Zła opinia o Polsce i Polakach na Zachodzie to następstwo oddziaływania komunizmu
Większość Francuzów zapytanych o rolę Polski w czasie II wojny światowej nie będzie miała na ten temat zielonego pojęcia. To efekt edukacji. Francuscy nauczyciele historii i geografii byli skażeni marksizmem, pod silnym wpływem komunizmu. To niestety trwa do dziś – mówi prof. Francois KERSAUDY w rozmowie z Nathanielem GARSTECKA
Nathaniel GARSTECKA: Jak dzisiaj uczyć historii, a zwłaszcza historii II wojny światowej, wiedząc, że bezpośrednich świadków tamtych wydarzeń ubywa, a jednocześnie coraz częściej mamy do czynienia z dezinformacją i manipulacją? Czy dzięki pokazywaniu czy wręcz odkrywaniu na nowo takich postaci jak Felix Kersten i Irena Sendlerowa można uczyć historii nowe pokolenia?
Prof. François KERSAUDY: Jeśli chcemy uczyć dobrze historii II wojny światowej, musimy tworzyć warstwy. Nie możemy zaczynać od ludzi takich jak Felix Kersten, którzy są jednocześnie ofiarami i aktorami wydarzeń. Pierwszą warstwą jest ogólny kontekst. Musimy wyjść od I wojny światowej i wielkiego kryzysu z 1929 roku, który wywołał bezrobocie milionów ludzi i przywiódł do władzy ludzi pokroju Hitlera. Pierwsza wojna stworzyła Mussoliniego i Lenina, kryzys zaś stworzył Hitlera. Następnie musimy zobaczyć, jak splatała się ich polityka.
Demokracje były na ogół zadowolone ze stanu posiadania, zwłaszcza z kolonii, które chciały zachować. Dyktatorzy chcieli ekspansji – Mussolini w Afryce, Hitler w Europie Środkowej i na Wschodzie. Ich pragnieniem było zaburzenie porządku świata. Hitler na przykład chciał rozpocząć wojnę dopiero między 1943 a 1945 rokiem i był mocno przeświadczony o tym, że nie będzie żadnej reakcji na Anschluss, inwazję na Czechosłowację czy wręcz napaść na Polskę. Mówił, że ma przed sobą same „zera”: Francuzów, Chamberlaina, że nigdy nie odważą się wystąpić zbrojnie przeciwko niemu, co było prawdą.
Hitler nie docenił jednak wagi opinii publicznej. W pewnym momencie w Anglii, a potem także we Francji, opinia publiczna, parlament, prasa przestały tolerować te powtarzające się kapitulacje. To wejście Niemców do Pragi otworzyło ludziom oczy. Odtąd Hitler nie do końca rozumiał, że gdy tylko wojna została wypowiedziana, pojawili się ludzie – Churchill, de Gaulle – o zupełnie innych charakterach. Jeśli więc chcemy rozmawiać z młodymi ludźmi o II wojnie światowej, to musimy najpierw porozmawiać z nimi o wszystkich danych politycznych i gospodarczych, które doprowadziły do roku 1939. Drugą warstwą są wielcy przywódcy: Roosevelt, Churchill, de Gaulle, Hitler, Stalin, Tōjō. Trzecią – ich generałowie: Montgomery, Leclerc, Żukow, MacArthur, von Manstein, Mountbatten, Koniew i inni znakomici oficerowie, którzy zastąpili złych oficerów z czasów pokoju i którzy zdecydowali o losach wojny na frontach. Na przykład Sowieci mieli na początku wojny wielu złych generałów; Stalin ich zwolnił i zastąpił dobrymi…
Mówienie, że Stalin ich „zwolnił”, jest eufemizmem.
Jeśli byli dobrymi komunistami, nic strasznego im nie groziło, ale jeśli nie było z nich innego pożytku – na przykład dla tajnej policji – likwidowano ich. Czwarta i ostatnia warstwa to ludzie, którzy musieli znosić trudy wojny, ale starali się zrobić co w ich mocy, aby ocalić innych ludzi lub prowadzić wojnę partyzancką – pracując wywiadowczo, stawiając zbrojny opór, rozwijając nową broń, która umożliwiłaby zmianę biegu wojny (np. broń atomową). Postaci anonimowe, naukowcy, kryptolodzy…
Na przykład Polacy, którzy złamali kod Enigmy.
Tak. Ta czwarta warstwa pracowała w cieniu, a wśród nich byli też tacy, którzy ratowali ludzkie życie. Felix Kersten i Irena Sendlerowa na przykład. Druga wojna światowa była po trosze tym wszystkim, a na koniec – jak zwykle bywa – wygrali najlepsi czy raczej ci, którzy mieli najwięcej zasobów.
I to oni piszą historię.
Naturalnie. Jak powiedział Churchill: „Historia powie, że myliliście się w tej sprawie, a skoro o tym wiem, to dlatego, że to ja ją napiszę!”.
Nazbyt optymistyczne kalkulacje Hitlera, że nie spotka się ze sprzeciwem, są tym samym błędem, który odnajdujemy u Putina. Na tym polega różnica między mięsożercami i roślinożercami. Putin uważa nas za roślinożerców, którzy są gotowi zrobić wszystko, aby cieszyć się pokojem, władzą polityczną, gospodarką, i którzy przede wszystkim nie chcą żadnych kłopotów. Błędem było więc jego przekonanie, że nie jesteśmy w stanie zareagować. Putin pomylił się na przykład w ocenie zdolności Ukraińców do stawienia oporu. Bardzo prawdopodobne, że Ukraińcy nie zrobiliby tego, gdyby nie Zełenski. Zełenski to ukraiński Churchill.
Przez bardzo długi czas ludzie pytali mnie, czy są dziś ludzie pokroju de Gaulle’a czy Churchilla, a ja zawsze odpowiadałem, że nie, że to się już nigdy nie powtórzy. Ale to już nie jest prawdą. Zełenski jest ukraińskim Churchillem. To, co wydaje się małym ziarnkiem piasku, pokrzyżowało plany Putina. Gdyby Zełenski wyjechał z kraju albo gdyby zginął, Ukraińcy nie byliby w stanie oprzeć się agresji. Potrzebowali czegoś, wokół czego mogliby się zjednoczyć. Nawet Amerykanie byli gotowi ustąpić, zaproponowali nawet wywiezienie Zełenskiego. Zełenski wypowiedział wówczas bardzo churchillowskie zdanie: „Nie potrzebuję taksówki, chcę amunicji”. To sprawiło, że kariera Zełenskiego ma tak wiele wspólnego z karierą Churchilla.
Napisał Pan wiele książek o ZSRR i komunizmie. Rosja napadła na Ukrainę. Retorykę jej przywódców można porównać do retoryki przywódców epoki sowieckiej: walka z kapitalizmem, z imperializmem, z burżuazją, z Zachodem, z „nazistami” i „faszyzmem”… We współczesnej Rosji symbolika sowiecka jest wciąż obecna – czerwone gwiazdy, czerwone flagi, hymn narodowy, nawiązania do wielkiej wojny ojczyźnianej…
FSB pełna ludzi KGB i sam Putin, będący czystym produktem KGB.
Czy można powiedzieć, że mamy do czynienia z ciągłością rosyjskiej historii od 400 lat? Czy widzi Pan podobieństwo między dzisiejszą polityką Rosji a polityką z poprzednich stuleci, od Katarzyny II po Stalina, z jej podbojami, rusyfikacją?
W czasach Katarzyny II myślano o nieograniczonej ekspansji, nie tylko w Rosji. Niemcy robili to samo, Francuzi robili to w koloniach. U zarania XX wieku Europa się ucywilizowała i tego rodzaju dążenia do podbojów kosztem sąsiadów zaczynały ustępować. Sowieci przywrócili tę politykę do mody. Trocki myślał wręcz o globalnej ekspansji, gdy tymczasem Stalin był na tyle skromny, że zadowoliłby go podbój jedynie Europy. Dlatego Sowieci przywrócili do mody pogląd, że imperium to coś w rodzaju rabusiów na wielką skalę i że dopóki istnieje taka możliwość, trzeba nawracać na komunizm. Kryje się za tym także aspekt mesjański. Do tego odrodzenia się dawnego imperializmu dochodzi okrucieństwo, jakiego nie widziano od czasów Turków. Istnieje także całkowite podporządkowanie władzom gospodarki, drapieżnictwo, które do mody przywrócił zarówno Hitler, narodowy socjalizm, jak i Sowieci, podczas gdy w krajach cywilizowanych utraciliśmy tę skłonność. Ta sowiecka metoda istnieje dziś w niezmienionej formie – co zaskakuje tylko częściowo – dzięki komuś takiemu jak Putin.
To myślenie następujące: Związek Radziecki upadł, więc trzeba stopniowo odzyskiwać jego części składowe, ale dodatkowo będziemy być może świadkami ekspansji bardziej na Zachód, czego Stalin nie dokonał, gdyż za wcześnie zmarł. Następcy Stalina zadowolili się zarządzaniem jego zdobyczami. Tym, co uczyniło ich ostrożnymi i co wszystko zmieniło, była bomba atomowa. Już pod koniec wojny Stalin miał ambicje wobec Europy Zachodniej, ale po Hiroszimie i Nagasaki zrozumiał, że nie ma równowagi uzbrojenia i nawet jego ogromny potencjał ludzki nie wystarczy, aby podbić Europę Zachodnią. Byli już tam Amerykanie, a w powietrzu wciąż unosiło się widmo bomby atomowej. Stalin potrzebował jeszcze czterech lat, by mieć swoją własną bombę atomową, a trzech kolejnych, żeby była prawdziwie operatywna. Jego apetyt na podboje był zatem mocno ograniczony, gdyż miał świadomość swojej niższości w stosunku do USA. W przypadku jednak Putina jesteśmy w innej sytuacji. Amerykanie i Rosjanie z nuklearnego punktu widzenia są na równych warunkach, co oczywiście ogranicza możliwości podboju, ale nadal pozwala na agresję o charakterze lokalnym, co widzimy dzisiaj.
Stalin nie miał zatem możliwości użycia broni atomowej, ale z drugiej strony mógł wykorzystać wpływy partii komunistycznych w krajach Europie Zachodniej.
Absolutnie tak.
Jest Pan uznanym badaczem życia i działalności Charles’a de Gaulle’a, napisał Pan o nim kilka książek. Kapitan de Gaulle walczył w Polsce w ramach francuskiej misji wojskowej w latach 1919 i 1920 przeciwko Rosji bolszewickiej. Z jego tekstów i wystąpień wynika, że nie był łatwowierny, nie miał złudzeń co do komunizmu i czerwonej Rosji. Wiedział, że pewnego dnia ta czerwona Rosja zniknie i ustąpi miejsca Rosji „na starą modłę”.
To bardziej skomplikowane. Został wysłany do Polski przez rząd francuski. Nie wiedział, kim są bolszewicy. Do 1918 roku przebywał w niewoli w Niemczech i nie widział bolszewizmu na własne oczy. Zgłosił się na ochotnika, aby pomóc Polakom, gdyż w 1916 roku dostał się do niewoli i chciał wznowić karierę wojskową. W okresie międzywojennym zrozumiał, czym jest komunizm. Podczas II wojny światowej jego głównym zajęciem było przeciwstawienie się zarówno nazizmowi, jak i komunizmowi. Pod koniec wojny miał komunistycznych komisarzy, ale był wobec nich bardzo podejrzliwy. Z drugiej strony, kiedy jesienią 1944 roku wrócił do Francji, był tym, który uniemożliwił komunistom przejęcie władzy. Ruch oporu został całkowicie zinfiltrowany przez komunistów, którzy mieli środki do zorganizowania powstania pod pretekstem antyfaszyzmu i do przejęcia władzy.
De Gaulle świetnie rozumiał, co chcieli zrobić, i przystąpił do rozbrojenia zarówno CNR (Krajowej Rady Ruchu Oporu), zinfiltrowanej przez komunistów, jak i bojówek partyzanckich. Między wrześniem a listopadem nadzorował osobiście rozbrojenie wszystkich bojówek i organizacji ruchu oporu we Francji. Co zabawne, kiedy przybył do Tuluzy, musiał dokonać przeglądu lokalnych oddziałów ruchu oporu. Jako że byli to młodzi ludzie z południa, bez kontaktu z Londynem, sami przyznawali sobie stopnie i medale. Mieli dość szerokie uznanie dla swoich zasług! De Gaulle komentował: „Sami pułkownicy, sami pułkownicy!”. Gdy doszedł do końca jednego z szeregów, zobaczył młodego żołnierza w mundurze bez dystynkcji i medali. Zatrzymał się przy nim i zapytał: „Młody człowieku, więc nie umiesz szyć?”. Następnie dał im wybór między przyłączeniem się do jego oddziałów a pójściem do więzienia. Większość wybrała pierwszą opcję.
Co ważne, komunistyczny ruch oporu dał się rozbroić, gdyż nie otrzymał instrukcji z Moskwy, co stało się także za sprawą generała de Gaulle’a. Kiedy 25 sierpnia 1944 r. przybył do Paryża, poprosił Eisenhowera o pożyczenie mu dwóch dywizji na pokaz siły – nie przeciwko Niemcom, których już nie było w Paryżu, ale po to, by wywołać określone wrażenie na komunistach. Eisenhower odpowiedział, że bez rozkazu z góry nie może tego zrobić, ale że ma dwie dywizje, które miały walczyć w Alzacji, i że może wysłać je do Paryża. I tak się stało. Dwie dywizje – a w tamtym czasie było to około 40 tysięcy ludzi plus czołgi – przeszły pod Łukiem Triumfalnym na Polach Elizejskich. Relacja z tego wydarzenia, nakręcona z dachu Łuku Triumfalnego, była pokazywana w kinach w ramach kroniki filmowej. Nigdy nie dowiemy się, czy francuscy komuniści byli pod wrażeniem, ale pewne jest, że Stalin oglądał to i jakiś czas później nakazał francuskim i włoskim komunistom, aby nie podejmowali prób powstania. Nikita Chruszczow opowiada o tym w swoich wspomnieniach.
Wróćmy do bieżących wydarzeń. Dziś wiele osób odwołuje się, często na wyrost, do generała de Gaulle’a. Jest on na ustach wszystkich, z prawej i lewej strony sceny politycznej. Powołują się na niego w szczególności „suwereniści”, którzy uważają, że w kontekście wojny między Rosją a Ukrainą de Gaulle byłby zwolennikiem porozumienia z Rosją kosztem nawet poświęcenia Ukrainy. Czy mają rację?
Oczywiście, że się mylą. Podobnie wypowiada się nawet jeden z wnuków generała. To całkowita aberracja. Za każdym razem, gdy Zachód był zagrożony, także podczas kryzysu rakietowego w październiku 1962 roku, generał zawsze stawał po stronie Amerykanów, po stronie zachodniej. De Gaulle chciał normalnych stosunków dyplomatycznych z, jak to nazywał, Rosją; nigdy nie mówił o ZSRR. Gdy jednak dochodziło do konfliktów, zawsze stał po stronie obozu zachodniego. Mówi się, że doprowadził do wyjścia Francji z NATO. To nieprawda. Doprowadził do wyjścia Francji ze struktur militarnych, ale to inna historia. Zresztą zrobił to z prostego powodu: chciał mieć autonomiczną kontrolę nad francuską bronią atomową. Jaka mogłaby być postawa de Gaulle’a wobec czystego produktu KGB, jakim jest Putin? Biorąc pod uwagę wszystkie zabójstwa, które idą na jego konto, wojnę w Czeczenii, wiedząc także bardzo dobrze, jak Putin doszedł do władzy, de Gaulle nigdy nie zgodziłby się sprzymierzyć się z kimś takim, to całkowicie wykluczone.
Rozmawiamy w Polsce, w Warszawie. Polska w kontekście II wojny światowej ma na Zachodzie bardzo złą opinię. Polska, która przecież nie współpracowała z Niemcami, która została zaatakowana i która przez cały czas wojny toczyła walkę z nazistami. Nie było rządu kolaboracyjnego, nie było organizacji kolaboracyjnych, nie było polskiego SS, nie było rządu sprzymierzonego z Hitlerem ani marionetkowych przywódców, jak Emil Hácha w Protektoracie Czech i Moraw, Tiso w Słowacji, Horthy na Węgrzech, Antonescu w Rumunii… Polska była jedną z największych ofiar II wojny światowej, nie zaznała chwili spokoju na swoim terytorium. Najechali ją także Sowieci, którzy również dokonali zbrodni, takich jak masowe wywózki czy Katyń. Niemcy dopuścili się Holokaustu, natomiast w krajach, w których istniały rządy kolaborujące lub sojusznicze, Zagłady co prawda nie uniknięto, ale lekko ją zahamowano. Na przykład Horthy miał pewne opory. Inni chcieli traktować Żydów na swój sposób, jak na przykład Rumuni. Tiso sam chciał deportować „swoich” Żydów. W Polsce czegoś takiego nie było. Niemcy sami i własnymi siłami dokonali Holokaustu.
Niemcy mieli pełną kontrolę nad polskim terytorium.
Były oczywiście jednostki, które kolaborowały, chłopi, którzy pomagali Niemcom tropić Żydów. Ale było przecież wielu, którzy zapisali się złotymi zgłoskami na kartach historii. Wspomniana Irena Sendlerowa, ale także Witold Pilecki i Jan Karski, którzy przekazywali na Zachód raporty o Zagładzie Żydów. Polska, która nie kolaborowała ani z Niemcami, ani z Sowietami, spowita jest jakąś mroczną legendą. Traktujemy ją jak kraj, który kolaborował. Ludzie na ogół bardzo mało wiedzą. Jak można zdjąć z Polski to odium?
Większość Francuzów zapytanych o rolę Polski w czasie II wojny światowej nie będzie miała na ten temat zielonego pojęcia. To efekt edukacji.
Jeśli zapyta się szefów partii, powiedzą to, co odpowiada ich ambicjom politycznym. Jeśli natomiast zapyta się historyków specjalizujących się w II wojnie światowej, to usłyszymy w odpowiedzi o polskim rządzie na uchodźstwie, o generale Sikorskim, a nawet o Polakach, którzy zostali zwolnieni przez Stalina i kontynuowali wojnę, jak żołnierze generała Andersa. Dla nas, zainteresowanych tą tematyką, Polska była wolną Polską, trochę jak Francja była wolną Francją. Polska to polscy piloci, którzy walczyli w Bitwie o Anglię…
„Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”.
Otóż to. Polacy byli tego częścią. Na początku września 1940 roku przechylili szalę w najgorszym możliwym momencie. Są też Polacy z Monte Cassino i Normandii… Z Norwegami było podobnie: honor ratowali ci, którzy walczyli poza granicami kraju, potem ci, którzy organizowali ruch oporu na terenie kraju, na przykład wysadzając fabrykę ciężkiej wody.
Przeciwko kolaboracyjnemu rządowi Quislinga.
Właśnie. Polskie siły zbrojne na Zachodzie również przyczyniły się do zdławienia reżimu nazistowskiego. Włączam w to także polski ruch oporu. Francuscy uczniowie nie mają o tym najmniejszego pojęcia. Cieszymy się, gdy w ogóle mogą wskazać Polskę na mapie. Interesują się tą tematyką tylko wówczas, gdy się z nimi o niej rozmawia.
Czy to nie efekt jakości francuskiego szkolnictwa, które pozostaje wciąż dość „czerwone”.
Niestety…
Widać nieufność i niemal wrodzoną pogardę dla Polski „białej, burżuazyjnej i reakcyjnej”, która w 1920 roku powstrzymała marsz rewolucji na Europę.
Francuscy nauczyciele historii i geografii byli skażeni marksizmem. Myślałem, że tylko ja miałem nauczycieli komunistów, ale wcale nie. Raymond Barre mówił o swoich komunistycznych nauczycielach historii, Pompidou o komunistycznych wykładowcach geografii na Sorbonie. Było i jest to tak powszechne, że już nas nie dziwi. Była moda na lewicę, a żeby być lewicowcem, należało być za komunistami. Wszyscy byli pod silnym wpływem komunizmu. To niestety trwa do dziś.
To, że wielu komunistów po wojnie przeniknęło do wymiaru sprawiedliwości, świata kultury, edukacji i mediów, wynika częściowo z tego, że Francuska Partia Komunistyczna była potężna. Podejmowano próby pogodzenia się z komunistami, aby tylko uniknąć wojny domowej. Czy dzisiaj, 70 lat później, możemy powiedzieć, że lepiej by się stało, gdyby do tej wojny domowej doszło? Należało usunąć komunistów, zanim przejęli najważniejsze resorty, takie jak kultura, edukacja, a także media, dzięki którym przez ostatnie dziesięciolecia z sukcesem toczyli walkę o rząd dusz?
Do tej listy dodałbym administrację, funkcjonariuszy publicznych. Było to bardzo trudne z racji ich liczby i umocowania, ale także prestiżu, jaki dawał im Związek Radziecki w czasie II wojny światowej. A przede wszystkim potrafili wykorzystywać straszak, jakim było zagrożenie militarne ze strony ZSRR. W 1947 roku wiele osób spodziewało się przybycia wojsk rosyjskich. Nawet w otoczeniu de Gaulle’a. W jego rezydencji La Boisserie umieszczono nawet karabin maszynowy. Kiedy de Gaulle się o tym dowiedział, wykrzyknął: „Nie chcę tego! Takie rzeczy same się uruchamiają, ludzie nie wiedzą, jak się nimi posługiwać… Zamiast tego dajcie mi czołg!”. Bano się po prostu, że Sowieci wejdą do Francji z pomocą Francuskiej Partii Komunistycznej. Wiedziano, co wydarzyło się w Europie Wschodniej, i mówiono, że we Francji też może się to wydarzyć. W tamtym czasie była taka możliwość, chociaż nie zdawano sobie sprawy, jak bardzo Sowieci boją się bomby atomowej.
Po rozpadzie bloku wschodniego nie doszło do procesu komunistów na wzór Norymbergi.
To prawda, nie doszło do takiego procesu po rozpadzie ZSRR. Panujący obecnie w Rosji system jest systemem mafijnym, będącym syntezą mafii i KGB. Stalin wykorzystywał mafię do zarządzania obozami koncentracyjnymi, Gułagiem. Ale mafii nie było w rządzie. Tymczasem Putin dał jej gospodarkę i teraz następuje wzajemne przenikanie się FSB i mafii.
Niedawno ukazała się Pana książka o Felixie Kerstenie, masażyście Himmlera. To postać mało znana zachodniej opinii publicznej. Skąd pomysł, by zająć się akurat Kerstenem?
Wydałem jakiś czas temu książkę o tajemnicach Trzeciej Rzeszy, która zresztą ukazała się po polsku. Pracując nad tą książką, przeczytałem tom wspomnień Kerstena po norwesku. Było to tłumaczenie ze szwedzkiego, ponieważ Kersten napisał te cztery tomy każdy w innym języku. Jego wspomnienia bardzo mi pomogły, gdyż zawierały informacje z pierwszej ręki. Książkę miałem zadedykować admirałowi Canarisowi, ale nie spotkało się to z entuzjazmem mojego wydawcy, który bał się oskarżenia o sprzyjanie skrajnej prawicy, co budzi dość powszechny strach we Francji, wykorzystywany bezwzględnie przez skrajną lewicę. Admirał Canaris był jednak wielkim wrogiem Hitlera i należał do spiskowców z 1944 roku, co przypłacił życiem. Nie chciałem jednak straszyć wydawcy, więc zaproponowałem, abyśmy zadedykowali książkę Felixowi Kerstenowi. Uratował około 350 000 ludzi, w tym 60 000 Żydów. Wydawca się zgodził. Trzy lata później dostałem list od czytelnika, który pisał, że zauważył, iż zadedykowałem książkę Feliksowi Kerstenowi, i że napisał sztukę o jego relacji z Himmlerem. Pytał, czy nie chciałbym rzucić na nią okiem. Przysłał mi ją, przeczytałem i stwierdziłem, że jest bardzo dobra. Zaprosiliśmy go, powiedzieliśmy mu, że jego sztuka jest dobra i należy ją wystawić. Było to trudne finansowo i technicznie, dlatego zaproponowaliśmy, że ją wydamy. Wydawnictwo Fayard natychmiast się zgodziło, ale zwróciło uwagę, że Francuzi nie wiedzą, kim jest Kersten, i dlatego poprosiło mnie o napisanie o nim małej książeczki. Do tej pory zawsze odmawiałem, bo Kersten podobno napisał ponad osiemsetstronicowy pamiętnik, którego nigdy nie odnaleziono. Dopóki ten pamiętnik był niedostępny, lepiej było nic o jego autorze nie pisać. Ale wtedy poczułem się zobowiązany. Udałem się do archiwum w Amsterdamie, znajdowało się tam wiele dokumentów, w tym spuścizna Kerstena. Czytając to wszystko, zdałem sobie sprawę, że ów słynny dziennik nigdy nie istniał.
Kersten nie był szaleńcem – w czasie wojny nie prowadził dziennika. Zapisywał jednak notatki z rozmów z Himmlerem przy okazji 200 jednogodzinnych zabiegów, które mu wykonywał w czasie wojny. Za każdym razem, gdy wracał do siebie, notował na skrawkach papieru to, co Himmler mu powiedział, po czym zakopywał je w piwnicy domu, w którym mieszkał, gdyż był stale obserwowany przez Gestapo. W 1943 roku, udając się do Szwecji, zabrał ze sobą wszystkie notatki schowane do walizki dyplomatycznej i na ich podstawie spisał swoje wspomnienia. Badałem także archiwa szwedzkie, niemieckie i izraelskie. Trzeba wiedzieć, że historię Kerstena opowiedział już Joseph Kessel, ale była to powieść, więc nie było wiadomo, na ile to Kessela, a na ile Kerstena. Weryfikacja informacji zajęła mi dwa lata, ale warto było się dowiedzieć, co w powieści Kessela jest prawdą, a co zmyśleniem.
Pomógł mi fakt, że w Holandii w latach 1948–1951 działały trzy komisje śledcze, których zadaniem było wyjaśnienie sprawy Kerstena. Przesłuchano wiele osób, nagrywając ich wypowiedzi. Powstał gigantyczny, dwutomowy raport, co było dla mnie prawdziwym darem niebios. Są tam zapisy przesłuchań współpracowników Kerstena, a także ludzi, którzy pracowali przeciwko niemu, ponieważ udali się do Norymbergi, aby pytać o niego nazistów. Wilhelm Harster, szef SS na Holandię, zapytany o to, czy znał Kerstena, odpowiedział: „Ach tak, to ten łajdak, który swoimi masażami wydarł nam tylu więźniów!”. To dzięki takim świadectwom zaczęliśmy oddzielać prawdę od fałszu w tej biografii. Również dzięki tym, którzy zatrudniali Kerstena, gdyż był on poczwórnym agentem: fińskim, holenderskim, szwedzkim oraz Światowego Kongresu Żydów! SS chciało go dopaść, bo myślało, że jest agentem angielskim, ale Kersten nie miał nic wspólnego z Anglikami. Finowie chcieli informacji i próbowali wpłynąć na Himmlera, Holendrzy chcieli ocalić jak najwięcej bojowników ruchu oporu, Szwedzi mieli projekt ewakuacji z Niemiec swoich więźniów, a Światowy Kongres Żydów kierował się troską o los 80 000 Żydów pozostających w obozach w czasie ostatnich trzech miesięcy wojny.
Aby krótko przedstawić działalność Kerstena, można powiedzieć, że do wiosny 1945 roku był on handlarzem detalicznym: ratował ludzi, ale uratował niewielu; po jednej osobie, po pięć, po dziesięć. Pod koniec wojny Szwedzi, Holendrzy i Żydzi poprosili go o wywarcie wpływu na Himmlera w celu uzyskania masowych uwolnień więźniów. W lutym 1945 roku Hitler nakazał Himmlerowi wysadzić obozy koncentracyjne, jeśli alianci zbliżą się do nich na odległość mniejszą niż 8 kilometrów. Dowiedzieli się o tym Szwedzi i przedstawiciele Światowego Kongresu Żydów i natychmiast udali się do Kerstena, mówiąc mu, że tylko on może temu zapobiec. Kersten zgodził się i wrócił do Berlina. Tam został „hurtownikiem”. Himmler początkowo odmawiał, ponieważ „był to rozkaz Führera”. W obozach przebywało wówczas 800 000 więźniów. Kersten używał wszelkich możliwych argumentów: schlebiał Himmlerowi, starał się, aby zrozumiał on swój osobisty interes, że to może uratować mu życie. No i był szantaż w postaci samych zabiegów: Himmler całkowicie uzależnił się od opieki Kerstena.
Na co uskarżał się Himmler?
Miał straszne skurcze żołądka i cudem było to, że Kersten nie mógł go wyleczyć całkowicie, lecz był w stanie jedynie ulżyć mu w cierpieniach. Himmler miał częste ataki, tracił przytomność i naprawdę myślał, że umrze. I tak w marcu 1945 roku, po ośmiu dniach, Himmler ustąpił i obiecał nie wykonywać rozkazu Hitlera. Stało się tak dlatego, że Himmler – narcystyczny z charakteru – nigdy nie cofał danego słowa. Od momentu, w którym Kersten wydobył od niego tę obietnicę, Himmler się jej trzymał. Spośród 800 tys. więźniów około 300 tys. przebywało w setkach podobozów rozsianych po całym niemieckim terytorium, których nie zdołano wysadzić w powietrze. 200 tys. więźniów i tak zmarło z powodu wycieńczenia, złego traktowania, chorób i przymusowych marszów. Zostało około 350 tys. więźniów, których Kersten uratował, ponieważ ich obozów nie wysadzono w powietrze. W tej liczbie zawiera się 80 tys. Żydów. 20 tys. zmarło, 60 tys. przeżyło dzięki Kerstenowi. Uratował ich drugi raz, gdyż otrzymał od Himmlera zapewnienie, że Żydzi będą mogli otrzymywać paczki z Czerwonego Krzyża. Było to niezwykłe ustępstwo, ponieważ w ostatnich tygodniach wojny nie docierało do obozów zaopatrzenie, a Żydzi byli w strasznym stanie, więc zapewne nie przeżyliby. A byli też tacy Żydzi, których uratował po raz trzeci: Żydzi z Bergen-Belsen.
6 kwietnia podwładny Himmlera, Kaltenbrunner, chciał samodzielnie wysadzić ten obóz. Chorwackie SS miało przybyć rankiem 7 kwietnia, aby odpalić ładunki dynamitu. Tyle że Szwedzi dowiedzieli się o tym i przekazali informację Hilelowi Storchowi, przedstawicielowi Światowego Kongresu Żydów. Ten ostatni skontaktował się z Kerstenem, prosząc o pomoc. Na szczęście Kersten miał bezpośredni kontakt telefoniczny z Himmlerem. Całą noc próbował się z nim skontaktować. W końcu udało mu się porozmawiać z sekretarzem Himmlera, który najpierw sprawdził, czy informacja jest prawdziwa. Bardzo wcześnie rano sekretarz ponownie zadzwonił do Kerstena i powiedział mu, że w sprawę ingerował Himmler i że obóz nie zostanie wysadzony w powietrze. Wśród osób więzionych w Bergen-Belsen były m.in. Simone Veil oraz jej siostra. Przybyły tam z Auschwitz. Simone Veil nigdy nie dowiedziała się, że została ocalona dzięki Kerstenowi, nie miała możliwości się o tym dowiedzieć.
Czy fakt, że trzymano to wszystko w tajemnicy, przyczynił się do tego, że historia nie oddała wystarczającego hołdu Felixowi Kerstenowi, który jednak tak bardzo na niego zasłużył? Nie otrzymał Nagrody Nobla ani tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
Oczywiście. Ale także dlatego, że hrabia Bernadotte dwa tygodnie po zakończeniu wojny kazał napisać książkę na swoją cześć, w której nie ma ani słowa o Felixie Kerstenie. Zadzwonił nawet do niego, grożąc mu wydaleniem ze Szwecji do Finlandii, jeśli będzie chciał ponownie ustalić prawdę. Finlandia była wówczas kontrolowana przez Sowietów, więc oznaczałoby to skazanie Kerstena na śmierć. To wyjaśnia, dlaczego nie został uznany za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Wiedziano, że istniał ten problem między Kerstenem a hrabią Bernadotte’em. Hrabia został zamordowany w 1948 roku przez żydowskich ekstremistów. W Yad Vashem kręcono głowami na liczbę 60 tys. Żydów uratowanych przez Kerstena. I Kersten tytułu Sprawiedliwego nie otrzymał. Kiedy moja książka ukazała się we Francji, ludzie chcący nakręcić na jej podstawie film zwrócili się do Pierre-François Veila, syna Simone Veil i przewodniczącego francuskiego komitetu Yad Vashem. Był zażenowany, ale zmienił zdanie, gdy dowiedział się, że gdyby nie Kersten, jego matka nie przeżyłaby. Ja także zwróciłem się do Yad Vashem, gdzie powiedziano mi, że za Sprawiedliwych można uznać tylko nie-Żydów, którzy ratowali Żydów z narażeniem życia, i że w przypadku Kerstena wszystko opierało się na jego wspomnieniach, więc to za mało. Po dwóch latach badań zdałem sobie sprawę, że żaden z tych argumentów nie jest słuszny: Kersten („chrześcijanin” w języku starogermańskim) nie był Żydem, kilka razy o mało nie zginął, a jeśli chodzi o jego wspomnienia, to istnieje coś więcej: są raporty dyplomatyczne Szwecji i Holandii, raporty komisji śledczych. Dodatkowo w Archiwum Centralnym w Jerozolimie znajduje się zbiór dokumentów Hilela Storcha, który był przedstawicielem Światowego Kongresu Żydów w Sztokholmie. Działalność Kerstena jest tam bardzo dobrze opisana. To jest bezsporne świadectwo.
Chociaż uratowanie 350 tys. osób może wydawać się niewiarygodne, to jednak się wydarzyło. Kersten uratował wszystkich tych ludzi. Gdyby nie ta historia z hrabią Bernadotte’em, z pewnością przysługiwałby mu tytuł Sprawiedliwego. Chyba nikt więcej nie uratował 60 tys. Żydów.
Ale dlaczego Bernadotte to wszystko zrobił? Był żonaty z niezwykle zamożną Amerykanką z rodziny wpływowych potentatów finansowych. Małżonkowie nie potrzebowali zatem pieniędzy, ale brakowało im sławy – hrabia potrzebował Pokojowej Nagrody Nobla, wszystko więc podporządkował temu celowi. Dlatego dwa tygodnie po wojnie kazał napisać książkę na swoją chwałę. Ale mimo to nagrody nie otrzymał, gdyż norweski parlament, który przyznaje Pokojową Nagrodę Nobla, znał prawdę. Jednak sfałszowane wspomnienia rozsławiły go na całym świecie i to właśnie dzięki temu ONZ zaproponowała mu mediację w konflikcie izraelsko-arabskim. Żona nalegała, aby się zgodził, ponieważ była to najlepsza okazja do zdobycia upragnionej nagrody. Niestety! Bernadotte zostaje zamordowany w Jerozolimie przez żydowskich ekstremistów. I to jego zastępca, Ralph Bunche, finalizuje plan pokojowy – i otrzymuje pokojowego Nobla.
Rozmawiał Nathaniel Garstecka
Rozmowa ukazała się w nr 57 miesięcznika „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]