełni funkcję dyrektora Instytutu Ukraińskiego w Londynie.

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Ukraińcy walczą o przetrwanie. Do osiągnięcia tego celu potrzebują wszelkich dostępnych narzędzi. Nieodmawianie im wiarygodności to minimum, na które zasługują – pisze Olesya KHROMEYCHUK

.Ludzie na Zachodzie uważają mnie za osobę mało wiarygodną, ponieważ jestem młodą kobietą pochodzącą z Europy Wschodniej. Mój kraj potraktowano tak samo.

„Dlaczego tak piękna osóbka prowadzi badania na tak trudny temat?” – usłyszałam od starszego pracownika naukowego na jednej z pierwszych konferencji, w jakich brałam udział. Napisałam doktorat poświęcony historii II wojny światowej, a konkretnie współpracy wojskowej na okupowanych terenach. Mój rozmówca sondował moje kompetencje, bo w jego przekonaniu odbiegałam od przyjętego schematu. „Piękne osóbki” nie przyczyniają się przecież do poszerzania wiedzy. Dostarczają raczej rozrywki. Ich domeną są emocje, nie fachowość. Wtedy właśnie po raz pierwszy przekonałam się, że jestem postrzegana jako osoba mało wiarygodna nie z powodu tego, co wiem, ale z powodu tego, kim jestem – młodą kobietą pochodzącą z Europy Wschodniej.

Kwestia wiarygodności wykracza daleko poza wymiar jednostkowy. Odmawia się jej również całym grupom i narodom, jeżeli nie wpisują się w przyjęte wyobrażenie o tym, jak powinno wyglądać źródło godne zaufania. W 2022 roku zachodni dziennikarze zadawali mi wielokrotnie następujące pytanie: „Władimir Putin nie uznaje państwowości Ukrainy. Dlaczego nie ma racji?”. Zmuszali mnie tym samym, abym usprawiedliwiała istnienie suwerennego państwa. Kiedy wiarygodność jest podawana w wątpliwość, samo istnienie nie wystarcza. Trzeba udowodnić, że ma się prawo istnieć. Przez ten rok zauważyłam, że ludzie nie ufają mojej ojczyźnie nawet w kwestii jej własnej tożsamości, i zaczęłam zastanawiać się nad problemem wiarygodności nie tylko pojedynczych ludzi, ale i całych państw.

Ukraina miała upaść w kilka dni po tym, jak Rosja rozpoczęła swoją nikczemną pełnoskalową inwazję w lutym 2022 r. W ogólnym odczuciu Rosja była państwem silniejszym z wojskowego, gospodarczego i politycznego punktu widzenia. Ukrainę przedstawiano natomiast jako państwo skorumpowane, podzielone i słabe. Takie podejście pociągnęło za sobą poważne konsekwencje. Przecenianie siły agresora połączone z niedocenianiem możliwości obronnych Ukrainy miało bezpośredni wpływ na to, jaką pomoc przekazano Ukraińcom i na tempo tej pomocy. Bezpośrednio wpłynęło na liczbę ofiar. Minęło dziesięć miesięcy i było wiele ukraińskich zwycięstw, a ja nie usłyszałam jeszcze niczego, co przypominałoby przeprosiny lub przynajmniej przyznanie się do pomyłki ze strony tych, którzy przewidywali szybki upadek Kijowa.

„Przed przekazaniem broni chcieliśmy się przekonać, czy będą w stanie walczyć” – powiedział pewien profesor po wystąpieniu, które ostatnio wygłosiłam. W domyśle uwaga ta oznacza, że „oni”, czyli Ukraińcy, musieli udowodnić, że są godni, abyśmy „my”, czyli Zachód, im zaufali. Jakby nie dość było pierwszych ośmiu lat rosyjskiej wojny na Ukrainie, które przeszły właściwie niezauważone poza Europą Środkowo-Wschodnią, trzech dekad niezależnego państwa walczącego o demokratyczne reformy i kilku stuleci zmagania się z imperializmem.

Wystarczającą gwarancją oporu Ukrainy podczas obecnej wojny kolonialnej mogłaby być sama historia walki Ukraińców o prawo do samostanowienia, gdyby tylko historia ta została przyjęta do wiadomości. Ukraińska opowieść o przeszłości Ukrainy została jednak odrzucona na rzecz jej wykrzywionego obrazu przedstawianego przez sąsiedniego dyktatora, który odmawia Ukrainie istnienia. To właśnie taką wersję wyjaśniały nam później protekcjonalnie gadające głowy w mediach zachodnich, uprawiając swoisty „tłumaczyzm” (gdzie „męskość” idzie w zawody z „zachodniością”). Mimo słabego przygotowania merytorycznego owi eksperci zyskali miano autorytetów.

Jako feministka zajmująca się problemami płci i wojny wypracowałam narzędzia, które okazały się przydatne, kiedy obserwowałam, jak społeczność międzynarodowa postrzega wojnę Rosji przeciw Ukrainie. W hierarchii opinii uznawanych za wiarygodne głos kobiet jest nadal ledwie słyszalny. Jego konkretna siła zależy wprawdzie od społeczno-etnicznego pochodzenia danej kobiety, ale zawsze liczy się mniej od głosu wpływowych, białych mężczyzn. Podobnie jest z narodami, które nie pasują do patriarchalnego, zachodniego ideału. Je również odrzuca się jako pomniejsze i mało znaczące, nawet jeżeli są to największe narody regionu według liczebności. Rozmiar ma znaczenie tylko wtedy, kiedy towarzyszy mu bogactwo gospodarcze i polityczna siła.

Konieczność udowadniania przez Ukraińców, że są godni pomocy podczas rozpętanej przez Rosję ludobójczej wojny, przypomniała mi wywiad, który kiedyś przeprowadziłam z pewną żołnierką na potrzeby prowadzonych przeze mnie badań. Kiedy zapytałam ją, czy będąc w wojsku, doświadczyła kiedykolwiek dyskryminacji ze względu na płeć, odpowiedziała: „Na początku żołnierze traktują cię jak kobietę, ale kiedy udowodnisz im, że jesteś żołnierzem, zaczynają traktować cię na równi z innymi”. Kobieta musi udowodnić, że jest politykiem, naukowcem, pisarzem, historykiem czy żołnierzem, zanim będzie postrzegana jako równa mężczyźnie. Innymi słowy, aby kobieta była traktowana poważnie, jej umiejętności i wiedza muszą być wtłoczone w rozpoznawalną formę stworzoną przez mężczyzn i dla mężczyzn. Kobiety, które od tej normy odstają, nie są wiarygodne.

Ukraina, państwo niezależne dopiero od trzech dekad, jest również postrzegana jako „piękna osóbka”. Ukraińskie głosy pojawiające się w reportażach poświęconych rosyjskiej wojnie miały być emocjonalne, płaczliwe, roztrzęsione, ale nie miarodajne. Dodawano po nich często komentarz eksperta spoza Ukrainy, którego zadaniem było ocenić sytuację „obiektywnie”. Wydawcy tych programów nie pomyśleli, że okazywanie emocji może iść w parze z wiarygodnością, niepomni tego, że eksperci ukraińscy służyli nieprzerwanie fachową wiedzą pomimo silnych emocji związanych z tym, że ich rodziny znajdowały się w niebezpieczeństwie lub bombardowano ich domy.

Trudno się zatem dziwić, że opór, jedność oraz jasne poczucie historii i obywatelskiej tożsamości, którymi wykazali się Ukraińcy w ciągu miesięcy następujących po inwazji, wprawiły świat w zdumienie. Cechy te kłóciły się po prostu z wcześniejszym obrazem ich kraju.

Jak wiele innych narodów, naród ukraiński był często wyobrażany w literaturze i sztuce jako kobieta. Dziewiętnastowieczni romantycy przedstawiali Ukrainę albo jako ofiarę wykorzystywaną przez imperialistycznego władcę, albo egzotyczną piękność, którą należy zdobyć i poskromić. W dwudziestowiecznych opisach wojennych była matką lub boginią przygarniającą swoje dzieci, aby ochronić je przed niebezpieczeństwem. Ostatnio natomiast przerodziła się w wojowniczą księżniczkę wyposażoną to w nowoczesną broń, to w nadprzyrodzone moce. Te obecne w zbiorowej wyobraźni obrazy to fantazje tworzone zazwyczaj przez mężczyzn. Bez względu na to, czy wzbudza żal, podziw, potrzebę oddania czci, czy strach, ta kobieta-naród nie ma autorytetu.

Naród, który nie może poszczycić się wielowiekowym okresem nieprzerwanej państwowości, nie jest uznawany za naród pełnoprawny, dopóki nie zostanie dopasowany do przyjętego standardu. Kiedy Ukraińcy pokazali swoją siłę na polu walki, zdecydowane przywództwo i nieustępliwość – czyli cechy kojarzone z tradycyjnym wyobrażeniem męskości – ich kraj zaczął zdobywać wiarygodność, którą zazwyczaj przyznaje się „starszym” narodom. „Udowodnił”, że jest godzien zaufania. Jego głos zaczął rozbrzmiewać mocniej, zwłaszcza kiedy należał do zwycięskiego żołnierza lub nieugiętego prezydenta.

W całej tej sytuacji Ukraińcy nie są jedynym narodem, który nie był uważany za wiarygodny. Zbywane były również inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej ostrzegające przed brutalnością Rosji, a ich apele o zajęcie twardszego stanowiska przed pełnoskalową inwazją interpretowano jako potrząsanie szabelką. Podejście tych państw do ich historycznych, kolonialnych relacji z Kremlem było w oczach wielu powodowane „emocjami”, a więc mniej zasadne. Wiarygodniejsze były „obiektywne” oceny przedstawiane przez takie państwa jak Niemcy, które z przywódcami Federacji Rosyjskiej nawiązały bardziej przyjazne relacje handlowe. Jeżeli wzięto by pod uwagę popartą doświadczeniem wiedzę krajów Europy Środkowo-Wschodniej, bylibyśmy lepiej przygotowani na bezwzględność, z jaką Moskwa zazwyczaj prowadzi swoje wojny. Na przykład ludzie, którzy wiedzieli, czym był Hołodomor, czyli celowo wywołany przez Stalina w latach 30. XX w. wielki głód, kosztujący życie milionów ukraińskich chłopów, nie byli zaskoczeni, patrząc, jak Kreml aranżuje kryzys zbożowy, który mógł także doprowadzić do poważnego głodu. Tych, którzy wiedzieli o przeprowadzonym przez NKWD mordzie na polskich oficerach w 1940 r., nie zszokowały dokonane przez Rosjan zabójstwa ukraińskich jeńców wojennych w Ołeniwce w lipcu roku 2022. Opłakujących swoich bliskich wrzuconych do masowych grobów stalinowskiego terroru nie zdziwił widok masowych grobów w Irpieniu, Buczy, Iziumie i innych miejscach wyzwolonych przez Siły Zbrojne Ukrainy.

W odróżnieniu od mieszkańców Londynu, Waszyngtonu, Paryża i Berlina mieszkańcom Europy Środkowo-Wschodniej nie wydaje się, aby Ukraińcy byli niewrażliwi, ponieważ odczuwają wściekłość, złość, a nawet nienawiść do narodu, który przedstawiał się jako naród braterski, ale postanowił zostać wrogiem. Wiedzą, że brakiem wrażliwości byłoby właśnie nieodczuwanie oburzenia w imieniu tych, którzy padli ofiarą niczym niesprowokowanej agresji.

Ci, którzy znają rosyjski imperializm z doświadczenia, wiedzą, jak istotne jest posługiwanie się precyzyjnymi pojęciami: nie „kryzys”, tylko: wojna; nie „separatyści”, tylko: rosyjscy poplecznicy; nie „ukraińska wojna”, tylko: wojna Rosji przeciw Ukrainie. Język ma znaczenie. Jest używany przez Kreml jako narzędzie prowadzenia wojny. Wiedzą również, że zasłanianie się neutralnością w imię „odpowiedzialnego dziennikarstwa” jest w istocie nieodpowiedzialne. Nie ma nic odpowiedzialnego w papugowaniu Rosji, kiedy ta twierdzi, że Ukraińcy ostrzeliwują swoich własnych cywilów, a jedynym źródłem tych rewelacji jest kremlowska propaganda. Takie dziennikarstwo to co najmniej naiwność, o ile nie przyczyna realnych szkód.

Osoby doświadczone kolonialnymi ambicjami Kremla wiedzą, że obłaskawianie Moskwy ma swoją cenę. Płacą ją ci, którzy na arenie międzynarodowej są tak często postrzegani jako pozbawieni wiarygodności.

Pewien pochodzący z Europy Zachodniej mężczyzna powiedział mi ostatnio: „Ukraina powinna zrzec się terenów okupowanych przez Rosję. Bez nich będzie wam lepiej”. „Oddanie tymczasowo okupowanych terytoriów oznacza pozostawienie naszych obywateli pod okupacją, która w najlepszym wypadku wiąże się z pozbawieniem ich wszelkich praw, a w najgorszym ich egzekucjami bez sądu” – odpowiedziałam, opierając się na informacjach przekazywanych przez osoby, które okupację przeżyły i działały na miejscu jako obrońcy praw człowieka. Usłyszałam na to: „Rozumiem, że podchodzisz do tego emocjonalnie, ale ja mówię ci tylko, co będzie najlepsze dla twojego kraju”.

„Wiarygodność to podstawowe narzędzie przetrwania” – pisze Rebecca Solnit. W opublikowanym w 2008 r. eseju Mężczyźni objaśniają mi świat opisuje, jak kobietom odmawia się wiarygodności, niezależnie od posiadanej przez nie wiedzy, tylko dlatego, że nie są mężczyznami. Osią rozważań Solnit jest zaczerpnięta z jej własnych doświadczeń anegdota o tym, jak to pewien mężczyzna starał się jej wyjaśnić „bardzo ważną” książkę, zanim zdał sobie sprawę, że stoi przed jej autorką.

12 lat później Solnit zmieniła jednak swoją definicję wiarygodności. W książce Wspomnienia z nieistnienia pisze: „Myliłam się, myśląc, że to narzędzie. Narzędzie trzyma się w rękach i samodzielnie się z niego korzysta. Sami decydujemy, do czego będzie służyć. Wiarygodność wyrasta jednak częściowo z tego, jak postrzega nas społeczeństwo”. Przekonanie, że niektórzy ludzie „nie są wiarygodnymi świadkami własnego życia”, jak pisze Solnit, ponieważ nie pasują do naszych wyobrażeń na temat wiarygodności, prędzej czy później się na nas zemści.

.Jeżeli nie będziemy ufać narodom takim jak ukraiński i nie przestaniemy tłumaczyć im ich własnych doświadczeń z paternalistycznego, zachodniego punktu widzenia, możemy nadal tkwić w przekonaniu, że „silniejszy ma zawsze rację”. Możemy nadal obłaskawiać agresorów, dopóki nie zostanie zagrożona nasza własna wolność. Aby przerwać błędne koło braku zaufania, musimy przestać utożsamiać autorytet z nieprzerwaną państwowością, która zresztą często obciążona jest bagażem imperializmu. Musimy zdać sobie sprawę, że roszczenie sobie prawa do wyższości nie przekłada się automatycznie na fachową wiedzę. Musimy zacząć traktować tych, dla których wojna oznacza zagrożenie istnienia, jako wiarygodne źródło wiedzy, jeżeli zależy nam na przetrwaniu nie tylko ich samych, ale i demokratycznego porządku w jego obecnym kształcie. Ukraińcy walczą o przetrwanie. Do osiągnięcia tego celu potrzebują wszelkich dostępnych narzędzi. Nieodmawianie im wiarygodności to minimum, na które zasługują.

Olesya Khromeychuk
Tekst ukazał się w nr 50 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei >>>] © New Statesman

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 maja 2023
Fot. Clodagh KILCOYNE / Reuters / Forum