Prof. Chantal DELSOL: Francuski danse macabre nad trumną Le Pena 

Francuski danse macabre nad trumną Le Pena 

Photo of Prof. Chantal DELSOL

Prof. Chantal DELSOL

Historyk idei, filozof polityki. Założycielka Instytutu Badań im.Hannah Arendt. Szefowa Ośrodka Studiów Europejskich na Uniwersytecie Marne-la-Vallée. Publicystka "Le Figaro". Określa się jako liberalna neokonserwatystka. Najnowsza jej książka to "La haine du monde: Totalitarismes et postmodernité".

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Jean-Marie Le Pen nie jest Pol Potem czy Baszarem al-Asadem. Nie narzucił ludowi jarzma. Publiczną zniewagę – krzykliwą radość ze swojego zgonu – zaskarbił sobie swoimi poglądami. W tej postawie wyraża się rys głęboko ideologiczny francuskiego ludu, gotowego uchybić najbardziej elementarnym zasadom moralnym, aby wznieść w górę sztandar teoretyczny – pisze prof. Chantal DELSOL

.To, co działo się na francuskich ulicach we wtorkowy wieczór, poraża, ale też sporo mówi o naszym kraju – setki Francuzów gromadzących się, aby wspólnie celebrować śmierć człowieka. Stare porzekadło „nie należy cieszyć się z czyjejś śmierci”, powtarzane nam przez wychowawców, nie jest bynajmniej napomnieniem o wyłącznie chrześcijańskim rodowodzie, lecz emanacją głębokiej mądrości i uniwersalnej duchowości. Prostą radą etyczną, by nie uchybiać cywilizacji humanistycznej.

Od zarania ludzkości śmierć szanowano niezależnie od jej przyczyn. Dlatego zupełnie naturalnie nasuwa się pytanie, jak nisko musieli upaść ci Francuzi, którzy wyczyniają tańce z szampanem w ręku nad niedomkniętym jeszcze wiekiem trumny. Zachowanie obsceniczne w ściśle etymologicznym znaczeniu.

.Oczywiście nie jest tak, że owo porzekadło ma być przestrzegane bezwzględnie, czasami bowiem bywają powody, dla których tak się nie dzieje. Najlepszą tego ilustracją jest choćby śmierć tyrana. W dawnych epokach zdarzało się, że ludy zabijały swoich władców, co było przejawem pragnienia śmierci drugiego człowieka i radości z tego faktu.

Starożytność pełna jest przykładów tyranów ściganych i mordowanych przez swoje ludy – Kaligula, Neron, Witeliusz. Raczej łatwo przychodzi nam zrozumieć konieczność eliminacji potworów, którzy zamieniają życie swoich społeczeństw w koszmar. W czasach współczesnych, gdy rzadziej dochodzi do krwawych publicznych rozliczeń z władcami pokroju Nerona, ludzie cieszą się ze śmierci tego czy innego przywódcy, który zostawia po sobie więzienia pełne niewinnych, prześladowanych obywateli i całe mnóstwo temu podobnych niesprawiedliwości.

Kto by tak nie postąpił? W grudniu 2006 roku Chilijczycy wyszli tłumnie na ulice, aby świętować śmierć Pinocheta. Chodziło o uczczenie kresu tyranii, która odcisnęła silne piętno na społeczeństwie i której wielu bardzo boleśnie doświadczyło na własnej skórze. Ludzie świętują także śmierć przywódcy, z którego polityką diametralnie się nie zgadzają. Tak było po śmierci generała de Gaulle’a, celebrowanej wszakże w zaciszu czterech ścian, niemal w ukryciu, gdyż nikomu nie przeszła przez głowę haniebna myśl, aby wyjść na ulicę i hałaśliwie zamanifestować obsceniczną ideę radości ze śmierci bliźniego.

W tym wypadku jest inaczej. Jean-Marie Le Pen nie jest Pol Potem czy Baszarem al-Asadem. Nie narzucił ludowi jarzma. Publiczną zniewagę – krzykliwą radość ze swojego zgonu – zaskarbił sobie swoimi poglądami. W tej postawie wyraża się rys głęboko ideologiczny francuskiego ludu, gotowego uchybić najbardziej elementarnym zasadom moralnym, aby wznieść w górę sztandar teoretyczny. Warto sobie postawić pytanie: ki diabeł? Bo musi to być diabelską sprawką, gdy ktoś popija szampana, wyrażając publicznie satysfakcję ze śmierci drugiego człowieka.

W tle oczywiście pobrzmiewa lęk przed skrajną prawicą, od zakończenia wojny wrogiem publicznym numer jeden, spadkobierczynią nazizmu lub za taką uważaną (gdyż jest to w rzeczywistości dużo bardziej skomplikowane).

Trudno sobie wyobrazić, że znaleźliby się Francuzi, którzy w dzień śmierci Jean-Luca Mélenchona uczyniliby zniewagę jego pamięci, wylewając się na ulice z okrzykami radości na ustach. Skrajna lewica może mieć na sumieniu sympatyzowanie z Pol Potem, Koreą Północną czy kubańskim komunizmem, ale nigdy nie ściągnie na siebie odrazy Francuzów. Musimy więc uściślić: diabła Le Pena wyklęto nie dlatego, że bronił jakichś znienawidzonych reżimów. To, jak widzieliśmy, samo w sobie nie sprowadza hańby na człowieka. Więc jeśli spośród tyranii skrajnie prawicowych i skrajnie lewicowych tylko te pierwsze są wyklęte, to znaczy, że nie tyrania jest wyklęta, ale prawica. I w tym stwierdzeniu kryje się klucz do zrozumienia, dlaczego Le Pen jest aż tak demonizowany.

.Po raz kolejny widzimy, jak odmiennie były i wciąż są traktowane nazizm i komunizm. A można je ze sobą porównywać, jak zrobiła to Hannah Arendt w swojej wybitnej książce o totalitaryzmie (i to nie przypadek, że tyle czasu musiała czekać na publikację we Francji). Gdyby uciekać się do jakiejś odrażającej licytacji na liczbę ofiar, to komunizm z łatwością pokonałby nazizm – ale tego nie będziemy robić. Odraza, totalitarne okrucieństwo wyrażały się po obu stronach z tym samym talentem. I gdy ciągle brak nam słów (filmów, książek), by potępić nazizm, komunizm może liczyć na odpust zupełny. Dość powiedzieć, że we Francji nadal działa partia komunistyczna, podczas gdy na samą ideę istnienia partii nazistowskiej ciarki przechodzą po plecach.

Oba totalitaryzmy stawia się nie na szali okrucieństw, bo w tym aspekcie są godnymi siebie kompanami, ale na skali nowoczesności. Tam należy dopatrywać się najcięższej zbrodni. Najcięższej zbrodni szukać mamy nie w obozach śmierci, w torturach na masową skalę, w ludobójstwach. Nie. Jej miejsce jest w obozach i torturach antynowoczesnych. Jak to możliwe, zapyta ktoś. Ale tak, najcięższą zbrodnią jest brak dążenia w stronę emancypacji, inkluzywności, równości. Komunizm był brutalny, gwałtowny, dziki. Owszem, ale w zamyśle miał brać kurs na nowoczesność. A tymczasem postać Jeana-Marie Le Pena była sztandarowym przykładem zamysłu antynowoczesnego. Le Pen był nieznośnym i dumnym z siebie patriarchą. I bardzo antypatycznym, co odczułam osobiście. Mieliśmy wielu takich narcystycznych i odpychających patriarchów, jeszcze paru zostało, ale czują się obecnie winni i stracili rezon. On tymczasem przez całe polityczne życie tryskał szczęściem z bycia autorytarnym, gardzącym „postępem” machismo, niestroniącym od prowokacji.

.I to właśnie jest sedno problemu, oko cyklopa czy też punkt podparcia Archimedesa: kwestia nowoczesności. Czy Le Pen był vichystą czy nawet postnazistą, nie ma najmniejszego znaczenia; to służy wyłącznie za pretekst – strażników gułagów i byłych wielbicieli Pol Pota nie spotyka równie surowe traktowanie. Le Pen był po prostu antynowoczesny. To cała jego wina. Tego nie da się odkupić. Ta jedna jedyna cecha ściąga na człowieka wiekuiste damnatio memoriae.

Chantal Delsol

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 stycznia 2025
Fot. Afargue Raphael/ABACA / Abaca Press / Forum