"Piękno muzyki (14). O Passacaglii Bacha słów parę, czyli o umieraniu i o tańczeniu"
OD REDAKCJI: Dzięki uprzejmości Pana Rafała, mamy przyjemność jeszcze raz podróżować poprzez świat muzyki, który przez wiele lat w niezwykły sposób opisywał Piotr Orawski – człowiek z ogromną wiedzą i pasją muzyczną, którą przekazywał radiosłuchaczom. Polecamy Państwu ten cykl.
Jest taki wstrząsający film Białe Noce, w którym Michaił Barysznikow opowiada w zasadzie własną historię i dzieje wielu podobnych mu ludzi, osaczonych przez nieludzki system na nieludzkiej ziemi.
Na początku tego obrazu pojawia się niezwykła scena baletowa, jedna z najbardziej poruszających, jaką znam w dziejach europejskiej choreografii. Ułożył ją Roland Petit, jeden z największych francuskich tancerzy minionego wieku, który chociaż odszedł od nas już jakiś czas temu, wyznaczył standardy tego, co jest dla nas synonimem teatru tańca najwyższej rangi na wiele dziesiątek lat.
W tej scenie Michaił Barysznikow gra i tańczy ze śmiercią i walkę tę oczywiście przegrywa. To metafora dwóch ludzkich sytuacji: komunistycznego zniewolenia i ludzkiej kondycji jako takiej w konfrontacji ze śmiercią, z losem, z naszym przeznaczeniem. Scena ta kończy się aktem samobójstwa, powieszenia, które zostało tam zobrazowane w sposób niemal fotograficzny.
Ta wielka scena choreograficzna, jedna z tych, które z pewnością nie tylko do historii kina, ale także historii kultury minionego wieku przejdzie jako coś, co bardzo wzrusza, co porusza nasze emocje, co jest ich sensem najgłębszym. Jest o tyle charakterystyczna, że została powiązana z Passacaglią c-moll Bacha, jednym z największym dzieł organowych w historii tego gatunku.
Jest rzeczą zadziwiającą, jak ten młodzieńczy utwór Jana Sebastiana potrafił inspirować kompozytorów z zupełnie innych konstelacji estetycznych. Nie wiem – bo tego w filmie nie podano – kto jest autorem orkiestrowej wersji bachowskiej Passacaglii w Białych Nocach, natomiast wiem, że chyba najbardziej fascynującą jej instrumentację stworzył Ottorino Respighi.
Jest to dla mnie arcydzieło orkiestracji, doskonałe w każdym calu, w każdym takcie, w każdym fragmencie muzycznej myśli. Jest zarazem czymś więcej w wymiarze brzmienia orkiestry symfonicznej. Organowe dzieło Jana Sebastiana zawsze było dla mnie wielką przypowieścią o umieraniu, o odchodzeniu, zwielokrotnione wielką kreacją Barysznikowa.
Sens barokowych form ostinatowych w muzyce jest wieloznaczny. To pewne, ale jedno z tych znaczeń wysuwa się na plan pierwszy: to powtarzalność, nieusuwalność, niemożność zaprzeczenia, niemoc walki z oczywistością.
Czego uczy nas ten wielki utwór Bacha? Otóż, uczy on nas umierania. Ale co to właściwie znaczy? Jak można nauczyć ludzi umierać? Jak można to zrobić? Nie wiem. Muzyka Bacha ma tę właściwość, że znosi te pytania albo zawiesza je w husserlowskiej przestrzeni niewiedzy. Dlaczego muszę wszystko wiedzieć? Czy nie mogę pozostawić sobie obszaru niewiedzy całkowitej, totalnej, niewytłumaczalnej? Są takie sfery naszego życia, które takiego stanu rzeczy się domagają.
Życie samo w sobie jest niewytłumaczalne. Życie jest takie, jakie jest, bo jest, bo istnieje. Śmierć – jak u Barysznikowa – tak czy inaczej przyjdzie. Dlaczego piszę o Bachu w kontekście życia i śmierci? Bo być może w jego muzyce pojął on istotę tego, co kształtuje nasze rozumienie tych dwóch fenomenów: bycia i niebycia.
Każdy z nas chce być; każdy z nas nie chce nie być. Oto problem zasadniczy, jednak nie nam go rozwiązywać ani nawet rozstrzygać. Co ma do tego Passacaglia Bacha? Nic i bardzo wiele. Życia nam dać nie może, ale może pouczyć nas mocą swojej sztuki, że trzeba odchodzić i nic na to nie poradzimy. Takie jest prawo życia i takie jest prawo śmierci. Wielcy ludzie myśli i sztuki mówili nam zawsze „tak”. Wielu z nas im zawierzyło. Potem okazywało się, że jest jednak inaczej.
Piotr Orawski