Gdy koronawirus pojawił się w Europie, ale nie zanotowano jeszcze żadnego przypadku w Polsce, zadaliśmy dużej grupie studentów dwa pytania: jakie jest (ich zdaniem) prawdopodobieństwo, że zostaną zarażeni koronawirusem, oraz jakie jest prawdopodobieństwo, że zarażony zostanie przeciętny student ich płci z ich roku studiów – pisze prof. Dariusz DOLIŃSKI
Powszechnie uważa się, że optymizm jest stanem bardzo korzystnym. Rzeczywiście, wyniki badań psychologicznych dość wyraźnie pokazują, że optymistyczne studentki i optymistyczni studenci mają lepsze stopnie niż ich pesymistyczne koleżanki i pesymistyczni koledzy (rzecz jasna, przy kontrolowaniu czynnika ilorazu inteligencji). Optymiści częściej też odnoszą sukcesy zawodowe, są bardziej zadowoleni ze swojego życia, mają bardziej rozwiniętą sieć kontaktów społecznych i na ogół są bardziej zadowoleni z życia. Rzadziej niż pesymiści skarżą się też na problemy ze zdrowiem nie tylko psychicznym, ale i somatycznym. Nie znaczy to jednak, że optymizm nie ma swoich ciemnych stron.
Badania pokazują np., że wśród osób poparzonych słońcem na plażach Teneryfy dominowali optymiści. Także wśród motocyklistów, którzy ulegli trwałemu porażeniu kończyn dolnych, była nadreprezentacja życiowych optymistów. Inne jeszcze badania pokazały, że w niepożądaną ciążę najczęściej zachodzą optymistyczne studentki. We wszystkich tych przypadkach optymizm podpowiadał ludziom, że komu jak komu, ale im nic złego się nie zdarzy. Stało się tymczasem inaczej.
Mam nadzieję, że dzisiaj w społeczeństwie dominuje realizm, a nie niebezpieczny optymizm.
Szczególną formą optymizmu jest tak zwany optymizm nierealistyczny. Ludzie bardzo często porównują siebie z innymi w odniesieniu do prawdopodobieństwa doświadczenia różnych możliwych, pozytywnych i negatywnych, stanów w przyszłości. Oczywiście są tacy ludzie, którzy z różnych powodów zagrożeni są np. gruźlicą czy alkoholizmem bardziej od innych, oraz tacy, którzy zagrożeni są mniej od innych. Okazuje się jednak, że wyraźna większość ludzi żywi przekonanie, że dobre rzeczy zdarzą się z większym prawdopodobieństwem im niż przeciętnej osobie ich płci, w ich wieku, a złe rzeczy raczej zdarzą się innym.
Kanadyjski psycholog Neil Weinstein nazwał tę zbiorową iluzję (iluzję, bo przecież niemożliwe jest, by wyraźna większość ludzi była np. mniej narażona na atak serca niż osoba przeciętna) nierealistycznym optymizmem. Liczne badania dowodzą, że nierealistyczny optymizm dotyczy różnych aspektów życia człowieka, a jest szczególnie silny, gdy w grę wchodzi szacowanie prawdopodobieństwa zdarzeń niepożądanych (takich jak np. stanie się ofiarą wypadku samochodowego czy kolejowego, utrata majątku w wyniku włamania czy zostanie alkoholikiem).
Gdy koronawirus pojawił się w Europie, ale nie zanotowano jeszcze żadnego przypadku w Polsce, zadaliśmy dużej grupie studentów dwa pytania: jakie jest (ich zdaniem) prawdopodobieństwo, że zostaną zarażeni koronawirusem, oraz jakie jest prawdopodobieństwo, że zarażony zostanie przeciętny student ich płci z ich roku studiów.
Zanotowaliśmy silny efekt nierealistycznego optymizmu: większość studentek i studentów sądziła, że koronawirus zaatakuje raczej innych niż ich. Badanie to powtórzyliśmy dzień po tym, gdy ogłoszono, że mamy w Polsce pierwszego pacjenta z koronawirusem, i jeszcze raz kilka dni później, gdy liczba takich pacjentów zaczęła gwałtownie się zwiększać. Także w obu tych pomiarach dominował optymizm: koronawirus zaatakuje nie mnie, ale raczej kogoś innego. Czy należy się cieszyć z takiego optymizmu? Wcale nie jest to pewne.
W 1986 r. katastrofa elektrowni atomowej w Czarnobylu spowodowała, że nad Polską pojawiła się chmura radioaktywna. Wspólnie z dwójką moich współpracowników pytaliśmy Polaków o to, czy są mniej, czy bardziej niż osoba przeciętna narażeni na skutki promieniowania radioaktywnego.
Dominował wtedy nierealistyczny pesymizm. Zdecydowana większość naszych badanych uważała się za szczególnie (tj. bardziej niż inni) narażoną na zachorowanie. Oczywiście w badanej próbce znaleźli się także (w mniejszości) optymiści oraz tacy, którzy twierdzili, że są narażeni w takim samym stopniu jak inni.
Pytaliśmy też wówczas naszych badanych o to, co robią, by uchronić się przed zagrożeniem. Choć ówczesna władza komunistyczna twierdziła, że jesteśmy bezpieczni (kolarzy zmuszono nawet do udziału w Wyścigu Pokoju), ludzie wiedzieli, że tak nie jest. Z ust do ust przekazywano sobie informacje, że zmniejszyć zagrożenie można poprzez unikanie picia w tym okresie mleka (mleko było niepasteryzowane, a krowy żywiły się skażoną trawą) i jedzenia świeżych warzyw, a także unikanie przebywania poza domem. Niektórzy zalecali też picie płynu Lugola, który błyskawicznie zniknął z aptek. Tyle że takie najróżniejsze działania przejawiali badani przez nas pesymiści, a optymiści najczęściej odpowiadali: „Nie robię nic”.
Z powszechności nierealistycznego optymizmu, który odnotowaliśmy w naszych badaniach prowadzonych kilka tygodni temu, nie należy się więc cieszyć. Można się bowiem obawiać, że nierealistyczny optymizm podpowiada ludziom, że są bezpieczni, a koronawirus zaatakuje innych. Jeśli tak, to przecież nie muszą niczego robić i niczego sobie odmawiać. Pocieszać się na szczęście można, że ludzkie sądy i przekonania są zmienne.
.Mamy zatem nadzieję, że dziś dominuje już realizm i świadomość powagi sytuacji. Pojedyncze przykłady nierealistycznego optymizmu są jednak przejmujące – ktoś uciekł ze szpitala, ktoś inny całkowicie zlekceważył kwarantannę, ktoś zorganizował imprezę towarzyską dla kilkudziesięciu osób, a ktoś jeszcze inny domaga się tłumów na mszy świętej lub publiczności na zawodach sportowych. Optymizm ewidentnie ma swoje ciemne strony.
Dariusz Doliński