
Bejrut. Pomarańcze i Hezbollah
Mówią o nim Paryż Wschodu. Dawne miasto Fenicjan, Perła Wschodu. Dziś to oryginalna i wielokulturowa metropolia z przyjaznymi ludźmi, dobrym jedzeniem i… uzbrojonymi patrolami policyjnymi na ulicach, które chętnie zajrzą do plecaka, by sprawdzić, czy aby się nie jest terrorystą. Owi policjanci chwilę później z uśmiechem na ustach będą wychwalali pod niebiosa Lewandowskiego, pytali o rodzinę oraz o to, kto wygrał ostatnie wybory w Polsce.
Gdy po raz pierwszy przyleciałem do Bejrutu, za wszelką cenę próbowałem porównać go do innych miast na Bliskim Wschodzie i wcisnąć w szufladkę. Ale zwyczajnie się nie da.
W Libanie mieszka mniej więcej 59% muzułmanów i 39% chrześcijan, którzy bardzo intensywnie zaznaczają swoją przynależność religijną. Z jednej strony to mieszanka wybuchowa, z drugiej symbioza, której nie da się zobaczyć w żadnym innym miejscu. W jednej dzielnicy życie nocne tętni, a puby pękają w szwach, w innej o wschodzie słońca słychać zawodzący głos muezina wzywającego do porannej modlitwy. Za dnia ulice zapełniają luksusowe auta z najwyższej półki, policyjne Dodge’e z potężnymi silnikami i Mercedesy z lat osiemdziesiątych, o dziwo, nadal na chodzie.
.Bejrut to miasto kontrastu, dobrej kawy z kardamonem, soczystych pomarańczy, wina z doliny Bekaa i podobno najlepszej oliwy na świecie. Przekładaniec pod każdym względem, ale może właśnie dlatego każdy z duszą podróżnika pokocha to miejsce na zawsze.
Piotr Apolinarski