
Polityka a metafora – filozof w jaskini cieni
Wspólnota zorganizowana i rządzona na sposób republikański musi zawierać w sobie istotne instytucjonalne elementy właściwe tak zwanym czystym formom ustrojowym (monarchii, arystokracji, demokracji). Jej ustrój musi być zatem ustrojem mieszanym. To natomiast, w jakiej postaci i proporcji owe elementy miałyby współwystępować, zależy już od konkretnego historycznego ukształtowania danej wspólnoty – pisze prof. Zbigniew STAWROWSKI
.Od czasów Kartezjusza nieustannie poszukujemy pewności – wiedzy niewątpliwej, dla każdego jasnej i oczywistej. Czy jednak takie oczekiwania nie idą zbyt daleko? Czy nie powinniśmy wykazać się raczej pewną skromnością, ograniczając nasze aspiracje poznawcze i dostosowując je do specyfiki badanego obszaru świata? Już Arystoteles roztropnie zauważył: „Jest bowiem cechą człowieka wykształconego żądać w każdej dziedzinie ścisłości w tej mierze, w jakiej na to pozwala natura przedmiotu; bo na jedno niemal wychodzi przyjmowanie od matematyka wywodów, które posiadają charakter prawdopodobieństwa, i żądanie ścisłych dowodów od mówcy przemawiającego na zgromadzeniu ludowym”[1].
Chociaż poznanie rzeczywistości – i to możliwie jak najbardziej adekwatne – zawsze stanowiło i będzie stanowić wyzwanie dla ludzkiego umysłu, to niektóre jej dziedziny są narażone na ograniczenia i zaburzenia poznawcze w stopniu o wiele większym niż inne. Do takich dziedzin należy polityka. Świat polityki wydaje się wyjątkowo nieprzejrzysty. Fakty mieszają się w nim z opiniami, rzeczowy opis i rzetelne próby interpretacji wydarzeń z mniej lub bardziej świadomą propagandą czy wręcz permanentną manipulacją. Bańki informacyjne, w których dzisiaj z konieczności przebywamy, stwarzają nam złudne poczucie realności, zastępując wielowymiarowy ogląd świata jego zredukowanym jednostronnym obrazem. Skądinąd wielu ludziom nawet to specjalnie nie przeszkadza. Powinno jednak przeszkadzać miłośnikom mądrości, dla których rozumienie – praca myślenia odsłaniająca sens tego, co nas przenika i otacza, to nie tylko najważniejsze z wielu ludzkich zajęć, ale wręcz sposób istnienia człowieka.
Pobudką do niniejszych rozważań jest pytanie o stosunek filozofa do rzeczywistości politycznej. Czym prawdziwi miłośnicy mądrości różnią się w tej kwestii od zwykłych zjadaczy chleba? Czy ich spojrzenie jest bardziej przenikliwe, a sąd bardziej wyważony? Jak wiadomo, nie jest to pytanie nowe, dlatego warto przyjrzeć się jednej z pierwszych i być może najważniejszej odpowiedzi, jakiej na nie udzielono. Odpowiedzi metaforycznej, która ze względu na złożony i labilny charakter opisywanej materii, nie tyle jednoznacznie rozwiązuje kwestię, ile raczej daje do myślenia i zaprasza do niego.
Metafora czy też alegoria jaskini, otwierająca VII księgę Platońskiej Politei, w intencjach autora nie dotyczyła oczywiście jedynie świata polityki, lecz miała szerszy wymiar. Opisywała generalnie kondycję człowieka oraz jego zdolności poznawcze, konfrontując ze sobą sferę rozumu i sferę zmysłów. Ale również dla Platona ograniczenia naszego poznania nabierają szczególnego znaczenia właśnie w dziedzinie relacji politycznych – ostatecznie przywołał ową metaforę jako odpowiedź na pytanie, kto powinien sprawiedliwie rządzić państwem. Spróbujmy więc wydobyć z niej te najistotniejsze elementy, które mogą okazać się pomocne w rozpoznaniu naszej sytuacji – zagubienia w nawale rzetelnych i nierzetelnych informacji politycznych – oraz w rozumnym do niej stosunku. Innymi słowy, zapytajmy Platona, jak dzisiaj w świecie polityki i wobec wydarzeń politycznych powinien zachowywać się filozof.
Najpierw diagnoza. To prawda, że nasze poznanie zmysłowe zawsze jest już obciążone słabością samych naszych zmysłów – widzimy (słyszymy, czujemy) niewyraźnie, zawsze częściowo, z jakiegoś miejsca, pod jakimś kątem. Ale ta naturalna słabość i ograniczenie zostały dziś spotęgowane przez obecność mediów, które dodatkowo zapośredniczają nasz kontakt z rzeczywistością. Jesteśmy dziś wszyscy kajdaniarzami, których okowy są wielokroć mocniejsze od tych, o których pisał Platon. Siedzimy w naszych jaskiniach – informacyjnych bańkach, wpatrzeni w ściany ekranów, na których przesuwają się cienie – zniekształcone obrazy rzeczywistości. To, co widzimy i słyszymy, to tylko migawki, fragmenty świata, układające się w jakieś całości, co do których możemy przeczuwać, że znacznie odbiegają od tego, co naprawdę istnieje.
Ale media to coś więcej niż tylko jeszcze jedna przesłona, dodatkowy element oddzielający nas od rzeczy, które pragniemy poznać. To nie tylko lustro (albo luneta, mikroskop), a więc narzędzie, o którym wiemy, że dostarcza nam wprawdzie zamazanego, niewyraźnego obrazu, ale jest to jednak obraz tego, do czego inaczej, w sposób bezpośredni, nie mamy i nie mielibyśmy dostępu. Gdyby zwodniczość oglądanego przez nas świata polegała jedynie na tym, że media, odsłaniając rzeczywistość, jednocześnie częściowo ją przesłaniają, nie byłoby wcale tak źle. O wiele większym problemem jest to, że używają ich również ci, co świadomie ją fałszują, kreując i podsuwając w jej miejsce wyobrażone światy rzeczywistości wirtualnej.
Oczywiście trudno za to obwiniać media jako takie; ostatecznie są one jedynie coraz bardziej zaawansowaną technicznie formą przekazywania informacji. Źródłem zafałszowania są przecież zawsze konkretni ludzie – ci, którzy za nic mają prawdziwą rzeczywistość. W Platońskiej metaforze pojawiają się również oni, choć pozostają jakby na drugim planie. Byłoby zresztą zaskakujące, gdyby się w niej w ogóle nie pojawili. To z nimi przecież nieustannie spierał się Platon, a wcześniej jego mistrz Sokrates, to z nimi toczą boje autentyczni filozofowie wszystkich czasów. W Platońskiej jaskini odnajdziemy zatem nie tylko przykutych okowami niewolników wpatrzonych w cienie pląsające po ścianie, ale także i tych, którzy stoją za ich plecami i te cienie wywołują. Zatrzymajmy się przy nich na chwilę.
Chociaż również oni pozostają mieszkańcami jaskini, to w przeciwieństwie do innych dobrze wiedzą, że cienie, które oglądają, są po części iluzją, po części ich własnym wytworem. Mają więc dystans do tego, co widzą, mimo to nie ma w nich potrzeby, by wyjść na zewnątrz ku światłu. Prawdziwa rzeczywistość ich nie interesuje, jest im całkowicie obojętna. Półmrok jaskini to ich właściwy świat. Tu czują się u siebie, są ważni, a przynajmniej ważniejsi od pozostałych, bo wiedzą, że mają nad nimi przewagę. Umiejętność stwarzania pozorów pozwala im panować nad umysłami tych, którzy nie potrafią rozpoznać, że cienie są właśnie tylko pozorami – pozwala rządzić i czerpać z tego wymierne korzyści. W starożytnej Grecji nosili oni miano sofistów.
Dla nas najważniejszy jest jednak trzeci rodzaj ludzi opisywanych w Platońskiej metaforze. To ci, którzy własnym wysiłkiem – choć nie bez pomocy tych, którzy wcześniej przeszli już taką drogę – potrafią zerwać kajdany, odwrócić się od świata cieni i wydostać się na zewnątrz. Tam mogą oglądać i coraz lepiej poznawać świat rzeczy naprawdę istniejących, dostępnych jedynie tym, którzy odkryli zalety posługiwania się rozumem i stopniowo uczą się robić z niego właściwy użytek.
Co wyróżnia owych ludzi – miłośników mądrości – i na czym polega ich wiedza, tak różna od wiedzy mieszkańców jaskini? Otóż dotyczy ona rzeczy wiecznych, koniecznych, niepodlegających zmianom, a tym samym niepodatnych na fałszerstwa i iluzje. Czy takie poznanie i taka wiedza są w ogóle możliwe? Tak, przykładem jest choćby matematyka. Czy dotyczy to również spraw ludzkich, takich jak kwestie etyczne czy polityczne? Choć wielu w to wątpi, Platon i jego uczniowie również na to pytanie odpowiadają twierdząco. Istnieją i są dostępne naszemu rozumnemu poznaniu idee sprawiedliwości, miłości, przyjaźni, męstwa i wiele, wiele innych. Potrafimy je uchwycić w ich idealnej pełni i doskonałości, by następnie – już w niedoskonałej postaci – starać się wcielać je w życie. Skądinąd wszystkie te idee – co znakomicie dostrzegał Platon – są jedynie różnymi odblaskami górującej nad wszystkim idei Dobra. Ma ona swoje odzwierciedlenie również w wymiarze polityki: to idea państwa albo – mówiąc w sposób bardziej właściwy – idea dobrze zorganizowanej wspólnoty politycznej. Dla tych, którzy ją rozpoznają i kierują się nią w swoim działaniu, idea ta staje się w gruncie rzeczy ideałem – czymś, co stale oświetla konkretnie istniejące formy ustrojowe, wydobywa na jaw ich ciemne strony, słabości i braki, a tym samym skłania do ich nieustannej korekty.
Co miałaby zawierać w sobie taka idea dobrej wspólnoty politycznej? Czy zarysowana przez Platona politeia nie stała się – począwszy już od jego ucznia Arystotelesa[2] – przedmiotem słusznej krytyki czy wręcz kpin jako pierwowzór myślenia utopijnego? Tym bardziej że – co dostrzeżono już dużo później – próby wprowadzania w życie utopijnych mrzonek zazwyczaj oznaczają gwałt na ludziach i ich wolności. Wbrew temu przekonaniu nie każda refleksja nad światem polityki kończyć się musi utopią; za tego typu utopijne fantazje odpowiedzialna jest raczej wyobraźnia niż rozum. Jak zaświadcza Platon, a potem inni myśliciele, którzy podążali jego tropem, da się jednak w miarę precyzyjnie rozpoznać istotne elementy dobrze funkcjonującej wspólnoty politycznej oraz opisać jej konieczną strukturę – od rzeczy najbardziej ogólnych do coraz bardziej szczegółowych.
Nie miejsce tu by wyliczać i przedstawiać ich wyczerpującą i uporządkowaną listę – ograniczmy się tylko do kilku wątków wziętych od samego Platona, które mają wszakże znaczenie uniwersalne:
Dobre państwo to takie, w którym rządzi rozum, to znaczy posiadające zarówno rozumnie zaprojektowane prawa i instytucje, jak i rozumnych ludzi, którzy tymi instytucjami zarządzają[3]. Stąd bierze się oczywisty postulat uwzględnienia w teorii i praktyce politycznej kwestii właściwego obywatelskiego wychowania osób mających w przyszłości uczestniczyć w sprawowaniu władzy. Polityka i edukacja wiążą się ściśle ze sobą i wzajemnie przenikają.
Jedyną formą ustrojową, którą można uznać za zgodną z rozumem, nie jest bynajmniej, jak to się dziś powszechnie uważa, demokracja, lecz res publica – Platońska politeia. Wyróżnia ją to, że zadaniem rządzących jest tutaj troska o dobro wspólne, że – innymi słowy – musi cechować ich przede wszystkim postawa służebna wobec wspólnoty, jej członków i wobec rządzących nią praw[4]. Jako radykalne przeciwieństwo republiki jawią się natomiast różne wersje ustroju despotycznego, w których władcy traktują państwo i poddanych jak swój prywatny folwark – jak res privata.
Wspólnota zorganizowana i rządzona na sposób republikański musi zawierać w sobie istotne instytucjonalne elementy właściwe tak zwanym czystym formom ustrojowym (monarchii, arystokracji, demokracji). Jej ustrój musi być zatem ustrojem mieszanym. To natomiast, w jakiej postaci i proporcji owe elementy miałyby współwystępować, zależy już od konkretnego historycznego ukształtowania danej wspólnoty.
Władza w każdym państwie musi być podzielona, przy czym pierwszy i najbardziej istotny podział władz polega na jej podziale na władzę zwierzchnią oraz wykonawczą – na tych, którzy stojąc na straży wspólnoty, podejmują rozstrzygające decyzje, oraz tych, którzy na różnych szczeblach będą odpowiedzialni za ich wykonanie. Inne, bardziej szczegółowe podziały i rozróżnienia są tylko pochodną i konkretnym funkcjonalnym odzwierciedleniem tego pierwszego podziału.
Najważniejszą składową dobra wspólnego, o które mają troszczyć się osoby stojące na straży tak rozumianej republiki, jest oprócz zewnętrznego bezpieczeństwa wspólnoty jej wewnętrzny sprawiedliwy porządek – „działalność polityczna niczym innym nie jest […], jak wprowadzaniem w życie zasad sprawiedliwości”[5]. Instytucja wymiaru sprawiedliwości to niejako kręgosłup praworządnego państwa, a jej właściwe bądź niewłaściwe funkcjonowanie stanowi najlepszą oznakę zdrowia lub choroby wspólnoty politycznej[6]. Sędziowie, wydając wyroki, uczestniczą we władzy, która choć nie jest w ścisłym sensie władzą polityczną, pozostaje władzą zwierzchnią – podejmowaniem ostatecznych decyzji – sprawowaną w imię sprawiedliwości i służebną wobec ludzi potrzebujących wsparcia dla obrony swoich słusznych uprawnień. Władza ta będzie mogła działać właściwie tylko wtedy, kiedy w państwie zadba się o to, by sędziowie, „niedostępni żadnym prośbom”[7], rozstrzygali sprawy i wydawali wyroki niezależnie i bezstronnie.
Ktoś powie, że przytoczone wyżej przykłady elementarnych prawd odnoszących się do świata polityki to w gruncie rzeczy ogólniki i banały. Szkoda zatem, że dziś często się ich nie dostrzega albo się je wypacza. A może właśnie takie rzekomo banalne prawdy stanowią nie tylko solidny punkt wyjścia dla poszukiwania rozumnych rozwiązań dotyczących coraz bardziej szczegółowych kwestii, lecz co więcej, pomagają dostrzec, że inne proponowane odpowiedzi, prezentowane jako niepodważalne oczywistości czy wręcz dogmaty, nie muszą mieć z rozumem wiele wspólnego? Ot, choćby powszechnie dziś wyznawana zasada trójpodziału władzy czy specyficzne pojmowanie zasady niezależności sędziowskiej, w którym to, co powinno być cechą charakteru – osobistą cnotą sędziego – utożsamione zostało z zewnętrznymi gwarancjami jego bezkarności[8].
Pozostawmy otwarte pytanie o to, co filozof polityki jest w stanie ujrzeć w królestwie idei. Ostatecznie, chodzi tu o poznanie dostępne jedynie tym, co tam dotarli, swoje widzieli i swoje wiedzą. Zastanówmy się natomiast, w jaki sposób świadomość czy pamięć rzeczywistości, którą rozświetla i porządkuje idea Dobra, wpływa na nasze życie w krainie cieni. Czy filozof wracający do jaskini jest w lepszej sytuacji od tych, którzy nigdy jej nie opuścili? Czy uzyskana wiedza o tym, co niezmienne i konieczne, pomaga mu działać w świecie empirycznym czy też – przeciwnie – okazuje się raczej utrudnieniem i przeszkodą?
Lekcja Platona nie jest jednoznaczna. Mówi on najpierw o tych, którzy – jeśli byłoby to możliwe – najchętniej do jaskini w ogóle by nie wracali. Pokusę zamknięcia się na stałe w wieży z kości słoniowej z dala od codziennego zgiełku znają dobrze ci, którzy parają się nauką, sztuką czy filozofią. Przebywanie na stałe w królestwie idei ma przecież swoje niewątpliwe zalety. Obcując z tym, co wieczne – co dobre, piękne i prawdziwe – można nie przejmować się zbytnio tym, co doczesne – zbiorową bezmyślnością niewolników jaskini ani ekscesami tych, którzy żonglerką słowną i przeinaczaniem pojęć sprawują nad nimi władzę. Jednak takie całkowite odwrócenie się od marności tego świata nie jest dla Platona postawą zasługującą na pochwałę. Przeciwnie, wygląda wręcz na jakąś formę zdrady w stosunku do własnej wspólnoty. Przede wszystkim ze względu na zobowiązanie wobec naszych poprzedników – tych wszystkich, których spotkaliśmy na drodze myślenia, którzy nas na niej wspierali i którym zawdzięczamy to, że mogliśmy opuścić mroki jaskini. Człowiek nie jest przecież samotną wyspą. To, co udaje mu się w życiu osiągnąć, również zdobyta wiedza, nie jest wyłącznie jego własnym produktem, lecz w dużej części darem darmo otrzymanym od innych. Świadomość tego faktu rodzi nie tylko wdzięczność wobec naszych przewodników, ale także poczucie obowiązku wobec tych, którzy mogliby podążyć podobną drogą rozumu, lecz potrzebują od nas inspiracji i wsparcia. Jest naszym zadaniem i powinnością, by wracać do krainy cieni i dzieląc los z jej mieszkańcami, świadczyć i przypominać o istnieniu innego świata.
Nie będzie to z pewnością zadanie łatwe. Jak bowiem przekonać tych, których postrzeganie rzeczywistości i związane z tym opinie stały się utrwalonym przez lata nawykiem i którzy nawet nie przeczuwają, że można na świat spoglądać inaczej? Wiele wieków po Platonie inny wędrowiec po królestwie idei, Hegel, napisze: „Jeśli to, co zawiera w sobie jakiś mankament, nie wznosi się zarazem ponad tę swoją wadę, to mankament ten nie jest dla niego żadnym mankamentem”[9]. Można by tu też przypomnieć stanowcze i zaskakująco surowe słowa jednego z ojców klasycznego liberalizmu Johna Stuarta Milla: „Lepiej być niezadowolonym człowiekiem niż zadowoloną świnią; lepiej być niezadowolonym Sokratesem niż zadowolonym głupcem. A jeżeli głupiec i świnia są innego zdania, to dlatego, że umieją patrzeć na sprawę wyłącznie ze swego punktu widzenia. Drugiej stronie oba punkty widzenia są znane”[10].
Co gorsza, zdarza się, że ten, kto zbyt intensywnie obcuje ze światem idei, z czasem traci wyczucie „ducha” jaskini. Opowiadając o rzeczach, których nikt inny nie widzi, językiem, którego nikt wokół nie rozumie, spotyka się z murem lekceważenia. Budzi nie tyle zainteresowanie, ile politowanie i pobłażliwe lub szydercze uśmiechy. Platon zresztą uczciwie przed tym przestrzega: „Gdyby taki człowiek z powrotem na dół zszedł i w tym samym szeregu usiadł, to czy nie miałby oczu napełnionych ciemnością, gdyby nagle wrócił ze słońca? […] A gdyby teraz znowu musiał wykładać tamte cienie na wyścigi z tymi, którzy bez przerwy siedzą w kajdanach, a tu jego oczy byłyby słabe, zanimby nie wróciły do siebie, bo przystosowanie ich wymaga nie bardzo małego czasu, to czy nie narażałby się na śmiech i czy nie mówiono by o nim, że chodzi na górę, a potem wraca z zepsutymi oczami, i że nie warto chodzić tam pod górę. I gdyby ich ktoś próbował wyzwalać i podprowadzić wyżej, to gdyby mogli chwycić coś w garść i zabić go, na pewno by go zabili”[11]. Mimo to filozof nie traci nadziei, że ci, co ujrzeli blask idei Dobra, także w mrokach jaskini potrafią rozpoznać to, co istotne, by następnie przemówić do rozumu przynajmniej niektórym z jej mieszkańców: „Więc powinieneś zejść teraz na dół jeden z drugim i mieszkać razem z innymi, i przyzwyczajać się do patrzenia w mroki. Jak się przyzwyczaicie, to będziecie widzieli o całe niebo lepiej niż ci tam, i potraficie rozpoznać każde widmo, co ono za jedno i skąd się wzięło, boście już oglądali prawdę w dziedzinie tego, co piękne i sprawiedliwe, i dobre”[12].
Sama zdolność rozpoznawania, co jest widmem – iluzją lub kłamstwem – a co prawdą, jeszcze jednak nie wystarcza. Pozostaje kwestia, jak taką umiejętność przekazać tym, którzy sami tego nie potrafią. Jak w ogóle nawiązać z nimi sensowną rozmowę? Nie da się chyba tego zrobić inaczej, niż zaczynając od obrazów i opinii bliskich mieszkańcom jaskini, bo – jak podpowiada nam w innym dialogu Platoński Sokrates – „charakter zwyczajnej rozmowy może na tym polega, żeby nie tylko dawać odpowiedzi prawdziwe, ale opierać się na tym, co zgodzi się przyjąć jako rzecz znaną uczestnik rozmowy”[13]. Następnie, jeśli opinie te są faktycznie fałszywe czy niespójne, należy to precyzyjnie wykazać. Odsłonięcie ewidentnego błędu czy wewnętrznej sprzeczności bronionego przez kogoś stanowiska z pewnością nie będzie dla niego przyjemne. Zamiast jednak dbać o dobre samopoczucie rozmówcy, warto czasem nim wstrząsnąć, by go obudzić z „dogmatycznej drzemki”. To kolejna wskazówka Sokratesa: trzeba w rozmówcy, święcie przekonanym o pewności swojej wiedzy, obudzić myśl, że coś się tu nie zgadza, że być może jest jednak inaczej. Trzeba skłonić go do prostego pytania: „Jak jest naprawdę?”. Pojawienie się w człowieku takiego pytania to pierwszy promyk autentycznego światła w krainie cieni, moment zerwania kajdan i początek drogi wyzwolenia umysłu. Kto zdoła ten pierwszy krok uczynić, ma szansę uczynić następne, choć zależeć to będzie również od tego, jakich przewodników – akuszerów prawdy napotka na swej dalszej drodze.
Nie miejmy jednak złudzeń. Wpływ filozofów na zwykłych mieszkańców jaskini bywa dość ograniczony i dotyczyć może tylko nielicznych jednostek. Jeszcze bardziej wątpliwe wydaje się oczekiwanie, że miłośnik mądrości będzie w stanie wpłynąć na przekonania tych mieszkańców krainy cieni, co prawdę mają za nic i za pomocą kreowanych przez siebie wirtualnych światów zniewalają i poddają sobie umysły pozostałych. W realiach jaskini rozmowa filozofów z sofistami nie ma większego sensu, ponieważ tym drugim bynajmniej nie o ważenie argumentów chodzi[14], lecz o zwycięstwo w polemice, którego znakiem i potwierdzeniem będzie aplauz tłumu kajdaniarzy, nienawykłych przecież do roztrząsania i oceny przedstawianych racji. W takim starciu zwycięży raczej właściwa sofistom szczególna umiejętność przekonywania – oparta nie na rozumnych argumentach, lecz na wzbudzaniu pożądanych emocji – której „nie jest potrzebna wiedza o tym, jak się rzeczy mają w rzeczywistości; wystarczy jej pewien rodzaj perswazji, którą wynalazła, by wyglądać w oczach ignorantów na bardziej uczoną niż uczeni”[15].
.Sytuacja filozofa nie wygląda więc zachęcająco. To, o czym naprawdę wie i co poznał – idea państwa i jej konieczne składowe – nie przekłada się bezpośrednio na praktykę polityczną. Aby te rozumne elementy mogły być wcielane w życie, muszą najpierw zostać zaakceptowane przez ogół, a przynajmniej przez większość ludzi, których umysły wpatrzone w cienie takiej czy innej jaskini poddane są wpływom takich czy innych sofistów – kreatorów wirtualnej rzeczywistości. Filozof, przebywając wraz z innymi w politycznej jaskini złudzeń i kłamstw, porusza się po terytorium, które również dla niego jest niejednoznaczne, nieprzejrzyste i niepewne i na którym łatwo mu się zagubić. Jedno jest pewne dla kogoś, kto przestaje pytać: „Jak jest naprawdę?” – droga przez królestwo cieni staje się drogą bez powrotu.
Zbigniew Stawrowski
Tekst ukazał się w wyd. 44 miesiecznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].
[1] Arystoteles, Etyka nikomachejska, przekład D. Gromska [w:] Arystoteles, Dzieła wszystkie, t. V, PWN Warszawa 2000, s. 79 [1094b]. [2] „Jest to tak, jakby ktoś symfonię przekształcił w monotonię, a rytm zamienił w takt pojedynczy” (Arystoteles, Polityka, przekład L. Piotrowicz, PWN Warszawa 1964, s. 50 (ks. II, 2,10 [1263b]). [3] „Dla każdego jasne jest z pewnością, że chociaż wielkim osiągnięciem jest ustanowienie praw, to jednak, jeżeli dobrze urządzone państwo nieodpowiednim władzom powierzy pieczę nad dobrze ustanowionymi prawami, nie tylko żadnej korzyści nie będzie z dobrych praw, lecz staną się one przedmiotem drwin i szyderstwa i największą bodaj szkodę i hańbę ściągną jeszcze na takie państwo” (Platon, Prawa, przekład M. Maykowska, PWN Warszawa 1960, s. 212 [751b-c]). [4] „Rządzić w sposób godny pochwały nie potrafi nikt, kto służyć się nie nauczył, i że chlubić się należy nie tyle z tego, że się umie pięknie rządzić, ile raczej z tego, że służyć umie się pięknie przede wszystkim prawom, bo to jest właśnie służba boża” (Prawa, s. 232–233 [262e]). [5] Platon, Prawa, s. 223-224 [757c]. [6] „Nie będzie zaprawdę państwem państwo, w którym sądy [δικαστήρια] nie zostaną ustanowione w należyty sposób” (Platon, Prawa s. 239 [766d]). [7] Tamże, s. 242 [768b]. [8] Na temat obu tych zasad por: Z. Stawrowski, O władzy sędziowskiej i władzy sądowniczej [w:] Wykłady w Trybunale Konstytucyjnym z lat 2017–2018, Warszawa 2018, s. 163–180. [9] G.W.F. Hegel, Zasady filozofii prawa, przekład A. Landman, PWN Warszawa 1969, s. 348 (Uzupełnienie). [10] J.S. Mill, Utylitaryzm [w:] tenże, Utylitaryzm. O wolności, przekład M. Ossowska, PWN Warszawa 1959, s. 18). [11] Platon, Państwo, przekład Wł. Witwicki, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2003, s. 224 [516e-517a]. [12] Tamże, s. 227 [520c]. [13] Platon, Menon, przekład Wł. Witwicki [w:] tenże, Dialogi, Unia Wydawnicza „Verum”, Warszawa2004, s. 131 [75d]. [14] Bezradność filozofów w stosunku do tych, których prawda nie interesuje, dobrze ilustrują słowa Sokratesa skierowane do jednego z najwybitniejszych sofistów, Gorgiasza z Leontinoi: „Jeśli jesteś człowiekiem takim jak ja, będę ci z przyjemnością nadal stawiał pytania; jeśli nie, pójdę sobie. Jaki zaś ja jestem? Należę do tych, którzy są zadowoleni, gdy im się wykaże, że mówią nieprawdę, i tak samo są zadowoleni, gdy wykażą innym błędność ich zdania, nie przenoszą jednak tego ostatniego nad to pierwsze; uważam je nawet za większe dobro, bo większym dobrem jest samemu zostać uwolnionym od wielkiego zła, niż uwolnić od niego kogoś innego. Nic bowiem, moim zdaniem, nie jest gorsze dla człowieka niż fałszywy sąd o przedmiocie, o którym mówimy. Jeśli zatem i ty uważasz się za takiego właśnie, rozmawiajmy; jeśli, przeciwnie, sądzisz, że lepiej tego zaniechać, rozstańmy się i poniechajmy rozmowy” (Platon, Gorgiasz, Menon, przekład P. Siwek PWN Warszawa 1991, s. 23–24 [458a-b]). [15] Platon, Gorgiasz, Menon, s. 25–26 [459b-c].