
Turyści powinni zobaczyć Buczę
Mamy niepowtarzalną okazję, by pokazać światu ogromne zagrożenie, jakie niesie autorytarna władza. To nie tyle możliwość, ile nasz obowiązek, by zapraszać ludzi do miejsc naznaczonych bezsensownie przelaną ludzką krwią – pisze prof. Krzysztof PODEMSKI
Rosyjska agresja na Ukrainę jest bez wątpienia bardzo medialna. Nie było do tej pory wojny, która byłaby tak szeroko pokazywana w internecie poprzez zdjęcia i filmy nagrywane przez zwykłych obywateli. W związku z tym pojawią się ludzie, którzy chcą pojechać i zobaczyć to wszystko z bliska. Ze względu na to, jak ważne jest obecnie opowiadanie światu o prawdziwym obliczu rządów Władimira Putina, zaproszenie ludzi z całego świata w miejsca rosyjskich zbrodni staje się ogromnym wyzwaniem.
Wizyta w działającej kiedyś komorze gazowej wyciska z ludzkich oczu łzy, pozostawiając niemożliwe do zatarcia wrażenie, jak straszne mogą być konsekwencje autorytarnych czy totalitarnych rządów. Niestety, przyznać trzeba, że dla osób odwiedzających takie miejsca ma to też niejednokrotnie wymiar zaledwie turystyczny, który można porównać z wizytą w palmiarni czy ogrodzie zoologicznym. Co gorsza, zdarza się, że owi „turyści” zachowują się nieodpowiednio.
Stawia to nas przed pytaniem, czy powinniśmy takie miejsca zamknąć dla odwiedzających. Jak ostatecznie sklasyfikować zwiedzanie miejsc związanych z okropną i męczeńską śmiercią milionów ludzi? Jest to o tyle istotne, że prędzej czy później ludzie z całego świata zaczną przyjeżdżać do Buczy czy Mariupola, by zobaczyć na własne oczy ulice, na których leżały ciała Ukraińców pomordowanych przez Rosjan.
Tradycja odwiedzania miejsc związanych ze śmiercią ludzi jest jednak bardzo długa i sięga przynajmniej czasów bitwy pod Termopilami. Mieszkańcom Europy, wychowanym w kulturze łacińskiej, nie są także obce pielgrzymki do ważnych z punktu widzenia chrześcijaństwa grobów w Jerozolimie czy Santiago de Compostela. Punktem charakterystycznym w dziejach podróżowania do miejsc związanych ze śmiercią była bitwa pod Waterloo. Na miejsce śmierci prawie 50 tysięcy ludzi zaczęły przyjeżdżać osoby, którymi kierowała „sensacyjność” wizyty, a nie tylko pobudki patriotyczne. Coraz powszechniejszym czynnikiem stanowiącym powód odwiedzin miejsc związanych z ludzką śmiercią stały się ciekawość i chęć doświadczenia owego genius loci tam, gdzie śmierć jest po prostu wyczuwalna.
Śmierć od zawsze stanowiła dla człowieka tajemnicę. Ponieważ bezwzględnie obchodzi się z ludzkim życiem, otaczana była szczególną czcią. Żyjemy w świecie tak złożonym kulturowo, że niektóre tradycje związanych z odprowadzaniem zmarłych do innego świata jest w samej formie niezwykła, dziwna i niejednokrotnie budzi przerażenie. W związku z tym na liście „atrakcji” mieszkańca Europy odwiedzającego Bliski Wschód czy Indie niejednokrotnie znajduje się choćby Waranasi, w którym to nad Gangesem zobaczyć możemy setki drewnianych stosów z płonącymi ciałami, otoczonych przez bliskich odprowadzających zmarłego do innego świata. Ci, którzy byli w Waranasi, wiedzą, jak ryzykowne jest nagrywanie owej ceremonii, które zazwyczaj wynika z ludzkiej ciekawości.
O ile jednak hinduskie pogrzeby mają w sobie coś niezwykłego, o tyle zaratustriańskie i buddyjskie „pogrzeby powietrzne”, których elementem jest wystawianie ciała zmarłego w specjalnie przeznaczonym do tego miejscu, by mogły rozszarpać je ptaki drapieżne, jest straszne. Przyznam szczerze, że będąc w Indiach, nie mogłem zdobyć się na podejście dostatecznie blisko, by zobaczyć tę tradycję. Widok sępów krążących nad wieżą z ciałem zmarłego był dostatecznie przerażający.
Takie wizyty trudno sklasyfikować jako pielgrzymkę. Trudno bowiem postawić znak równości między wizytą w obozie koncentracyjnym w Bełżcu, wizytą w Waranasi i grobie św. Jakuba. Ponadto wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat nie mają konotacji emocjonalno-etycznych, jak te z ostatnich miesięcy czy ostatnich lat. Bitwa pod Termopilami nie budzi, może poza historykami, żadnych emocji, w przeciwieństwie do masakry w Srebrenicy. Dochodzimy do zjawiska znanego pod pojęciem tanatoturystyki, odwiedzania miejsc związanych ze śmiercią ludzką, będącą niejednokrotnie efektem mordów czy zbrodni.
Kiedy po wojnie bałkańskiej jeździliśmy do Chorwacji, przejeżdżało się przy okazji przez Sarajewo. Jego zniszczone zabudowania, które nikomu już nie mogły służyć za normalny dom, w tamtym momencie działały na zasadzie memento. Przez to, w jaki sposób przemawiały o okropieństwie wojny, stawały się czymś niezwykle ważnym. I choć pozornie brzmi to okropnie, także takie miasta jak Mariupol czy Bucza staną się ważnymi punktami na mapie światowej tanatoturystyki. Zaproszenie do nich ludzi z całego świata jest nie lada wyzwaniem, które wymaga nadania takiej wizycie odpowiedniej powagi.
W moim odczuciu największe kontrowersje, w kontekście „uturystycznienia” miejsc związanych z tragedią Ukraińców, będącą wynikiem rosyjskiej agresji, budzi komercjalizacja tragedii. Dobrze obrazuje to Kraków, w którym aż roi się od ofert jednodniowych wycieczek do kopalni soli w Wieliczce połączonych ze „zwiedzaniem” obozu w Oświęcimiu. Kolejny przykład to Czarnobyl – miejsce związane ze straszną śmiercią tysięcy likwidatorów katastrofy, a pośrednio ze śmiercią i poważnymi chorobami setek tysięcy osób, które doświadczyły konsekwencji wypadku. W samym 2019 roku, w którym odbyła się premiera świetnego i zarazem przerażającego serialu Johana Rencka, za pośrednictwem biur turystycznych zonę odwiedziło ponad 100 tys. osób, co uczyniło miejsce katastrofy stolicą światowej turystyki ekstremalnej.
To oczywiste, że ze względu na elementarny szacunek dla ofiar nie powinniśmy pozwalać na komercyjne wykorzystanie ludzkich tragedii. Jednocześnie jednak musimy mieć świadomość, że bez względu na to, jak dużo osób odwiedzających obozy koncentracyjne czy miejsca masowych egzekucji Ukraińców nie zachowa powagi i nie zrozumie płynącego z nich przesłania, warto dołożyć wszelkich starań, by zobaczyło je jak najwięcej ludzi.
Przypomnijmy sobie, jak bardzo trudne dla Polaków okazały się konsekwencje milczenia świata Zachodu wokół zbrodni katyńskiej. Bucza różni się od Katynia podejściem zachodnich mediów i światowej opinii publicznej, które bez względu na nieustanne próby mediacji niektórych przywódców z Władimirem Putinem wykazują zainteresowanie kolejnymi ujawnianymi zbrodniami.
.Mamy niepowtarzalną okazję, by pokazać światu ogromne zagrożenie, jakie niesie autorytarna władza. Wobec tego to nie tyle możliwość, ile nasz obowiązek, by zapraszać ludzi do miejsc naznaczonych bezsensownie przelaną ludzką krwią. Nawet jeśli miałoby to sprowadzać się do wizyty przy okazji autokarowej wycieczki po najpiękniejszych miejscach Ukrainy. To jedyny i najlepszy sposób, by przekonać ludzkość, jak ogromne zagrożenie niosą ze sobą totalitaryzm i autorytaryzm.
Krzysztof Podemski