Prof. Kazimierz DADAK: Koronawirus — Kryzys — Krach?

Koronawirus — Kryzys — Krach?

Photo of Prof. Kazimierz DADAK

Prof. Kazimierz DADAK

Profesor ekonomii w Hollins University w stanie Wirginia w USA.

Pandemia koronawirusa wywołała bezprecedensowy kryzys. Wszystko wskazuje że na tym nie koniec. Jak przetrwa to Polska? – pisze prof. Kazimierz DADAK

W ramach walki z tym zagrożeniem w wielu krajach nałożono daleko idące ograniczenia w poruszaniu się ludzi i prowadzeniu działalności gospodarczej. Decyzje te szczególnie dotknęły usługi – dział gospodarki, który w krajach wysoce rozwiniętych wytwarza największą część PKB i zatrudnia najwięcej pracowników. Stąd też recesja będzie nadzwyczaj głęboka. Bank Światowy podaje statystyki wzrostu dla całego świata i wynika z nich, ze od 1961 r. gospodarka światowa zanotowała spadek PKB tylko raz, w 2009 r. (1,7%), zaś wstępne szacunki na rok 2020 przewidują spadek w wysokości ponad 2%.

Łatwo nie będzie

.Po 2009 r. gospodarka polska była jedyną w UE, która nie zanotowała recesji. Ten nadzwyczaj korzystny obrót spraw zawdzięczaliśmy niezwykłej pracowitości, wytrwałości i sprawności polskich przedsiębiorców oraz temu, że posiadamy własną walutę. Na przełomie lat 2008/2009 dolar zyskał 70% na wartości w stosunku do złotego. To spowodowało potanienie naszych produktów i wzrost eksportu, który uratował naszą gospodarkę.

Niestety, obecny kryzys nie ominie Polski, ponieważ decyzje administracyjne uniemożliwiają rodzimym przedsiębiorcom skuteczne przeciwstawienie się skutkom pandemii. Można raczej obawiać się, że będzie on ciężki, ponieważ ograniczenia w poruszaniu się i prowadzeniu działalności gospodarczej trwają już dość długo i nic nie wskazuje na to, żeby miały zostać zniesione w szybkim tempie.

Kryzys jest w pierwszej kolejności wynikiem zaniedbań w rodzimej służbie zdrowia. Ten istotny dział gospodarki od wielu lat jest niedoinwestowany i jego niewydolność spowodowała wprowadzenie tak wielkich ograniczeń. Po drugiej stronie Bałtyku, w Szwecji, żadnego „stanu wyjątkowego” nie wprowadzono, granice nadal są otwarte, podobnie restauracje i hotele. Ale ich służba zdrowia jest w stanie poradzić sobie ze zwiększoną liczbą chorych, zaś polska najwyraźniej nie.

Przykład zza morza

.Ameryka weszła w okres pandemii zupełnie nieprzygotowana do jej przezwyciężenia, ale to jest kraj posiadający ogromne rezerwy. Rusza masowa produkcja środków koniecznych do pokonania zarazy i USA wyjdzie z tej próby z dziesiątkami tysięcy zbędnych respiratorów i miliardami zbędnych maseczek. Polsce nie grozi tego typu marnotrawstwo, będzie tak jak jest, czyli wszystko będzie „na styk”, ponieważ wszystkie możliwe rezerwy zostały już rozdane w postaci szczodrych programów społecznych. Gwałcenie podstawy społecznej nauki Kościoła, zasady pomocniczości, ma swoją cenę!

Polska nie jest w czołówce krajów mających jakiś wkład w zwalczanie koronawirusa, co niestety obrazuje nasz możliwości finansowe i naukowe, a to doskonale obrazuje niezbyt wysoką konkurencyjność naszej gospodarki.

Mamy setki państwowych instytutów naukowych, czyli opłacanych przez podatnika, ale w chwili kryzysu obywatele nie mają z nich większego pożytku.

Tu dochodzimy do nadzwyczaj istotnej sprawy, we wspomnianej Szwecji podatki są wyższe niż na Wisłą, ale tam jest sprawny aparat państwowy, który przychody państwa przeznacza właśnie na programy, z którymi sektor prywatny sobie nie radzi – na przykład opiekę zdrowotną na wysokim poziomie dla każdego, znakomite uczelnie i ośrodki naukowo-badawcze. Wielkie przedsiębiorstwa, a wystarczy wspomnieć Ericssona, Electrolux, czy Volvo nie „emigrują” do rajów podatkowych, ponieważ tam nie zastaną świetnie wyszkolonej kadry inżynierskiej i menedżerskiej. Podobnie, Szwedzi nie emigrują do rajów podatkowych, ponieważ tam nie znajdą znakomicie postawionych szkolnictwa i służby zdrowia. W Szwecji obywatele oczekują świetnych i sprawnie dostarczanych świadczeń w zamian za płacone podatki, natomiast w Polsce obywatele traktują podatki jako swoisty haracz.

Nad Wisłą nie rozlicza się rządzących z tego, co robią z pieniędzmi podatnika, więc mamy takie uniwersytety, służbę zdrowia i placówki naukowo badawcze, jakie mamy.

Czyja tarcza?

.W ramach walki ze skutkami pandemii rząd ogłosił wprowadzenie „tarczy antykryzysowej”. Inicjatywa została przyjęta z zadowoleniem, jako świadectwo, że władza coś dobrego robi. Inne kraje też wcielają w życie tego typy programy, więc jesteśmy w dobrej kompanii. Ma to kosztować dobrze ponad 300 miliardów złotych, pomoc ma dosięgnąć kogo się tylko da. Ponownie, pozwolę sobie przypomnieć zasadę pomocniczości, należy i można udzielać pomocy tym, którzy, mimo należytych wysiłków z ich strony nie są w stanie sami pokonać przeciwności.

Albowiem, w rzeczy samej, tej pomocy nie udziela rząd, tylko podatnik! Cała tarcza antykryzysowa to jest wydawanie pieniędzy podatnika, rada ministrów nie wyjmuje tych astronomicznych kwot z własnej kieszeni, ale właśnie z Kowalskich i Nowaków. Żeby jednemu pomóc trzeba drugiemu zabrać i fakt ten może być usprawiedliwiony tylko uzasadnioną i palącą potrzebą – stąd słuszność zasady pomocniczości.

W USA kongres przegłosował pakiet pomocowy o skali podobnej do tej, ile w Polsce wyniosła pierwsza „tarcza” (ok. 10% PKB). Ale na tym się nie skończyło, kongres powołał specjalnego inspektora, który ma przyglądać się temu, jak te pieniądze – podkreślam, pieniądze podatnika – będą wydawane. Czy w Polsce komuś przychodzi do głowy, żeby podobny mechanizm wcielić w życie? A przecież do rozdania jest dobrze ponad 300 miliardów, jakaż to wspaniała okazja, aby „wesprzeć” dobrze ustosunkowanego!

Faktyczny deficyt

.W latach 2009 i 2010 rząd polski zanotował wielkie deficyty budżetowe (7,3% PKB) i w roku bieżącym ten rekord na pewno zostanie pobity. Sytuacja jest nadal dynamiczna, nie wiemy jak długo obecne ograniczenia będą w mocy, więc nie jest możliwe dokonanie w miarę dokładnego szacunku spadku PKB i deficytu budżetowego – jedno jest pewne, im dłużej, tym gorzej.

Tegoroczny deficyt budżetowy istotnie podniesie stan zadłużenia sektora publicznego, czyli nas wszystkich, bo dług publiczny to są zobowiązania podjęte przez rząd w imieniu Kowalskich i Nowaków. Trzeba podkreślić, że szeroko publikowane dane na ten temat obliczone według rodzimej metodologii drastycznie zaniżają prawdziwy poziom zadłużenia kraju. OECD publikuje dane rzetelnie przedstawiające stan finansów publicznych i znajdujemy tam, że na koniec 2018 r. (danych za rok 2019 jeszcze nie ma) zadłużenie sektora publicznego wyniosło 67% PKB, zaś według polskiej metodologii uchwalonej w 2009 r. z inicjatywy nieocenionego „Czarodzieja z Londynu” wynosi ponad 20 punktów procentowych mniej. Tym sposobem, zarówno rząd PO-PSL, jak i „dobra zmiana” mogły głosić, że do przekroczenia progów ostrożnościowych jest nam daleko, podczas gdy, w istocie rzeczy dawno przekroczyliśmy już próg trzeci, dokonało się to w 2010 r.

Prawo i pieniądze

.Ukrywanie rzeczywistego stanu finansów publicznych będzie kontynuowane w najlepsze, ponieważ NBP włącza się do finansowania deficytu w drodze tak zwanego „luzowania ilościowego” (szerzej o luzowaniu ilościowym piszę na stronie internetowej „Nowej Konfederacji”). Jest to metoda stosowana z niezłym skutkiem w USA i strefie euro, ale pomiędzy tym co może robić Fed i ECB, a tym na co może sobie pozwolić Polska jest zasadnicza różnica – „zdolność kredytowa” USA i Polski to są dwie różne sprawy. Inną kwestią jest to, że obecne działania – kupowanie długoterminowych obligacji skarbu państwa, czy też wręcz obligacji prywatnych przez nasz bank centralny – gwałci ducha ustawy o NBP, jeśli nie jej literę.

Ten kryzys prawdopodobnie przetrzymamy, ale przy kolejnym szczęście może nam nie dopisać.

Tu docieramy do kluczowej sprawy dla stabilności finansowej państwa – wiarygodności państwa. Dane na temat długu są zaniżane (w majestacie prawa) i ustawa o NBP jest obchodzona, ponadto PiS nie cieszy się w świecie nieskazitelną opinią w zakresie przestrzegania prawa. Jako ekonomista nie oceniam czy słusznie czy nie. Ale dla ludzi wychowanych i działających w systemie kapitalistycznym brak stabilności prawodawstwa, nie mówiąc o braku przestrzegania prawa, oznacza zwiększone ryzyko inwestowania. Jak można zaufać komuś, kto postępuje zgodnie z tym, co jest mu w danej chwili wygodne? To grozi tym, że jutro odrzuci zobowiązania, które dziś przyjmuje na siebie.

Mówiąc bez ogródek, zbliżamy się do chwili, w której zagraniczni inwestorzy – a przecież zaciągamy długi na światowych rynkach finansowych – zaczną sobie zadawać pytanie o zdolność Polski do spłaty gwałtownie rosnącego długu. Trudno sobie wyobrazić, że dane OECD są im nieznane. Jest prawdopodobne, że na koniec bieżącego roku zadłużenie rodzimego sektora publicznego, liczone według metodologii OECD, przekroczy 80% PKB, a to już jest poziom, który zacznie rodzić obawy.

Grecka przestroga

.Inne pytanie zaczną sobie zadawać bogaci Polacy, kto ten pączkujący dług będzie spłacać? Kiedy i jakie podatki gwałtownie pójdą w górę? Zatem powoli może wystąpić zjawisko ucieczki kapitału poza granice Polski.

Historia gospodarcza uczy, że stany nierównowagi mogą trwać latami, więc jest prawdopodobne, że ten kryzys przetrzymamy, natomiast w przypadku kolejnego szczęście może nam już nie dopisać. Bo to, że niebawem będzie kolejny jest pewne. W żadnym przypadku nie życzę Polsce podzielenia losu Grecji, ale w ostatnich latach zrobiliśmy milowe kroki w tym kierunku.

Kazimierz Dadak

Tekst opublikowany w nr 16/2020 Tygodnika „Idziemy”. POLECAMY: [LINK].

Słowo od Redaktora Naczelnego „Idziemy”, ks.Henryka ZIELIŃSKIEGO:  Zachęcam do pobrania gratis nowego numeru tygodnika Idziemy ze strony www.idziemy.pl Wystarczy kliknąć czerwony napis pod okładką:  Pobierz i czytaj aktualny numer tygodnika, a następnie kliknąć granatowy prostokącik z napisem: Pobierz aktualny numer tygodnika przy miniaturze okładki.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 kwietnia 2020