Prof. Denis COLLIN: Z braku nadziei na pokonanie kapitalizmu, nowa lewicowość wypowiedziała wojnę dominacji patriarchalnej

Z braku nadziei na pokonanie kapitalizmu, nowa lewicowość wypowiedziała wojnę dominacji patriarchalnej

Photo of Prof. Denis COLLIN

Prof. Denis COLLIN

Profesor filozofii, autor wielu esejów filozoficznych i politycznych. Zajmuje się głównie filozofią Karola Marksa.

Nowa lewicowość swój sukces zawdzięcza temu, że kapitał nie tylko dostosowuje się do rewolt arystokratycznych, ale jeszcze ich poszukuje, rozwija je i opłaca. Kapitał jest bowiem wszystkim, tylko nie obrońcą rodziny i tradycji – pisze prof. Denis COLLIN

Posługiwanie się terminem „lewicowość” jest najczęściej niewłaściwe i zaciemnia rzeczywisty obraz sceny politycznej. Terminem „lewicowy” określam, jak niemal wszyscy, zarówno ugrupowania polityczne, jak i twory nieformalne: od tzw. „czarnych bloków” po różne odmiany „lewicy obyczajowej”.

Definicję lewicowości znajdziemy w słynnym eseju Lenina Dziecięca choroba „lewicowości” w komunizmie. Ówczesne nurty lewicowe, krytykowane przez Lenina, miały jednak niewiele wspólnego z tym, co dziś określamy tym mianem. Lewica klasyczna znajdowała się na „skrajnej lewicy” ruchu komunistycznego. Podobnie jak bolszewicy, chciała obalenia kapitalistycznego modelu produkcji i zaprowadzenia władzy mas pracujących poprzez rady robotnicze. Ale w odróżnieniu od leninowców lewicowcy odrzucali wszystko to, co uważali za kompromis z porządkiem kapitalistycznym. Sprzeciwiali się zarówno uczestniczeniu w wyborach do burżuazyjnych parlamentów, jak i działaniu w ramach reformistycznych związków zawodowych. Choć zwolennikom komunizmu rad (jak np. Antonowi Pannekoekowi) i „spartakistom” nie było po drodze z uczniami Amadea Bordigi, to wszyscy uważali się za marksistów z krwi i kości, piewców komunizmu głoszącego walkę klas, nieprzejednanych obrońców proletariatu.

Lewicowość nurtów z Maja ’68 i lat późniejszych miała jednak z nimi niewiele wspólnego. To, że określamy je dziś jako „lewicowe”, zawdzięczamy Georges’owi Marchais’mu i partii komunistycznej. Oczywiście wśród nurtów, które z hukiem wkroczyły na scenę polityczną w Maju ’68 i w następnych latach, byli „prawdziwi” lewicowcy na starą modłę. Ale ci, którzy zdominowali środowisko artystyczne, nie byli już skrajną lewicą ruchu komunistycznego, lecz skrajną lewicą kapitału. Moi przyjaciele „lambertyści” nazywali ich „zgniłymi lewicowcami”, by odróżnić ich od zacnych lewicowców z lat 20. XX w.

To, co wyróżnia nową lewicowość obyczajową, to zupełnie inny teren walki: odwraca się ona od klasy robotniczej, którą uważa za nieuleczalnie reformistyczną, i kieruje swój przekaz w stronę „nowej, szerokiej awangardy o charakterze masowym”, czyli „zradykalizowanej drobnej burżuazji”, wywodzącej się z warstwy inteligenckiej.

Wielkim marksistowskim teoretykiem tej zmiany „tematu rewolucyjnego” był Daniel Bensaïd (alias Ségur), członek biura politycznego Ligi Komunistycznej. Powstał na tę okoliczność „biuletyn wewnętrzny” numer 30, słynny w historii Ligi Komunistycznej (która przekształciła się następnie w Rewolucyjną Ligę Komunistyczną, by w końcu zatopić się w Nowej Partii Antykapitalistycznej).

Widząc, że nie ma już nadziei na pokonanie kapitalizmu, nowa lewicowość wypowiedziała wojnę dominacji patriarchalnej, niezależnie od warstwy społecznej, w której by ona występowała. Dzięki temu, pod jej skrzydłami mogą gromadzić się zarówno dzieci gnębione przez bogatych tatusiów, jak i „zradykalizowani” intelektualiści. Zamiast walczyć z faszyzmem (który w zasadzie nie istnieje, prócz jakichś form szczątkowych), to język nazywa się faszystowskim, a prawdę – tyranem. Opary postmodernizmu stopniowo infekują środowiska uniwersyteckie. Gdy zajrzy się do tekstów Foucaulta czy Barthes’a z lat 70., można się zastanawiać, jak tak szalone opinie mogły być głoszone i wysłuchiwane w murach tak zacnej uczelni jak Collège de France.

Ponieważ walkę o prawo do edukacji dla wszystkich uznano za „burżuazyjną”, nasi nowi lewicowcy w znacznym stopniu przyczynili się do zniszczenia szkolnictwa. Alain Geismar, sekretarz generalny SNESup (Związku Zawodowego Szkolnictwa Wyższego), w 1968 roku przyłączył się do „Lewicy Proletariackiej”, która zwracała się do licealistów słowami: „Nie mów już »Dzień dobry, Panie Profesorze«, ale »Zdychaj, Szmato«”. I zapewne zasługi z tamtych lat pozwoliły mu zostać pod koniec lat 90. zaufanym doradcą jednego z najgorszych ministrów edukacji w historii: nieszczęsnego Claude’a Allègre’a. Feminizm 2.0 Caroline De Haas i jej podobnych, rasistowski antyrasizm Rhokai Diallo oraz członków ruchu „Indigènes de la République”, w którym tarzają się podekscytowani drobni burżuje, jest bezpośrednim dziedzictwem „zgniłej lewicowości” z lat, które nastąpiły po Maju ’68.

Swój sukces nowa lewicowość zawdzięcza temu, że kapitał nie tylko dostosowuje się do rewolt arystokratycznych, ale jeszcze ich poszukuje, rozwija je i opłaca. Kapitał jest bowiem wszystkim, tylko nie obrońcą rodziny i tradycji. Wiedzą to dobrze ci, którzy zadali sobie trud i przeczytali Manifest partii komunistycznej Marksa i Engelsa z 1848 roku. Stoi to tam napisane otwartym tekstem. Ale nasi lewicowcy ze skrajnej lewicy kapitału gardzą Marksem, zwalczają go lub przeinaczają jego słowa, jednocześnie udając, że się do niego odwołują. Kapitał ma bowiem tylko jeden cel: obalenie wszelkich granic moralnych i materialnych, stanowiących przeszkodę w nieograniczonym gromadzeniu dóbr. „Lewicowość obyczajowa” przyczynia się do realizacji tego celu.

Czy może coś sprawiać kapitałowi większą rozkosz niż zastąpienie praw zbiorowości (sedno walki klasowej) przez coraz bardziej szalone prawa jednostki?

To, że François Ewald, maoista i uczeń Foucaulta, zostaje doradcą organizacji biznesu, czyli MEDEF-u, i zajmuje się kultywowaniem „filozofii ryzyka”, jawi się w tym kontekście jako zupełnie naturalne.

Nie da się stworzyć poważnego ruchu zbiorowej emancypacji społecznej podważającej dominację kapitału bez radykalnego zerwania z wszelkimi formami tej nowej lewicowości, której nie możemy już nawet nazywać „zgniłą”. Każde ustępstwo na rzecz szaleńczych idei głoszonych przez LGBTQOO+, absurdalny do potęgi feminizm, operetkowy antyfaszyzm i rasistowski antyrasizm są pośrednim poparciem dla lepenizmu.

.Ci, którzy chcą jawić się jako reprezentanci ludu i klasy pracującej, a nie rozumieją tego, idą prosto w przepaść, pociągając za sobą swoich naśladowców.

Denis Collin
Tekst opublikowany w nr 18 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 3 listopada 2020