
Wstrząśnijmy Europą i naszymi zachodnimi partnerami
Dążąc do przyspieszenia gospodarczego, rządzący nie mogą zapominać o sprawiedliwym dzieleniu owoców tego wzrostu w społeczeństwie. W dłuższym okresie gospodarka, która traci możliwość dawania szansy udziału w owocach tego wzrostu wszystkim obywatelom, nie będzie w stanie utrzymać tempa rozwoju – twierdzi prof. Marcin PIĄTKOWSKI
.Gdy podróżuję do Indii, mam okazję spojrzeć na naszą część Europy z perspektywy Azji. Indie to obecnie zarówno najliczniejsze społeczeństwo na świecie, jak i najszybciej rozwijająca się duża gospodarka, rosnąca w tempie prawie 7 proc. rocznie. To kraj, który w bardzo szybkim tempie likwiduje biedę i nadrabia ogromny dystans rozwojowy, jaki przez dekady, a nawet stulecia dzielił go od innych. Mimo to cały czas przeciętny Polak jest aż prawie pięciokrotnie bogatszy od przeciętnego mieszkańca Indii, i to biorąc pod uwagę fakt, że koszty życia w Indiach są o wiele niższe niż u nas. Dzięki szybkiemu rozwojowi i dużej liczbie ludności do końca tej dekady Indie staną się trzecią największą gospodarką świata po Ameryce i Chinach. Już przeskoczyły wielkością swojego kolonizatora, czyli Wielką Brytanię, i teraz znajdują się przed nimi tylko Niemcy i Japonia. To wszystko, rzecz jasna, zmienia strukturę globalnego PKB i sprawia, że światowy gospodarczy środek ciężkości przesuwa się w kierunku Azji.
Gdzie jednak w tej perspektywie plasuje się Polska? Trzeba przyznać uczciwie, że nie jesteśmy krajem, który jest w Indiach wspominany czy dostrzegany szczególnie często, podobnie zresztą jak cała Europa. Dla Indii najważniejsze są Stany Zjednoczone i sąsiednie Chiny. Dlatego bardzo dobrze, że podczas swojej zeszłorocznej podróży do Europy premier Narendra Modi odwiedził także Polskę, a Indie niedawno odwiedziła cała Komisja Europejska.
Polityka, którą od momentu objęcia rządów przez Donalda Trumpa zaczęła realizować Ameryka, powinna Polskę dodatkowo zmobilizować do rozwoju. Wprawdzie słychać raczej głosy pełne niepokoju dotyczącego nieprzewidywalności tego polityka, to jednak działania Trumpa można potraktować jako impuls do przyspieszenia reform. Musimy stać się silniejsi i bardziej odporni na różnego rodzaju globalne turbulencje, od zagrożenia agresją Putina, przez ekspansję Xi Jinpinga, po nieprzewidywalność Trumpa.
.Polska jest od 35 lat liderem wzrostu gospodarczego w Europie. Nawet po pandemii rozwijaliśmy się najszybciej spośród krajów UE, zwiększając nasz dochód narodowy na mieszkańca o prawie 15 proc. Europa ten czas przespała, a Niemcy tkwiły w stagnacji. To nie zwalnia nas jednak z pytania, co zrobić, żeby podtrzymać nasz szybki rozwój. Jaki mamy pomysł, byśmy w przyszłości byli jeszcze bogatsi i byśmy mogli inspirować do wyjścia ze stagnacji inne kraje UE?
W zadaniach dla Polski na ten rok wymieniłbym zwłaszcza zwiększenie naszego tempa rozwoju – do poziomu 4 proc. – i zbudowanie fundamentów do jego podtrzymania na co najmniej takim samym poziomie przez kolejną dekadę. Ciągle pozostaje wiele rzeczy, które aż proszą się o to, żeby je pchnąć do przodu. Dotyczy to w szczególności dużych inwestycji, takich jak CPK, porty morskie, autostrady, nauka czy innowacje.
Tego typu duże przedsięwzięcia wysyłają bardzo ważny sygnał dla reszty gospodarki, w szczególności dla sektora prywatnego, który brzmi: inwestujcie! Niskie inwestycje są jedną z przyczyn, dla których Polska nie rośnie jeszcze szybciej. Z każdych 100 zł naszego dochodu narodowego inwestujemy jedynie 17 zł, a to znacząco mało na tle Unii Europejskiej, gdzie inwestuje się ponad 22 zł, o Chinach – inwestujących ponad 40 proc. swojego dochodu – nie wspominając. Polskie przedsiębiorstwa mają w bankach o wiele większe depozyty niżkredyty, a to już jest w ogóle paradoks w skali świata, bo powinno być odwrotnie: firmy powinny zaciągać kredyty i inwestować, a nie oszczędzać. Strategicznymi inwestycjami, ale też innymi posunięciami, w tym deregulacją czy usprawnieniem oraz uproszczeniem systemu podatkowego, możemy uwolnić miliardy złotych w sektorze prywatnym, które tylko czekają na to, żeby je zainwestować i zbudować przyszłość polskich przedsiębiorstw.
Gdy zachęcam do zwiększenia inwestycji publicznych, ciągle odzywają się głosy przypominające, że przecież mamy ogromny deficyt budżetowy i stale rosnący dług publiczny. To prawda, ale nie oznacza to jednak, że staniemy się drugą Grecją i trzecią Wenezuelą. To nie jest tak, że z powodu sześcioprocentowego deficytu nagle będziemy mieć kryzys fiskalny. Tak się nie stanie, ponieważ Polska ciągle pozostaje krajem wiarygodnym fiskalnie. Nasz poziom długu publicznego trzeba zawsze zestawiać z poziomem dochodu narodowego, a w tym przypadku wynosi on raptem trochę ponad połowę średniej dla Unii Europejskiej. Nie jesteśmy zatem krajem zbyt mocno zadłużonym. Nie chodzi jednak o wielkość deficytu, ale o jego strukturę czy odpowiedź na pytanie, co my z tym długiem zrobimy: czy wykorzystamy go na konsumpcję i bieżące wydatki, czy na inwestycje w przyszłość, w infrastrukturę, naukę i edukację. Te drugie są oczywiście kluczowe dla rozwoju.
Zmiana struktury wydatków ma jednak konsekwencje polityczne, zatem nie spodziewam się, by do czasu rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich obecny rząd zdołał podjąć tu kluczowe decyzje. Liczę jednak na to, że potem premier zapowie nam, jaka będzie polityka fiskalna rządu na resztę kadencji parlamentarnej. W szczególności ważne jest, żeby nam powiedział, jak będą rosły inwestycje publiczne.
Dla Polski najważniejsze jest bowiem, żebyśmy sobie wyznaczyli jasny cel poziomu inwestycji publicznych w stosunku do dochodu narodowego. Czy będzie to 4, czy 8 proc.? To odegra znaczącą rolę w przyspieszeniu wzrostu gospodarczego Polski. Dążąc do przyspieszenia gospodarczego, rządzący nie mogą zapominać o sprawiedliwym dzieleniu owoców tego wzrostu w społeczeństwie. W dłuższym okresie gospodarka, która traci swoją inkluzywność, czyli traci możliwość dawania szansy udziału w owocach tego wzrostu wszystkim obywatelom, nie będzie w stanie utrzymać tempa rozwoju.
A tu niestety nie jest najlepiej. Chociaż według danych GUS nierówności dochodowe między Polakami nie są bardzo duże – nieco wyższe niż w Skandynawii, to już z innych danych wynika coś bardziej alarmującego. Grupa młodych polskich ekonomistów uzyskała dostęp do zanonimizowanych danych z PIT dotyczących dochodów Polaków i okazało się, że poziom realnych nierówności dochodowych w Polsce jest jednym z najwyższych w Europie. To naprawdę duże wyzwanie dla rządu i wszystkich partii politycznych w Polsce.
Moglibyśmy to zmienić poprzez zmianę systemu podatkowego na bardziej progresywny. Innymi słowy, można sprawić, by większy procent dochodu bogatszych szedł na podatki niż procent, jaki obejmuje gorzej zarabiających. Niestety, w obecnym systemie podatkowym w Polsce jest często tak, że relatywnie do swoich dochodów najbogatsi płacą mniej niż najbiedniejsi. I nie nazwałbym wyższych podatków karą za bycie bogatszym czy bardziej przedsiębiorczym, ale raczej inwestycją tych bardziej zaradnych obywateli w usługi publiczne, kluczowe dla biedniejszych. To przecież z podatków utrzymywane są szpitale, przychodnie, szkoły, uniwersytety. W moim przekonaniu wyższe inwestycje osób lepiej zarabiających w usługi publiczne są jednym ze sposobów bardziej sprawiedliwego podziału owoców wzrostu gospodarczego w społeczeństwie.
Sposobem na podtrzymanie progresywności systemu podatkowego jest też utrzymanie podatku Belki. Podatek ten jest metodą na to, żeby bogaci Polacy, których stać na inwestycje, dzielili się swoim zyskiem z budżetem. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, podatek Belki nie jest głównym powodem, dla którego nasza giełda nie rozwija się tak szybko, jak byśmy tego chcieli. Zresztą fakt, że od początku roku WIG-20, czyli indeks giełdowy, który pokazuje, jak się zmienił kurs akcji największych polskich firm, wzrósł o ponad 25 proc., uwidacznia, że giełda może dobrze sobie radzić bez względu na podatek.
Jak wspomóc dalszy rozwój giełdy? Jednym ze sposobów mógłby być powrót do częściowych prywatyzacji. Przecież 25–30 lat temu Polacy zainteresowali się inwestowaniem na giełdzie właśnie dzięki temu: pierwszą akcję kupili podczas prywatyzacji Banku Śląskiego czy Wólczanki. Chcąc ograniczać „wyprzedawanie narodowego majątku”, wstrzymano prywatyzacje całkowicie, co przełożyło się na mniejsze zainteresowanie drobnymi inwestycjami i oszczędzaniem u Polaków. Tymczasem właśnie giełda czy ogólnie rynek kapitałowy dają większe zwroty niż zakładanie depozytów bankowych.
Pamiętać trzeba, że Polska jest częścią Europy. A jako Europa ciągle pozostajemy niedoinwestowani, szczególnie jeśli porównamy się z Chinami, w których inwestycje publiczne w stosunku do PKB są ponad pięciokrotnie wyższe niż średnio w krajach UE. Jako Europa musimy także lepiej integrować się gospodarczo, znosząc wewnętrzne bariery regulacyjne. Wystarczy zapytać któregoś z większych polskich przedsiębiorców, jak Rafał Brzoska czy Ryszard Florek, by usłyszeć, jak trudno z powodu barier formalnych i nieformalnych jest zaistnieć ze swoim biznesem w Europie Zachodniej. Te blokady trzeba znosić, a integrację gospodarczą mocniej wspierać. Wstrząśnijmy Europą i naszymi zachodnimi partnerami!
.No i wreszcie – Europa musi poprawić regulacje w zakresie zielonej gospodarki. Niektóre z nich poszły zdecydowanie za daleko. Trzeba patrzeć na to, co w tym zakresie robią Chiny i co już pod rządami Donalda Trumpa robią Stany Zjednoczone. Czas skupić się na regulacjach kluczowych, a całą resztę zliberalizować. Bez tego Europa dalej będzie tracić do nich dystans. Dr hab. Marcin Piątkowski, ekonomista pracujący w New Delhi, profesor Akademii Leona Koźmińskiego i autor bestsellera „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość”. Wcześniej m.in. główny ekonomista PKO BP oraz naukowiec wizytujący na Uniwersytecie Harvarda.