Homo militans i bellum iustum
Dzisiaj formułuje się następujące zasady wojny sprawiedliwej: ma być obronna, a nie agresywna; ludność cywilna nie jest celem działań militarnych; przemoc może być zastosowana tylko wtedy, gdy jest uzasadniona – pisze prof. Jan WOLEŃSKI
.Popularna suplika chrześcijańska powiada: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny, wybaw nas, Panie”. Świat jest jednak tak urządzony (mniejsza o to, przez kogo lub co), że wojny były, są i zapewne będą.
Tomasz Hobbes powiadał, że gdyby nie umowa społeczna i ograniczenie naturalnego egoizmu, bo homo homini lupus est (człowiek człowiekowi wilkiem), mielibyśmy do czynienia z bellum omnium contra omnes (wojną wszystkich przeciw wszystkim). Zacytowana prośba jednoznacznie traktuje wojnę jako zło, a pogląd angielskiego filozofa sugeruje określenie homo militans (człowiek wojujący) jako dość adekwatne ujęcie natury ludzkiej. Wygląda więc na to, że potępienie wojny i ograniczenie jej skutków winno być świadectwem, że należymy do gatunku homo sapiens, tj. m.in. potrafimy rozumnie uregulować wojny i ich przebieg. To stało się przedmiotem koncepcji bellum iustum (wojny sprawiedliwej) i prób jej wdrożenia w praktyce międzynarodowej.
Z drugiej strony wojny zawsze były wielce inspirujące dla pisarzy i artystów. Bez konfliktów militarnych nie byłoby poematów Homera, Wojny i pokoju Tołstoja, Trylogii Sienkiewicza, batalistycznych obrazów Matejki, Aidy Verdiego, Guerniki Picassa, Kanału Wajdy i wielu innych arcydzieł literackich, plastycznych, muzycznych i filmowych, nie mówiąc już o czczeniu bohaterów, np. trojańskiego Hektora, zgodnie ze znaną frazą Horacego, że dulce et decorum est pro patria mori (słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę). W konsekwencji trzeba być ostrożnym w twierdzeniu, że wojny były zawsze i tylko przedmiotem potępienia.
W starożytności niewiele zajmowano się tym, jak wojna ma być prowadzona. Rozmaite źródła, np. opisy Homera czy biblijne, wskazują, że kto zwyciężał, był panem życia i śmierci zwyciężonych (mógł ich zabić lub w drodze łaski uczynić niewolnikami).
Wojny z tzw. barbarzyńcami były dla Greków i Rzymian czymś naturalnym i uprawnionym. Sławne słowa Katona Starszego Ceterum censeo Carthaginem esse delendam (A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć), wypowiadane na zakończenie jego senatorskich mów, mogą być interpretowane jako wyraz rzymskiego poczucia wyższości wobec jakiejś tam Kartaginy, chociaż kryły się za tym całkiem konkretne interesy polityczne i ekonomiczne.
Biblia przynosi wiele wezwań do wojen wręcz na rozkaz Boga i w Jego imieniu. Wszystkie te dokumenty z jednej strony usprawiedliwiają przemoc militarną, ale z drugiej jednak podkreślają wartość pokoju. Mało było natomiast stwierdzeń ogólniejszych na temat zasadności konfliktu zbrojnego. Jednym z niewielu wyjątków był Cyceron, powiadający: „Istnieje owo niepisane, lecz przyrodzone prawo, iż siłę siłą odeprzeć wolno”, co zdaje się sugerować, że obrona przed agresją jest prawem naturalnym. Ewangelie głoszą wprawdzie zasadę „Miłujcie nieprzyjacioły wasze”, ale wcale nie wykluczają wojen w słusznej sprawie. Św. Augustyn, biskup Hippony, uważał je za zło, ale dopuszczał wojny sprawiedliwe, tj. prowadzone dla ustalenia pokoju.
Problem wojny sprawiedliwej stał się ważny w wiekach średnich, gdy zaczęły powstawać państwa narodowe i pojawiła się potrzeba uregulowania relacji pomiędzy poszczególnymi państwami, rządzonymi przez boskich pomazańców, a więc słusznie. Pojawił się też problem wojen z intencji religijnych, np. krzyżowych lub ogólniej świętych (by to i nadal jest problem dla świata islamu). Wedle Tomasza z Akwinu wojna sprawiedliwa musi być wypowiedziana przez uprawnioną władzę państwową, przyczyna musi być sprawiedliwa, intencja musi być uczciwa (np. nie można stosować zasadzek i pułapek). Były też warunki szczegółowe, np. zakaz udziału osób duchownych i prowadzenia działań w dni świąteczne. Postulaty ogólne były niezbyt określone, a szczegółowe trudne do przeprowadzenia. Próbowano je wyjaśniać np. tak: wojna jest sprawiedliwa, jeśli prowadzona jest dla odzyskania bezprawnie utraconego terytorium, jest wojną obronną, jest prowadzona w zamiarze osiągnięcia pokoju, nie jest wynikiem nienawiści, zemsty. Wojna Polski i Litwy z Zakonem Krzyżackim w latach 1409–1410 dostarczyła nowego materiału do przemyśleń. Krzyżacy oskarżyli stronę polsko-litewską, że prowadziła wojnę niesprawiedliwą.
Rzecz była rozpatrywana na soborze w Konstancji odbywającym się w latach 1414–1418. Jan Falkenberg przygotował pamflet Satyra przeciw herezji i innym nikczemnościom Polaków i ich króla Jagiełły oskarżający króla polskiego o sprzyjanie poganom. Krzyżacy przedstawiali swoje działania jako wojnę za wiarę, a Falkenberg utrzymywał, że pogan wolno zabijać z powodu ich niewiary, a Polaków nawet bardziej, gdyż sprzymierzyli się z poganami. Odpowiedział Paweł Włodkowic dziełem Tractatus de potestate papae et imperatoris respectu infidelium (O władzy papieża i cesarza w stosunku do niewiernych), przedłożony soborowi w 1415 r. Włodkowic opierał się na argumentacji Stanisława ze Skarbimierza, zawartej w kazaniu De bello iusto (O wojnie sprawiedliwej). Obaj argumentowali, że pogan nie można nawracać siłą, o ile żyją w pokoju, oraz że wojna z Zakonem była sprawiedliwa. Sobór nie rozstrzygnął oficjalnie sporu polsko-krzyżackiego, ale zarzuty Falkenberga uznano za bezzasadne (ich autor znalazł się w więzieniu). Traktat Włodkowica zyskał wielką renomę międzynarodową i okazał się bardzo znaczącym wkładem myśli polskiej w historię prawa międzynarodowego, zwłaszcza koncepcję wojny sprawiedliwej.
Klasykiem rozważanej problematyki stał się holenderski myśliciel Hugo Grocjusz, autor dzieła De iure belli ac pacis (O prawie wojny i pokoju), wydanego w 1625 r. i powszechnie uważanego za początek nowożytnego prawa międzynarodowego (od tego czasu problem wojny jest uważany za należący do tej gałęzi porządku prawnego). Grocjusz sformułował kilka zasad prawa natury, mianowicie pacta sunt servanda (umów należy dotrzymywać), wyrządzona szkoda musi zostać naprawiona, przestępstwa należy karać, własność jest prawem. Dla prawa międzynarodowego istotna jest przede wszystkim pierwsza zasada, dlatego że jego źródłem są umowy. W ogólności obowiązuje następująca reguła: „Nie narusza prawa ten, kto broni się przed bezprawiem, nawet gdy użyje siły”, mająca zastosowanie w obronie przed agresją. Grocjusz, w związku z rozwojem handlu morskiego po odkryciu nowych kontynentów i drogi do Indii, argumentował, że samo odkrycie nowego lądu nie jest równoznaczne z prawem do panowania nad nim; nie ma wyłączności na swobodną żeglugę po morzach – postulaty te miały bardzo ścisły związek z usiłowaniami angielskimi i hiszpańskimi, aby zdominować handel z Indiami.
W XIX w. rozpoczął się proces pozytywizacji prawa wojny (kontynuowany do dnia dzisiejszego) przez uregulowanie – głównie drogą konwencji, przede wszystkim genewskich i haskich – sposobu wszczynania i kończenia konfliktów zbrojnych; sposobu prowadzenia działań wojennych (np. zakaz stosowania broni masowej zagłady); statusu żołnierzy i ich sytuacji prawnej, w szczególności jeńców wojennych; zasad okupowania terytorium nieprzyjacielskiego; stosunku do ludności cywilnej, w tym ochrony chorych i rannych; prawnych konsekwencji wojen w sferze prawa międzynarodowego.
Dzisiaj formułuje się następujące zasady wojny sprawiedliwej: ma być obronna, a nie agresywna; ludność cywilna nie jest celem działań militarnych; przemoc może być zastosowana tylko wtedy, gdy jest uzasadniona. Przy odpowiednio szerokiej interpretacji tych pryncypiów można w nich zawrzeć wcześniej omówione punkty. Stanisław Jerzy Lec kiedyś powiedział: „Bardzo mało ludzi przewidywało w XIX w., że po nim nastąpi wiek XX”. Nie miał oczywiście na myśli chronologii, ale to, że stulecie 1901–2000 przyniosło najstraszliwsze wojny (nieprzypadkowo zwane światowymi), także pod względem okrucieństwa i liczby ofiar. Paradoks polega na tym, że obie wojny światowe odbywały się już w kontekście istnienia skodyfikowanego prawa wojennego i działań Ligi Narodów, organizacji mającej na celu zapobieganie wojnom i rozwiązywanie sporów międzynarodowych drogą pokojową.
Okoliczności te skłaniają do pesymistycznych, a nawet katastroficznych ocen natury ludzkiej i przewidywań w sprawie nieuchronnego końca ludzkości lub przynajmniej ostrzegających przez brutalizacją życia społecznego. Powiada się, że ogólnikowość zasad wojny sprawiedliwej jest dzisiaj analogiczna do tej widocznej w wypowiedziach Augustyna z Hippony, Tomasza z Akwinu, Pawła Włodkowica czy Hugona Grocjusza oraz że konkretne interesy polityczne wywołujące konflikty wojenne zawsze przeważają nad racjami moralnymi, które mają tonować wojenny animusz. Wprawdzie ONZ i inne organizacje międzynarodowe zdają się mieć poważniejsze znaczenie od tego, co było możliwe w ramach kompetencji Ligi Narodów, ale nie brak też sceptycznych prognoz na temat szans wprowadzenia powszechnego pokoju, o którym marzył np. Kant.
Rozpatrując agresję Rosji wobec Ukrainy, można odwoływać się do sentencji Owidiusza inde datae leges, ne fortior omnia posset (po to zostały dane prawa, aby ukrócić władzę silniejszego) czy też do jej jakiegoś bardziej współczesnego odpowiednika w rodzaju prawo silniejszego nie jest żadnym prawem, ale to nie przekona polityków rosyjskich głoszących, że „Ukraińcy w książkach kulinarnych i nie tylko zakazywali innych przepisów na barszcz. Dlaczego? Bo barszcz może należeć tylko do jednego, nie powinno się nim dzielić. Oni nie pozwalali, aby był wspólny, aby w każdym mieście i w każdym regionie każda gospodyni mogła przyrządzić go po swojemu. Oni nie chcieli kompromisu. To jest to, o czym mówimy: ksenofobia, nazizm i ekstremizm”.
To nie są tylko propagandowe bzdury, bo każdy nonsens jest dobry dla uzasadnienia przemocy militarnej podszytej ideologicznymi interesami, zwłaszcza imperialnymi. Od strony humorystycznej można by snuć polityczne opowieści o narodowym i ponadnarodowym znaczeniu fasolki po bretońsku, pierogów ruskich, lodów włoskich, befsztyka po tatarsku, ryżu chińskiego, placków po węgiersku, staropolskiego żurku na zakwasie, kawy po turecku, herbaty po indyjsku, szkockiej whisky czy karpia po żydowsku. Ale sprawa jest oczywiście znacznie poważniejsza. Oto jeden z jej aspektów. Niemcy uważali, że w czasie II wojny światowej przestrzegali konwencji, np. o ochronie jeńców i ludności cywilnej. Fakt, polscy żołnierze pochodzenia żydowskiego zostali osadzeni w obozach jenieckich, ale dość szybko odprawieni do domów, aby można ich było, już jako wolnych ludzi, traktować zgodnie z ustawami norymberskimi.
Powstanie warszawskie skapitulowało 2 X 1944 r. Jeszcze dzień wcześniej powstańcy byli Banditen i mogli być od razu rozstrzelani bez zbędnych formalności, ale po kapitulacji stali się jeńcami. Jeszcze 1 X 1944 r. cywile byli wykorzystywani jako żywe tarcze, ale gdy Hitler nakazał całkowicie zniszczyć Warszawę, już po zakończeniu powstania, mieszkańcy, zgodnie z odpowiednimi konwencjami, byli ostrzegani, że mają opuścić swoje mieszkania, bo zaraz zostaną spalone lub wysadzone w powietrze, a nawet eskortowani do przejściowego obozu w Pruszkowie i stamtąd wysyłani pociągami do w miarę bezpiecznych miejsc, np. w okolice Miechowa. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Rosjanie nazywają inwazję na Ukrainę operacją militarną, a nie wojną, aby nie być zobowiązanym do przestrzegania prawa wojennego.
.Wydawałoby się, że zasady bellum iustum są przejawem temperowania homo militans przez homo sapiens. Byłoby to jednak bardzo optymistyczne stwierdzenie, ponieważ podane powyżej przykłady jednak sugerują, że w konkretnych przypadkach ciągle mamy do czynienia z daleko idącym relatywizmem w stosowaniu reguł prawa wojennego.
Jan Woleński
Tekst opublikowany w nr 43 miesięcznika opinii “Wszystko co Najważniejsze” [LINK].