Jim Morrison – legenda wciąż żywa

8 grudnia 1943 r. urodził się Jim Morrison. „Myślę, że u wielu artystów można doszukać się inspiracji jego postacią – frontmana i tajemniczego, zbuntowanego poety. Mit Morrisona wciąż żyje” – mówi dziennikarz muzyczny Piotr Metz.

8 grudnia 1943 r. urodził się Jim Morrison. „Myślę, że u wielu artystów można doszukać się inspiracji jego postacią – frontmana i tajemniczego, zbuntowanego poety. Mit Morrisona wciąż żyje” – mówi dziennikarz muzyczny Piotr Metz.

Jim Morrison

.Kurt Cobain, Jimi Hendrix, Robert Johnson, Janis Joplin i Jim Morrison – to bodaj najbardziej znani przedstawiciele tzw. „Klubu 27” – artystów, którzy odeszli w wieku zaledwie 27 lat. Choć żyli krótko, to mieli niebagatelny wpływ na swoje czasy, stając się ikonami. Wśród jednych ich styl życia budził i nadal budzi kontrowersje, inni zaś przejawiają tendencję do ich mitologizowania.

Urodzony 8 grudnia 1943 r. w Melbourne na Florydzie Jim Morrison, a właściwie James Douglas Morrison, nawet w tym wąskim gronie jest postacią dość wyjątkową. Nim świat go poznał, jako lidera rockowego zespołu „The Doors”, on zainspirowany filozofią Fryderyka Nietzschego, a przede wszystkim twórczością Charlesa Baudelaire’a, Williama Blake’a, Paula Verlaine’a, Arthura Rimbauda – wielkich XIX-wiecznych „poetów wyklętych”, oddawał się namiętnemu czytaniu i pierwszym poetyckim próbom. Jego dorobek literacki to pięć zbiorów wierszy i cztery poematy.

„Zawsze chciałem pisać, ale zawsze też uważałem, że nic z tego nie będzie” – wyznał w 1969 r. Jerry’emu Hopkinsowi. „W liceum i na studiach prowadziłem zeszyty z notatkami, a kiedy skończyłem szkołę z jakiegoś głupiego powodu – może z rozsądku – wyrzuciłem je wszystkie. Nie przychodzi mi do głowy nic, co chciałbym mieć teraz w swoim posiadaniu, jak tylko te dwa lub trzy zagubione zeszyty” – wspominał wówczas w wywiadzie dla magazynu „The Rolling Stone”.

Poeta wyklęty

.Do historii Jim Morrison przeszedł przede wszystkim, jako wokalista i frontman rockowej grupy „The Doors” – twórców takich przebojów, jak: „Light My Fire”, „People Are Strange”, „Hello, I Love You”, „Love Me Two Times”, „Touch Me” i „Riders On The Storm”. O ile jednak kariera muzyczna Morrisona trwała niecałe siedem lat, to pisanie, jak twierdził, towarzyszyło mu już od czasów szkoły podstawowej. Jego wiersze za życia jednak nie spotkały się z przychylną oceną krytyków.

Z upływem lat sytuacja zaczęła ulegać zmianie. Pojawiły się pozycje zaliczające Morrisona do „poetów wyklętych”, jak np. wydana w 2002 r. antologia Jerzego Koperskiego „Poeci wyklęci. Od Villona do Morrisona”. Jego twórczość jest również przedmiotem zainteresowania badaczy literatury. „Głównym nastrojem, jakim rządzi się liryka Morrisona, zwłaszcza z późniejszego etapu, jest smutek rozczarowania. Widać to również na przykładzie piosenek wchodzących w skład kolejnych albumów «The Doors». Rewolucyjny zapał z czasem gaśnie, pozostawiając po sobie uczucie wypalenia i alienacji” – czytamy w publikacji Michała Gołębiowskiego „Starodawny strach. O poezji Jima Morrisona”.

Dzieciństwo i początki kariery muzycznej

.Młody Jim lubił przesiadywać na pustyni, gdzie podglądał węże i jaszczurki. Stąd pseudonim, którym później sam się określi – Król Jaszczur. Kiedy miał 19 lat został aresztowany za alkoholowe wybryki podczas meczu piłki nożnej. Ojciec – kontradmirał marynarki wojennej, wyrzucił go wówczas z domu. Nigdy nie mieli dobrych relacji. Żołnierz nie rozumiał swojego syna i nie widział przyszłości w jego zainteresowaniach. Kiedy napisał mu w liście, że nie ma talentu muzycznego i z jego kariery nic nie będzie, Jim całkowicie zerwał z nim kontakt. W czasie największego zainteresowania „Doorsami”, opowiadał w wywiadach, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Początkowo prawdy nie znali nawet koledzy z zespołu. Warto jednak dodać, iż George Stephen Morrison, publicznie wstawił się za synem, kiedy ten w 1969 r. został oskarżony o nieobyczajne zachowanie w czasie koncertu w Miami.

W 1965 r. Jim Morrison ukończył studia na UNCLA School of Theater, Film and Television. W tym samym czasie powstaje „The Doors”, które zakłada wspólnie z kolegą ze studiów Rayem Manzarkiem. Dołączają do nich perkusista John Densmore i gitarzysta Robbie Krieger. Dwa lata później w 1967 r. ukazuje się debiutancki krążek formacji, a na nim takie utwory, jak „Light My Fire”, „Break on Through” i „The End”. Ten ostatni posłuży później za motyw muzyczny sceny otwarcia w filmie „Czas Apokalipsy” (1979) w reż. Francisa Forda Coppoli. Nazwa zespołu „The Doors” (pol. Drzwi), nawiązywać miała do tytułu książki Aldousa Huxleya „Drzwi percepcji”.

Dziedzictwo i legenda Jima Morrisona

.„Jim Morrison był postacią dość niezwykłą. Jego wpływ odczuwamy w wielu dziedzinach, nie tylko muzyki. Po latach można powiedzieć, że to postać bardzo ze swojej epoki. Nie wiem czy jego kariera w innych czasach miałaby tak błyskotliwy charakter. Morrison idealnie wpisał się w czasy kontestacji z końca lat 60-tych” – mówi Piotr Metz.

Zdaniem dziennikarza, „ciekawa wydaje się dyskusja, co Morrison robiłby dzisiaj i jaki miałby wpływ na współczesną muzykę”. „Mamy przecież artystów z tamtej epoki, którzy wciąż są wielcy i wciąż oddziałują, jak Bob Dylan i Neil Young – co byłoby z Morrisonem? To szalenie ciekawe” – dodaje.

Do inspiracji Morrisonem przez lata przyznawało się wielu artystów. Wokalem zachwycali się m. in. Eddie Vedder z „Pearl Jam” i Layne Staley z „Alice In Chains”. Jego postać stała się symbolem buntu i kontrkultury swoich czasów. W 1969 r. wystąpił w eksperymentalnym filmie „HWY: An American Pastoral”, w reż. Paula Ferrary. Zagrał w nim autostopowicza wędrującego przez pustynię. W 1991 r. Olivier Stone nakręcił „The Doors”. W postać Morrisona wcielił się będący wówczas u szczytu popularności Val Kilmer.

Można tylko się zastanawiać, jak potoczyłaby się jego kariera i losy zespołu, gdyby nie uzależnienie lidera od alkoholu i narkotyków, które z czasem sprawiały, że nie był już w stanie występować na scenie. Liczne skandale i częsta niedyspozycja Morrisona psuła atmosferę w zespole, doprowadzając do konfliktów z kolegami, którzy chcieli rozwijać karierę „The Doors”.

Wiosną 1971 r. po nagraniu albumu „L.A. Woman” wyjechał wraz ze swoją partnerką – Pamelą Courson do Paryża. Tam miał oddać się twórczości poetyckiej i kontynuować rozrywkowy tryb życia. To właśnie Courson namówiła go do rozstania z zespołem i wyjazdu. „Miałem nadzieję, że za kilka miesięcy Jim wróci z Paryża i będziemy razem pracować. Mieliśmy się spotkać i latem 1971 r. znów nagrywać. Ale on nie wrócił. Nie wiemy, co tam się stało” – opowiadał współzałożyciel zespołu Ray Manzarek. 12 grudnia 1970 r. „The Doors” dali ostatni wspólny koncert z Morrisonem, ostatnim utworem, jaki razem nagrali był „Riders on the storm”.

„W Morrisonie inspiruje mnie jego buntownicze życie, tajemniczość i szczerość w tym, co robił. W pewien sposób ocierał się o magię. Jego wiersze kryją jakąś mistykę. Chciałoby się być takim, jak on” – twierdzi Marcin „Mart” Marczak z „Heroes Get Remembered”, zespołu, który czerpie inspirację z twórczości Morrisona. „To co nas nim pociąga, to też ta jego amerykańska wolność rodem z Los Angeles, kalifornijski luz, a zarazem pewna niedostępność” – dodaje wokalista i basista zespołu docenionego nagrodą Border Breaker na festiwalu Jarocinie w 2010 r.

Marcin Marczak podkreśla w wywiadach, że inspirację dla grupy stanowią takie zespoły, jak „The Doors”. „Utwór «Nothing» z naszej drugiej płyty «No Mirrors, No Friends», to hołd, który składamy Morrisonowi. Od lat spotykamy się 3 lipca, w rocznicę jego śmierci. Słuchamy utworów, dyskutujemy. Mam wszystkie płyty «Doorsów» na winylach. Dla nas Jim nigdy nie umarł” – wyznaje muzyk.

Jim Morrison zmarł 3 lipca 1971 r. w Paryżu. Okoliczności jego śmierci od samego początku były niejasne i budziły kontrowersje. Najprawdopodobniej jednak nastąpiła na skutek przedawkowania narkotyków. Artysta spoczął na paryskim cmentarzu Pere-Lachaise, obok tak zasłużonych postaci świata kultury i sztuki, jak Fryderyk Chopin, Oscar Wilde i Honore Balzac. Na jego grobie znalazł się grecki napis tłumaczony, jako „w zgodzie z własnym duchem”. Każdego roku w rocznicę śmierci gród odwiedzają setki fanów.

„Mit Morrisona wciąż żyje. Myślę, że u wielu artystów można doszukać się inspiracji jego postacią – frontmana i tajemniczego, zbuntowanego poety” – twierdzi Piotr Metz.

Teologia muzyki popularnej – rekonesans

.„Czy muzyka popularna może poprowadzić nas w głąb siebie? Czy można dzięki niej spotkać Boga? Czy popowe piosenki mogą być źródłami teologicznymi?” – pyta na łamach „Wszystko co Najważniejsze” Dominik DUBIEL SJ, duchowny katolicki, kompozytor, dyrygent, pianista.

Jak twierdzi, „tradycja chrześcijańska dość zgodnie uznaje, że cała rzeczywistość została stworzona przez Boga z niczego (creatio ex nihilo). Cokolwiek istnieje, istnieje dlatego, że jest ciągle stwarzane przez Boga (creatio continua). Gdyby Bóg przestał chcieć jakiejkolwiek rzeczy, przestałaby ona istnieć. Choć tworzenie muzyki nie jest tym samym, co boskie creatio ex nihilo, to w obrębie ludzkich aktywności jest być może działaniem najbardziej do tego aktu zbliżonym”. 

„Każdy akt tworzenia muzyki, nawet bardzo prostej, odzwierciedla w mniejszej lub większej mierze boski dynamizm. Przede wszystkim każdy utwór jest nowym bytem zawdzięczającym swe istnienie aktywności twórcy. Jednocześnie pozostaje autonomiczny względem kompozytora, zaczyna «żyć własnym życiem», o czym świadczą choćby różne interpretacje odbiorców, które niekoniecznie muszą się zgadzać z intencją twórcy. W końcu każdy akt kompozytorski zawiera w sobie ów element kenotycznego samoograniczenia, widoczny zarówno w kabalistycznej teorii cimcum, jak i w chrześcijańskiej teologii trynitarnej. Kompozytor, decydując się na napisanie danego utworu, już w punkcie wyjścia przyjmuje pewne założenia tematyczne, formalne, muzyczne itd. Rezygnuje w ten sposób ze wszystkich innych, niemal nieograniczonych możliwości twórczych” – pisze Dominik DUBIEL SJ.

Dodaje on, że „nie da się w pełni zrozumieć człowieka bez Boga (co dobitnie podkreślał Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis), ale i nie da się zrozumieć Bożego Objawienia bez człowieka i kultury, w której żyje. A kultura, w której dziś żyjemy, która kształtuje nasz sposób odczytywania rzeczywistości i myślenia, będąca przestrzenią, w którą Bóg wchodzi, by ją zbawić, jest dziś popkulturą. Popkultura jest w pewnej mierze kroniką, z której możemy odczytywać tzw. znaki czasów, będące jednym z ważnym źródeł teologicznych(locus theologicus). To, o czym śpiewają popowi muzycy, jest jakąś uśrednioną podpowiedzią, czym żyją dzisiaj ludzie. Są tu radości nadzieje, są smutki i trwogi. Wystarczy wsłuchać się głębiej. Okazuje się wtedy, że nawet jeśli przekaz jest zdominowany przez smutki trwogi lub radości nadzieje, które uważamy za płytkie i powierzchowne, to ostatecznie pozostaje on wołaniem serca tęskniącego za Miłością. A to już może obudzić nasze własne serce”. 

PAP/Mateusz Wyderka/WszystkoCoNajważniejsze/SN

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 grudnia 2023