
Kraków z fatalnie zorganizowanym transportem publicznym
Kraków wydaje setki milionów na inwestycje drogowe, zapożycza się na ten cel – i twierdzi, że nie ma pieniędzy na komunikację miejską. Władze miasta zapominają, że transport publiczny to nie usługa dobroczynna, lecz inwestycja w przyszłość, jeden z głównych elementów strategii adaptacji miasta do zmian klimatu. Nie samochód, tylko tramwaj i autobus. Czas na zmiany – pisze Paulina PONIEWSKA
.W 2023 r. w Krakowie zabraknie 420 mln zł na transport publiczny. Już latem 2022 r. nie było pieniędzy na wypłaty dla kierowców, wiele linii zostało skróconych lub ograniczono częstotliwość ich kursowania. Władze miasta, wiedząc o tym, w prawie siedmiomiliardowym budżecie nie zagwarantowały jednak dodatkowych pieniędzy na komunikację i otwarcie mówią, że to mieszkańcy muszą ponieść koszty obecnej sytuacji.
Komunikacja miejska nie jest w Krakowie priorytetem
.Miasto dofinansowuje komunikację miejską w 56 proc., reszta pochodzi z wpływów ze sprzedaży biletów. W obecnej sytuacji urzędnicy powinni zaproponować zwiększenie udziału miasta w wydatkach na transport. Tak się jednak nie stało. Wybrano najprostsze rozwiązanie – zaproponowano podwyżki cen biletów oraz oszczędności, czyli cięcia linii i częstotliwości kursów. Trudno uwierzyć, że decydenci nie mogli znaleźć dodatkowych pieniędzy na ratowanie komunikacji miejskiej, ale widocznie komunikacja miejska nie jest priorytetem w polityce miasta – są ważniejsze wydatki.
Jeśli nawet „jakieś” podwyżki są nieuniknione, to propozycja Zarządu Transportu Publicznego (ZTP) w Krakowie wydaje się – z punktu widzenia wspierania komunikacji miejskiej – zupełnie niezrozumiała. ZTP zaproponowało wzrost cen, ale tylko biletów miesięcznych, a więc podwyżka miała uderzyć po kieszeniach tylko lojalnych pasażerów komunikacji zbiorowej, regularnie korzystających z autobusów i tramwajów. A w dodatku najwięcej mieli zapłacić mieszkańcy Krakowa, którzy odprowadzają podatki na rzecz miasta, bo dla nich bilet miesięczny miał być droższy aż o 52 proc. Ceny reszty biletów miały pozostać bez zmian.
Ta propozycja podwyżek została odrzucona przez radnych. Jednak z dużym prawdopodobieństwem temat wróci za kilka miesięcy. Miasto już straszy, że jeśli Rada Miasta kolejny raz zablokuje podwyżki, to jesienią znowu nie będzie pieniędzy na wypłaty dla kierowców. Dlaczego prezydent Jacek Majchrowski, wiedząc, w jak trudnej sytuacji jest krakowska komunikacja miejska, nie zwiększył wydatków w budżecie? To niezrozumiałe.
Podwyżki cen biletów lekiem na kłopoty tylko z pozoru
.Miasto na podwyżce miało zarobić dodatkowe 30 mln zł. Gdyby podnieść ceny wszystkich biletów o 10 proc., wpływy do budżetu prawdopodobnie byłyby wyższe nawet o kilka milionów. A co najważniejsze, taka podwyżka byłaby praktycznie nieodczuwalna w portfelach pasażerów i nie wywołałaby tyle kontrowersji.
Zamiast robić wszystko, by zwiększać sukcesywnie liczbę pasażerów i zachęcać mieszkańców do rezygnacji z aut na rzecz transportu publicznego, miasto czyni coś całkowicie innego. Taka polityka bardzo szybko może okazać się fatalna w skutkach i doprowadzić do utraty kolejnych pasażerów i dalszego zmniejszenia przychodów ze sprzedaży biletów, co przy stałych kosztach utrzymania komunikacji miejskiej będzie pogłębiać tylko dziurę w budżecie.
Ale wtedy – jak pokazuje doświadczenie – miasto wprowadzi kolejne podwyżki. Aż dojdzie do momentu, kiedy nie będzie już wyjścia i Kraków będzie musiał wpompować ogromne pieniądze w ratowanie transportu publicznego. Koszty takiej operacji będą jednak dużo wyższe niż doraźne zyski z nieprzemyślanej polityki transportowej, prowadzonej przez wiele lat przez ekipę prezydenta Jacka Majchrowskiego.
Liczba osób korzystających z biletów miesięcznych spada od lat. Porównując rok 2022 do 2014, można zauważyć, że spadek wynosi aż 18 proc. To bardzo dużo. Swoje zrobiła też pandemia. Choć Kraków uruchamia nowe linie autobusowe, kupuje nowe pojazdy, to jednak z roku na rok coraz mniej osób korzysta regularnie z komunikacji miejskiej. Okazuje się, że coraz więcej podróżnych wybiera własny transport – pół biedy, jeśli jest to rower, gorzej, kiedy ktoś przesiada się do własnego auta, a to niestety widać na coraz bardziej zakorkowanych ulicach Krakowa.

.Gdy się patrzy na politykę transportową miasta, wydaje się, że najważniejszym wskaźnikiem stanu komunikacji miejskiej w Krakowie jest wartość przychodu ze sprzedaży biletów, a nie liczba sprzedanych biletów, która – czarno na białym – pokazuje stały odpływ pasażerów. I zamiast wprowadzić plan naprawczy, zachęcić do powrotu pasażerów, miasto wprowadza podwyżki, aby wyrównać bilans. Tak było w 2019 i w 2021 r. Prawdopodobnie w 2023 doczekamy się kolejnej podwyżki, a to na pewno nie pomoże namówić krakowian, by wrócili do „zbiorkomu”. Być może miejscy urzędnicy nie mają pomysłu, jak „postawić na nogi” transport publiczny, i dlatego rekomendują najprostsze, podwyżkowe rozwiązania, zapominając, że tylko zapełnione tramwaje i autobusy zagwarantują zmniejszenie dziury w budżecie ZTP.
Odwrócona kolejność. Podwyżka, a potem badanie ruchu w Krakowie
.Nie trzeba robić specjalnych sondaży, by zobaczyć, że w związku z pandemią zmieniły się preferencje transportowe krakowian. Młodzi ludzie coraz częściej wybierają rowery lub hulajnogi, coraz więcej osób pracuje hybrydowo, przez co korzysta z komunikacji miejskiej sporadycznie i nie potrzebuje już biletu miesięcznego. Część z nich kupuje bilet czasowy, a część wsiada do własnego auta. Częściowy lockdown trwał 2 lata, ale minął już od niego rok, a ZTP nie przygotował oferty, która odpowiadałaby na potrzeby takich użytkowników. Na pewno wzrost cen biletów miesięcznych nie zachęci ich do zakupu biletu. Wręcz przeciwnie.
W 2023 r. Kraków planuje przeprowadzić Kompleksowe Badanie Ruchu w Krakowskim Obszarze Metropolitalnym. Bardzo dobrze, że to się wydarzy, tylko dlaczego ZTP nie poczeka z ewentualną podwyżką cen biletów do czasu zapoznania się z jego wynikami? Wtedy będzie wiadomo, jakie są obecnie preferencje i potrzeby transportowe krakowian, co decyduje o wyborze środka komunikacji i dlaczego coraz rzadziej jest to tramwaj lub autobus. Dopiero po dogłębnej analizie wyników badania miasto powinno opracować nową ofertę biletową i cennik. To niezrozumiałe, dlaczego batalia o podwyżki prowadzona jest przed poznaniem wyników tych badań.
Potrzebny jest długofalowy, kompleksowy plan naprawczy komunikacji miejskiej w Krakowie
.Potrzebny jest plan dla Krakowa, który nie będzie opierał się tylko na podnoszeniu cen biletów i oszczędnościach, lecz na budowaniu zaufania pasażerów do efektywności podróży „zbiorkomem” poprzez położenie nacisku na szybkość, wygodę i punktualność. Mieszkańcy muszą być pewni, że dojadą na czas do pracy i szkoły, a ich linia nie zostanie skrócona lub zredukowana z dnia na dzień. Wkrótce zostaną otwarte nowe linie tramwajowe, a koszty utrzymania komunikacji miejskiej będą jeszcze wyższe.
Komunikacja miejska potrzebuje zastrzyku gotówki z budżetu miasta. Kraków wydaje setki milionów na inwestycje drogowe, zapożycza się na miliardy złotych na ten cel – i twierdzi, że nie ma pieniędzy na komunikację miejską. Władze miasta zapominają, że transport publiczny to nie usługa dobroczynna, lecz inwestycja w przyszłość, jeden z głównych elementów strategii adaptacji miasta do zmian klimatu. Nie samochód, tylko tramwaj i autobus. Czas na zmiany.
Paulina Poniewska