
Zaufanie jest miłością (krótki list jazzmana do samego siebie)
„Kto zdradza tajemnicę, traci zaufanie i nie znajdzie sobie przyjaciela” (Syr 27, 16)
.Zaufanie – zjawisko, jakim zajmuje się teologia, filozofia, etyka, psychologia społeczna i przede wszystkim socjologia. Trudno zatem dobrze zanalizować zjawisko z punktu widzenia nauki odmiennej od wyżej wspomnianych, czy też w ogóle nie nauki tylko sztuki, na dodatek sztuki muzycznej, jaką niewątpliwie jest jazz. Definicji zaufania jest wiele. Np. taka: „Zaufanie to wiara w prawdomówność danej osoby (A. Reber, „Słownik psychologii”, Warszawa 2000, s. 875). Nie można się nie zgodzić. Ale zaufanie może przecież dotyczyć zjawisk niesemantycznych, jak więc wtedy ma się do tego prawdomówność, a raczej brak możliwości jej zaistnienia?
Oczekiwania (marzenia, pragnienia) to stany duszy, czy też raczej umysłu. Kiedy nadchodzi oczekiwane zjawisko okazuje się wtedy na ile niezgodne jest ono z naszym wykreowanym i wyidealizowanym obrazem. Zaufanie a priori to obdarzenie kogoś lub czegoś dopełnieniem istniejących niedostatków własną wyobraźnią, wynikającą z potrzeby dopasowania rzeczywistości do własnych oczekiwań. Zaufanie takie jest całkowicie irracjonalne i bezwarunkowe, podobnie jak zakochanie.
Jazz to sztuka społeczna, bowiem poza ewenementalnymi zdarzeniami występów solowych (których sens i atrakcyjność są mocno dyskutowalne) jazz jest muzyką graną w zespole. Najwspanialszym w jazzie i zachwycającym nawet tych, którzy nie lubią jazzu aktem twórczym jest wzajemna inspiracja improwizujących razem muzyków (improwizuje także ten, kto akompaniuje, nie tylko ten, kto w danej chwili gra solówkę, oczywiście z nienaruszalnym priorytetem rytmu, formy i harmonii). Mamy tu do czynienia z wywieraniem wpływu na kształt muzyki kogoś poprzez muzykę kogoś drugiego. Mało tego, ta interakcja może działać na przemian, symultanicznie, lub ekspansywnie – gdy międzyinspiracja dwóch muzyków zaczyna wywierać twórczy wpływ na następnych i wplątywać ich w ten wielopoziomowy już wtedy proces kreowania nowej myśli muzycznej. Proces ten to kształtowanie tajemnicy, nie zawsze zrozumiałej dla samych kształtujących, aczkolwiek nie ma tu potrzeby zrozumienia, bowiem tajemnica ta działa sama w sobie ex opere operantis i także na tym polega jej tajemniczość.
Wszystko to może odbyć się wszakże jedynie przy oparciu się o fundament niepodważalnego zaufania. Ufam ci, że wysłuchasz mojej muzyki, nie zlekceważysz jej, postarasz się wspomóc jej kruche powstawanie, wzbogacisz moją muzykę swoją, i że także mi zaufasz… To słowa, jakie nigdy nie zostają wypowiedziane, ale oddają uczucia towarzyszące początkowi procesu współwyimprowizowywania dzieła jazzowego. Co wtedy, gdy oczekiwanie zostaje brutalnie sprowadzone do parteru uczuć, gdy partner nie spełni nadziei, nie wykona zadania, jakim został przecież nie obciążony, ale obdarzony? Wtedy zaufanie zaczyna pełnić nadrzędną wówczas, niebywale twórczą rolę dopełniającą. Muzyk niezrozumiany, muzyk, którego intencje i uczucia zostały nieodczytane, czy też wręcz zlekceważone zaczyna w sposób quasi schizofreniczny dostosowywać własny akt twórczy improwizacji jazzowej do istniejących i nieoczekiwanych okoliczności, bazując nieustannie na własnym zaufaniu do osoby (osób) drugiej (drugich), wychodząc z założenia, że skoro grają razem, a jest to skład wynikający z wyboru i z marzeń (czyt.: oczekiwań), to nie może zaistnieć sytuacja, która de facto właśnie ma miejsce.
Nieodłączną funkcją zaufania w opisywanym zjawisku jest podziw. Marzy się przecież o podziwianym. Dlatego też muzycy jazzowi tak chętnie bronią swoich partnerów muzycznych nawet w sytuacjach ewidentnie obnażających chwilowe załamanie jakości dzieła. Poprzez przyjmowanie oczekiwań za stan faktyczny wzbudzają w sobie podziw konieczny dla powstania zaufania, niezbędnego z kolei do twórczego współistnienia w improwizacji. Pomału zbliżamy się do nieuniknionej konkluzji, że wszystko co powyżej dotyczy nie procesu powstawania improwizacji jazzowej, a miłości. Nie inaczej.
Współimprowizowanie wywołuje taki sam stan umysłu, jaki obserwujemy u zakochanych. Nawet gdy są na siebie obrażeni nie przestają tęsknić, oczekiwać wspólnych aktywności i ufać we wzajemność. Zatem dopełnienie nieistniejącego w nadziei na zaistnienie oczekiwań to twórcze zaufanie tak u improwizujących jazzmanów, jak i u zakochanych. Znaczy to, że kolejną, a może najważniejszą funkcją zaufania w zjawisku współwyimprowizowywania muzyki jazzowej jest … miłość. Może nie amor, ale z pewnością caritas i agape. Miłość człowieka improwizującego do drugiego człowieka improwizującego. Miłość generująca zaufanie i podziw, podziw generujący zaufanie i miłość, zaufanie dopełniające twórczo nieistniejącą dotąd muzykę. Kocham więc ufam. Miłość, więc zaufanie.
.Na koniec pozwolę sobie zacytować pro memoriam najkrótsze kazanie jakie słyszałem. Wygłosił je niegdyś o. Andrzej Hołowaty OP, a odnosiło się ono do 1 Kor. 13,6 „(Miłość) …nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.” i brzmiało następująco: Miłość bez prawdy to głupota, a prawda bez miłości to okrucieństwo.
Piotr Baron
Tekst pierwotnie opublikowany w: Dylematy egzystencjalne, tom III, „Zawirowania wokół zaufania. Wyobrażenie i rzeczywistość”, red.nauk. Paweł Pruefer, Janusz Mariański, Uniwersytet Zielonogórski.