
Donald Tusk zaoferował nam swoje ulubione danie – wojnę kulturową
Na polsko-niemieckiej granicy kotłują się w tym momencie Straż Graniczna, migranci z Niemiec, nasi migranci i ludzie, którzy uznali się za Ruch Obrony Granic. A na koniec wjeżdża Kanał Zero, robiąc z tego wszystkiego medialny freak fight – pisze Paulina MATYSIAK
.Był kiedyś człowiek, który powiedział, że monopol na przemoc ma państwo. I nie, nie był to Bartłomiej Sienkiewicz, znacznie wcześniej tezę tę postawił Max Weber. W suwerennym państwie nie może być organizacji, które konkurują z wojskiem, policją, sądami albo strażą graniczną.
Paradoksalnie w czasach Webera ta teza powoli odchodziła w przeszłość wraz z pomysłami jego rodaków, potem została uznana za konstytutywną dla nowoczesnego państwa, a na naszych oczach znów zaczyna się oddalać.
Oto kiedy jedni mówią o „bronieniu granicy”, inni mówią „to faszyzm”. Przy okazji zwrócę uwagę, że faszystką zostałam nazwana nawet ja. Gdy przyjdą prawdziwi faszyści, wspomnę im o tym, może dzięki temu mnie oszczędzą? I tak, kochani, to gorzka ironia, ale to uwaga specjalnie dla tych, którym poświęcam ostatni akapit tego felietonu.
Wróćmy jednak do głównego wątku. Przecież między budowaniem murów na granicy i niewpuszczaniu nikogo a podejściem „wszyscy są u nas mile widziani” jest jeszcze wiele pośrednich rozwiązań. Właściwie w tumulcie tych rozwiązań powinna się wykuwać poważna polityka państwa. Na serio, bez rozniecania emocji (tych i tak mamy za dużo), uwzględniająca nasze strategiczne cele, szacująca korzyści i zagrożenia. Nie mam poczucia, żeby to były zbyt wysokie oczekiwania. A niestety debata publiczna toczy się przede wszystkim wokół emocji, a nie faktów.
Ze smutkiem zauważam, że wyśmiewanie ludzi, którzy czują się zagrożeni, nie jest najlepszym pomysłem, żeby pozyskać elektorat, który nie głosował na Rafała Trzaskowskiego. W końcu co może działać lepiej niż poniżenie? A przecież te obawy, które pojawiają się w wielu miejscach, pytania, które zadaje wielu naszych rodaków, nie są bezpodstawne. Żeby zrozumieć czyjś punkt widzenia, trzeba tę osobę wysłuchać. Zatrzymać się na chwilę. Odpowiedzieć na jej wątpliwości. Na pewno nie można jej lęków bagatelizować.
.Tematu migracji pilnuje biznes, który nie chce zmian w polityce migracyjnej, bo w obecnych uwarunkowaniach, przy obecnych przepisach, po prostu zyskuje. Ma ręce do pracy, często mniejszym kosztem niż poszukiwanie i zatrudnianie pracowników z Polski. Płaci mniej niezorganizowanym, nienależącym do związku zawodowego osobom, które dopiero co pojawiły się w kraju i nie są na tyle silne, by walczyć o swoje prawa. Ich praw słabe państwo nie chroni. A nie dzieje się to zwykle bez wpływu na obniżenie standardów na rynku pracy – także dla polskich pracowników. I tak to się kręci. Biznes zarabia, a społeczne koszty migracji przerzucone są na państwo. Znamy to, prawda? Prywatyzacja zysków, uspołecznienie kosztów.
Można byłoby sobie wyobrazić, że biznes mógłby w związku z tym płacić wyższe podatki, za które sfinansujemy dobry model integracji albo dofinansujemy usługi publiczne, by nikt nie bał się, że przy zwiększeniu liczby imigrantów zwiększą się kolejki do lekarzy, albo zbudujemy mieszkania komunalne, by rozwiązać problemy mieszkaniowe. Przecież rosnąca imigracja to wyższe ceny mieszkań za wynajem. Jeśli państwo nie zainterweniuje, problem będzie narastał. Ale nie, to nie wchodzi w grę. Lepiej odwracać uwagę od ekonomicznych podstaw wszelkich obaw i pozwalać skrajnej prawicy podsycać czysty rasizm i ksenofobię.
.A to tylko kilka z wielu wątków splatających się z migracją. Spraw, które musimy uporządkować i pytań, na które musimy wspólnie znaleźć odpowiedzi.
W ostatnich dniach zostałam nawet oskarżona o faszyzm na podstawie jednego tweeta z mojej rozmowy w radiu. Słyszałam, że 40 proc. Polaków to zgodnie z ostatnimi badaniami analfabeci funkcjonalni, ale nie sądziłam, że większość z nich to dziennikarze i politycy.