Prof. Michał KLEIBER: Wiarygodność informacji o pandemii jest kluczowa

Wiarygodność informacji o pandemii jest kluczowa

Photo of Prof. Michał KLEIBER

Prof. Michał KLEIBER

Redaktor naczelny "Wszystko Co Najważniejsze". Profesor zwyczajny w Polskiej Akademii Nauk. Prezes PAN 2007-2015, minister nauki i informatyzacji 2001-2005, w latach 2006–2010 doradca społeczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przewodniczący Polskiego Komitetu ds. UNESCO. Kawaler Orderu Orła Białego.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Efektem bezkrytycznej akceptacji danych podawanych oficjalnie w Chinach stały się opinie o daleko idącym wpływie władz tego kraju na WHO, co niestety obniżyło tak ważny w czasach pandemii poziom zaufania do tej najważniejszej światowej organizacji zajmującej się zdrowiem publicznym – pisze prof. Michał KLEIBER

Co chwila słyszymy kolejne informacje o dramatycznych konsekwencjach szerzącej się pandemii. Przy całym tragizmie sytuacji dodatkowo niepokoi fakt, że podawane w różnych krajach szczegółowe dane charakteryzujące zakres pandemii stają się narastającym tematem coraz bardziej krytycznych opinii. Znamienne przykłady tego problemu widoczne są dzisiaj wyraźnie w Chinach i we Włoszech, choć w obu przypadkach przyczyny prawdopodobnej dezinformacji są z pewnością bardzo różne.

W przypadku Chin wątpliwości zaczęły się od momentu ogłoszenia 20 lutego raportu badaczy z Uniwersytetu w Hongkongu. Stwierdzono w nim, że podawana wówczas liczba 75 tys. zarażonych w całym kraju jest prawdopodobnie zaniżona przeszło trzykrotnie i w rzeczywistości wynosi ponad 230 tys. Podobną opinię wyraził renomowany zespół tajwańskich lekarzy i okazało się to początkiem medialnej burzy – wątpliwości dotyczące podawanych statystyk zaczęły pojawiać się w opiniach bardzo wielu ekspertów i polityków.

Badacze z brytyjskiego uniwersytetu w Southampton stwierdzili, że ujawnienie epidemii w Chinach trzy tygodnie wcześniej zmniejszyłoby liczbę zarażeń na świecie aż o 95 proc. Potwierdzenie krytycznego stanowiska wobec władz Chin znalazło się ostatnio m.in. w oficjalnych wypowiedziach przedstawicieli m.in. Stanów Zjednoczonych, Iranu i Indii.

Sytuację pogarszało w dodatku zachowanie przedstawicieli WHO, którzy bezkrytycznie popierali działania Chin, odnosząc się w swych pochwałach głównie do szeroko upowszechnianych tam, problematycznych statystyk. Ewidentny stał się bardzo selektywny wybór faktów dotyczących pandemii przez tę organizację, kładący nacisk na chińskie sukcesy w zwalczaniu wirusa i przemilczający prawdopodobne niedociągnięcia na czele z ukrywaniem przez długie tygodnie początków pandemii. Trudno inaczej określić takie sformułowania z raportu WHO, jak: „Szczególnie należy docenić przejrzystość działania chińskich władz”, „Chiny podjęły najbardziej sprawną i skuteczną walkę z pandemią w historii świata” czy „Chiny stworzyły skuteczną linię obrony przed rozszerzeniem się pandemii na cały świat”, nie wspominając już nawet o wpuszczeniu do kraju zagranicznych epidemiologów dopiero 22 stycznia, czyli miesiąc po rozpoznaniu pierwszego zarażenia, oraz spóźnionej o dobre dwa miesiące i ogłoszonej dopiero 11 marca decyzji uznającej sytuację za zagrażającą całemu światu.

Rekomendując światu wzorzec chińskich działań, WHO nie wspomniała zaś nawet o ich kosztach ubocznych – konsekwencjach ekonomicznych, dramatycznych zaniedbaniach w leczeniu innych schorzeń u ludzi, obciążeniach psychologicznych ujawnionych u milionów osób czy naruszeniach praw człowieka, w dodatku z realnym prawdopodobieństwem ich kontynuacji w przyszłości. Według zgodnych opinii wielu mediów w oficjalnych statystykach nie uwzględniano ponadto bardzo wielu, szeroko opisywanych w mediach społecznościowych przypadków zgonów osób przebywających w domach i mniej więcej dwukrotnie zaniżano całkowitą liczbę zarażonych.

Efektem bezkrytycznej akceptacji danych podawanych oficjalnie w Chinach stały się coraz częściej formułowane opinie o daleko idącym wpływie władz tego kraju na WHO, co niestety obniżyło tak ważny w czasach pandemii poziom zaufania do tej najważniejszej światowej organizacji zajmującej się zdrowiem publicznym.

Ocenę sytuacji w Chinach komplikuje dodatkowo fakt, że od początku pandemii aż ośmiokrotnie zmieniano w tym kraju sposób liczenia osób zarażonych – pod wpływem opinii publicznej zmiany postępują na szczęście w kierunku uwzględniania w statystykach coraz większej liczby rzeczywistych nosicieli wirusa. Niełatwo jednak ciągle pogodzić się z surowością kar nakładanych za niepodporządkowanie się wprowadzonym regulacjom – za wykroczenia bez poważnych konsekwencji grozi kara od 3 do 10 lat pozbawienia wolności, w poważniejszych przypadkach kara dożywocia bądź wręcz kara śmierci. W tej sytuacji nie dziwi, że mimo wykazywanego w oficjalnych raportach rzekomo powszechnego poparcia obywateli dla tak restrykcyjnej polityki władz cytowane szeroko przez światowe media głosy wielu mieszkańców kraju wyrażały całkowicie odmienne opinie.

Zachowanie chińskich władz ma oczywiście poważny kontekst globalno-polityczny. Pewien ważny azjatycki polityk powiedział złośliwie, że Chiny dołączają się aktywnie do zmian na świecie wywołanych przez koronawirusa. W istocie wygląda na to, że zdrowie publiczne staje się ważnym elementem politycznej rywalizacji światowych potęg. Czyżby wobec bardzo trudnej pandemicznej sytuacji w Stanach Zjednoczonych i państwach Unii Europejskiej oraz aktywnych starań Chin o diametralną zmianę wizerunku państwa w stosunku do sytuacji sprzed trzech miesięcy miałoby dojść niebawem do istotnego przewartościowania globalnej pozycji tych państw?

Niestety, dane dotyczące sytuacji w krajach, których nie sposób posądzać o świadome ukrywanie prawdy, również budzą niepokój. We Włoszech grono ekspertów publicznie artykułujących swą niewiarę w wiarygodność podawanych w tym kraju informacji stało się szczególnie aktywne.

Wg raportu „Śmiertelność we Włoszech – pozory a rzeczywistość” dane dotyczące liczby zarażonych i zmarłych zaniżone są co najmniej o jedną trzecią, nie dotyczą bowiem one osób pozostających poza oficjalnym systemem opieki.

Burmistrz Bergamo, najbardziej zagrożonego pandemią włoskiego miasta, szacuje oficjalne dane jeszcze bardziej krytycznie, twierdząc, że w jego regionie mogą być one zaniżone nawet o połowę, co oznaczałoby, że około 30 proc. tamtejszych mieszkańców jest zarażonych. Jednym z przytaczanych uzasadnień tych opinii jest porównanie liczby zmarłych obecnie i w tym samym okresie zeszłego roku. Okazuje się, że liczba osób zmarłych z pominięciem zgonów spowodowanych koronawirusem zwiększyła się obecnie prawie dwukrotnie, co wyraźnie wskazuje na niedoszacowanie obecnej pandemicznej statystyki. Innym powodem krytyki jest wysoka śmiertelność z powodu koronawirusa będąca we Włoszech na poziomie 12 proc. w stosunku do oficjalnie podawanej liczby osób zarażonych. Przy znacznie niższej śmiertelności w innych krajach, np. w Polsce (2,5 proc.), USA (3,0 proc.), Chinach (3,0 proc.), Niemczech (2,0 proc.) czy Korei Południowej (2,0 proc.), świadczyłoby to o wyraźnym niedoszacowaniu liczby zarażonych, spowodowanym brakiem testów. Jedynym innym państwem o śmiertelności na podobnym poziomie, 10 proc., jest Hiszpania i dlatego tam też wskazywane są podobne niedostatki publikowanych statystyk. Według niektórych lokalnych doniesień liczba zmarłych w tym kraju miała zostać znacząco zaniżona, gdyż ministerstwo zdrowia nakazało liczenie zgonów tylko tych pacjentów, u których przed śmiercią test potwierdził infekcję koronawirusem. Do statystyk nie włączono zaś osób, które umierając, miały nawet wyraźne objawy COVID-19, a to mogło obniżyć liczbę zmarłych o nawet 25 proc.

Podkreślmy dobitnie, że formułując powyższe krytyczne uwagi, nie zapomnieliśmy o wielu bardzo pozytywnych działaniach podejmowanych przez rządy państw najbardziej dotkniętych pandemią. Chodzi nam jednak o to, aby wyartykułować znaczenie twardych, rzeczywistych danych opisujących zasięg pandemii – w tej dramatycznie skomplikowanej sytuacji prawda ma bowiem olbrzymi wpływ na skuteczność wszelkich podejmowanych działań.

.A jak jest w tej sprawie w Polsce? Jest w pełni zrozumiałe, że nasze media są dzisiaj zdominowane przez problematykę pandemii. Nie ma oczywiście żadnych podstaw, aby posądzać kogokolwiek o manipulacje przy podawaniu faktów. Niestety, problemem jest fakt, że także u nas trudno uznać docierające do nas informacje za wystarczające, pomijają one bowiem niektóre dane uznawane, jak wskazano powyżej, za kluczowe dla oceny sytuacji. Mamy tu na myśli takie wskaźniki, jak zmiany relacji wykrytych zarażeń do liczby przeprowadzonych testów, liczbę przeprowadzonych testów na milion mieszkańców, zmiany liczby zarażonych i zmarłych w poszczególnych dniach (zamiast cząstkowych danych podawanych kilka razy dziennie) czy porównawcze dane zakresu choroby wyrażone w podobny sposób dla innych państw. Dlaczego nie porównujemy obecnej śmiertelności w różnych krajach z danymi dotyczącymi analogicznego okresu w latach poprzednich? Należałoby przecież wziąć liczbę zgonów np. z marca tego roku i podzielić ją na dwie części – potwierdzone zgony spowodowane koronawirusem i resztę, którą porównalibyśmy z danymi dotyczącymi marca roku ubiegłego. W przypadku gdy owa reszta znacznie przekraczałaby śmiertelność ubiegłoroczną, podejrzenie jest oczywiste – podawane dane nie obejmują wszystkich zgonów spowodowanych wirusem. A to, wykluczając możliwość jakiegokolwiek rozmyślnego ukrywania faktów, byłoby zapewne wynikiem niedoskonałości w ocenie przyczyn zgonów. Niektóre zagraniczne media takie dane od pewnego czasu podają, dlaczego więc nie stało się to dotychczas zasadą także u nas?

Michał Kleiber

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 kwietnia 2020
Fot. Benoit Tessier/Reuters