"Piękno muzyki (47). O odmienności"
OD REDAKCJI: Dzięki uprzejmości Pana Rafała, mamy przyjemność jeszcze raz podróżować poprzez świat muzyki, który przez wiele lat w niezwykły sposób opisywał Piotr Orawski – człowiek z ogromną wiedzą i pasją muzyczną, którą przekazywał radiosłuchaczom. Polecamy Państwu ten cykl.
.Odmienność ma bardzo różne imiona. Narodowe, społeczne, kulturowe, religijne, obyczajowe, a wreszcie takie zwyczajne i bardzo ludzko pojmowane – z podwórka, z klatki schodowej, z pracy, z uczelni, ze szkoły i z wielu jeszcze innych miejsc, gdzie ludzie muszą przebywać i są skazani na siebie. Zawsze zastanawiałem się, na czym polega zjawisko nietolerancji, nienawiści, odrzucania odmienności bez względu na to, jaką barwę czy charakter by nosiła. Mówi się często, że główna przyczyna tkwi przede wszystkim w nieznajomości rzeczy czy zjawisk innych niż te, które są nam dostępne, w jakiś sposób zrozumiałe, w pewien sposób pojęte. Jest to jednak myślenie w pewnym sensie ahistoryczne, bo brak tolerancji ma głębokie podłoże religijne i kulturowe.
Wszystko zaczęło się bardzo dawno, a w kulturze europejskiej w takim sensie, w jakim dziś ją pojmujemy – w odległym średniowieczu, w którym rodziła się myśl o jedynie słusznej idei albo o jedynie słusznym myśleniu. Każdy, kto myślał inaczej albo zachowywał się nie tak, jak trzeba, był albo odszczepieńcem, albo innowiercą. Chyba dwa najbardziej oczywiste przykłady takiego stanu rzeczy dotyczyły dwóch wielkich myślicieli czasów bardziej nam bliższych: Giordana Bruna, który spłonął na stosie, i Galileusza, autora słynnej sentencji A jednak się kręci, za którą wtedy można było stracić życie. Dla mnie jednak najbardziej poruszająca jest opowieść Philippusa Camerariusa Prawdziwa i wierna relacja o uwięzieniu w Rzymie, w której jej autor z przenikliwą szczerością opisuje nie tylko swój proces, ale przede wszystkim mechanizmy funkcjonowania Świętej Inkwizycji.
My od dawna nie umiemy być tolerancyjni. Nie mówię o Europie, mówię o świecie, bo z reguły za naszym myśleniem stoi ideologia albo wiara – taka czy inna. Tymczasem wiara, nawet jeśli jest „niewierząca”,powinna być nade wszystko miłością, a ideologię powinno się wziąć w husserlowski nawias i jak najszybciej wyrzucić na śmietnik ludzkiej myśli. Odmienność jednak często na to nie pozwala. Wiara jest zwykle mylona z ideologią. Wiara jest bezwzględna w tym sensie, że innych racji nie uznaje. Ideologia też nie, więc jak te racje uzgodnić? Nie jest to możliwe.
.Odmienność ma oblicza wielorakie, ale prawie nikt nie chce ich zaakceptować, nawet jak sam należy do tej grupy społecznej, kulturowej czy wyznaniowej. Problem odwagi ? Zapewne też, ale przede wszystkim nieumiejętność otwarcia się na nieznane, na inność, na odmienność. Trzeba bardzo silnej osobowości, żeby powiedzieć „nie” zastanej rzeczywistości. Takim człowiekiem był z pewnością Henryk VIII, kiedy przeciwstawił się Rzymowi, ale to był potężny władca, który nie musiał bać się oczywistych konsekwencji swojej decyzji.
Bardziej imponuje mi Marcin Luter. Przybijając słynne tezy na drzwiach kościoła w Wittenberdze, stworzył nową twarz chrześcijaństwa o ogromnym oddziaływaniu duchowym i kulturowym po północnej stronie Alp, zwłaszcza w Niemczech. Nie zanegował jednak tradycji wiary i liturgii, nadał jej tylko nowe oblicze, kto wie, czy nie bardziej szlachetne niż w potrydenckim katolicyzmie. Takie przykłady intelektualnej odwagi i odmienności można mnożyć.
Jest jednak jeden obszar ludzkiej aktywności, który od stuleci jest tradycyjnie nietolerancyjny. To sfera obyczajowości i intymności. Jeśli wielki Flamand Nicolas Gombert zgwałcił chłopca, to był to czyn wysoce naganny, wręcz kryminalny, ale jego muzyka ocaliła go od zesłania na galery. Jeśli Don Carlo Gesualdo, książę Venosy, zabił swoją żonę, jej kochanka i – być może – własne dziecko, to dzięki swojej muzyce zyskał jakiś rodzaj ekspiacji, ale czy było to odpuszczenie win? Nie jestem przekonany.
Jeśli myślę o odmienności w kontekście wielkich kompozytorów i o tragedii tej szczególnej sytuacji, to przychodzi mi na myśl przede wszystkim Czajkowski i jego VI Symfonia. Muzyka Czajkowskiego jest różna. Kiedy dotyka konwencji epoki, potrafi być szalenie płytka, wręcz infantylna, jak w jego baletach, ale kiedy Czajkowski mówi o sobie, zwłaszcza w Symfonii Patetycznej, staje się śmiertelnie poważny. To, że był gejem, dziś wiedzą chyba wszyscy, nawet po naszej stronie dawnej żelaznej kurtyny, ale odnieść ten fakt do dramaturgii VI Symfonii wciąż wielu przychodzi z trudem. A przecież to jest oczywiste.
.To wzruszająca i zarazem przerażająca opowieść o własnym życiu, o odmienności, a także o śmierci, która wedle dostępnych nam dziś źródeł została albo wymuszona, albo w rezultacie wyroku tajnego sądu wręcz sprowokowana. Ostatnie portrety Czajkowskiego, który zmarł w wieku pięćdziesięciu trzech lat, pokazują go jako siwego starca, śmiertelnie zmęczonego życiem. Był obywatelem świata, mógł wyjechać gdziekolwiek, choćby do Stanów Zjednoczonych, gdzie jego Trio fortepianowe a-moll op. 50 było jednym z dzieł inaugurujących działalność Carnegie Hall, uciekając w ten sposób od swojej odmienności i od swojej realności. Został jednak w Rosji i skończyło się tak, jak się skończyło: wielkim kłamstwem, wielką hipokryzją i tragedią człowieka, który był inny i nie miał siły się temu przeciwstawić, mimo że był jednym z największych kompozytorów swojej epoki.
Może ofiara jego życia – i wszystkich wielkich odmieńców naszej kultury, o których tak fascynująco pisała Maria Janion w tomie Transgresji odmieńcom poświęconym – coś jednak w naszym ich postrzeganiu i rozumieniu zmieniła.
Piotr Orawski