"Piękno muzyki (21). Symfonia z Nowego Świata"
OD REDAKCJI: Dzięki uprzejmości Pana Rafała, mamy przyjemność jeszcze raz podróżować poprzez świat muzyki, który przez wiele lat w niezwykły sposób opisywał Piotr Orawski – człowiek z ogromną wiedzą i pasją muzyczną, którą przekazywał radiosłuchaczom. Polecamy Państwu ten cykl.
.Chyba najgłębiej sens tego, co nazywamy Nowym Światem i co pod tym pojęciem rozumiemy, pojął znakomity meksykański pisarz Carlos Fuentes w trzech tomach swojej najgłośniejszej powieści Terra nostra. Zawsze zwracam uwagę na pierwsze zdania wielkich tekstów kultury, bo ma to znaczenie istotne; zacząć tak, by od razu znaleźć się in medias res. Oto te słowa: Niewiarygodność pierwszego zwierzęcia, śniącego o innym zwierzęciu. Monstrualność pierwszego kręgowca, który zdołał się podźwignąć na dwie kończyny i posiał tym przerażenie pośród zwykłych zwierząt, jeszcze wlokących swe cielska w radosnej, niewymuszonej bliskości twórczego mułu. Niezwykłość pierwszej rozmowy telefonicznej, pierwszej wody, która zawrzała, pierwszej pieśni, pierwszej opaski na biodrach. Te słowa to istota tego, co nazywamy Nowym Światem, nie tylko w sensie kulturowym, ale przede wszystkim cywilizacyjnym. I o tym mówi najsławniejsza symfonia Dvorzaka.
Jeśli znamy starą Pragę z jej najpiękniejszych stron – Starego Miasta, Małej Strany, Hradczan i Wyszechradu, gdzie Dvorak jest pochowany – to Nowy Jork czy Stany Zjednoczone jako takie i zarazem fenomen kulturowy musiały być dla niego czymś fascynującym i inspirującym.
IX Symfonia e-moll op. 95 to korona twórczości symfonicznej Antonina Dvoraka, a zarazem dzieło, które sytuuje swego twórcę w panteonie największych symfoników doby romantycznej, a zwłaszcza drugiej, dojrzałej jej połowy, jeśli taki podział ma jakikolwiek sens. Z drugiej strony symfonika Dvoraka – wbrew pozorom – sporo ucierpiała na ogromnej popularności Symfonii Z Nowego Świata w Stanach Zjednoczonych i Europie, a potem na całym świecie.
Może poza Czechami IX Symfonia e-moll przyćmiła wszystkie inne, nawet te bardzo już dojrzałe i piękne zarazem: Szóstą, Siódmą, Ósmą? Trudno uwierzyć, że do początku lat osiemdziesiątych XIX wieku uważano Dvoraka za kompozytora lokalnego, czeskiego, może nawet odrobinę prowincjonalnego, przy całym szacunku dla jego wielkiego talentu. Być może i on sam tak siebie postrzegał.
.Tylko najwięksi muzycy tamtej epoki rozumieli, jak wielki potencjał twórczy tkwi w już napisanych kompozycjach czeskiego mistrza. Michael Steen, autor książki Wielcy kompozytorzy i ich czasy, tak oto opisuje tę sytuację: Zarówno Brahms, jak i jego kolega Hanslick wywierali znaczny nacisk na Dvoraka, żeby przeniósł sferę swoich zainteresowań do Wiednia, gdyż chcieli, aby młody kompozytor oparł się wpływom Brucknera i Wagnera. Hanslick, niemieckojęzyczny prażanin, który swoim domem uczynił Wiedeń, pisał do Dvoraka: “Byłoby to z korzyścią dla Pańskich spraw, gdyby stał się Pan znany poza granicami swej ciasnej czeskiej ojczyzny, która nie robi dla Pana zbyt wiele“. W roku 1882 ten protekcjonalny krytyk napisał: „Jeśli jako szczery przyjaciel i gorący wielbiciel ośmielam się przedłożyć jakąś sugestię, to jest ona następująca: powinien Pan uważnie i skrupulatnie zapoznać się z dobrą niemiecką poezją i skomponować muzykę także do niemieckich wierszy.” Stwierdził też: „Po tak wspaniałym pierwszym sukcesie Pańska sztuka wymaga szerszych horyzontów, niemieckiego środowiska i liczniejszej, nieczeskiej publiczności.” Dodał również, zapewne nieszczerze, zważywszy na burzliwą politykę tamtych lat, w której szwagier Dvoraka odgrywał znaczącą rolę: „To są tylko luźne aluzje; proszę je rozważyć w zgodzie z własnymi poglądami, ale ich nie lekceważyć”. Tak pisał Michael Steen o próbach nakłonienia Dvoraka przez Hanslicka do przyjazdu do Wiednia i – zapewne – pozostania tam dłużej. Dvorak był temu przeciwny. Uległ jednak namowom Hanslicka i dla Wiednia napisał operę „częściowo komiczną, częściowo sentymentalną, z kilkoma elementami ludowymi” – Chłop szelma. W Pradze przyjęto ją dobrze, w Wiedniu spotkała się z niezrozumieniem.
Dvorak jednak w jakiś sposób skorzystał z rad swoich wiedeńskich przyjaciół i poszukał szczęścia w wielkim świecie, tyle że w przeciwnym do Wiednia kierunku. Najpierw udał się do Anglii, gdzie od kilku lat wielką estymą cieszyło się jego Stabat Mater. W roku 1885 dla Londyńskiego Towarzystwa Filharmonicznego napisał VII Symfonię d-moll. Oratorium Święta Ludmiła powstało dla Leeds, a Requiem dla Birmingham. Po kilku latach pobytu w Anglii, w roku 1891 Dvorak został doktorem honoris causa Uniwersytetu w Cambridge. W tym czasie, już jako uznany Anglii, a to poniekąd znaczyło – i w świecie, odwiedził Wiedeń i był przyjmowany przez samego cesarza, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia, skoro we wrześniu roku 1892 przepłynął Atlantyk, wiozą ze sobą nową kompozycję na powitanie Nowego Świata – hymn Te Deum laudamus.
Muzyczne i kulturowe odkrycie Ameryki dla kompozytora z małej zapyziałej czeskiej wioski musiało być przeżyciem co najmniej tak silnym jak czterysta lat wcześniej odkrycie nowego kontynentu dla Kolumba.
Dvorak dosłownie rzucił się w wir amerykańskiego życia, i to zarówno wielkomiejskiego, jak i małomiasteczkowego. Grał na organach w małych kościółkach, zwłaszcza w osadach czeskich emigrantów, ale badał również wnikliwie kulturę muzyczną i taneczną ludności miejscowej – północnoamerykańskich Indian. W dużych metropoliach z kolei, takich jak Nowy Jork czy Chicago, żywo interesowała go muzyka Afro-Amerykanów.
W efekcie tych wszystkich obserwacji, przepuszczonych przez wewnętrzny artystyczny filtr Dvoraka, już nieco ponad rok po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych, w szesnastym dniu grudnia roku 1893, w nowojorskiej Carnegie Hall odbyło się prawykonanie IX Symfonii e-moll. Nowy Świat przyjął to wydarzenie entuzjastycznie, a sława symfonii rosła z wykonania na wykonanie; dzieło już niebawem trafiło do Europy, a potem na cały świat. Jest to w pełni zrozumiałe zważywszy na fakt, w jak niezwykłej kulturowej konfrontacji muzyka ta powstawała i zarazem jak silne stylistyczne piętno swego autora nosi.
.Dvorak miał rację, gdy powiedział kiedyś, że jest to wciąż muzyka czeska, ale nie sensie postrzegania jej czy odbioru w sposób zmysłowy; o wiele głębiej poszukać trzeba owej czeskości – w osobowości jej twórcy i jego własnym niepowtarzalnym i zdolnym do zaskakujących syntez stylu. Nawet w Nowym Świecie Dvorak nie zrezygnował z ram tradycyjnego cyklu sonatowego i tradycyjnej formy sonatowej, być może chcąc dać Ameryce to, co Europa w dziedzinie gatunku symfonii miała najcenniejszego.
Ostatnia symfonia Dvoraka ma więc klasyczną czteroczęściową formę i mniej więcej standardowe budowy czterech ogniw. Utwór rozpoczyna się kilkutaktowym cichym wolnym wstępem, o niezwykłym brzmieniowym kolorycie, brutalnie przerwanym przez ostre akordy orkiestry, które maja charakter dramatycznego wprowadzenia głównego tematu intonowanego przez rogi. A potem pod względem formy nic właściwie się nie dzieje. Bo cały sens tego ogniwa zawiera się w tematach, melodiach, brzmieniach, zestawach instrumentów raz ostrych i brutalnych, kiedy indziej – jak temat drugi we flecie – łagodnych i pogodnych.
Pomiędzy tymi skrajnościami rozpościera się olbrzymia skala emocji. Zupełnie inny charakter ma liryczne uduchowione Largo z główną melodią intonowaną przez rożek angielski. Ufna radość, pogoda, spokój, zachwyt kolorytem ziemi Nowego Świata przerwane są w środkowej części melancholią i niepokojem. Można to porównać do światła i mroku, do dnia i nocy. Bez względu jednak na rodzaj tych skojarzeń jest to kolejne wielkie romantyczne adagio symfoniczne.
W dwudziestym siódmym dniu listopada roku 1892, dwa miesiące zaledwie po swoim przybyciu do Nowego Jorku, Antonin Dvorak tak pisał do Józefa Hlavka, swego praskiego przyjaciela: A cóż dopiero prace na konkurs z nagrodami, który pani Thurber ogłosiła […] Stos nut przyszedł z całej Ameryki i ja to wszystko muszę przeglądać! […] Symfonie, koncerty, suity, serenady bardzo mnie interesują. Wszyscy mniej więcej tacy jak u nas, wychowani na niemieckiej szkole, ale tu i ówdzie przebłyskuje inny duch, inne myśli, inny koloryt, krótko mówiąc muzyka indiańska. Z tej części obszernego listu – komentuje biograf kompozytora Jiri Berkovec – wypływają dwie uwagi godne podkreślenia. W niektórych kompozycjach autorów amerykańskich Dvorak odkrył pewne odcienie języka muzycznego zupełnie odmienne od form wyrazowych dobrze mu znanych: ten “koloryt” nazywa “indiańskim” […] Jaki to był ten „inny duch”, „inne myśli”, „inny koloryt”, którego Dvorak doszukał się w partyturach nadesłanych na konkurs pani Thurber? Na to pytanie mogłaby jedynie odpowiedzieć dokładna analiza porównawcza owych dzieł, zwłaszcza zaś elementów melodycznych i rytmicznych zawartego w nich materiału motywicznego. Nie powinno nas mylić pojęcie „muzyka indiańska” – w tym wypadku jest to pewne uogólnienie, synonim muzyki „amerykańskiej” albo z „Nowego Świata”. A zatem Dvorak nie mógł tu mieć na myśli cech autentycznych śpiewów północnoamerykańskich Indian. Kto wie, czy je w ogóle kiedykolwiek poznał; nie ma żadnego dowodu na to, że w okresie pobytu w Ameryce słyszał ich muzykę lub widział jej zapis nutowy. Jako muzyk o dużej praktyce, musiał Dvorak zarejestrować owe niezwyczajności techniki widoczne u niektórych kompozytorów w obróbce materiału muzycznego. A może to właśnie były owe melodyczne i rytmiczne elementy, które później odnalazł i wyodrębnił w songach amerykańskich Murzynów? Z ich pieśniami kościelnymi i pieśniami śpiewanymi przy pracy zetknął się z całą pewnością, głównie dzięki uczniowi Konserwatorium Narodowego, murzyńskiemu śpiewakowi Harry’emu Tackerowi Burleighowi, z którym się zaprzyjaźnił. Zwrócił uwagę, że melodie pieśni murzyńskich poruszały się po dźwiękach gam durowych, w których brakowało IV i VII stopnia, albo gam mollowych bez seksty i z bardzo często używaną małą septymą. […]
.Kiedy później odpowiadał reporterom dziennika „New York Herald”, na czym ma się oprzeć oryginalna amerykańska szkoła kompozytorska, podał jako najwłaściwszy punkt wyjściowy songi murzyńskie, nie wykluczył jednak innych źródeł. „Nie jest ważne, czy inspiracje do przyszłych narodowych pieśni amerykańskich czerpać się będzie z pieśni murzyńskich, kreolskich, indiańskich czy też ze smętnych melodii tęskniącego za krajem Niemca lub Norwega. Zarodki najlepszej muzyki niewątpliwie leżą wśród wszystkich ludzkich plemion pomieszanych w tym kraju”. Z tych poglądów Dvoraka wynika też, że i on sam – nawet jeśli z początku skłaniał się ku temu – nie mógł stworzyć dzieł „narodowo-amerykańskich”. Jego twórcza natura zbyt mocno związana była z ziemią rodzinną. W trakcie wieloletniej pracy kompozytorskiej wypracował własny styl, który wprawdzie mógł ulegać zmianom i dostosowywać się do nowych podniet i wpływów, jednak owe przypadkowe modyfikacje nie mogły zmienić jego podstawowej istoty.
To właśnie wykazała twórczość Dvoraka okresu amerykańskiego. Indywidualność jego języka muzycznego zasadza się na syntezie nowych wpływów, którym Dvorak uległ w Ameryce, oraz wszystkich pozostałych elementów jego dawnego języka muzycznego. Wiadomo, jak bardzo tęsknił do kraju, jak bardzo brakowało mu środowiska, bez którego nie mógł dłużej żyć. Ale nawet gdyby było inaczej, gdyby nie uzewnętrzniał swoich uczuć albo gdyby nawet zdołał zaaklimatyzować się w Nowym Świecie – jest bardziej niż prawdopodobne, że jego muzyka w gruncie rzeczy nadal pozostawałaby muzyką czeskiego kompozytora. Istnieje wyraźny dowód na to, jakie pomysły przychodziły Dvorakowi do głowy w czasie pobytu w Ameryce: pięć nowych zeszytów podłużnego formatu, zatytułowanych „Szkice i motywy”. […] W pierwszym z tych szkicowników, pochodzącym z roku 1892, znajdujemy pierwsze motywy Symfonii e-moll, zarodkowe komórki dzieła, które jest wykwitem amerykańskiej twórczości Dvoraka.
Szczytowa forma myślenia muzycznego jest tu opanowana po mistrzowsku, zarówno pod względem treści, proporcji, konstrukcji, jak i we wszystkich innych elementach, od których zależy ostateczny rezultat. Muzyczny język Dvoraka z okresu amerykańskiego występuje tu w najczystszej formie; to, co można wyczytać z jego tekstu, odnosi się także do większości kompozycji z lat 1893 – 95.
Dlaczego to właśnie dzieło jest takie sławne? Zewnętrzne przyczyny tej popularności, których nie można lekceważyć, wywodzą się niewątpliwie z początkowej propagandy tego utworu, będącej jedną z typowych amerykańskich akcji reklamowych, jakie organizowane są wokół premiery; ważnym czynnikiem był sukces pierwszego wykonania Symfonii; częste i regularne wstawianie dzieła do programu koncertów w Ameryce, Europie i w pozostałych częściach świata, fortepianowe opracowanie na cztery ręce, a w XX stuleciu możliwość mechanicznej reprodukcji i urządzenia telekomunikacyjne.
Oczywiście główna przyczyna tkwi w samym dziele. Z perspektywy […] lat można dziś twierdzić, że Symfonia e-moll Dvoraka jak gdyby zsumowała twórcze pryncypia tej formy w XIX stuleciu. Pokazała bowiem, że można klasyczną spuściznę wzbogacić współczesną treścią i formą, nie tracąc owej podstawowej prawidłowości, bez której symfonia nie byłaby symfonią. Dowiodła tego w sposób wzorowy, i to w porę. Muzyka Symfonii nie atakowała słuchaczy środkami stosowanymi przez awangardę, nie wychodziła też naprzeciw upodobaniom konwencjonalnym i w ogóle nie była konserwatywna. Stanowiła dojrzałe nowoczesne dzieło wielkiego formatu. Genialny talent i doświadczenie zdobyte usilną pracą przemawiają tu z każdego taktu.
.Tę trafną diagnozę Jiriego Berkovca warto uzupełnić kilkoma lapidarnymi zdaniami samego Dvoraka o ostatniej symfonii w jego dorobku: Napisałem symfonię, która porwała całą Amerykę. Sprawia mi ogromnie dużo radości i będzie się zasadniczo różnić od moich poprzednich symfonii. Ano, każdy, kto ma „nosa”, musi wyczuć wpływ Ameryki. „Z Nowego Świata” – to znaczy wrażenia i pozdrowienia z Nowego Świata U nas w domu zrozumieją, co miałem na myśli. Jest to i zawsze będzie muzyka czeska. Być może najbardziej czytelne przenikanie się muzycznych motywów Starego i Nowego Świata dokonuje się w scherzu, utrzymanym w szybkim tempie Molto vivace. Żywioł taneczności i oryginalna rytmika kierują naszą wyobraźnię w stronę rdzennej ludności Ameryki i jej muzycznej kultury.
Piotr Orawski