Prof. Joanna WOJDON: Droga Polski do NATO w historii Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Polonii amerykańskiej

Droga Polski do NATO w historii Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Polonii amerykańskiej

Photo of Prof. Joanna WOJDON

Prof. Joanna WOJDON

Historyk. Kierownik Zakładu Dydaktyki Historii i Wiedzy o Społeczeństwie w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się powojenną historią Polonii amerykańskiej. Jest inicjatorką studiów z historii w przestrzeni publicznej na Uniwersytecie Wrocławskim.

Wejście Polski do NATO bywa przedstawiane jako szczytowe osiągnięcie i dowód sprawności organizacyjnej oraz wpływów politycznych Polonii amerykańskiej. Jako czołowa postać związana z tymi działaniami jawi się Jan Nowak-Jeziorański, legendarny kurier z Warszawy, który przybliżał polskiej opinii publicznej czynione za oceanem starania – pisze prof. Joanna WOJDON

.Biografia Jana Nowaka-Jeziorańskiego znana jest z jego wspomnień, których pierwsza część, Kurier z Warszawy, obejmuje okres wojenny, a druga Wojna w eterze, dotyczy kariery radiowej, kiedy Nowak był dyrektorem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa od powstania rozgłośni w 1952 r. do przejścia na emeryturę w 1976 r. Przez kolejny rok mieszkał na przełęczy Pass Thurn w Alpach i dyktował żonie wspomnienia wojenne, by następnie przeprowadzić się do podwaszyngtońskiego Annandale w stanie Wirginia. Skorzystał przy tym z obywatelstwa amerykańskiego, które otrzymał jeszcze przed objęciem stanowiska w RWE, a stało się to w ramach specjalnych regulacji imigracyjnych, obejmujących zdemobilizowanych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, osiadłych w Wielkiej Brytanii. Przepisy te zostały wprowadzone m.in. dzięki staraniom Kongresu Polonii Amerykańskiej, który wspólnie z innymi organizacjami etnicznymi lobbował w Waszyngtonie za wpuszczeniem do USA dipisów pozostających w Europie po zakończeniu wojny i wzbraniających się przed powrotem do krajów odgradzanych od reszty świata żelazną kurtyną. Ów Displaced Persons Act, podobnie jak wejście Polski do NATO, zalicza się do kluczowych osiągnięć Polonii amerykańskiej. Z jego dobrodziejstw skorzystało około 100 tysięcy Polaków, a także dipisi z innych krajów europejskich, w tym Żydzi, będący inicjatorami, a także zapleczem finansowym i logistycznym akcji lobbingowej.

Wróćmy do Jana Nowaka-Jeziorańskiego i jego przybycia do USA. Jak wielu Polaków osiedlających się w tym kraju, miał już w Stanach rodzinę i to bardzo bliską: matka i brat mieszkali w Chicago. Andrzej Jeziorański był akwizytorem ogłoszeń w „Dzienniku Związkowym” – największym polskojęzycznym dzienniku chicagowskiej Polonii. Gdy w 1971 r. Jan Nowak jeszcze jako dyrektor RWE chciał się spotkać z prezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej Alojzym Mazewskim, poprosił o pośrednictwo Karola Wagnera z nowojorskiego biura Radia Wolna Europa, który przedstawił go Mazewskiemu jako „brata Andrzeja Jeziorańskiego”.

Nowak nie skorzystał z kontaktów rodzinnych i nie osiedlił się w Chicago, lecz wybrał Waszyngton. Nie wydaje się, by z rodziną utrzymywał bliższe kontakty. Uważał, że jego misją w USA nie był odpoczynek emeryta w domowym zaciszu, lecz dalsze działania na rzecz sprawy polskiej, a te – jak sądził – wymagały obecności w Waszyngtonie.

Przekonanie o konieczności prowadzenia na emigracji walki o niepodległość Polski było typowe dla fali imigracyjnej, która przybyła do USA w ramach DP Act. Przynajmniej tak właśnie zapisali się w pamięci polonijnej i w historiografii jej aktywni politycznie przedstawiciele. Gdzie tylko mogli, tworzyli własne organizacje lub włączali się w działalność już istniejących, pod warunkiem że głosiły one niezgodę na rządy komunistów i na uzależnienie Polski do Moskwy. Ta niezłomność i bezkompromisowość była z jednej strony czynnikiem spajającym przybyszów, ale z drugiej – zniechęcała do nich część tzw. „starej” Polonii, czyli imigrantów z okresu przedwojennego i ich potomków, mniej zaangażowanych w bieżącą politykę polską, a bardziej sentymentalnie podchodzących do kraju przodków. Tego radykalizmu nie podzielały też chyba szerokie rzesze zwykłych „zjadaczy chleba”, którzy – jak w każdej fali emigracyjnej – zajęli się głównie urządzaniem sobie życia w nowych warunkach, ulegali rozproszeniu i asymilacji. Niezłomność stała się wizytówką wojennego pokolenia. Łączyła Polaków w USA z dawnymi kolegami, osiadłymi w innych krajach świata. Te wartości podzielał też Nowak.

Nie znaczy to jednak wcale, że „niezłomni” przyjęli go w USA z otwartymi ramionami. Wręcz przeciwnie, spotkał go z ich strony srogi zawód. Nowak wyraźnie liczył na to, że Polonia – i stara, i nowa – dostrzeże i zechce wykorzystać pozycję, którą sobie wypracował jako szef Rozgłośni Polskiej RWE. Jak wielokrotnie powtarzał, nie chciał z niej czerpać osobistych korzyści, lecz spożytkować ją dla sprawy polskiej. Polonia takich kontaktów nie miała, a jej wpływy w Waszyngtonie – mimo rozmaitych starań – były niewielkie.

Przywódcy głównych organizacji polonijnych, na czele z prezesem KPA Alojzym Mazewskim, bywali zapraszani do Białego Domu raz na jakiś czas na spotkanie z prezydentem, np. w związku z polonijnymi świętami Kazimierza Pułaskiego czy Trzeciego Maja. Czasem odbywały się spotkania robocze na niższym szczeblu, ale trudno mówić o wpływie Polonii na politykę Waszyngtonu np. wobec Polski, choć dążenie do jego wywierania było jednym z głównym dążeń KPA od samego początku istnienia tej organizacji. Nowak chciał tę niemoc zmienić.

Pierwszym jego krokiem miało być zdobycie kontaktu z kierownictwem KPA. Już wcześniej Mazewski i jego poprzednik na fotelu prezesa KPA, Karol Rozmarek, korzystali z fal RWE, aby co roku przekazywać życzenia noworoczne Polakom w kraju. RWE transmitowała też ich przemówienia z manifestacji trzeciomajowej w Chicago (dzięki temu możemy dziś posłuchać głosu Mazewskiego w archiwum Polskiego Radia, które przejęło i zdigitalizowało taśmy RWE). Nowak jeszcze z Monachium korespondował z Mazewskim i wiceprezesem Kazimierzem Łukomskim, który też pochodził z emigracji wojennej. Nowak pisał jednak wówczas głównie „po prośbie”, a właściwie słał dramatyczne apele o wywarcie wpływu na amerykańskie władze, które planowały obcięcie budżetu lub całkowite zamknięcie Rozgłośni. Był bardzo konsekwentny i zdecydowany w swoich naleganiach o pomoc. Zapewniało to skuteczność jego zabiegom, ale niekoniecznie budowało pozytywne relacje czy autorytet – skoro zawsze oczekiwał czegoś od Polonii.

Zachował się też list, w którym jeszcze przed przybyciem do Stanów Nowak sondował możliwość objęcia stanowiska szefa biura KPA w Waszyngtonie. Pisze w nim, że robi to nieformalnie, bo „nie chciałby narażać się na upokorzenie publicznej odmowy”. Sonda najwyraźniej nie wypadła pomyślnie, bo nigdy szefem waszyngtońskiej placówki nie został, choć w późniejszych latach dość regularnie z nią współpracował. O utrącenie swojej kandydatury Nowak podejrzewał członków Północnoamerykańskiego Studium Spraw Polskich, powołanego do życia w 1976 r. przez działaczy emigracji niepodległościowej osiadłych w USA jako think tank Kongresu Polonii Amerykańskiej. W późniejszych latach Nowak współpracował zresztą ze Studium, choć raczej dorywczo i nie pełniąc formalnych funkcji: opracowywał ekspertyzy, brał udział w spotkaniach.

Sądzę, że na chłodnych relacjach Nowaka z Polonią, zwłaszcza z fali dipisów, zaważyły dwa względy: po pierwsze, rywalizacja o wpływy w środowisku polonijnym i amerykańskim, prowadzona przez byłych dipisów na różnych polach od momentu ich przybycia do USA, a po drugie, cechy charakteru Nowaka. Walka o wpływy w Polonii została dość szczegółowo opisana przez historyków na przykładzie ogniw terenowych Kongresu Polonii Amerykańskiej i organizacji kombatanckich. „Stara” Polonia niezbyt chętnie dzieliła się z nowo przybyłymi stanowiskami kierowniczymi. Raczej liczyła na to, że gremialnie zasilą szeregi organizacji, by płacić składki i realizować wytyczne władz. Nowi uważali się jednak za lepiej wykształconych, a zwłaszcza obeznanych z sytuacją Polski. Byli też znacznie bardziej zaangażowani w sprawy niepodległości i chcieli przewodzić działaniom w tym zakresie, a nie biernie czekać. W końcu, po niemal ćwierćwieczu mozolnego budowania swojej pozycji, pod koniec lat siedemdziesiątych, emigracja wojenna zaczęła być dopuszczana do bardziej znaczących stanowisk – np. zdominowała polskojęzyczną prasę czy komitety do spraw polskich w wydziałach stanowych KPA. W tym momencie zjawia się w Waszyngtonie Jan Nowak-Jeziorański i oczekuje dla siebie dokładnie tego, czego dipisi domagali się od „starej” Polonii w latach pięćdziesiątych. Do tego robi to w typowym dla siebie stylu. Jako szef, o czym wiemy z relacji jego podwładnych z RWE, był nie tylko wymagający, ale wręcz bezwzględny i nieuprzejmy, co nie przystawało do obyczajów amerykańskich. Oczekiwał uznania dla swoich osiągnięć i przyznania mu roli przywódczej.

Ostatecznie Nowak objął w Kongresie Polonii stanowisko członka Krajowej Rady Dyrektorów – ponad stuosobowego ciała statutowego, które zbierało się zwykle dwa razy w roku, by wysłuchać sprawozdań prezesa i innych urzędników oraz dyskutować o kierunkach dalszego działania organizacji. Funkcja dyrektora nie została Nowakowi przyznana w uznaniu zasług czy wpływów kuriera z Warszawy, lecz na wniosek samego zainteresowanego, który argumentował, że tytuł dyrektora KPA ułatwiłby mu kontakty w Waszyngtonie w sprawach Rozgłośni Polskiej RWE. Nie będzie dzięki temu reprezentował jedynie siebie, lecz będzie mógł się powoływać na głos kilkumilionowej Polonii.

.W prace Kongresu Polonii angażował się o tyle, o ile odpowiadało to jego własnym celom i zamiarom, a te skierowane były na Polskę, nigdy na Polonię, której częścią chyba nigdy się tak naprawdę nie czuł. Sprawy amerykańskie czy etniczne w programie KPA uważał za nieistotne. W pierwszych latach działalności w KPA zajął się nagłaśnianiem losów Polaków w Rosji. Na początku 1980 roku zrezygnował jednak z tego i innych zobowiązań w ramach Kongresu. Powody przedstawił w liście do Kazimierza Łukomskiego, którego obszerne fragmenty warto przytoczyć:

Szanowny Panie

W środę 23 kwietnia br., kilka minut po g. 10 wieczorem czasu chicagowskiego, zatelefonowałem do Pana w dwóch sprawach, które wymagały wzajemnego porozumienia. […] Do rozmowy nie doszło, ponieważ na wstępie oświadczył Pan, że po dziesiątej wieczorem żadnych telefonów Pan nie przyjmuje. Ton i sposób, w jaki Pan mi to zakomunikował, sprawiły, że odczułem Pana wypowiedź jako impertynencję.

Orientuje się Pan dobrze, że wybrałem tak późną godzinę i czekałem do godziny jedenastej czasu waszyngtońskiego (dziesiątej czasu Chicago), ponieważ od tej godziny obowiązuje ulgowa taryfa telefoniczna. W odróżnieniu od wielu innych nie upominam się i nie otrzymuję zwrotu wydatków związanych z moją działalnością, mimo że pochłaniają one – jak na moje emerytalne warunki – dość znaczną sumę. Ze swojej strony rozumiem i doceniam, że pracuje Pan zawodowo i że z wielką ofiarnością poświęca Pan pracy społecznej czas przeznaczony na wypoczynek. Miał Pan prawo czuć się zmęczony, a nawet zniecierpliwiony. Ponieważ nasze stosunki nacechowane były dotychczas wzajemnym szacunkiem, więc wstrzymałem się do tej chwili od jakiejkolwiek reakcji. Oczekiwałem, że listownie lub telefonicznie zlikwiduje Pan nieprzyjemny incydent i zapyta, w jakim celu usiłowałem z Panem rozmawiać. Ponieważ nie nastąpiło to w ciągu ubiegłych pięciu dni, uznać muszę, że dalszy nasz kontakt i współpraca stały się niemożliwe. Byłem zawsze gotów dopomagać p. Mazewskiemu i Panu bezimiennie i bezinteresownie. Nie oczekuję podziękowań i uznania, ale nie widzę także powodu, dlaczego moje wysiłki mają być kwitowane brakiem elementarnej uprzejmości.

Nie mam więc innego wyboru, jak złożenie na ręce Prezesa Mazewskiego rezygnacji ze wszystkich moich funkcji w PAC, które mogłem wykonywać tylko w bliskiej współpracy z Panem. Pismo rezygnacyjne dołączam do niniejszego listu, wysyłając kopie do Prezesa Gertlera, Soboniewskiego i p. Plater-Zyberk.

Proszę przyjąć do łaskawej wiadomości, że jeśli o mnie chodzi, list niniejszy sprawę zamyka.

Łączę wyrazy poważania

Jan Nowak

.Po tym incydencie zaangażowanie Jana Nowaka-Jeziorańskiego w działalność polonijną wyraźnie osłabło, choć funkcję dyrektora zachował i przyjeżdżał przynajmniej na niektóre posiedzenia dyrekcji. Przede wszystkim jednak budował swoje kontakty w świecie politycznym Waszyngtonu. Był konsultantem Rady Bezpieczeństwa Narodowego – ciała doradzającego prezydentom USA w sprawach polityki zagranicznej. W 1984 r. należał do grona inicjatorów uczczenia przez prezydenta Reagana przywódców Powstania Warszawskiego i brał udział w stosownej uroczystości w Białym Domu. Kontaktów z Kongresem Polonii całkowicie nie zerwał, ale były one raczej nieformalne. Wielokrotnie towarzyszył prezesowi KPA Mazewskiemu w wizytach w Departamencie Stanu i w Białym Domu. Udzielał mu ustnych wskazówek, najczęściej w drodze z lotniska do centrum Waszyngtonu.

Nie wiadomo, jak wyglądała wymiana opinii między nim a Zbigniewem Brzezińskim, choć zachowały się krótkie notatki, zapowiadające spotkania lub zawierające podziękowania za poświęcony czas. Wydaje się, że Polonia przyglądała się tym działaniom niejako z boku. Co ciekawe, o ile Zbigniew Brzeziński, choć także pozostawał na uboczu aktywności polonijnej, to jednak bywał przez Polonię zapraszany i honorowany, a Nowak nie.

Nowak wyraźnie szanował Brzezińskiego, Mazewskiego i Myrę Lenard – szefową biura KPA w Waszyngtonie w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Współpracował z Lenard i innymi pracownikami biura waszyngtońskiego przy pozyskiwaniu i obsłudze grantów National Endowment for Democracy dla niezależnych wydawnictw w Polsce.

Nowak zachował stanowisko dyrektora KPA również po śmierci Mazewskiego w 1988 r. Z nowym prezesem, Edwardem Moskalem, nie znalazł jednak wspólnego języka. Co prawda należał do tych, wcale nie najliczniejszych przedstawicieli emigracji niepodległościowej, którzy poparli rozmowy Okrągłego Stołu, a wybory 4 czerwca 1989 r. uznali za krok ku niepodległości. Od samego początku był też zdecydowanym zwolennikiem wejścia Polski do NATO. Aktywnie uczestniczył w działaniach grupy przedstawicieli kilkunastu amerykańskich grup etnicznych z krajów byłego bloku wschodniego, którzy postanowili zjednoczyć wysiłki i mówić wspólnym głosem w sprawie rozszerzenia NATO. W archiwum Instytutu Hoovera znajdują się protokoły posiedzeń tego ciała, którego koordynatorem było waszyngtońskie biuro KPA, a personalnie Zofia Miśkiewicz. Nowak był mózgiem i motorem tych działań. Osobiście spotykał się i rozmawiał z Amerykanami, którzy mieli wpływ na podejmowane decyzje – zarówno nieformalnie, jak i w blasku jupiterów, np. gdy zeznawał przed komisją Kongresu, zajmującą się sprawą powiększenia NATO. Zachował aktywną pozycję w lobbowaniu na rzecz polskiego członkostwa w NATO również po tym, jak popadł w otwarty konflikt z prezesem Moskalem, który wyciągnął na światło dzienne niejasnej proweniencji dokumenty, oskarżające Nowaka o współpracę z III Rzeszą podczas okupacji. Nowak wyjaśnił, że dokumenty te były fałszywkami, co zostało udowodnione przez sądem w RFN, i na znak protestu zrezygnował ze stanowiska dyrektora. Notabene, w tym samym czasie z działalności we władzach Kongresu wycofał się Kazimierz Łukomski, który nie zgadzał się z antysemickimi wypowiedziami Moskala. Wydaje się, że ten konflikt z Moskalem zbliżył po latach Nowaka z Łukomskim. Ponownie wymienili kilka listów, utrzymanych już w przyjacielskim tonie, a nawet przeszli na „ty”.

Natomiast korespondencja Nowaka z Zofią Miśkiewicz nadal pozostawała w tonie przełożony – podwładna. Nowak wydawał polecenia, akceptował dokumenty opracowywane lub przepisywane przez Miśkiewicz (lub sugerował poprawki) oraz prowadził ustalenia na wysokim szczeblu. Trud koordynowania bieżących poczynań lobbingowych wzięło na siebie biuro waszyngtońskie KPA: opracowywało komunikaty prasowe, wysyłało apele i podziękowania do polityków i dziennikarzy, a przede wszystkim wykorzystało listy adresowe Polonii, by apelować o pisanie listów i telefonowanie do senatorów z poszczególnych stanów, aby – zgodnie z zasadami amerykańskiej konstytucji – głosowali za ratyfikacją stosownej umowy międzynarodowej. W archiwum biura KPA w Instytucie Hoovera znajdują się wielokrotnie aktualizowane zestawienia nazwisk senatorów ze wskazaniem ich preferencji na wypadek głosowania (za każdym razem na korzyść członkostwa Polski) – pod koniec kampanii celowano przede wszystkim w niezdecydowanych i nieprzychylnych. Są tam też wykazy numerów telefonów do ich biur, pracowników i innych osób, które mogły mieć wpływ na proces decyzyjny. Biuro chciało też gromadzić kopie wysyłanej przez Polonię korespondencji. Zachowały się setki takich potwierdzeń z wielu stanów. Uruchomiono (wykupiono) specjalne numery telefonów, pod które można było dzwonić, by przekazać swoje zdanie senatorom. Każdy coś pisał, wysyłał, dzwonił, rozmawiał, przyczyniając się na miarę swoich możliwości do wspólnego sukcesu.

Po dziś dzień przedstawiciele Polonii wspominają informacje o zablokowanych z przeciążenia telefonach w biurach senatorów i o stosach korespondencji, na którą pracownicy biur nie byli w stanie odpowiadać.

Wcześniej chyba tylko w czasie II wojny światowej oraz przy pakowaniu paczek dla Polaków w kraju w stanie wojennym udało się osiągnąć podobną mobilizację. Wtedy jednak trudno było mówić o osiągniętym sukcesie. Tym razem sukces nastąpił, a właściwie było to pasmo sukcesów po falach mobilizacji, gdy kolejne instancje zatwierdzały przyjęcie Polski, Czech i Węgier do Paktu Północnoatlantyckiego.

W archiwum KPA znajdują się teczki przedstawiające tydzień po tygodniu postępy akcji. Tworzono je, gromadząc dokumenty i ich kopie, specjalnie po to, by przekazać pamięć o tych działaniach potomnym. Wyraźnie więc sami zaangażowani czuli doniosłość chwili. Odczucia te podzielał z pewnością Jan Nowak-Jeziorański. Dawał im wyraz w obszernych sprawozdaniach ze stanu zabiegów na rzecz polskiego członkostwa w NATO, publikowanych w polskiej prasie, przede wszystkim na łamach „Rzeczypospolitej”. Z właściwym sobie dramatyzmem pisał o przełomowym znaczeniu zabiegów, o towarzyszącej im niepewności, o tytanicznym wysiłku Polonii i o końcowym sukcesie jako dowodzie jej wpływów.

Tu pojawia się pytanie, czy działania Polonii miały istotnie tak wielkie znaczenie dla wprowadzenia Polski do NATO, jak dla samej Polonii i budowania jej tożsamości. Inaczej mówiąc, czy Polska weszłaby do NATO bez poparcia i aktywności Polonii. Gdy kilka lat temu zadałam to pytanie w mailu do Zbigniewa Brzezińskiego, krótko odpisał, że zapewne tak.

Nie są dziś dostępne amerykańskie ani NATO-wskie dokumenty dotyczące wypracowywania decyzji o rozszerzeniu Paktu. Wiemy, że głównymi argumentami przeciw była kwestia niedrażnienia Rosji oraz kosztów przyłączenia nowych państw, a do grona przeciwników należał na przykład Richard Pipes, doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego w czasach prezydentury Ronalda Reagana.

Historia dostarcza nam przykładów, które przekonują, że amerykańskiej polityki zagranicznej nie kształtują grupy etniczne, lecz establishment waszyngtoński. Nawet grupa żydowska, stawiana czasem jako kontrprzykład, nie mogłaby chyba z pełnym przekonaniem stwierdzić, że polityka zagraniczna USA jest jej polityką. Tym bardziej nie miała takiej pozycji grupa polska – co pokazuje na przykład kwestia Katynia, sankcji po zniesieniu stanu wojennego czy odwołania postanowień konferencji jałtańskiej, gdzie administracja działała (a częściej nie działała), nie zważając na apele Polonii. Amerykanie polskiego pochodzenia mogli próbować delikatnie sugerować pewne szczegółowe rozwiązania, które były zgodne z ogólną linią polityczną Waszyngtonu, ale nie wprowadzać radykalnych zmian. Z taką właśnie sytuacją mieliśmy do czynienia w kwestii polskiego członkostwa w NATO. Dowodem na to, że pozycja grup etnicznych nie była kluczowa, może zresztą, nieco paradoksalnie, być osoba Edwarda Moskala. Na skutek swoich antysemickich wypowiedzi ów prezes KPA stał się persona non grata w Białym Domu w czasach, gdy ważyły się losy polskiego członkostwa w NATO. Prezydent przyjmował delegacje Polonii, ale bez Moskala, który pozostawał w waszyngtońskim hotelu. Jak wiadomo, nie wpłynęło to na proces ratyfikacji.

.Wydaje się, że przyjęcie Polski do NATO było wypadkową wielu czynników. Polonia amerykańska wykorzystała swoje doświadczenie i wpływy. Wypracowała skuteczny mechanizm działania. Kosztowało ją to bardzo wiele wysiłku. Udało się zmobilizować osoby, które na co dzień nie angażowały się w życie polonijne, i stworzyć obraz pospolitego ruszenia, który dobrze zapadł w pamięć, a do którego utrwalenia również w Polsce przyczynił się Jan Nowak-Jeziorański – spiritus movens tych akcji. Nie ma jednak w tej chwili wystarczających podstaw źródłowych, by ocenić realny wpływ tych działań na decyzje podejmowane na najwyższych szczeblach władzy USA. Jeśli takie dokumenty istnieją, to na ostateczny werdykt przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Joanna Wojdon

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 3 sierpnia 2019
Fot. Wojciech Barczyński/Forum