Jak mierzyć dobrostan obywateli?
Coraz częściej słychać krytyczne głosy zarówno ekspertów, jak i zwykłych obywateli, odnoszące się do produktu krajowego brutto (PKB), traktowanego jako de facto jedyna miara osiągnięć państwa – pisze prof. Michał KLEIBER
Wszyscy chyba czujemy, że jakość naszego życia i nasze samopoczucie, wprawdzie z pewnością skorelowane z nawet dość wybiórczo ocenianą sytuacją gospodarczą kraju, nie do końca od niej zależą. Liczy się przecież także jakość dostępnych usług, zwłaszcza w zakresie ochrony zdrowia i edukacji, czystość powietrza, stan środowiska naturalnego, poczucie bezpieczeństwa, objawy deprymującego społecznego zróżnicowania u współobywateli i wiele innych cech otaczającego nas świata.
Mimo że dyskusja na temat różnych, innych niż PKB, miar społecznego dobrostanu trwa już wiele lat, na razie nie widać niestety istotnych zmian w powszechnym sposobie oceny jakości życia obywateli każdego z państw.
Przypomnijmy, że PKB opisuje zagregowaną wartość dóbr i usług finalnych wytworzonych w ciągu roku na terenie danego kraju. W pewnym zakresie wskaźnik ten jest oczywiście bardzo sensowny, wskazuje bowiem na stan gospodarki – wzrost produkcji przemysłowej, napływ inwestycji zagranicznych czy wzrost eksportu. Z samej definicji wynika jednak niemożność ujęcia w PKB niczego, co nie ma ustalonej ceny, tj. np. pracy we własnym gospodarstwie, pracy wolontariuszy czy zanieczyszczenia środowiska. PKB uwzględnia natomiast – paradoksalnie, bo przecież mówimy o rozwoju – produkcję tzw. antydóbr (np. używek) czy wyrównywanie strat spowodowanych katastrofami naturalnymi.
Ponieważ PKB jest podstawą wielu kluczowych decyzji politycznych, dotyczących np. różnego rodzaju międzynarodowych funduszy pomocowych, całkowicie zrozumiała w tej sytuacji wydaje się głęboka refleksja nad sensem utrzymywania tego wskaźnika jako jedynej całościowej miary sytuacji danego kraju. Pomagają wprawdzie w takiej ocenie inne dostępne dane ekonomiczne, takie jak stopa bezrobocia, stawki opodatkowania, zadłużenie państwa w relacji do PKB czy liczba mieszkań na 1000 mieszkańców, ale takie pojedyncze wskaźniki to ciągle o wiele za mało, by realnie ocenić dobrostan mieszkańców.
Problem ten dostrzegany jest od dawna. Zaproponowano już wiele różnych syntetycznych wskaźników uzupełniających PKB, ale żaden z nich nie znalazł dotychczas szerokiej politycznej akceptacji. Do grupy takich pomysłów zaliczyć można np. wskaźnik SEDA (Sustainable Economic Development Assessment), mierzący jakość w 10 wymiarach – PKB na głowę, stabilność ekonomiczną, poziom zatrudnienia i bezrobocia, zróżnicowanie dochodów, poziom aktywności społecznej, efektywność instytucji rządowych i poziom korupcji, jakość systemu edukacji, dostępność elementów ochrony zdrowia, świadomość zagrożeń dla środowiska naturalnego oraz stan infrastruktury transportowej i telekomunikacyjnej. Innym pomysłem jest Wskaźnik Rozwoju Ludzkiego (HDI – Human Development Index), stosowany w raportach ONZ-owskiej agendy ds. rozwoju (UNDP) i po pewnych zmianach obejmujący obecnie dane dotyczące oczekiwanej długości życia, przeciętnej długości edukacji oraz PKB na głowę liczony według parytetu nabywczego waluty danego kraju. Istnieją także inne wskaźniki, takie jak np. Światowy Wskaźnik Szczęścia (HPI, Happy Planet Index), Wskaźnik Ubóstwa Społecznego (HPI, Human Poverty Index), Wskaźnik Wydajności Środowiskowej (EPI, Environmental Performance Index), Wskaźnik Postępu Społecznego (SPI, Social Progress Index) i podobne próby racjonalnej oceny sytuacji obywateli poszczególnych krajów; żadna z nich nie jest jednak stosowana w szerokim, międzynarodowym kontekście.
W atmosferę dyskusji o optymalnej metodzie oceny funkcjonowania państwa i stanu gospodarki wpisała się ostatnio inicjatywa administracji prezydenta Joe Bidena. Biały Dom ogłosił mianowicie 15-letni plan wprowadzania w życie przez kilkanaście rządowych agencji systemu oceny stanu zasobów naturalnych oraz strat ponoszonych w rezultacie ich eksploatacji. Pierwsza taka ocena ma być przeprowadzona już w przyszłym roku, a do roku 2036 ma ona stać się istotnym elementem uzupełniającym standardowy PKB.
Podłożem tej inicjatywy jest oczywiście chęć właściwego zrozumienia relacji pomiędzy wzrostem gospodarczym a środowiskiem naturalnym w nadziei na lepsze zapobieganie szkodliwym dla środowiska decyzjom polityków i przedsiębiorców. Wypracowanie metod tworzenia tego wskaźnika, nazwanego wskaźnikiem Zmiany w Bogactwie Zasobów Naturalnych (Change in Natural Assets Wealth), jest oczywiście zadaniem o wysokim stopniu złożoności. W analizie uwzględnione muszą bowiem być takie elementy, jak zanieczyszczenie wody, erozja gleby czy degradacja obszarów zalesionych, ale także wiele innych, często jeszcze trudniejszych w ocenie charakterystyk środowiska naturalnego. To ambitne zadanie, przy czym nie mniej złożone jest określenie na podstawie tych ustaleń realnej wartości ponoszonych strat.
Powodem podjęcia przez rząd USA tej inicjatywy jest oczywiście obawa o pogarszający się stan środowiska naturalnego. Istnieje wiele informacji na ten temat, opublikowanych m.in. przez Bank Światowy i uzyskanych na podstawie analizy cen i dostępności różnych zasobów środowiska, takich jak powierzchnie lasów i pól uprawnych, dostępność pierwiastków ważnych w przemyśle czy choćby liczba rodzin pszczół. Informacje te dowodzą jednoznacznie, że w USA sytuacja w zakresie poszczególnych zasobów pogorszyła się tylko w ciągu ostatniej dekady o kilka, a nawet kilkadziesiąt procent. Podobne problemy dotyczą oczywiście z pewnością wielu czy może nawet wszystkich innych krajów.
Podkreślmy dobitnie, że wymieniając zasoby naturalne, nie mówimy w istocie tylko o nich. Rola bardzo wielu elementów dotyczących środowiska naturalnego i zmian klimatycznych ma bowiem bardzo znaczący i bezpośredni wpływ także na gospodarkę. Bo jak inaczej traktować straty ponoszone w wyniku huraganów i powodzi, a inaczej straty z powodu malejącej ilości zapylaczy (np. pszczół) czy ograniczonej dostępności miedzi niezbędnej w elektronice? Poza wymiarem ekonomicznym sprawa ma w dodatku także wymiar etyczny, wskaźniki dotyczące zasobów środowiskowych służyłyby bowiem np. lepszej ocenie sytuacji ludności państw Trzeciego Świata.
.Złudne byłoby oczywiście przekonanie, że jakikolwiek wskaźnik mógłby w pełni opisać aktualną sytuację w danym kraju. Z pewnością należałoby pomyśleć o nadaniu istotnej rangi paru wskaźnikom innym niż PKB i w zależności od celu analizy syntetycznie uwzględniać je w ocenie. Byłaby to droga do realizacji zasady niepodporządkowywania pochopnie dobrostanu obywateli różnym, często enigmatycznym interesom gospodarczym. Niestety, sprawa jest trudna do politycznej realizacji, wywołałaby bowiem z pewnością gorące dyskusje co do priorytetów działania państwa w naszym codziennym życiu, priorytetów bardzo przecież różnych w różnych grupach społecznych.
Michał Kleiber